|
Byliśmy żołnierzami... Forum byłych żołnierzy MSV, którzy wyszli przez otwarte drzwi
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stont kleeckam
|
Wysłany: Pią 11:28, 25 Lis 2005 Temat postu: Zapis archiwalny Vyprawy VI - Imperium W Płomieniach |
|
|
Dzięki J, który zapisał, przedstawiam Vyprawę VI. Zajmuje ponad 200 stron w Wordzie, a posty mają ograniczoną ilość znaków więc będę wrzucał w kilku postach (tak koło 20 stron wordowskich na post).
V-Imperium rzucone na kolana...Valkiria Prime w płomieniach... - Vyprawa VI!
Autor: Reeven Odpowiedzi: 253. Dodaj
-Jak trzymasz ster, matole- ryknął stary kapitan na młodzika siedzącego na miejscu pilota.
-S..Sir?- wydukał młodzik.
-Masz go trzymać twardo i zdecydowanie. Jak swoją fujarkę, a nie zdechłego szczura, chłopcze- kontynuował tyradę instruktor szkoleniowy Graham.
Prom klasy "Noob" płynął przez przestrzeń na obrzeżu Układu Zero- centralnego Imperium. Jego załogę stanowiło czterech pierwszoroczniaków Akademii Marynarki, opieprzanych przez instruktora szkoleniowego Grahama. Nie był to ich szczęśliwy dzień- Graham był najwredniejszym z instruktorów. Załoga siedziała pierwszy raz za sterami. Prawdziwymi sterami, a nie w symulatorze. Ten fakt nie polepszał ich położenia. Ani ten, iż Graham był hologramem.
-Ty tam- holo wskazał na Alvina Johnsona, siedzącego przy radarze- Odczytaj kurs!
-Ze..zero- Osiem- Jeden- wyjąkał kadet.
-Dobrze! Pilot, zmienić kurs na Zero- Trzy- Siedem!
Kadet Fredd pociągnął za ster i prom skierował się prosto na...
-Pas asteroidów! Lecimy prosto na pas asteroidów! On chce nas zabić- wyjęczał kadet Wrinkled, zajmujący stanowisko łącznościowca.
Hologram uśmiechnął się złośliwie, gdy rejestratory dźwięku wyłapały te słowa. Po chwili postać instruktora zamrygała i zniknęła.
-Uff. W końcu- kadet Wankers podniósł głowę znad otwartej i w ukryciu wybebeszonej konsoli kryjącej układ S.I. promu- będziemy mieli chwilę spokoju. Zapętliłem układ. Nikt się nie pozna, a system nic nie zarejestruje.
-Oby- mruknął pilot- Polecę obrzeżem pasa asteroidów. Za piętnaście minut go włącz, żeby wydał rozkaz do powrotu.
Prom zmienił kurs i szerokim łukiem zaczął skręcać z toru kolizyjnego. Mrok kosmosu przecinała jasna smuga pozostawiana przez silniki jonowe.
-Teraz się trzymajcie- powiedział Fredd, przybierając minę określaną w literaturze jako "evul grin".
Zdecydowanym ruchem ręki pchnął przepustnicę. Silniki szarpnęły prom do przodu, a kadetów wgniotło w fotele.
-Je...Jesteś pewien, że to bezpieczne?- wyjąkał Alvin.
-Nie łam się- mruknął pilot wprowadzając prom w coraz ostrzejszy łuk- Zawsze o tym marzyłem.
Stateczek leciał na samym obrzeżu kosmicznego gruzowiska. Pył gęstniał z każdą chwilą, utrudniając patrzenie przez przedni iluminator. Po chwili opuścili pas i skierowali się ku krążownikowi akademickiemu.
-Sądzę, że starczy przyjemności. Włącz go, Wank.
Technik schylił się pod konsolę...
Strzeliły iskry. Kadet odskoczył jak sparzony. Światło zamigotało i zgasło. Silniki ucichły.
Ciszę przerwał kadet Wrinkled:
-Wdepnęliśmy w niezłe gówno.
-W większe niż ci się zdaje. Patrz.
Kadeci spojrzeli przez iluminator w kierunku pokazywanym przez Fredda.
Prom kierował się prosto ku pasowi asteroidów, a dokładniej ku Trollowi- największej asteroidzie w tym sektorze.
-Zróbcie coś! Nie chcę zginąć!- zaczął panikować Johnson.
-Opanuj się, chłopie. Już nad tym pracuję- mruknął technik grzebiąc w konsoli.
-Niech to xenomorf kopnie- zaklął łącznościowiec- jesteśmy w cieniu pasa. Komunikacja jest bezużyteczna.
Pył kosmiczny zaczął gęstnieć w polu widzenia iluminatora.
-Zróbcie coś!!
-Zamknij się!
-Nie krzycz na niego!
-Nie drzyjcie się!
Zapadła cisza przerywana odgłosami szarpania kabli i przełączania wtyczek.
Atmosfera grozy gęstniała wraz ze zbliżaniem się ku brązowym skałom. Alvin był już w stanie ujrzeć dno krateru na powierzchni najbliższej z nich. Tej, ku której niechybnie i bezwładnie zmierzali...
-Ha!- krzyknął technik, gdy włączyło się światło. Z tyłu dobiegł ich odgłos pracujących silników. Hologramu nie było.
-Zrzucimy winę na zwarcie systemu. Zobaczycie, jeszcze dadzą nam pochwałę za zachowanie zimnej krwi w obliczu śmiertelnego zagrożenia- z szelmowskim uśmiechem stwierdził Technik.
Pilot poderwał maszynę i skierował poziomo nad powierzchnią asteroidy. Po kilku sekundach lotu wlecieli ciemną stronę kosmicznej skały. Ich oczom ukazało się kilkadziesiąt statków stojących w szyku bojowym. Czarne kadłuby rozświetliła pojedyncza salwa oddana z najbliższego.
-O kurwa- Powiedział spokojnym głosem kadet Alvin Johnson. Sekundę później atomy budujące jego ciało rozpierzchły się w losowych kierunkach.
***
-Sir, Krążownik "Brute" potwierdza zniszczenie celu. Cztery ofiary śmiertelne. Najprawdopodobniej kadeci.
Wysoki mężczyzna ubrany w czerń nie wykonał najmniejszego ruchu. Stał jak przed dziesięcioma minutami, wpatrując się w mapę systemu.
-Sir? Pana rozkaz?- pierwszy oficer okazał zniecierpliwienie brakiem reakcji ze strony dowódcy.
-Nigdy mnie nie poganiaj- powiedział cicho. Jego chłodne słowa brzmiały w uszach wszystkich obecnych na mostku jeszcze długo po tym, jak je wypowiedział- Systemy maskujące?
-Sto procent gotowości, sir.- oznajmił oficer techniczny.
-Wszystkie jednostki potwierdzają gotowość- zawtórował mu oficer łączności.
Ciemna postać podeszła do comu i podniosła ja na wysokość ust:
-Przystąpić do operacji P-Day.
***
Stary dowódca krążownika akademickiego wyraził swoje zdziwienie:
-Jak to nie wrócili?
Oficer d/s lotów szkoleniowych powtórzył informację:
-Lot treningowy THX1138 nie wrócił na czas. Spóźniają się już godzinę.
-Coś podobnego.. Kto jest na pokładzie?
Oficer spojrzał w raport. Chrząknął:
-Erm... Kadeci: Wankers, Johnson, Wrinkled i ...emm... Fredd, sir.
Kapitan podniósł brew okazując rozbawienie. Oficer starał się bardzo, by nie spojrzeć w oczy dowódcy. Groziło to wybuchem. Śmiechu.
-Khem, khem. Cóż. To dobra chwila by kazać młodym przećwiczyć misje ratunkowe, nieprawdaż?
-Dobry pomysł, sir. Wydam odpowiednie rozkazy.
-Idź, idź. Łączność z Centralą!
Po chwili odezwał się oficer łącznościowy:
-Erm, sir, nie mogę wywołać Valkirii Prime.
-Spróbuj na innych kanałach.
-Próbowałem na wszystkich, sir.
***
To było szybkie zwycięstwo. Sześćdziesiąt krążowników typu "Widmo" ozdobionych zieloną wielka litera "P" w czarnym pięciokącie na każdym skrzydle, wyłączyło maskowanie zaraz po wypuszczeniu roju myśliwców. Od piętnastu minut trwał ostrzał orbitalny. Flota imperialna broniąca Valkirię Prime, stolicę Imperium, była systematycznie niszczona. Ich siły- całkowicie zaskoczone- były rozbijane statek po statku. Artyleria planetarna wypruwała sobie flaki w celu odparcia promów desantowych - dopóki działały tarcze okrywające planetę ochronnym płaszczem, dopóty promy nie mogły lądować.
-Nigdy nie widziałem go tak zdenerwowanego- powiedział pierwszy Admirał.
-Ja go w ogóle nie widziałem- odparł drugi.
-Khem- chrzaknął Kontradmirał stojący za nimi- Może nie powinniśmy tam iść.
-Jego Mrrroczność sam nas wzywa, wiec nie mamy wyjścia. Wygląda na to, że wróg trzyma nas za jaja.
Czerwoni Gwardziści otworzyli przed nimi drzwi. Trójka weszła do ogromnej i skąpanej w mroku sali audiencyjnej.
-Rany.. Od kilku dobrych lat nikt tu nie wchodził- wyszeptał Admirał.
-Wchhodził czzęśśściej niżżż ci sssię zdaje, Artucie- odparła ubrana w czarny płaszcz z kapturem postać, stojąca w oknie.
Trójka zasalutowała i zamarła w bezruchu.
-Ccci przzzeklęci Konfederaci ośśśmielili sssię uderzyććć w ssserce mojego Imperium. Jak długo jessszzczze będzieccccie przzzyglądaćć sssię temu bezssilnie?
Nikt nie ośmielił się odpowiedzieć.
-Oto ccco odbierają nasssze ssyssstemy łącccznośśści...
- Mówi Wielki Admirał Rekard z P-Konfederacyjnych Sił Inwazyjnych. Wasze siły obronne zostały rozbite. Poddajcie się, albo spotka was ich los. Imperium zostało rozbite. Bezwarunkowa kapitulacja, to wasze jedyne wyjście.
Gdy głos zamilkł, atmosferę można było ciąć nożem.
-Ccchyba nie musszę mówiććć wam ccco robiććć. Odmassszerować.
-Ku Chwale Valkirii!- ryknęli Admirałowie.
Mroczny Imperator, Zdobywca i Niszczyciel Światów nie odpowiedział. Gdy za Admirałami zamknięto drzwi, Artut powiedział do Ekusa:
-Sprowadź tu wszystkich.
-Wszystkich?
-WSZYSTKICH!!!
***
Dziesięć minut później sygnał o P-Konfederacyjnej blokadzie Valkirii Prime- stolicy Imperium, pomknął ku najdalszym zakątkom wszechświata. Dokładnie w tym samym momencie, gdy pierwszy oddział desantowy wylądował na powierzchni planety:
”Obywatele V - Imperium! Stoimy w obliczu największego zagrożenia w naszej historii! Wrogie siły P-Konfederacji dokonały podstępnego ataku na naszą stolicę. Imperator wydał rozkaz do natychmiastowej mobilizacji. W którymkolwiek zakątku Imperium się znajdujecie, waszym obowiązkiem jest odpowiedzenie na to polecenie! Imperator oczekuje od was bezgranicznego poświęcenia!”
W niezliczonych punktach Imperium zapłonęły silniki statków, a na planecie trwały zaciekłe walki każdą ulicę...
***
ZASADY (Proszę ich bezwarunkowo przestrzegać!)
Piszemy max 2 posty dziennie (w trybie dobowym od 24 do 24) na osobę, przyczyny są oczywiste: nie każdy może tu siedzieć 24h/dobę. Oczywiście nie moga to byc posty po 2 linijki, panowie postarajcie się.
Dopuszczalne są też małe posty korygujące w przypadkach gdy nei mozna juz posłuzyc sie editem (ktoś wykozystał motyw itd) ale z umiarem.
Pozatym oczywiście chyba nie musze mowić ze to tylko zabawa i nei życzę sobie sytuacji w stylu, coś sie stało, a gracz zmienia tresć postu i odwraca kolej rzeczy.
Odgrywamy V-stopień
No i wreszcie: jest kilka osob, ktore będa czuwały nad spójnością fabuły (Kadm. Reeven, Kadm. Harvezd i Kadm. Shardac). Ich decyzje sa rzecz jasna nieodwołalne tak jak kazdego innego MG, na kazdej innej sesji.
I jeszcze jedna rzecz: na wszelkie ´offtopicki´ będzie miejsce na OSOBNYM temacie.
***
Na początku (w pierwszym wpisie)każdy zaznacza gdzie zastała go wiadomosć o ataku, na Valkirii Prime, a może w statku na jej orbicie, lub też na Valkiri Alfa, planecie granicznej z układem P-Konfederacji, bądź jej orbicie.
Let´s Play!:-)
---------------------------
Z calego serca dziękuję Kadm. Harvezdowi za pomoc w opracowaniu fabuły gry.
("P-Konferedacja" (c) Dejwut 2004 :P)
.
7 VI 2004 22:55 CET Atum
Atum przebywający na Valkirii Prime nie mógł opanować zdziwienia. Jak to możliwe?
Nie było jednak czasu.
Natychmiast udał się do dowództwa aby bliżej poznać plany obrony.
..
7 VI 2004 23:01 CET foxlady
Foxlady była na przepustce w kompleksie handlowym, gdy doszły ją odgłosy pierwszych wybuchów. Dobiegła do pierwszego okna i wraz z tłumem kupujących patrzyła jak salwy z kosmosu rozbijają się o tarczę planetarną. Przy tak silnym ostrzale tarcza nie będzie w stanie się długo utrzymać- pomyślała.
Po chwili odezwał się jej chip komunikacyjny:
"Kod czerwony! Stawić się niezwłocznie do bazy"
Ruszyła biegiem w kierunku parkingu, nie wiedząc, że tam wybuchło już pandemonium.
Okiem szeregowca
7 VI 2004 23:08 CET ksch
To był zły dzień. Najpierw gra w kości na pokładzie statku ćwiczebnego- sto pompek i dwa dni bez wychodzenia z kajuty po służbie.
- Spoko, spoko- pomyślał- jest jeszcze przeszmuglowany V-gin (jedyny o czarno-zielonej barwie- kopie jak cholera). Więc po kolejnych ćwiczeniach szybko zaszył się w kajucie. Papierosek faszerowany syntetycznym wzmacniaczem (coś jak dawne LSD), szklaneczka ginu…eksplozja, wstrząs…kolejny mach, tym razem głębszy…coś wybuchnęło…- ale odlot- pomyślał, cholera ależ ten stuff kopie. Łyczek V-ginu…włączył się alarm…- kurwa to przestaje być śmieszne- łapie lęki…masa odgłosów, jakieś biegi i ta ciągle wyjąca syrena…jeszcze jeden mach powinien załatwić sprawę…
- Kurwa, co się tu dzieje szeregowy…!!- kapitan wpadł z znienacka, aż drzwi trzasnęły. Ksch zakrztusił się z wrażenia- Jesteśmy pod ostrzałem od piętnastu minut, a ty, kurwa mać, ty…skąd ty to w ogóle masz?
- Ja…- próbował coś wybełkotać ksch, ale był zupełnie narajany, więc uśmiechnął się tylko.
- Czego się śmiejes pajacu?- mówiąc to (a raczej wrzeszcząc) kapitan potrząsnął pare razy szeregowcem, który wreszcie trochę oprzytomniał.
- Coś nie tak, kapitanie? Ćwiczenia? Chętnie się stawie…- trzask w ryj, potem drugi raz, kapitan nie wytrzymał nerwowo, ksch zatoczył się pod ścianę kajuty.
- Za trzy minuty przy mostku i to gotowy- rozumiesz ksch?
- Ja, cholera, chyba tak- wycedził przez krwawiącą wargę szeregowy, chociaż bardziej do pustej ściany bo oficera już nie było.
- Trzy minuty…chyba skończę do tego czasu tego syntetycznego skręta- pomyślał i wziął go ze sobą wychodząc.
Krążownik Imperialny "Stone" majestatycznie płynął przez próżnię.
7 VI 2004 23:18 CET Flint
Rozparty na fotelu kapitana zwalisty mężczyzna z lubością wciągnął w płuca fajkowy dym. Zakrztusił się nim, gdy nagle zawyła syrena alarmowa i zamigotały czerwone żarówki.
"Alarm 1 stopnia! Valkiria Prime zaatakowana!"
Mężczyzna poderwał się. Zaszumiały cicho serwomotorki biopancerza, w którym skryte byłe jego ciało - przykrego przypomnienia zestrzelenia myśliwca, w którym walczył.
- Kurs na Valkirię Prime! - krzyknął.
-Tajest, sir! - odkrzyknął jeden z mężczyzn siedzących za szeroką konsoletą. - Już zmieniam! Przygotować się do skoku przestrzennego!
Kontradmirał Flint usiadł w fotelu, z roztargnieniem wytrząsnął popiół z fajki; stracił ochotę na palenie.
- Kiedy dotrzemy do celu?
- Pół godziny, sir. Szybciej się nie da.
- Doskonale. Zmobilizować wszystkie jednostki!.
- Tajest, sir!
Flint podwinął lewy rękaw. W sztuczną skórę wtopiony był komunikator. Wywołał specjalną częstotliwość, przeznaczoną do komunikacjij z jego elitarnym oddziałem.
- Krzemienie, przygotować się do walki!.
Nie czekał na potwierdzenia, nie musiał. Zamiast tego przełączył sie na linię warsztatu i rozkazał przegląd wszystkich maszyn.
Krążownik, nagle buzujący życiem, zmierzał ku swemu przeznaczeniu...
Komandor Feroz...
7 VI 2004 23:26 CET Feroz
...zerwał się z przyczy w swojej kwaterze, kiedy zabrzęczał sygnał komunikatora. Musiało się stać coś wielkiego: kapitulacja P-Konfederacji, rozkaz wznowienia ofensywy na Froncie Alfa, albo nawet terminowa dostawa trunków do kasyna - ton sygnału oznaczał priorytet najwyższy z możliwych.
Komandor w skupieniu wysłuchał przekazu.
I jeszcze raz.
- A więc gówno naprawdę trafiło w wentylator... kto by przypuszczał, że stać ich na taką perfidię - wymamrotał do siebie. Pospiesznie zgarnął swoje rzeczy do pojemnika antygrawitacyjnego. Niewiele tego było - na tak daleko wysuniętej placówce Frontu Alfa nikt nie opływał w luksusy. Linie zaopatrzeniowe często ulegały przerwaniu, a żołnierzy zbywano sakramentalnym słówkiem "niebawem"...
Ciągnąc pojemnik za sobą podążył w strone hangaru polowego, gdzie od kilku miesięcy obrastał kurzem jego statek. Odsunął owiewkę, wgramolił się do środka wraz z bagażem i nacisnął starter, wsłuchując się w tak dobrze znany mu szmer budzących się do życia silników jonowych.
"Oto, czego mi brakowało" - pomyślał Feroz. "Przydział przydziałem, ale służba w jednostkach planetarnych nigdy nie zmieni prawdziwego pilota w piechociarza. Niech mnie rozstrzelają, ale... cieszę się, że ci z P-Konfederacji wreszcie ruszyli dupy".
Wystartował i wzleciał w nocne niebo Valkirii Alfa, programując kurs na stolicę Imperium.
W innym miejscu...
7 VI 2004 23:34 CET Doc Randal
...barak wojskowy. Jeden z niezliczonych wielu w stolicy Imperium. Tutaj, pod ziemią w jednym ze Sztabów Szkoleniowych trwała musztra. Sierżant Randal, który postanowił zająć się szkoleniem nowych żołnierzy po emocjach z poprzednich lat właśnie zajęty był wrzeszczeniem na jednego z rekrutów w sali symulatora walki naziemnej:
- Gdzie macie oczy, żołnierzu!? No gdzie?! Pytam się! Trzeba ci syntetyki wstawić, bo oryginały zawodzą? Ile razy mam powtarzać, że strzelając z karabinu szturmowego trzeba pilnować wskaźnika przegrzania broni, inaczej ci eksploduje w łapie! Tak ci życie nie miłe?!
- Ależ sir, ja... - zaczął zakłopotany rekrut.
- Cisza! Zapamiętasz na pewno, gdy zrobisz dwadzieścia rundek dookoła niższego poziomu! Jeszcze tu stoisz?! Jazda!
Żołnierz po chwili pobiegł zrobić, co mu kazano. Dziesięciu innych rekrutów stało z boku, oczekując na swoją kolej.
- Dobra, my tymczasem poćwiczymy walkę uliczną w grupie! Wolter, Naywes, Kranz, Greenbear i Hranick! Jesteście następni! Nauczcie się tego w końcu, inaczej poślą was do piachu, nim zorientujecie się, czy strzelać, czy nie! Wyraziłem się jasno?!
- TAK SIR! - odkrzyknęli chórem.
Ledwo co zajęli pozycje wyjściowe, gdy do sali wbiegł żołnierz, co powinien być zajęty bieganiem.
- Nie dość, że ślepy, to i głuchy? Co powiedziałem?!
- Ale sir, syreny biją na alarm! Atakują nas! Chodzą słuchy, że flotę naszą rozwalili na orbicie! Mamy rozkaz stawić się przed dowództwem, wszyscy!
- Tylko ja tu mam prawo podnosić głos, zrozumiano, żołnierzu?!
- Tak jest!
- No to zbierać mi dupy w troki i ruszamy!
Po chwili dało się wyczuć wstrząs, a po nim kolejny, i następny...
- Kurde, skurczybyki nie próżnują!
Po chwili wybiegli z sali treningowej i biegnąc po korytarzu, wywoływali kolejnych rekrutów, którzy jeszcze nie zebrali się. Po chwili, mając ze sobą ze 20 rekrutów, prędko windami dostali się do głównej sali konferencyjnej, gdzie byli już pozostali, ponieważ ma rzekomo być wyświetlony komunikat od V-Sztabu co do rozkazów.
Centrum Informacji
7 VI 2004 23:35 CET Nocturn
"To, oczywiście, nie mógł być dobry dzień. Zaczęło się od porannego kaca, potem coś się musiało spieprzyć w silniku tego &*&^ myśliwca, a teraz to... trzeba było to przewidzieć - przecież na obiad były mielone... to nie mógł być dobry dzień".
Komandor Nocturn obserwował przez okno, jak na ulicy pojawiają się kolejni żołnierze P-Konfederacji. Za dwiema prowizorycznymi barykadami usadowiło się kilku żołnierzy z Valkirii broniąc z determinacją dostępu do Centrum Informacyjnego.
"No, ale trzeba być przygotowanym na wszelkie niespodzianki". Spokojnie odbezpieczył karabin i otworzył okno. Pierwsza seria, którą posłał zupełnie zaskoczyło wrogich żołnierzy. Trójka z nich prawdopodobnie już nigdy nie ujrzy swoich rodzinnych planet. Pozostali zaczęli chować się tam, gdzie tylko to było możliwe. Było pewne, że zlokalizowanie strzelca nie zajmie im dużo czasu - już rozglądali się po oknach.
"Nie ze mną te numery, za stary na to już jestem, żebyście mnie złapali".
Nocturn przeszedł do jednego z kolejnych pomieszczeń. Otworzył okno i znów puścił serię - tym razem nie celował, więc pociski narobily tylko hałasu, krzywdząc jedynie stojące na ulicy pojazdy i szyby okolicznych budynków. Niemniej nie o to chodziło - Komandoria strzegąca Centrum Informacyjnego pewnie sposobi dla najeźdźców małą niespodziankę. Trzeba im dać trochę czasu.
"I gdzie, do jasnej cholery, jest reszta mojgo oddziału. Pewnie gdzieś, *^*&^, chleją!"
Nocturn był pewny, że żołnierze P-Konfederacji wiedzą, z którego budynku padły strzały i są już w drodze. Wyszedł na korytarz. Taaaa, już byli na schodach. Słyszał miarowy tupot. Zdjął z ramienia torbę i umieścił tuż przy barierce. Szybko oddalił się wgłąb korytarza. Przyklęknął i wycelował. Kiedy pojawił się pierwszy P-ierdoła pociągnął za spust. Żołnierz upadł. Tupanie umilkło. Nocturn sięgnął do pasa i nacisnął mały, czerwony guzik. Huk i chmura dymu. A potem tylko jęki dobiegające ze schodów.
"Ale ja jestem, kurwa, v-zajebisty".
Krążownik Imperialny "Stone"
7 VI 2004 23:55 CET szelest
Pułkownik Jacob "szelest" Koprowsky powoli otworzył jedno oko. Zamlaskał i otworzył drugie. Ręce mu zdrętwiały, spał w dość niewygodnej pozycji - od kilku dni. Przed chwilą obudziła go głosno wyjąca syrena alarmowa krążownika "Stone". Takie zawsze oznaczały robote, a pułkownik wprost uwielbiał nic nie robić. Swoje już dokonał w przeszłości.
- Co za wkurzający dźwięk... - mruknął sam do siebie. Odczekał chwilę, a potem, niemal równo z kontradmirałem Flintem powiedział:
- Krzemienie, przygotować się do walki!
"Cholera, a zapowiadał się kolejny mile spędzony dzień" pomyslał, wlokąc się z łóżka w kierunku szafy.
Chwilę potem zmierzał w kierunku swojego statku. Już spory okres czasu nim nie latał. Ba! Kiedyś to były czasy. Jego V-21 potrafiła cuda, zwłaszcza z takim pilotem jak "szelest". Zestrzeleń nie chciało mu się liczyć. Wolał koncentrować się na czymś innym. Kiedy wróg widział srebrną V-21 powaznie zastanawiał się nad odwrotem. Jeśli miał niskie morale - widac było po nim tylko błysk.
Ależ to było dawno. Ciekawe jak teraz się sprawdzi. Choć tak naprawdę - to nie chciało mu się latać. Nie chciało mu sie strzelać. Chciał się porządnie wyspać. Jak od wielu wielu dni.
.
8 VI 2004 0:01 CET Atum
Ulice były pełne swądu topionego plastiku...
Komandor Atum z zacisniętymi dłońmi na swoim karabinie przedzierał się przez kolejne ulice.
Nagle zobczył przed sobą dwóch P-żołnierzy. Zanim ci dwaj nieszczęśnicy pożegnali się z tą planetą z ust Atuma wydobyło się jedno zdanie:
- "Hastur, Hastur, Hastur Skurwysyny!!!".
Niestety z każdego zakamrka wyłaniali się kolejni wrogowie. Sytuacja była beznadziejna. Schroniwszy się w najbliższym budynku komandor zaczął dramatycznie wzywać posiłki.
Miał nadzieję, że nadejdą lada moment...
Krążownik "Stone"
8 VI 2004 0:02 CET Flint
Flint szedł szybko korytarzem. Cichutki szum serwomotorków towarzyszył każdemu jego poruszeniu, ale już dawno nauczył sie nie zwracać na to uwagi. Przez gruby biopancerz zdawał sie o wiele większym i bardziej muskularnym mężczyzną, niż kiedykolwiek był w rzeczywistości - a już zwłaszcza teraz, gdy trzy czwarte jego ciała stanowiła skomplikowana biooelektronika.
Flint dotarł do kajuty i zaczął zakłądać mundur bojowy - zwykle po statku paradował w samym biopancerzu, pomalowanym zresztą w stosowne kolory - ale walak - to było co innego. Musiał mieć pood ręką całą masę rzeczy, które zresztą cały czas były przygotowane, wypełniajac kieszenie bojówek i kurtki. Już ubrany, Kontradmirał podążył do hangaru, w którym zebrały się już Krzemienie - elitarna formacja bojowa, składajaca się z najlepszych pilotów myśliwców V-Floty. Wliczając jego.
Czekały już na nich - zatankowane i załadowane najnowszym uzbrojeniem. Dwadzieścia najlepszych myślkiwców, jakie kiedykolwiek opuściły fabryki Valkirii. I 21, jak zawsze eksperymentalny - myśliwiec Kontradmirała.
- Chłopcy, czas skopać parę tyłków!
- Tajest!
Pozostało około dziesięciu minut do Valkirii Prime...
(potraktujmy to jak wpis do doby, która się właśnie skończyła - spóźniłem się z kliknięciem =))
Okiem szeregowca
8 VI 2004 0:04 CET ksch
Skiepował tuż przed wejściem na mostek. Harmider, wrzask i ruch świadczyły wymownie, że to jednak nie żarty- lecieli na jakąś wojnę. Kurde- pomyślał- tego nie było w planie. Z drugiej strony może ominie mnie kara za ten syntetyk...
- Żołnierze!!!- przekrzykiwał tumult pułkownik
- Nadszedł Wasz czas!!- kontynuował ochrypłym głosem- czas abyście odpłacili swojej ojczyźnie za lata karmienia Was i szkolenia...
- Kurwa, jakie lata- pomyślał ksch- w wojsku jestem od marnego pół roku, a nawet porządnej wyżery nie dostałem...
- ...Konfederaci nas zaatakowali!!- kontynuował tymczasem pułkownik patrząc w tępe twarze szeregowców- Odpłacimi im pieknym za nadobne! Zmieciemy ich!!! Na stanowiska!!
- No to pięknie- pomyślał ksch- tylko gdzie jest moje stanowisko?
Stał pośrodku skofundowany, patrząc jak inni rozbiegają się karnie. Cholera przyciągnął uwagę pułkownika...
Shit, co za dzień...
Centrala łączności. Valkiria Prime.
8 VI 2004 0:08 CET TOR
Bunkier służb łączności międzygalaktycznej pod Placem Zwycięstwa, samym centrum stolicy Impierium zawsze był spokojnym miejscem. Służba była łatwa i satysfakcjonująca, a komandor Derbeth pilnował, by wszystko działało jak w zegarku.
Starszy szeregowy TOR siedział z nogami opartymi na jednej z dziesiątek znajdujących się w bunkrze konsolet LINK 5 i popijał V-cole. Właśnie radośnie wysiorbywał ostatnie krople przez słomkę, kiedy na ekranie pojawił się komunikat od Admirała Ekusa wraz z zawartym w trzech wyrazach rozkazem "Wysłać do wszystkich". Żołnierz rzucił kubek na sterte złożoną z takich samych kubków i wziął się do pracy...
Komunikaty poszybowały przez kosmos do każdego zakątka Imperium. Valkiria Prime zagrożona!
W chwilach oczekiwania...
8 VI 2004 0:28 CET Doc Randal
...sala zapełniona w większości nowicjuszami, w mniejszości doświadczonymi żołnierzami. Panował gwar i harmider. Jeden przykrzykiwał drugiego, w końcu sierżant Randal wdrapał się na mównicę przed dużym ekranem wideofonu i krzyknął:
- CISZA!!!
Momentalnie wszyscy ucichli.
- A teraz gdy mam waszą uwagę, chcę was powiadomić, iż dziś panowie przejdziecie chrzest bojowy! Komandora chwilowo nie ma, a rozkazów też, więc póki co, ja tu dowodzę!
Po chwili skorzystał z wenwętrznego kominkatora na pulpicie mównicy i rzekł:
- Szykować broń, wyposażenie i wszystko co potrzebne do walki ulicznej! Udostępnić też pomieszczenia z bronią niekonwencjonalną! Aktywować wszelkie moduły obronne!
- Tak jest! - odrzekł żołnierz z ekranu komunikatora.
- Słuchajcie - zaczął do pozostałych - macie cholerne szczęście, że akurat oddelegowano was do służby tu, baraku nr 132, który tak w rzeczywistości jest najlepiej wyposażonym i uzbrojonym miejscem w tej części stolicy. Zostanie wydana wam prawdziwa broń, nie to co w symulatorach, więc mam nadzieję, iż zrobicie z niej pożytek i dacie w kość tym skurczybykom, co przyjechali prosić się o guza! Mam rację?!
- TAK JEST! - odkrzyknęli wszyscy.
- Zatem marsz do Zbrojowni po sprzęt! Nie, cofam! Biegiem, sprintem!
On sam zaś udał się do osobnej kwatery na poziomie zaopatrzenia, gdzie trzymane było wyposażenie do misji specjalnych, dobierając garść najlepszych i najbardziej zaufanych z obecnych żołnierzy. Zdobywszy komunikator, oczekiwał ewentualnych konkretnych rozkazów, bowiem na chwilę obecną uważał, iż mają bronić baraku.
Okręt "Vayde", sektor Korpulu
8 VI 2004 12:22 CET Craven
Przechylony do tylu na kapitańskim fotelu obserwował kratkę i ukryte pod nią kable nad swoją głową. Drapiąc się po łysinie sprawiał wrażenie zamyślonego. W istocie w ten sposób chwilowo odpoczywał, błądząc myślami bez celu.
Wtedy rozległ się alarm.
- Co jest? - rzucił do łącznościowca. Sztuczne matowe oczy nie zdradzały dokładnie punktu w którym kontradmirał patrzył. A patrzył w tym momencie na dziwaczny wyraz trwarzy oficera. Zdziwienie, strach, zaskoczenie - dziwna mieszanka.
- Co jest, żołnierzu? - powtórzył.
- Valkiria Prime zaatakowana. Kiepsko z nimi - odpowiedział oficer.
Na chwilę zdziwienie ogarnęło Cravena, następnie wyprostował się w fotelu. Cały mostek patrzył na niego. Drapał się chwilę w gęstą brodę zanim powiedział:
- Lecimy tam. Migiem.
- Sir, ale to drugi koniec galaktyki...
- No to lepiej żebyśmy się nie spóźnili. Wykonać.
- Tak jest.
- Reszta załogi przygotować się.
Cały mostek w ciszy zaczął się uwijać z robotą. Komunikacja, łączność, rozkazy dla piechoty i eskadr myśliwców. Chwilę później "Vayde", cała jego eskorta i połowa floty zgromadzonej w Korpulu ruszyła z szaleńczą prędkoscią w kierunku obleganej stolicy.
"Lepiej, żeby nie było po wszystkim kiedy tam dotrzemy." dopowiedział kontradmirał w myślach, zapalając papierosa.
sierżant Dave ´dejwut´ Wood
8 VI 2004 12:48 CET dejwut
nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. W knajpie, w której wraz z kumplami opijali niedawny awans, panował półmrok. Bełkotliwe pokrzykiwanie kolegów były coraz cichrze. Wtem, przez drzwi wpadł V-żołnierz. W ręku miał komunikator, z którego dało się słyszeć głos komandora Atuma, rozpaczliwie wzywającego pomocy, co chwile przerywane serią z karabinu.
- Sir, kłopoty!
Dave wstał, podciągnał spodnie, poprawił uczesanie, po czym wziął do ręki komunikator, i rzucił zwyczajow "On my way!". Jedno spojrzenie na towarzyszy wystarczyło, by stwierdzić, że nic z nimi nie osiągnie.
- Jak się nazywasz, zołnierzu? - ryknał, nie bez wyraźnego wysiłku i chrypki.
- Szeregowy Timofiej Aleksjejewicz Wolowkow, Sir!
- Wy sie nie mozecie prościej nazywac, tam na Rusija I?? - głupio spytał sierżant, zabierając nawalonym kumplom magazynki do karabinu szturmowego. - Masz jakąś broń? Trzymaj.
Żołnierz złapał karabin, odbezpieczył, sprawdził magazynek, i ustawił na serie trzypociskowe. Znał się na rzeczy. Dava popatrzył na niego zadowolony.
- Od dzisiaj jesteś TAW, żołnierzu! Za mna, mamy komandora do uratowania!
Wybiegli z knajpy. Kierowali się odgłosami wystrzałów. Wood usłyszał słynne "Hastur, Hastur, Hastur, Skurwysyny!!!" i usmiechnął się, nic nie przychodziło. "Chyba zostalismy sami"
- Let´s rock! - krzyknął!!!
W powietrzu swistały kule.
Szeregowiec J.
8 VI 2004 12:52 CET J
Nie był to najlepszy dzień. Wczoraj już trzeci raz został zdegradowany ze stopnia sierżanta... "Ehhh... Czy dowództwo nie może czsem przymknąć oka?"- pomyślał- Przecież tylko paliłem szluga w składzie materiałów wybuchowych. A oni się strzępią jeszcze, że zgasiłem papierosa na kostce semtexu... Przecież to ja tu jestem saperem."
Nagle rozległ się alarm.
"Znowu ćwiczenia???"
"Uwaga Zołnierze!- głos oficera z głośnika był zacięty i brzmiał jakby ten był mocno wkurzony- Wczoraj zaatakowano Valkirię Prime. Mamy natychmiast tam lecieć i wesprzeć obrońców. Zgłosić się do kwatermistrza po sprzęt. Odlot za 15 minut. Ruszać się kurwa mać!!!"
"O szlag. Jak mam spakować ten cały semtex i nitrosynit w 15 min? No dobra. Wezmę tylko 20 kilo..." Pobiegł do magazynu.
14 minut później jako jeden z ostatnich zjawił się na pokładzie promu. Rzucił swój cholernie ciężki plecak i usiadł na swoim miejscu. Na kolanach trzymał swojego starego dobrego shotguna Benelli...
"Oj, przydasz mi się..." Pomyślał.
Prom oderwał się od lądowiska i ruszył na spotkanie z lekkim krążownikiem "Relentless", orbitującym wokół bazy Ord Pardon.
.
8 VI 2004 12:56 CET Ghart
Sierżant Ghart leżał usatysfakcjonowany na łóżku. Piękny dzięń. Jajecznica na śniadanie, 3 litry piwa przydziału dzisiaj rano, rekruci wysłani na rajd dookoła bazy... Tylko leżec i się byczyć...
Na początku, gdy dostał ten przydział, Ghart mocno się zaniepokoił. Ostatecznie szkolenie rekrutów nie jest rzeczą miłą, zwłaszcza tutaj, na Alfa Valkiria. Planeta graniczy z P-Konfederacją, niedaleko mają miejsce ciągłe utarczki graniczne. Ostatecznie jednak, doszedł do wniosku, że jest to najlepiej uzbrojoine i chronione miejsce w Galaktyce poza Valkiria Prime. Poza tym, jak już tu się troche rozgościł, zauważył, że wydaqwanie krótkich rozkazów kapralom typu "daj rekrutom wycisk", "dzisiaj niech pobiegają dookoła bazy" czy też "niech sobie postrzelają w biegu tak z 5 godzin" jest całkiem wygodne. Całe jego obowiązki ograniczyły isę do tych właśnie rozkazów.
Ghart nie był bohaterem. Stopień sierżanta uzyskał tylko dzięki biurokracji i paru kruczkach prawnych. Jego najwiekszym osiągnięciem w karierze było pokonanie wściekłego zmutowanego bobra który wdarł się kiedys do bazy. Wystarczyło pare przeinaczeń, troche wytłumaczeń wyższym stopniem i zamiast nagany za przesiadywanie jako rekrut ciągle w kantynie, dostał awans na sierżanta i przeniesienie na Alfa Valkiria. Żyć nie umierać, jednym słowem...
Zapaliła się czerwona lampka w pokoju. Ghart popatrzył na nią. Pewnie znowu komuś wystrzelił blaster subatomowy na ćwiczeniach. Jak dobrze pójdzie, psokładają rekrutów przed kolacją. Ghart zamknoł oczy i próbował zasnąć ignorując lampke.
Po chwili do migającego światełka dołączył pisk alarmu. Ghart przewracając się na drugi bok uznał, że wypadek musiał być troche powazniejszy. Pewnie przed śniadaniem wszystko będzie w porzadku. Dalej próbował zasnąć.
Pech chciał, że włączono przekaz głosowy.
- Żołnierze! Mamy smutną wiadomość. Valkiria Prime została zatakowana przez przeważające siły P-konfederacji. W tej chwili na powierzchni planety ma miejsce bohaterska wlaka i ochrona Centrali. Przewiduje się, że jest to tylko wybryk P-Konfederracji. W obawie o dobro V-imperium, zdecydowano jednak zwołać pod broń całą Varmie. Wszyscy mają rozkać zjawić się na placu przed bazą w przeciągu 5 minut, w celu uzyskania dalszych informacji.
Ghart zdziwił się. Cała wiadomośc śmierdziała na kilometr propagandą. sytuacja musiała być poważna, jeśli podano ją w wiadomości tak delikatnie. Gdy wybuchły reaktory atomowe na Giedi Primie rozsadzając całą planete, powiedziano, że planeta miewa pewne problemy z prądem. Gdy P-Konfederacja zdobył 3 systemy w ciągu 2 dni, informowano v-żołnierzy, że wróg delikatnie zaczoł napierać na froncie. Wniosek był taki, że musiało być naprawde xle.
Ghart wstał i ruszył ku placu, przeklinajc dzień. A miało być tak pięknie...
kontradmirał Aethan
8 VI 2004 14:09 CET Aethan
Kończył właśnie naprawianie zegara augsburskiego, który miał stać w jego kabinie na statku VN AreGor. Jak zwykł mawiać, po awarii całego zasilania będzie wiedział przynajmniej, która jest godzina. Wtem doszedł do niego przekaz z Valkiria Prime. Wysłuchał go, nie odrywając się od zegara, nawet nie ściszając pierwszej płyty z serii 100 Klasiska Masterverk. Przecież to już ostatni utwór, Carmina Burana, trzeba sługać go odpowiednio głośno, żeby wydobyć odpowiednie wrażenie z tego starego sposobu zapisu na nanomatrycowych dyskach, jeszcze sprzed nastania jaśnie panującego nam Imperatora. Do jego kajuty wszedł adiutant.
- Sir! Mam kompletne plany sytuacyjne aktualne na godzinę 0821 czasu terra.
- Dobrze, proszę mi je rozwinąć na stole operacyjnym - powiedział kontradmirał, nie odrywając się od zegara.
Z głośników właśnie rozbrzmiewał Pachelbel, którego kontradmirał uwielbiał, właśnie za jego spokój i wyrafinowanie. Dziwne jednak, że w obecnej sytuacji admirałowi taki rodzaj muzyki pasował.
- Sir! Gotowe, proszę chociaż rzucić okiem.
- Tak, adiutancie, sekundę... ... Gotowe! Widzi pan, to jest właśnie siła tradycji. Najlepsze dzieła ludzkości przetrwają tak długo jak ona sama. Taki zegar jest jednym z najdroższych prezentów, jakie kiedykolwiek można było dostać. Ich posiadaczami byli przede wszystkim królowie lub bardzo zamożna arystokracja. Budowało się je z bursztynu, diamentów, mechanizm kryje w sobie wiele niespodzianek. Z resztą, zaraz się pan przekona - skończył zdanie, śrubokręt szerokości ludzkiego włosa schował się do jego palca.
- Ale admirale, nie ma chwili do stracenia, Prime jest w niebezpieczeństwie. Ja rozumiem, że nie bez przyczyny jest pan tutaj, jednak rozkaz Imperatora jest jasny...
W tym momencie na zegarze wybiła pełna godzina, zabrzmiało 9 gongów a potem kurant, z zegara zaś wychyliły się dwie rozłożyste złote gałęzie, na których znajdowały się zrobione z drogocennych kamieni ptaki, podające malutkie brylanciki swoim nie mniej drogim pisklętom w jeszcze droższe gniazda. Całośc sprawiała niesamowite wrażenie, szczególnie, na myśl, że nie ma tam żadnej elektroniki.
- Niech pan nie sądzi, że ten zegar ma prawie tysiąc lat, to replika z drugiej połowy XXI wieku. Zainstalowałem tutaj generator pola magnetycznego, dzięki któremu zegar będzie chodził bez spóźniania się, oraz kilka innych, niezbędnych dodatków. Prawda, że robi wrażenie? Na tysiącletni nie stać mnie, odnaleziono jedynie kilka oryginałow. Między innymi dlatego, że tacy posiadacze jak Iwan IV Groźny nie umieli docenić ich kunsztu. Kiedy zegar zaczął bić, ochrona Iwana w przestrachu porąbała go siekierami. Tak samo jest, proszę pana, z konfederacją. Mierne umowy handlowe z kompanią Asi Dyw, mierne zaplecze logistyczne, mierna technologia i wojsko. Właściwie utrzymują w ryzach społeczności układów im podległych tylko dlatego, że te układy były kiedyś pod panowanie imperatora, teraz zaś nienawidzą go żółcią i złością w czystej postaci. Czy wie pan, ile czystej energii się przez to marnuje?
- Sir, nowe plany.
- Tak, wiem, jak pan dobrze wie, ze świeczką obecnie szukać stuprocentowego człowieka w najwyższych kręgach dowodzenia, znam plany aktualne, wyświetlają mi się dosłownie przed oczami...
Zawstydzony adiutant odsunął się bliżej drzwi, kontradmirał wstał z fotela. Wyglądał mało sympatycznie. Średni wzrost nie pasował za dobrze do zahartowanego w boju weterana wielu bitew. Łysa głowa lśniła na jednej półkuli nieco jaśniej, tam, gdzie admirał miał wszczepione implanty pod platynową częścią skroniową czaszki. Cud, że wtedy przeżył, kiedy xenomorphy opanowały jego statek.
- Adiutancie, proszę mi zdać pełny raport z prac działu technicznego tego statku.
- Wszystkie rozkazy wypełnione. Działa nowej generacji zainstalowane, Tarcze zainstalowane. System samonaprawczy zainstalowany. System operacyjny zainstalowany.
- Tak... Dobrze... Trzeba by jeszcze A.I. skompilować dostosowane do własnych potrzeb, ale nic to. Poradzimy sobie. - mówiąc to admirał pomyślał o swoim macierzystym statku, który dostał po akcjach na pograniczu protosskim, V03-Aether. - Kurs na Valkiria Prime, schować mi się za asteroidami, za flotą P-konfedracji. Podać rozkaz do Aethera i reszty statków. Ile ich mamy?
- Dwa niszczyciele, trzy krążowniki i 4 eskadry myśliwców...
- Czerwony alarm, wszyscy na stanowiska, niech piloci grzeją silniki.
...
8 VI 2004 14:14 CET vayato
Szeregowy vayato siedział w kantynie i był pochłonięty jedzeniem swojej przydziałowej owsianki. Było już prawie południe, jego oddział zapewne kończył robić kolejne okrążenia wokół baraku. Ale on nie przejmował się tym, że będzie miał przerąbane u kapitana. Był zamyślony nad jedna sprawą, która od rana zaprząta mu głowę. Cały dzień zacząl się bynajmnej dziwnie, nikt nie obudził go wrzeszcząc nad głową, że już świta i kapitan zaraz wpadnie do baraku kopiąc tyłki tym, którzy nie mieli wcześniejszej ochoty wstać. A pan kapitan miał ciężką nogę, o czym vayato mógł się już kilkakrotnie przekonać...
Jednak odkąd wstał, nie zastał nikogo ze swego oddziału, ani co dziwniejsze, kogokolwiek. Czuł się jak w niskobudżetowym fimie, w którym bohater budzi się samotnie w środku miasta..., ale nie obchodziło go to. Poszedł nawet sam do kuchni (co było zabronione świerzym rekrutom) i przyrządził sobie ową owsiankę, nad która rozmyślał. "Pewnie wszyscy poszli na jakieś ważne wezwanie dowódcy obozu i zaraz wrócą, a potem chyłkiem się wmieszam w ludzi i nawet kapitan nie spostrzeże się, że mnie nie było" dywagował powoli siorbiąc posiłek.
Ale kilka rzeczy mu nie pasowało. Cały barak był jakby opuszczony w pośpiechu, koce nie poukładane, drzwi nie zamknięte, i nawet niektórzy zostawili swojeobszenre plecaki bojowe, co było niedopuszczalne podczas opuszczania obozu. W kantynie równieżpanował ogólny syf, co było całkowicie nowym doświadczeniem dla szeregowca, gdyż to miejsce, jako jedne z nielicznych w obozie, zasługiwało na miano "czystego".
Skończył jeść i poszedł napić się trochę vody, napoju specjalnie przyrządzanego dla oddziałów o wysokiej sprawności bojowej, do którego vayato niedawno zdobył przydział. Był jednym z lepszych ludzi w całym obozie i miał spore szanse dotaćawans do oddziałow specjalnych lub chociaż szturmowych, gdzie mógłby stać się naprawdę kimś.
Myśląc tak, udał się do kwatery kapitana. Miał nadzieje spotkać kogośpo drodze, gdyż ten bezruch i cisza męczyła go i nie lubił gdy nie wiedział co się święciło. Idąc korytarzami podziemnego baraku natrafiał na wszelkiego rodzaju śmieci, od gazet i niedopalonych kiepów, po ważne dokumenty i rozkazy.
Jego oddział mieścił się na 15 piętrze pod powierzchnią ziemi i był zaliczany do tzw. na czarną godzinę. Zawsze byli w gotowości bojowej i czekali na rozkaz, aby nieść chwałę i zwycięstwo Valkirii Prime. Cały kompleks znajdował się na obrzeżach Centralnego Miasta, w którym mieściło się Dowództwo V-floty i schrony Mrocznego Imperatora. Tym bardziej był zdumiony nieobecnością nikogo, gdyż tu zawsze ktoś musiał być, to jest przecierz ostatnia deska ratunku Valkirii Prime! Wtedy zaczęły nachodzić go pewne obawy, że może ktoś zaatakował V-imperium i zdobył V-stolicę, w czasie, kiedy on słodko spał... Jednak myśle te wydały mu się śmieszne, bo jak można zdobyć największe imperium, jakie kiedykolwiek zostało stworzone w przeciągu kilku godzin???
Za kolejnymi drzwiami ujrzał w oddali korytarza wreszie drzwi do kapitana. Zaczął iść w ich kierunku, kiedy jednak zatrzymał się obok terminala łączności. Chciał dowiedzieć się co jest grane, zanim dostanie porządny ochrzan, kilka mocnych uderzeń i rozkaz zlizywania gówna z kibli. Spojrzał na terminal, na którym migała jakaś wiadomość już od baaardzo długiego czasu. Stwierdził to, gdyż jak przychodzi wiadomość to jest sygnał, który wyłącza się razem z nacisnięciem potwierdzenia odbioru, a tu wiadomość jest a nic nie słychać...
Przeczytał "Żołnierze! Stolica Valkirii Prime została zaatakowana! Macie natychmiast stawić się u swoich dowódców po dalsze rozkazy, biorąc ze sobą wyposażenie bojowe! Ku chwale Valkirii i do walki!!!
Vayato na początku zamarł w bezruchu, a potem myśli zaczęły napływać mu gwałtownie do głowy" o ja pier, o kur". Z rozpaczliwą myślą, że jeszcze zdoła odeprzećnajazd nieprzyjaciela, i że nie wszystko jeszcze zostało zniszczone, pobiegł do zbrojowni po nowiutkie szybkostrzelne działko plazmowe, które kilka dni temu przyszło na próbę dla oddziałow specjalnych. Uzbrojony i ubrany w pancerz carbo-endomorficzny ryszył do windy. Zanim drzwi się otworzyły, słyszał już odgłosy walki na ulicach jego pięknej stolicy. Krew w nim wezbrała jak usłyszał kolejny wybuch nisczący ulice i budynki.. "Już ja wam narobie dziur zasrańce"...
Valkiria Alfa - wschodnia granica Imperium, V-Sztab
8 VI 2004 14:18 CET Reeven
Klimatyzowane pomieszczenie dowodcy V-Sztabu na Valkiria Alfa nalezało do tych okreslanych mianem ´komfortowych´. W wygodnym skorzanym fotelu siedzial kadm Reeven, patrząc przez okno na rozbudowujące się poza okręgiem bazy osiedla mieszkalne. ´A myslalem że to będzie jak zesłanie..." mruknal po raz enty od momentu objęcia funkcji dowodcy na tym zadupiu"jednak jest lepiej niż mozna było sie spodzioewać, temu szmaciarzowi Artutowi zostalojednak trochę tego mózgu...". Istotnie, na Valkiria Alfa było całkiem przyjemnie, zielona planeta była (poza tym że bogata w surowce) bardzo przyjazna dla ludzi. Młody kontradmirał, był jednym z tych nielicznych, którzy mogli pochwalić się tym iż ich ciało jest jeszcze pozbawione elektronicznych wszczepow. ...
Alarmowy sygnal komunikatora, zawieszonego na szyji Reevena dał się słyszeć neidługo po tym jak skonczył zachwycać sie pięknem planety, czerwona lampka migająca nad wyświetlaczem mogla oznaczać dwie rzeczy: "jest bardzoo dobrze", lub tez "jest bardzo nie dobrze" Reeven niechętnie otworzył klapkę i wysłuchał wiadomości, gdy głos Artuta skonczył rozbrzmiewać w pomieszczeniu, kadm prawie bezwladnie opadl na fotel..."Szlag by to trafił...teraz? ktoredy jasna cholera??" krzyknal kadm i uswiadomil sobie ze na wyswietlaczu LCD jedo komputera od jakiegos czasu miga napis "Wiadomosć oczekująca - kod czerwony", cholera było wyłączac głosniki tego grata...pomyslal i odsluchal jeszcze raz te sama wiadomosc tym razem z komputera. "koniec sielanki..." pomyslal zrywajac sie z fotela, otworzył komunikator, jedno klikniecie i już po chwili uslyszal "Centrala łącznosci gotowa Sir!" słuchaj uważnie, granica ma być dwukrotnie..nie TRZYKROTNIE wzmocniona w ciągu najbluższych 30 minut, pełna mobilizacja wszystkich V-zolnierzy na V-Alfa. Ponadto za 10 minut w sali konferencyjnej centrali maja być wszyscy wyżsi oficerowie pracujący na V-prime, zrozumiano? Sir...wszystkich? WSZYSTKICH, to jest rozkaz - wykonać!, aha i jeszcze jedno, nasłuch w strone P-konfederacji ustawić na pełny zasieg, ale sir, były umowy...mam w dupie te umowy odbioerz poczte to zrozumiesz , poki co jest to wiadomosc tajna komandorze, biegnę tam do was, za 10 minut wszyscy mają byc gotowi do odprawy, zrozumiano? Tak jest Sir!" Reeven rozłaczył się, upewnił że wiadomosc została przesłana do centrali i wibiegl z gabinetu...
###OD MG
8 VI 2004 14:34 CET Reeven
Dobrze by bylo jakby kilku oficerow, powiedzmy komandorow zagralo tych ktorzy zglosili sie do mnei na odprawę, oczywiscie NPCy NPCami ale V-alfa nei będzie puste, prawda? Stolica zaczeka;-)
P.s: "###" - takim znaczkiem oznaczone beda wpisy MG
.
8 VI 2004 14:44 CET Atum
Twarz sierżanta Dejwuta, którą Atum zauważył za oknem budynku w którym był schowany, przysporzyła mu niewypowiedzianej wręcz radości.
- Dejw! Szybko do mnie! Wszędzie roi się od tych zasrańców!
Dejw razem z towarzyszącym mu żołnierzem natychmiast wykonał polecenie.
- Jak dobrze Cię znowu widzieć! Musimy się natychmiast dostać do sztabu bo tutaj nic nie zdziałamy. Za mną!
Trzymając broń w pogotowiu ostrożnie wyszli spowrotem na ulicę. Co kilka minut kolejni P-żołnierze padali pod ostrzałem trzech karabinów...
- Dejw zawsze wiedziałem, że mogę na Ciebie liczyć... awans Cię nie ominie...
"Erebus", korweta...
8 VI 2004 14:50 CET VeeteK
... klasy Hellspawn, zgrabnie unikała niskoenergetycznych salw okrętów biorących udział w teście nowego napędu podprzestrzennego typu AFK. Finalny efekt pracy kilkuset naukowców nad zdobytymi jakiś czas temu urządzeniami Protossów działał wręcz perfekcyjnie. Za każdym razem, gdy wydawało się, że statek nie ma szans na uniknięcie trafienia, "Erebus" po prostu znikał, by pojawić się kilka kilometrów dalej. Pułkownik VeeteK wyszczerzył zęby w triumfalnym uśmiechu. Jego nowy okręt coraz bardziej mu się podobał.
- Spadek mocy pola? - spytał jednego z kilku zaledwie podwładnych.
- Zerowy, sir.
- Świetnie. Powiedziałbym nawet, że zajebiście. Dobra, teraz spróbujemy trochę...
- VeeteK! - dobiegło z głośników, a na holowizji pojawiła się twarz kontradmirała Cravena. - Koniec ćwiczeń. Dokuj do "Vayde" w trybie natychmiastowym. Lecimy na Valkirię Prime.
- Co... znaczy, tajest, sir!
- Zamiast pytać, popatrz na to.
Na wizji pojawił się przekaz z Valkirii Prime. Załoga patrzyła w osłupieniu.
- Łokurwa! - mruknął VeeteK. - OK, słyszeliście admirała! Dokujemy! Przekażcie tym na "Vayde", żeby szykowali amunicję. Kiedy będziemy na miejscu, mam zamiar być przygotowany.
Kiedy Hellspawn wleciał do doku okrętu flagowego, torpedy typu Sudden Death już na niego czekały. Obok nich stały zabezpieczone bomby oznaczone jako GFB-1337.
- Maksymalna ładowność! Zacznijcie od SD, Gaussy później, też do oporu! Move, move, move! - wrzeszczał do wszczepionego komunikatora VeeteK, opuszczając pokład "Erebusa"...
*
8 VI 2004 15:12 CET Nocturn
"Do wszystkich jednostek! Valkiria Prime została zaatakowana przez siły P-konfederacji! Powtarzam! Valkiria Prime zaatakowana!"
-No co ty nie powiesz - wymamrotał Nocturn słysząc rozlegający się w całym budynku komunikat.
"Wszyscy żołnierze mają udać się jak najszybciej udać na swoje stanowiska"
-Jakie, k&%wa, stanowiska?
Nocturn zbliżył się ostrożnie do schodów, od czasu do czasu rozlegało się tam ciche pojękiwanie. Dym opadł niemal zupełnie i można było już zobaczyć leżące na ziemi postacie. Dwie z nich poruszały się jeszcze, ale szybki rzut oka wystarczył do ocenienia, że życie niezbyt długo utrzyma się w ich ciałach. Nocturn nie spuszczał oka ze schodów. Może któryś był na tyle sprytny, żeby nie leźć od razu na górę i czeka gdzieś tam, byle tylko wynurzyć się i oddać strzał.
"Szczeniaki jakieś... Hmmm, tylko czterech - czuję się niedoceniony. Co my tu mamy? Nic specjalnego, wyglądają na zwykłe mięso armatnie. Standardowe wyposażenie. No proszę, mają wszczepy - zawsze powtarzałem, że od tego gówna, we łbie się p*^&doli". I na co wam chłopcy, te wspomagacze?"
Nocturn chełpił się tym, że nie ma żadnych sztucznych części ciała, wszczepów czy bionicznych części. Cóż, niektórzy to lubili, ale on zawsze uważał, że to zbędne. Może nie był snajperem, może nie miał siły przebicia małego czołgu, ale to on był żywy, nie tamci.
Komunikat nie ustawał "Valkiria Prime zaatakowana!". Nocturn powoli schodził na parter - nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek jeszcze był w budynku. Cóż, stare archiwa informacyjne nie są za często odwiedzane. Na zewnątrz wciąż słychać było strzały, przerywane co jakiś czas jakąś eksplozją. W pewnej chwili coś się zmieniło - rozległa się głośna seria ciężkich karabinów.
"Ha, Centrum Informacyjne ruszyło - lepiej nie wchodzić im teraz w paradę, tylko wyjść od strony placu". Nocturn ruszył korytarzem. W pewnej chwili drzwi wejściowe otworzyły się i do środka wpadło dwóch żołnierzy P-konfederacji. Wchodzili tyłem, ostrzeliwując przeciwnika na zewnątrz. Nocturn pokręcił głową.
-Przepraszamy, ale archiwum jest już zamknięte, zapraszamy jutro - powiedział. Obaj żołnierze obrócili się tylko po to, żeby przyjąć po kilka pocisków w klatkę piersiową. Biokevlar nie był w stanie zatrzymać serii z karabinu Yaah666.
Nocturn skręcił w odnogę korytarza prowadzącego do tylnego wyjścia. Drzwi były wyważone, a za nimi widać było ulicę, pełną uszkodzonych pojazdów, na chwilę pokazali się trzej żołnierze Valkirii, którzy biegli gdzieś albo też uciekali. Nocturn nie miał pojęcia jak wygląda sytuacja w mieście. Dopiero kiedy stanął w drzwiach pojął, jak nieciekawie zapowiada się najbliższa przyszłość. Niebo raz po raz przecinały myśliwce i tylko na niewielu z nich widać było czerwone V. Wszędzie, w całym mieście unosił się dym, słychać było krzyki, strzały i syreny alarmowe. Skrzyżowanie po prawej stronie przeciął właśnie robot bojowy z zielonym P na pancerzu. Stojący na wzgórzu Dom Chwały był już ruiną. Dach został niemal zmieciony, jedna ze ścian nie miała przed sobą chlubnej przyszłości - zdaje się, że jakaś machina bojowa ostrzeliwała ją, bo raz po raz pojawiały się w niej kolejne wyrwy.
"No zajeku^&abiście, dokąd teraz?"
W pewnej chwili zza rogu wybiegło w popłochu kilku żołnierzy Valkirii, tuż za nimi rozległ się głośny terkot. Wydawało się, że jeden z uciekających się potknął, przebiegł jeszcze kilka kroków, po czym upadł twarzą na bruk. Kilka sekund później zza rogu wychynął niewielki boot bojowy z zielonym P. Uciekający schronili się za, zmęczoną wcześniej jakimś granatem, furgonetką. Rozpaczliwie próbowali się ostrzeliwać, jednak machina obojętnie przyjmowała kolejne pociski. W kilku miejscach widać było już iskry i wyciekające chemikalia, wspomagające tkwiący w korpusie silnik, ale wciąż parła przed siebie z uniesionymi karabinami.
Nocturn przykucnął - od niewielkiego oddziału dzieliło go około dwudziestu metrów, drugie tyle od maszyny. Ale wiedział co zrobić, miał już do czynienia z podobnymi bootami podczas starć z D19. Yaah666 przebiłby bez problemu pancerz robota, ale to byłoby za mało, żeby go zniszczyć. Trzeba było czegoś skuteczniejszego. Nocturn uśmiechnął się do siebie.
"No chłopaki przytrzymajcie go jeszcze chwilkę, aż założę na ten złom wyrzutnię granatów. Tylko kilkanaście sekund... kilkanaście sekund... jeszcze trochę..." Salwy karabinów nie cichły. "Jeszcze chwilka... już..."
-Szykuj się na analny kebab, s&*(*&synu!
Nocturn wstał, wycelował i puścił serię w stronę maszyny bojowej - pociski raz po raz uderzały w pancerz - maszyna obróciła się w stronę nowego przeciwnika. To wystarczyło. Nocturn wypalił granat w coś, co można by nazwać głową boota. Rozległ się głośny huk. Nocturn wypuścił kolejną serię, podobnie ukryci za furgonetką żołnierze. Maszyna opadła, próbowała jeszcze podnieść zamocowane przy korpusie ciężkie karabiny, ale bezskutecznie - mechanizm przestawał funkcjonować. Boot leżał na ziemi. Trzeszczał, dymił i wydawał z siebie dziwne odgłosy, ale już nie strzelał. Jedna maszyna mniej.
-Wy tam, natychmiast do Centrum Informacyjnego. Będą tam pewnie potrzebować sporo żołnierzy.
-Tajest, panie Komandorze.
Czwórka żołnierzy pobiegła wzdłuż ulicy i skręciła w prawo, zaraz za budynkiem archiwum.
Nocturn spojrzał w niebo.
"Gdzie do, k*&%y nędzy, jest jakieś wsparcie? Do jasnej cholery, nawet ja nie poradzę sobie sam z inwazją".
Szeregowy Juzbek...
8 VI 2004 15:26 CET Juzbek
...biegł jednym z korytarzy placówki wojskowej położonej w sektorze 13, tuż pod powierzchnią Valkirii Prime. Dyszał ciężko, widać było, że jest w wojsku od niedawna. Do piersi przyciskał duże zawiniątko. Było powszechnie wiadome, że w cywilu zajmował się drobnym handlem i nie porzucił tego zajęcia całkowicie. Teraz, po ogłoszeniu alarmu, też starał się w pierwszej kolejności uratować towar. Na przeszkodzie stanął mu nadspodziewanie wysoki próg. Juzbek wyrżnął o posadzkę, a upuszczone przez niego zapalniczki GTU rozsypały się po całym pomieszczeniu...
St. szeregowy Streider
8 VI 2004 16:20 CET STREIDER
Biegł bez pośpiechu, miarowym krokiem, od czasu do czasu uchylajac się przed strzałem bądź odłamkami powstałymi po wybuchu granatu rzuconego przez wroga. Wojska Konfederacji zaatakowały Valkirię Prime nie wiedząc widocznie, co na nich tu czeka. Żołnierz usmiechnął się pod nosem, uskakując za fragment muru przed serią z P-karabinu. Nie wiedzieli, że czeka tutaj na nich na nich pewien starszy szeregowy, który jest lekko rozwścieczony kolejnym pominięciem go przez dowództwo na liście awansów. Nie wiedzieli i to był ich błąd.
Zdjął z ramienia V-karabin, jedną ze starszych wersji (nawet Imperium nie stać na wyposażenie w najnowszy sprzęt zwykłego szturmowca). Rutynowo sprawdził magazynek i ustawił ogień na krótkie serie.
St. szeregowy chwycił mocno karabin w dłonie i powoli wychylił się zza muru. Pierwsza seria, mająca zwykle największą skuteczność, haniebnie poszła w niebo. Seria druga, już nieco lepsza, ominęła najbliższego P-żołnierza o jakiś metr. Serii trzeciej nie było, gdyż dwie poprzednie pozwoliły wrogowi skutecznie zlokalizować stanowisko przeciwnika. Hmm, czyżby kontroler termiczny V-pancerza się rozregulował? Nagle st. szeregowemu zrobiło się bardzo gorąco.
Opuscił głowę w ostatnim momencie, kilkanaście pocisków ze świstem przemknęło tuż nad nim, niemal ocierajac się o szczyt hełmu. Przypadkiem popatrzył w lewo - prosto w twarz P-żołnierza, który próbował go dostać z flanki. Nacisnął spust odruchowo - imperialny karabin wypluł z siebie masę pocisków, które, uderzając w pancerz wroga, odrzuciły go do tyłu.
W komunikatorze usłyszał wołanie o pomoc komandora Atuma, a zaraz potem
dziarstką odpowiedź sierżanta Dejwuta. Ciekawe, czy mi ktoś przybędzie z pomocą, pomyślał pewien st. szeregowy, patrząc na żołnierzy Konfederacji, ktorzy za osłoną murów i pozostałości zniszczonych budynków stopniowo zajmowali znakomite pozycje do jego ustrzelenia. Bycie bohaterem to ciężki kawałek chleba, przemknęło mu przez myśl, gdy wyćwiczonym na setkach treningów ruchem wymienił magazynek w swoim lekko przestarzałym karabinie.
kontradmirał Aethan
8 VI 2004 16:37 CET Aethan
stanął wyprostowany w centralnym miejscu na mostku Aregora.
- Sternik, informacje o kursie na ekran pierwszy, oficer informacyjny, skanowanie pola bitwy sensorami dalekiego zasięgu na ekran drugi, łączność z kontradmirałem Cravenem na Vayde na ekranie trzecim oraz informacje o stanie podsystemów bojowych na ekran czwarty, wykonać.
Po kolei na poszczególnych ekranach zamigotały herby Imperium Valkirii a po kilku sekundach ekrany informacyjne zajęły wyznaczone pozycje. Łącznościowiec wywoływał VSS Vayde.
- VSS Aregor do VSS Vayde, odbiór, kontradmirał Aethan do kontradmirała Cravena!... Sir, połączenie zestawione.
- Dzień dobry, admirale! - przywitał Cravena dowodzący statkiem.
- Nie wiem, czy taki dobry - odpowiedział palący papierosa oficer.
- Będziemy na miejscu za dwie godziny standardowe, mamy niesprawny system nadświetlny oraz komputer nawigacji nadprzestrzennej. Zechcecie na nas poczekać, czy dobiegniemy do was jak już rozkręcicie zabawę?
- Będziemy u celu za 5 minut, jeśli Ci to odpowiada.
- Hm... w takim razie czekajcie na nas, znajdziemy was niebawem. Aregor out.
- Sir, będziemy u celu za 3m21sek.
- Tak... Zwiększyć prędkość. - admirał popatrzył na ekran taktyczny i zachmurzył się
- Sir, jeśli można... - bardzo niepewnym głosem odezwał się pierwszy oficer, znający wybuchowość Aethana z opowieści, admirał podniósł na niego wzrok
- Sapere aude, proszę mówić.
- Sugerowałbym spóźnić się kilkanaście sekund po tym, jak na miejsce przybędzie Vayde, lecz okrążając planetę z drugiej strony i zaskoczyć przegrupowane wojska konfederatów od tyłu, gdzie będą przede wszystkim myśliwce i jednostki logistyczne... W ten sposób będziemy mogli nieco odepchnąć siły konfedratów od Prime...
- Tak, ma pan rację, tylko, że nie spóźnimy się, a wyskoczymy 15 sekund wcześniej z cienia planety, wystrzelimy ze wszystkiego, co mamy i schowamy się za asteroid "Troll", po czym dokonamy nawrotu i weźmiemy ich w ogień krzyżowy, aby wycofali się wgłąb pola asteroidów. Bardzo dobrze pan dedukuje, Craven też o tym wie, więc pewnie wszystkie jego myśliwce wyjdą z nadprzestrzeni w gotowości bojowej. Przecież od dawna wiemy, że P-konfedracja umie nasłuchiwać nasz system łączności dalekiego zasięgu...
Okręt wraz z dwoma korwetami wynurzył się z nadprzestrzeni po stronie nieostrzeliwanej półkuli Prime. Tutaj panowała noc, jednak wszystkie światła na zabudowanej w 90% powierzchni planety świeciły się i dawały blask niczym za dnia.
- Silniki podświetlne! Cała naprzód! Przygotować wszystkie stanowiska ogniowe! Odliczanie do wejścia w pole widoczności wrogiej floty.
- 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2...
Ręce każdego, kto trzymał sterowniki jakiegokolwiek działa zacisnęły się nerwowo, niejedna kropla potu spłynęła po czole, niejedna zmarszczka utrwaliła się w okolicach oczu i czoła, niejeden włos osiwiał właśnie w tej jednej sekundzie.
- ...1
- Ognia!
W kierunku floty popłynęły salwy z każdego działa, wszystkie załadowane torpedy, EMP, phasery, wszystko na pełną moc. W czasach pokoju pewnie ktoś na powierzchni pomyślałby sobie, że to fajerwerki orbitalne, ale w chwili obecnej pewnie nikt nie zawracał sobie tym głowy.
- Przełączyć się na krótkie czujniki na Prime, obraz taktyczny!
- Tajest!
- Raport poproszę.
- Dwie korwety nieprzyjaciela uszkodzone, okręt logistyczny niesprawny, zniszczono 8 myśliwców eskortujących. Siły przeciwnika przemieszczają się w stronę Trolla.
- Interkom pokładowy do wszystkich: Wszyscy piloci do maszyn, synowie Impierium, brońcie waszej ojczyzny! Startujcie, kiedy gotowi.
- Sternik, nawrót o 180 stopni, wykonać.
Po dwóch minutach Aregor płynął przez przestrzeń w przeciwnym kierunku, wraz z eskadrami myśliwców w szykach bojowych.
- Sir, Vayde nie ma na ekranach, żadne sensory nie wyczuwają obecności kontradmirała Cravena ani jego floty.
- Kontynuować operację - Aethan zmartwił się. "Już cię nie ma, jeszcze Cię nie ma, czy po prostu się maskujesz?"...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stont kleeckam
|
Wysłany: Pią 11:31, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
St. szeregowy Stoshek...
8 VI 2004 16:44 CET Stoshek
...przechadzał się akurat na rutynowym patrolu ulicami Valkiria Prime, gdy na niebie zobaczył błyski eksplozji. Wiedział, że jeśli wróg osiągnie przewagę na orbicie, jego M18 z wbudowaną wyrzutnią programowalnych gratatów pierwszy raz będzie w użytku w prawdziwej bitwie. Od najbliższej bazy dzieliło go jakieś dziesięć kilometrów. W komunikatorze odezwał się ciepły kobiecy głos: "Ogłoszono czerwony alarm, Valkiria Prime jest atakowana przez siły P-konfederacji, powtarzam, ogłoszono czerwony alarm...". Zaczął biec. Po kilkunastu minutach, zauważył, że wdepnął w niezłe gówno. Przed nim z transporterów wysypawały się oddziały agresorów. Zaprogramował granat tak, aby wpadł do środka jednego z nich. Gdy usłyszał ciche "plum". Uciekł do najbliższego budynku. Na pierwszym piętrze doszegł go huk wybuchu. Na drugim zrobił sobie krótki postój. Z cichym przekleństwem ustawił się przy oknie i modlił się o wsparcie. Namierzał już pierwszy cel...
Krążownik "Stone"
8 VI 2004 16:54 CET Flint
- Panie Kontradmirale, dotarliśmy!
Krążownik zakończył skok dokłądnie na tyłach floty przeciwnika. Precyzyjnioe wyliczona trajektoria umożliwiła wykorzystanie tak zweanego "efektu wyjścia" - i z otwartych luków okrętu wyleciały myśliwce, poruszajace się z prędkością wynoszącą półtora maksymalnej. Natychmiast też otworzyli ogień, zasypując statki agresora gradem pocisków.
Krążownik leciał zaś dalej, wypuszczając kolejne chmary myśliwców, a jednocześnie z potężnych dział pokładowych rażąc jednostki liniowe przeciwnika.
Flint siedział w kabinie myśliwca, obserwując sytuację na trójwymiarowym wyświewtlaczu. Gdy nadszedł odpowiedni moment, nacisnął czerwony przycisk - i eskadra Krzemieni pomknęła w przestrzań, przebijajac się w kierunku Valkirii Prime.
- Krzemienie, schodzimy nad powierzchnię planety, chłopcy sobie tutaj poradzą!
- Tajest!
Myśliwce, gęsto sie ostrzeliwując, weszły w atmosferę planety, a później opadły jeszcze niżej, jakieś sto matrów nad najwyższe dachy. Krzemienie były oddziałem szkolonym do walki na powierzchni planet, również gęsto zabudowanych - i wspomagania działań piechoty. Dlatego po ostatnim rozkazie rozpierzchli sie trójkami, by na własną rękę bronić planety. Flint, wraz z dwoma skrzydłowymi, postanowił zdobyć bliższe informacje, zorientować się w położeniu wszystkich wojsk oraz admirałów i kontradmirałów. Transmisja informacji za pośrednictwem pochłoniętego walką "Stone´a" byłaby zbyt kłopotliwa, postanowił więc udać się tam osobiście, a przy okaazji - upewnić się, ze ta skarbnica valkiriowej wiedzy jest dobrze chroniona. Wkrótce też jego myśliwiec wylądował nieopodal budynku, wzbijając chmury kurzu. Wokół nich dymiły resztki pojazdów i trupy żołnierzy, zestrzelonych przy lądowaniu. Skrzydłowi krażyli nad budynkiem, obserwujac sytuację z powietrza.
Z sykiem otworzyła się kabina pilota i Kontradmirał wyskoczył na ziemię. W rękach trzymał przerażającą "Królową 4", mocno zmodyfikowana i unowocześnioną wersję jego ulubionej, czterolufowej śrutówki.
- Kto tu dowodzi!? - krzyknął, zbliżajac się do budynku.
Centrala łączności. Valkiria Prime.
8 VI 2004 17:00 CET TOR
Jedyny żołnierz obecny w bunkrze, starszy szeregowy TOR, śledził uważnie wykresy trajektorii, komunikaty i dane widoczne na pięciu świecących fosforyzującym zielonym światłem monitorach wokół niego. Resztę służb łączności międzygwiezdnej atak na planete zastał poza stanowiskami i teraz zapewne walczyli z bronią w ręku z najeźcami.
TOR tymczasem z satysfakcją patrzył na rozwój sytuacji w tej i kilku najbliższych galaktykach. "Stone" właśnie pojawił się na orbicie planety, a "Vayde" i dziesiątki innych jednostek, dużych i malych, mknęły z maksymalną możliwą prędkością w kierunku stolicy Imperium. Te szumowiny z Konfederacji będą opowiadać o kontrataku Imperium swoim wnukom... Zakładając, oczywiście, że ktokolwiek z nich przeżyje ten kontratak. Co w tej chwili wydawało się szeregowymu wielce wątpliwe.
Uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy na ekranie, kilka sektorów od czerwonego punkciku przedstawiającego jeden z Krążowników, pojawiła się zielona kropka na kursie kolizyjnym. Z tym ich cholernym maskowaniem będzie ich widać dopiero z odległości paru kilometrów, przemknęło mu przez myśl. Torpedy Photonowe Konfederacji miały o wiele większy zasięg. Żołnierz przełączył się na częstotliwość awaryjną, chwycił mikrofon i...
Bunkier zatrząsł się gwałtownie. Pomieszczenie utonęło w mroku. Na głowę szeregowego posypał się tynk. Po chwili znów rozbłysły światła - tym razem na żółto. Zasilanie awaryjne działało. Ale komputery nie. Po kilku gorączkowych próbach dojścia do źródła problemu i uruchomienia tego złomu, szeregowy rzucił się do drzwi bunkra i ruszył pędem przez podziemne korytarze, by znaleźć jakiś inny sposób na wysłanie ostrzeżenia.
Szlag! Szlag! Mało czasu...
Tymczasem po drugiej stronie galktyki ...
8 VI 2004 17:18 CET mc_kosa
... na froncie w sektorze A-1 gdzie jak wiadomo trwały stałe walki o leśną planetę Casus docierały dopiero pierwsze poranne wieści z Wsześviata .
Cały sztab był jak wielkie mrowisko , wszedzie ybło szłychać krzyki obużonych Oficerów . Dzisiejszy rozkaz pochodził z samej "góry" ... Rozkaz o przeżucie 3 plutonów bezpośrednio do systemu Valkirii .
- K**** ! - zaklął jeden z strategów zgromadzonych w sztabie - I tak nasza sytuacja jes beznadziejna ,nie mamy ludzi !! Które , niby plutony mamy im posłać ??
Zapanowała konsternacja . Wojska zgromadzone na Casus nie były zbyt liczne a zażarte walki na froncie wcale nie sprzyjały wzrostowi liczebności ...
- A może by tak - odezwał się nie smiale jeden z młodszych oficerów -... wysłać im 124´ty ?? Przecież i tak mieli wrócić na Valkirie po szkoleniu a nabrali już troche doświadzczenia ...
- Tak jak w zeszłym miesiacu jak wpadli w pułapkę w obszarze 31/53 BD ?? - odezwał się jakiś malkontent
- Ale ocaleni to teraz prawdziwi wyjadacze. Wszystkie plutony chcą ich przyjąc !! - argumnetował młody oficer
- No dobrze - chwila ciszy - ale jedziesz z nimi - wredny uśmiech sztabowca ...
**************************
I w ten o to sposób szeregowy mc_kosa z 124 plutonu wojsk MSV po namowach swojego przełożonego został wysłany przez swoich dowodców w same serce walki ....
To be continued ...
Tymczasem...
8 VI 2004 18:42 CET Doc Randal
...w baraku nr 132 zakończone zostało zbrojenie żołnierzy, w większości rekrutów. Wszyscy natychmiast zostali oddelegowani na stanowiska bojowe w powierzchniowej części baraku. Lącznościowi i technicy zbierali informacje na temat walk w mieście, oraz szykowali systemy obronne. Randal, natrafiwszy w poziomie wyposażenia na jeden z nowszych typów pancerzy, opracowanych dla sił specjalnych i szturmowców. Za broń wziął sobie świetne cudo współczesnej techniki zbrojeniowej: karabin szturmowy VM-285 "Stormbringer", prócz tego zestaw granatów różnej maści i broni lżejszej. Uzbroiwszy w to samo grupę najlepszych z obecnych z nim żołnierzy, ruszył prędko windami na powierzchnię ze swoimi ludźmi. Grzmoty, odgłosy wystrzałów i wstrząsy słychać było wszędzie w pobliżu i wokół baraków. Słychać też było ryki stacjonarnych, automatycznych karabinów ciężkiego kalibru, należących do systemu obronnego.
- Sir, z całej stolicy nadchodzą meldunki z pilną prośbą o pomoc!
- Gdzie zwłaszcza potrzebują wsparcia?
- Ostatni meldunek wskazywał, że w Centrum Informacji potrzebują wsparcia!
- Mhm...ilu mamy do dyspozycji żołnierzy?
- Można by naliczyć ze 120, ale w zdecydowanej większości to żółtodzioby...
- Szykować zmasowany ostrzał na pozycje wrogów! Wychodzę i biorę ze sobą 30 ludzi! Sam ich dobiorę!
Prędko przskanował twarze, listy obecnych i prędko wybrał ową trzydziestkę, składajacą się głównie z doświadczonych żołnierzy i w niewielkiej części z nowicjuszy.
- Reszta ma zostać i bronić pozycji, aż otrzymacie rozkazy z góry, iż trzeba pomóc w krytycznycjh momentach, wysyłać wtedy niewielkie oddziały z kimś doświadczonym jako dowódcą!
- Rozkaz!
- Dobra panowie, ruszamy! Mamy gdzieś z tyłu kilka pojazdów naziemnych! Nimi ruszymy, od garażu z tyłu, gdzie jest mniej tych psich synów!
Po chwili dotarli już do garażu, gdzie znajdowała się trójka nowoczesnych transporterów ze stanowiskami ognia. Otworzyły się tylne klapy z sykiem, po czym wszyscy wsiedli, i klapy zaraz się pozamykały.
- Sprawdzić broń i ekwipunek! To nie ćwiczenia, tylko prawdziwa walka! - rzekł sierżant.
Po chwili tylne wyjścia z garażu się pootwierały błyskawicznie i w tym momencie wsparcie pozostałych jak i zmasowany ostrzał modułów obronnych, dał im chwilę na wyjazd na zewnątrz w to piekło, akurat by wejścia ponownie się zamknęły. W tym samym momencie poczuli, jak ich transporterami wstrząsają grzmoty i huk wystrzałów. Sierżant łypnął na jednego z żołnierzy naprzeciw niego, który zaraz stanął i po naciśnięciu guzika, wyjechał na platformie nieco do góry, dach się otworzył w tym miejscu, wpuszczajac go do osłanianej na zewnątrz specjalnym, tytanowym pancerzem, małej kabiny z której się operowało bliźniaczymi ciężkimi karabinami oraz dwójką szybkostrzelnych phaserów. Specjalny komputer umieszczony tam wychwytywał cele i obracał kabiną ku celowi. Wystarczyło tylko strzelać do tego, co się widziało na pojedynczym okularu, zastępującym monitor.
- Karawana naprzód! Cel: Centrum Informacji! - siegnął do przeguby na swym pancerzu i otworzył ją, gdzie znajdował się terminal naręczny. Prędko logując się do V-Netu, przesłał do Centrum Informacji następującą wiadomość: "Jedziemy do was z posiłkami. Trzymajcie się. Poznacie nas po karawanie transporterów. Ku chwale Valkirii! - Sierżant Randal, Instruktor Szkoleniowy Piechoty Szturmowej, Barak nr 132". Po chwili grupa transporterów rozpoczęła morderczy rajd ku Centrum Informacji, ostrzeliwani przez hordy wrogów, sami też im oddając...kto wie, czy im się uda... .
Kapitan Kemer
8 VI 2004 19:05 CET Kemer
-Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa!!!!! Do roboty wałkonie!- Darł się w niebogłosy jeden z kaprali, którzy zwykli drzeć ryje, gdy tylko nadarzyła się okazja.
Sytuacja była patowa. Korweta, którą dowodził kapitan Kemer była pod ostrzałem myśliwców Konfederacji. Działka strzelnicze zostały już zestrzelone a tarcze praktycznie nie istniały.
-Kurs na V-Prim, już!- ryknął Kemer- i to GAZU!!!!!!
Statek V zbliżał się do planety o jakiejkolwiek łączności nie było mowy, antena została już dawno odstrzelona od reszty pojazdu a łącznościowiec zmarł w jednym z wybuchów, które coróż nękały załogę.
-Lądowanie za pół minut.- odezwał się wymodelowany przez komputer głoś.
W tym momencie 2 wrogie myśliwce zniknęły w obłoku płomieni a w parę sekund później dołączyły do nich kolejne kłęby. W iluminatorze śmignęły tylko dwa V-myśliwce.
-Musze się dowiedzieć, kto tak celnie strzelał! O ile przeżyjemy...
Pas lądowniczy był dziurawy jak ser szwajcarski, o którym Kemer słyszał wiele opowieści.
-Ląduj, możliwe, delikatnie.
-Tak jest, sir!- odrzekł sternik
-Załoga! Oto oficjalne rozkazy aż do nadania wam nowych od innego oficera. Każdy bierze przydziałowy blaster, biokevlera i hełm. Prócz kaprala, on idzie zemną, wszyscy macie dołączyć się do nowych formacji obronnych. Jeżeli ktoś nie znajdzie takowej po rozkazy ma udać się do Centrum Informacyjnego po rozkazy!
Dziękuje za dobrą służbę u mogę boku i pamiętajcie WSZYSTKO, CO ROBICIE, ROBICIE KU CHAWLE WIELKIEJ VALKIRII !!
A teraz wynocha z pokładu już!!!
Po minucie krzątania się żołnierzy, którzy pospiesznie zakładali na siebie, kevlary i brali broń zapanowała cisza. Na pokładzie został już tylko kapitan i kapral.
-No, cóż kapralu na nas czas!
-kurwa...kurwa...kurwa...kurwa...- mruczał kapral
-Musimy znaleźć jakiegoś oficera i dowiedzieć się, jaka jest sytuacji i gdzie jesteśmy potrzebni!
-Taaaakkkk jesssst, sir.
-Nie bój się...Gdzieś musi być gorzej.
Sprawdził mocowanie swoich naręcznych ostrzy i kevlara. Przymocował u boku blaster i wybiegł wraz z kapralem z korwety. Udając się do najbliższego budynku i dalej kryjąc się w cieniu przemieszczał się w kierunku Głównego Sztabu, licząc na przychylność losu i to, że znajdzie tam jeszcze monumentalny budynek...
Szeregowy Xin
8 VI 2004 19:36 CET Xin1
Walka na orbicie Valkirii-Prime toczyła się już bardzo długo. -Za długo-pomyślał Xin. Jego V-myśliwiec stracił już boczne tarcze. Jednak nadal musiał walczyć. Wskakując na ogon jednego z myśliwców konfederacji P, oddał szybką serię, zamieniając kolejnego sukinsyna w proch.
Dziś towarzyszyło mu szczęście. Został tylko lekko uszkodzony, przy czym sam zestrzelił już kilka myśliwców wroga.
Nagle usłyszał komunikat od dowódcy eskadry:
- "alpha 3, 4,5 i 6 do mnie. Robimy ostrzał na fregatę wroga. Mamy osłaniać ciężkie bombowce!"
Xin usłyszawszy alpha6,szybko znalazł się u boku dowódcy, po chwili dołączyła reszta wywołanych pilotów i torując drogę bombowcom, szybko zbliżali się do okrętu nieprzyjaciela.
-"Na mój szygnał, odpalamy wszyskie rakiety, zaraz potem bombowce odpalają to co mają!"
Xin usłyszał pstrzyknięcia komunikatorów, co sygnalizowało zrozumienie wiadomości i sam pstryknął swoim.
-" Uwaga... TERAZ!!!"
5 myśliwców nagle odpaliło swoje rakiety fotonowe i rozleciały się na lewo i prawo. Zaraz potem dało się słyszeć wielki wybuch i okrzyki radości pilotów bombowców.
Xin domyślił się, że manewr się udał. Szybko obrał następny cel.
Pilot wrogiego myśliwca nawet nie zareagował na atak i już po chwili kolejny pilot konfederacji zamienił się w proch. Jednak szybko pojawił się nowy wróg. Tym razem to Xin miał problem.
Nie mogąć zgubić ogona wykrzyczał do komunitakora:
-"Alpha 4 nie mogę go zgubić!!!"
-" Już lecę!" dało się słychać głos pilota.
Xin walczył ze sterami, unikając ognia wroga. Dostał nagle w skrzydło.
-"Kurwa dostałem!!!" Wykrzyczał
-"Jeszczę chwilkę Alpha 6"
Po chwili zmagań, prześladowca stracił życie.
-" Dzięki Alpha 4"
Ta walka trwała już za długo.
"Gdzie są posiłki do jasnej cholery?!"
Shardac
8 VI 2004 19:57 CET Shardac
-O... kuurrwaa - kontradmirał cihutko zaklał, wstając z łóżka. POdrapał się po świeżo ogolonej, w wy niku jakiegoś pijackiego zakłądu, głowie, ziewnął i spojrzał na ekranik przytwierdzony do ścainy tuż obok łóżka ciasnej kwaterki. VSS "Pabieda", statek, którym dowodził, remontowano na orbicie. NA ekraniku migał czerwony tekst alarmu.
-Znowu?
Powolutku wstał, umył się, ogolił, ubrał. Tuż przy drzwiach wyprostował się, nabrał poważnej, zdecydowanej miny i wyszedł.
Szedłabrdzo szybko, wszędzie migały czerwony syreny alarmu. Ludzie biegali niezdecydowanie. Syzbko wsiadł do windy i wyjechał na powierzchnię. Baza była na uboczu, gdzieś w nieco mniej uczęszczanej części planety. Wsiadł do swojego jeta i poleiałdo bazy, w któej stacjonowała ejgo załoga. Lot trwał dwie i pół minuty.
Na miejscu wszyscy szykowali się do wylotu na orbitę. Może wszystko do tego czasu bedzie gotowe. Kiedy wzywano do zbiórk izałogi Pabiedy oraz Malota, do budynku dowodzenia podjechał samochó stergo typu z V na amsce i burtach, a ze środka wyskoczył jakiś młody oficer. Wbiegłdo srodka.
Do pomeszczenia, z którego lada moment mieli wyjść kontradmirałowie, dowócy obu statków, wbiegł ów gosć, szybk ozasalutował i zaraportował:
-Pabieda i Małot zniszczone, ofiary śmeirtelne w psotaci ochrony i techników. Załgoa przeniesiona z rozkazu Admirałą Artuta do zadań ladowych.
-Odmaszerować - Shardac odpowiedział posmutniale.
-Ku chwale Valkriii!
-Ku chwale!
### Pałac Imperialny ###
8 VI 2004 20:42 CET Harvezd
Horyzont płoną- czerwona łuna tarczy spowijała niebo. Tu i ówdzie pojawiały sie i rozchodziły koncentryczne kręgi- ślady po trafieniach z dział wrogiej floty. "Co za szczęście, że Pałac ma oddzielną tarczę" pomyślał Admirał "Gdy tarcza planetarna siądzie, my będziemy nadal chronieni." Odwrócił się od okna.
Sala dowodzenia pogrążona była w chaosie napływających meldunków, wydawanych rozkazów, latających we wszystkie strony ludzi, oraz diod mrugających niemalże jak w filmie Lyncha oglądanym na kwasie.
Podszedł do grupy najwyższych stopniem oficerów dyskutujących nad obecną sytuacją.Skupieni byli wokół dwóch holostołów- jeden pokazywał powierzchnię planety- obecnie wyśrodkowaną na okolicy Capital City, a drugi pokazywał glob Valkirii Prime.
-Padł zachodni generator tarczy. Zdołali dokonać desantu, po zniszczeniu baterii artyleryjskich. Ich promy kursują tam i spowrotem.
-Wyślemy myśliwce, by nękały ich promy. Co dalej?
-Ich wojska. Utworzyli silny przyczółek na przedmieściach, w rejonie Stadionu V-lecia. Nie mamy dokładnych danych, ale pewnie tam lądują ich promy. Wylewają się jak mrówki we wszystkie strony..
-Mniej retoryki, wiecej faktów- mruknął jeden z Kontradmirałów.
-Ich siły przesuwają sie w kierunku centrum. Zdobywają dom po domu, oczyszczając je granatami i miotaczami płomieni. Wygląda na to, że przesuwając się, zostawiają pas spalonej ziemi.
-Kogo mamy w okolicy?
Kapitan Wywiadu spojrzał na wydruk meldunków:
-Komandor Atum powstrzymuje ich w miarę możliwości, ale bez posiłków nie przetrwa długo. Grupa kapitana dejwuta stara się do niego przebić, ale napotyka zdecydowany opór. Ponadto doszedł komunikat o Komandorze Nocturnie, który jest w okolic. Jak do tej pory nie byliśmy w stanie go zlokalizować... niestety.
-Oddział Doca Randala powinien ich wspomóc zanim ściągniemy ciężkie jednostki z drugiej półkuli. Garnizon Doomtroopers przynajmniej.
-Otrzymali już stosowne rozkazy- potwierdził jeden z Admirałów.
-Sir- odezwał się inny Kapitan- w mieście wybuchała panika. Nie nadążamy z umieszczaniem ludzi w podziemnych schronach.
-Powołajcie ich pod broń. Pospolite ruszenie potrafi być skuteczniejsze niz brygada zawodowców- powiedział Admirał.
-Ty i twoje brygady Wild Fields .... heh... Skierujmy ludzi do ustawiania barykad na ulicach- zapory z ciężkich pojazdów, najlepiej czołgów, ze wsparciem lotniczym. Musimy za wszelką cenę spowolnić tempo ich marszu, żeby odsiecz przybyła na czas.
-Tajest! Proponuję przejść teraz do mapy globu.
Przeszli. Kapitan sprawozdawca relacjonował:
-Ich atak skoncentrowany jest w okolicy północnej półkuli. Przebili tarczę w jednym miejscu i tylko tamtedy przerzucają jednostki. Ich statki skoncentrowały się przy tej wyrwie. Ale pozostają mimo tego czujni- kilkanaście krążowników i lotniskowców zajęło strategiczne pozycje wokół całego globu i prowadzi ostrzał. Nasza artyleria jest jak na razie bezkuteczna- musielibyśmy zdjąć tarczę.. a na to nie możemy sobie pozwolić- oni tylko na to czekają.
-Co z odsieczą?
-"Vayde" Cravena jest w drodze. "Stone" Flinta przebił się przez blokadę na obrzeżu systemu. Jego Krzemienie są juz na powierzchni.
-A ja tutaj!- Krzyknął Flint od drzwi.
-Miło was widzieć, Kontradmirale.
-Na czym polega problem? Gdzie mamy lecieć kopać dupska?
-Doc potrzebuje wsparcia by przebić się do Atuma, poradzicie coś na to?
-A jak!- Odwrócił się Flint i ruszył w kierunku windy.
-Ach, Flint..-krzyknął za nim jeden z Admirałów- Uważajcie na siebie.. Oni tu przybyli tylko w jednym celu. I nie biorą jeńców.
-Spokojna głowa. Macie tu przynajmniej jednego twardego skubańca, który nie da się wziąć żywcem.- drzwi turbowindy zamknęły się.
-Gdzie są Craven i Aethan.. niech Żaba doda im skrzydeł...
Okiem szeregowca
8 VI 2004 21:24 CET ksch
Pułkownik spojrzał na niego pełnym zdumienia wzrokiem. Po chwili zdumienie zaczęło ustępować miejsca wściekłości. Ksch przełknął ślinę- mam przechlapane, cholera gdzie było to moje stanowisko na wypadek "działań wojennych"? Pułkownik ruszył w jego stronę. Statek przeszył wstrząs- trafili. Po chwili kolejny raz.
- Pożar w luku 8.!!- wrzasnął nadbiegający żołnierz.
- Wszyscy nieobsługujący dział do gaszenia!!- wydarł się pułkownik zapominając o Ksch´u.
- Mamy awarię, za moment stracimy część osłon- zameldował na głos oficer pułkownikowi.
- Kurwa, zamelduj szybko kontradmirałowi Aethanowi, musimy coś z tym szybko zrobić...- stwierdził pośpiesznie pułkownik.
- Pułkowniku- zaczął spokojnie Ksch
- Co Ty tu jeszcze robisz, zakało V-armii?- warknął w odpowiedzi oficer.
- Tak się składa, że hm, aż sam się dziwie, ale mogę się przydać...- pośpiesznie wyjaśnił st.szeregowy
- Niby jak?- wypalił pułkownik
- Mogę przyglądnąć się tej awarii, znam się na tym...trochę...
Tymczasem VSS Aregor zbliżał się w kierunku floty nieprzyjaciela. Kilkanaście myśliwców P-konfederacji mknęło w karnym szyku tuż przed dwoma potężnymi korwetami. Vayde´a nigdzie nie było, na przeciw sił przeciwnika mknął samotny Aregor. Tarcza na jego prawej stronie słabła, myśliwce zbliżały się na odległość strzału...
- Przesuńcie się kapralu- krzyknął pułkownik w kierunku żołnierza uwijającego się pomiędzy kablami.
Kapral Skrzek wysunął się spomiędzy kabli. Cała jego twarz była upaprana smarem, gdzienigdzie wokół niego tlił się ogień.
- Ten szeregowy utrzymuje, że może pomóc...- zaczął pułkownik
- Z całym szacunkiem panie pułkowniku, ale Ksch nie powinien brać się za cokolwiek, to szczerze powiedziawszy nieudacznik...
- Milczeć! Przesuń się i daj mu na to spojrzeć- uciął pułkownik.
Ksch podszedł do plątaniny kabli, wyrwał z rąk zdezorientowanego kaprala torbę z narzędziami.
- UWAGA do wszytskich- na stanowiska- odezwał się głos z przekaźnika. - Wchodzimy w zasięg wrogich dział.
Ksch uśmiechnął się pod nosem i zabrał się do dzieła.
Sierżant Tsumetai
8 VI 2004 21:36 CET tsumetai
Główny pas rozładunkowy z pewnością był miejscem które siły P-Konfederacji zaatakowały tuż po przełamaniu bariery planetarnej. To właśnie tu startowała i lądowała większa część gigantycznej floty transportowców Imperium. Teraz miejsce to zamnieło się w istne piekło. Z nieba sypały się płonące szczątki zestrzelonych transportowców, powietrze co chwila przeszywały smugi pocisków wystrzeliwanych zarówno z broni ręcznej jak i tej pokładowej. Siły broniące pasu były nikłe, wszakże nikt nie spodziewał się tego ataku. Żołnierze P-konfederacji wysypujący sie jak mrówki z lądujących desantowców zajmowali kolejne części pasa.
Mniej więcej gdzieś w środku tego całego bajzlu, korzystając z osłony jaką dawał jeden ze zniszczonych desantowców, znajdował się oddział sierżanta Tsumetai´a.
- Sierżancie, nie damy im rady! - Zauważył celnie Mobius.
- Myślisz że tego nie wiem??? - krzyknął do komunikatora sierżant, przy okazji oddając kolejną serię w kierunku atakującego wroga - Ale jesteśmy tu uwięzieni, mamy za małą siłę aby przebić się w kerunku centrum - dodał. W tym samym momencie w jego pancerz uderzyła seria plazmy. Na pancernym torsie Detonatora, pancerzu bojowym używanym przez siły szturmowe Imperium pojawiły się trzy osmalone dziury.
- Kur**, padły mi osłony! - Ryknął Tsumetai - Radar wzywaj centrale, niech przyślą kogokolwiek bo nas rozjadą jak żaby na autostradzie! - Powietrze przeszyły nagły świst i parę metrów od schronienia pas zapadł się do wewnątrz, tworząc poszarpane leje.
- Nie da rady, zagłuszają nasze częstotliwości! - Radar wsunął atenę spowrotem w pancerz.
- Musimy się stąd ruszyć zanim nas kompletnie okrążą. Mobius, Radar... - Tsu nie zdążył dokończyć zdania. Jeden z pocisków wystrzeliwanych z orbitujących krążowników wbił się w pancerz zniszczonego transportowca, pochłaniając wszystko w kuli ognia.
szer. Ibrahim al - fayed ,,Bombardier"
8 VI 2004 21:40 CET Bombardier
biegł właśnie z swoim oddziałem, po ulicach Vielkiego Miast Valikiri Prime, był w kompani karnej do której się dostał z przymusu gdy go załapali na rozróbie na stadionie Igloopolu Dębica. Jak zwykle prowadził ,,młyn" w oddziale.
- Do Valkirii wstąpic musiałem- inni odpowiadali.
- Długo Policjantów o łaske prosić musiałem.
Lecz to kurwa nic nie dało.
I w kompani karnej się wylądowało- nagle kapral krzyknął: ,,Alarm atakują naszą planetę". Sekudnę później na niebie pojawiły się błyski.
- Kapralu co robimy?- zapytał się jeden z żołnierzy
- Mamy iśc na stanowiska!
- Jakie stanowiska, mówisz o naszym forcie 5 km stąd?!
- No ta...- kapral nie dokończył zdania obok niego wybuchł pocisk, raniąc i zabijając żołnierzy dookoła. Ibrahima odrzuciła na ładne pare metrów. Nic nie widział zaczął panikować, krzyczał, lecz po chwili ucichł... zdrapał krew z oczu... cudzą krew. Wstał i rozejrzał się do okoła. Szczątki ludzkie wiły się tu i tam, gdzieniegdzie konający jęknał, lub wydawał ostatni tech. Przypatrując się tej masakrze zrozumiał, że zemdlał po tym wybuchu. Broni nie było żadnej w pobliżu, no oprócz jego pistoletu.
##kchsz Wszy kchszzs do Ce kszzsz Formacj kschsz## usłyszał sygnał z jeszcze zipiącego sygnalizatora.
- No to idziemy do Centrum Informacji- rzekł Bombardier i skierował się w stronę Centrum Informacji, a błyski, wybuchy, pożary oświetlały mu drogę.
Okręt "Vayde", orbita Valkirii Prime
8 VI 2004 22:04 CET Craven
Wyjście z nadprzestrzeni odwlekło się klika minut. W tych warunkach przeciągały się one w nieskończoność.
Wreszcie migotliwe smugi białego światła za iluminatorami zniknęły, w ich miejscu pojawił się obraz bitwy na orbicie stołecznego świata imperium.
- Ależ bagno - stwierdził Craven widząc przytłaczającą przewagę statków konfederacji.
W tym momencie jeden z najbliższych wrogich myśliwców nie wyrobił przed wyłaniającym się znikąd kolosem i roztrzaskał się o jego przednie tarcze - złota eksplozja obrysowała kontur tarcz przed statkiem.
- VeeteK startujcie! Macie wolną rękę, tylko nie wchodźcie mi w ogień... - rzucił do komunikatora
- Yaahoo! - usłyszał z głośnika.
Odetchnął i zaczął wydawać polecenia.
- Eskadry, wyruszyć i wdać się w walki z myśliwcami przeciwnika, nie oddalać się! Odpalić flarę w najbliższy krążownik!
W przestrzeni wyglądało to niezbyt optymistycznie. W przestrzeni wisiało mrowie szarych statków, na ich granicy, bardzo blisko pojawił się wielki błękitny Vayde - porównywalnej wielkości do większości krążowników P-konfederacji. W ślad za nim wyłaniały się inne, już w większości mniejsze jednostki z floty Cravena, wciąż jednak było ich mało, a wylatujące z nich eskadry myśliwców, choć wyglądały bohatersko, były znacznie przeważane liczebnie. Nagle z Vayde wydobył się słup białego światła i pomknął w kierunku jednego z krążowników. Wszystko co zalało światło zostało zniszczone, przed i za krążownikiem cała masa mniejszych jednostek została zniszczona, sam statek, a raczej jego większość, którą objął promień wyparowała, pozostała część natomiast wybuchła.
- Dobre wejście... szkoda, że nie mamy więcej asów. - Cravenowi brakowało entuzjazmu.
- Flara powinna nadawać się do strzału za 40 minut sir. - powiedział technik
- Taa... Do dowódców pozostałych jednostek - nie rozpraszać sił. Utrzymajmy skurwieli z tej strony. Siły Aethana i Flinta zacisną ich z pozostałych stron - racja? Flint, Aethan jakieś plany? - rzucił w kierunku ekranów komunikacyjnych.
*
8 VI 2004 22:24 CET Nocturn
Nocturn wygrzebał się z rumowiska. Głowa piekła niemiłosiernie, a reszta ciała była poobcierana i poobijana. Dotknął ręką włosów i wyczuł lepką, ciepłą ciesz spływającą na szyję. Robot, dokonawszy dzieła destrukcji, znikał właśnie za rogiem. Nocturn przysiadł na krawężniku i obejrzał zniszczenia dokonane przez rakietę - budynek, który przed chwilą był jeszcze komisariatem V-policji, stał się kupą gruzu. Ze sterty betonu, szkła i metalu wystawała jakaś kończyna. Kto wie, ile ciał było poniżej?
"Gdyby ta maszynka pojawiła się tu minutę później, byłoby już po mnie". Ostatnie godziny ubiegły mu na bieganiu po kwartale i zbieraniu ludzi. Wszystkich odsyłał do Centrum Informacyjnego, wypytując wcześniej o sytuację w mieście. Komunikaty płynące z zawieszonego na szyi urządzenia były cholernie mało konkretne. Wiadomo, możliwość nieprzyjacielskiego nasłuchu. Teraz komunikator i lokalizator w jednym był pokruszony i zupełnie niezdatny do użytku, toteż nie namyślając się Nocturn cisnął go przed siebie. Wygląda na to, że cały czas jest niewesoło. Co prawda, na niebie pojawiło się więcej myśliwców z czerwonym V, widać było jeden czy dwa desanty, ale sytuacja cały czas nie była zbyt wesoła. To Konfederacja cały czas miała przewagę. W obcierane dłonie wziął karabinek szturmowy. W jego Yaah666 amunicja skończyła się już dawno, więc polegał na tym, co znalazł przy zwłokach. Granaty też się zużyły.
"Trzebaby zebrać jakiś ekwipunek - konkretną giwerę i coś, dzięki czemu możnaby nawiązać łączność z... kimkolwiek. No i trzeba zrobić coś z tym łbem zanim odpadnie."
Sięgnął do pasa, gdzie w niewielkim przyborniku miał potrzebne opatrunki i środki przeciwbólowe. Jedna pigułka przyspieszająca krzepnięcie krwi, jedna przeciwbólowa i opaska na głowę. Nocturn zgarnął trochę pyłu z ziemi i przybrudził bandaż. "Szkoda by się było rzucać w oczy. To dziw, że moja czupryna jeszcze nie stała się celem dla jakiegoś snajpera". Nocturn zebrał się z ziemi i rozejrzał, ruszył dalej ulicą. Ciało zaczynało trochę odmawiać posłuszeństwa po tym całym skakaniu, przewracaniu się, czołganiu. Ten gruz i szkło dokończyły dzieła. Nocturn był wycieńczony, ale wszystko zapowiadało, że ta bitwa potrwa jeszcze trochę. Valkiria, co prawda posiada kilkanaście silnych punktów w mieście, wzniosła trochę fortyfikacji i broni się zaciekle, ale siły P-Konfederacji napierają z furią. Oni też już zdobyli trochę stanowisk dla siebie.
Nagle uszu Nocturna dobiegł głośny warkot silnika, w zasadzie kilku, bo z czasem słychać było coraz wyraźniej, że w pobliżu jedize więcej niż jedna maszyna. Utrudzony komandor postanowił nie ryzykować spotkania i wśliznął się do na poły zniszczonego budynku mieszkalnego. Tuż po tym zza zakrętu wynurzyły się 4 potęzne Tankbooty, za nimi kilka mniejszych machin bojowych i około 30 piechurów. Wszędzie widać było zielone emblematy. Oddział minął kryjówkę Nocturna, a do uszu żołnierza doszły rozkazy oficera
-2 booty i 12 ludzi na prawo, wspomóc szturm na Centrum Informacji, reszta dołączy do oddziałów zmierzających do puntu Gamma. Jeszcze przez chwilę słychać było silniki. Nocturn na wszelki wypadek nie opuszczał kryjówki.
"Punkt Gamma? Co to, k&*wa, jest? Skręcili w lewo - w aleję Bohaterów, więc mogą jechać albo do Domu Chwały albo... o ja pie&*%lę... i gdzie ja teraz znajdę komunikator?"
Nocturn opuścił kryjówkę i truchtem ruszył wzdłuż ściany budynku, bacznie się rozglądając, nie miał teraz ochoty na spotkanie z przeciwnikiem. Na rogu zatrzymał się i ostrożnie wyjrzał - grupka Valkiryjskich żołnierzy przebiegła w oddali. Nie było szans, żeby ich dogonić. Na pewno nie w tym stanie. Nocturn przebiegł przez ulicę. Nagle targnęło nim uderzenie. Przewrócił się. Bok promieniował olbrzymim bólem. Żołnierz nie stracił przytomności. Poczołgał się w kierunku wraku jakiegfoś pojazdu, szukając ochrony przed strzelcem. Kolejny pocisk uderzył w bruk, tuż przy jego głowie, następny uderzył o karoserię zdezelowanego pojazdu, ale Nocturn był już bezpieczny. Obejrzał bok. Na szczęście pocisk nie przebił biokevalru, ale i tak skończy się to olbrzymim sińcem.
"Jasna cholera, snajpera mi tu jeszcze brakowało!"
Nocturn oszacował odległość dzielącą go od wejścia do najbliższego budynku, sklepu z zabawkami - kilkanaście metrów: niedużo, ale dość, żeby nie wyjść z tego cało.
"Dopadnie mnie, jeśli strzela co najmniej poprawnie, to mnie ustrzeli. A do drzwi mam kawał drogi. Tylko, kto powiedział, że muszę wchodzić drzwiami?".
Nocturn uśmiechnął się. Była szansa. Przykucnął i czekał. Kolejny pocisk uderzył o karoserię, potem następny. I trzeci. Jak tylko Nocturn usłyszał kolejne głośne ´klang´ rzucił się do biegu. Po kilku krokach wypruł serią w szerokie okno, masakrując pluszowe misie, metalowe samochodziki, figurki żołnierzy Valkirii. Przy akompaniamencie tłuczonego szkła wskoczył do środka. Nie obyło się bez kolejnych urazów. W policzku tkwił drobny odłamek szyby, ręce były ich pełne, ale był wewnątrz. Żywy. Zerwał się z podłogi i rzucił w kierunku zaplecza. Mocnym kopniakiem wyważył drzwi.
"Jest boczne wyjście. Oby tylko nikt sie tam nie czaił. Hmm, pusto - w oknach nie widać nikogo, ale to nic nie znaczy. Lepiej się trochę wychylić... pusto. No dobra, to jedziemy... za tego Merca. Ufff, ale boli ten cholerny bok. Następny painkiller może dać trochę ulgi. No dobra, a to co? wygląda na resztki jakiegoś prowizorycznego umocnienia..."
Nocturn zbliżył się do trzech przewróconych pojazdów, przywalonych gruzem i jakąś rurą. Na ziemi leżały dwie postacie. Żołnierze Valkirii polegli za Capital City. Nocturn zaczął obszukiwać ciała. Znalazł komunikator.
-Mówi komandor Nocturn, mówi komandor Nocturn. Znaczne siły P-konfederacji przemieszczają sie aleją Bohaterów, wygląda na to, że zmierzają do kompleksu technologicznego Danubia. Moja przybliżona pozycja to kwadrat B18, J6.
St. szeregowy Stoshek
8 VI 2004 22:35 CET Stoshek
"A miało być tak pięknie"
Położył dwóch zanim go namierzyli. Potem było coraz gorzej. Gdyby nie odsunął się od ściany, byłoby bardzo źle. Gruz z rozwalonej rakietą ściany odbił się od pancerza nie wyrządzając szkód, ale by przeżyć musiał uciekać. Gdy wbiegał na schody, poczuł że oberwał. "Kurwa jego mać!" - pomyślał. Chwilę później kolejna eksplozja rzuciła nim na półpiętro. Swój M18 zarzucił na ramię, a z kabury wyciągnął lekki pistolet plazmowy. Gdy wybiegał z budynku ktoś puścił serię po framudze. Odruchowo rzucił się do tyłu. Wiedział że nie ma czasu. Skoczył przed siebie i schował się za jakiś samochód.
kula przebiła pancerz lecz tylko drasnęła ciało. Wiedział że jest uratowany. Przed sobą widział wejście do kanałów. Padł na ziemię i spod auta strzelił w kolano wroga. Jego krzyk uzmysłowił mu, że trafił. Poczuł swąd spalonego mięsa. Następnie odsunął klapę i zszedł po drabinie, zamykając za sobą właz. Początkowo adrenalina tłumiła ból, lecz teraz znów poczuł że dostał. Cicho zaklął.
"A miało być tak pięknie"
Trzech żołnierzy z czerwynym "V" na plecach
8 VI 2004 22:56 CET dejwut
przemykało się powoli miedzy zniszczonymi budynkami, pojazdam i lekko skwierczacymi botami. "Komandor, sierżant i szeregowy - piękny skład", pomyślał Wood. Ulice były opustoszałe, ofensywa PeKonfu szła nadspodziewanie szybko, oddziały szturmowe musiały być juz pod sztabem, albo co gorsza ´w´ sztabie. dejwut przełknał slinę.
- Komandorze, idziemy do sztabu, tak?
- Tak, musimy się tam dostać, by zobaczyc, jak stoja sprawy. - odpowiedział cicho kom Atum, przeszukując zwłoki jednego z wojaków PeKonfu. - Najgorsze jest to, że w sztabie nie było wielu zołnierzy. Jesli niekt nie przysłał posiłków, mozemy na masztach ujrzeć zielone flagi.
- Ekhm, szefie, mam pewien pomysł. - Z podejrzanym usmiechem na twarzy stwierdził dejwut. - Poza słuzba, na Valkiria Prime trzyma mnie jeszcze pare rzeczy. He he he. ale, za przeproszeniem, panie komandorze, morda w kubeł.
- Nie pierdol, tylko gadaj. - zdenerwował sie komandor.
- Prowadzę tu, hem hem, pewne... interesy. - Dave ostroznie wyjrzał za róg. - I mam, ze tak powiem, kontakty tu i tam, oraz dziuple w różnych miejscach. Troche sprzętu, elektroniki i takie tam.
- Dejwut, chyba cię ozłocę! - Ucieszył się komandor. - Może da radę wykombinowac coś by sie skomuikować ze sztabem, nasze gówno padło.
Fakt, komunikator został zniszczony przez odłamek.
- TOW, leć no do tamtej budki komunikacyjnej, wykręć 2391991 i powiedz "stary kod", zrozumiałeś? "Stary kod"!
- okej... - odpowiedział bez entuzjazmu szeregowy i pobiegl do budki rozgladając się płochliwie.
dejwut wyciągnąl ostatnie cygaro, które miał, odgryzł koncówkę i podpalił. Zaciągnął się. Zaciąganie sie cygarami nie szkodziło mu, przynajmniej tak twierdził.
- Przekazałem wiadomoć, sir! - zakomunikował Timofiej, podchodząc do przelozonych. - Ale koleś, który odebrał, rozłączył się.
- Dobrze, ruszamy.
Kilka minut przemykali sie miedzy budynkami. W miare jak szli, budynki były coraz mniej zniszczone. Weszli w bramę starego budynku. Na podwórzu była brama garażu, puste kosze na śmieci, studzienka kanalizacyjna. Drzwi obok bramy pozbawione były klami ale wyposazone w "judasza" i interkom.
- Brakuje tylko tabliczki "Dziupla przemytników" - zauwazył krytycznie Atum.
- WIem, ale kszesny jest niereformowalny, nawet sejf trzyma za obrazem.
Podeszli do drzwi, dejwut nacisnal przycisk w interkomie i powiedział kilka słów w niezrozumiałym języku.
- Mam nadzieję, że nie pomyliłem hasła.
Drzwi otworzyły się, trójka zólnierzy weszła do środka. Seria z karabinu dosłownie przybiła ich do podłogi. O dziwo, nikt nie został ranny. Dave przyskoczył do przełącznika światła.
Zobaczyli grubawego faceta próbującego przeładować broń.
- Kszesny, to ja! - krzyknąl dejwu.
- Eeee... Dave? Kurwa! Jakie hasło podałeś, mało cię nie zabiłem!
- Tak, kszesny, nie wiedziałem, że nadejdzie dzień, kiedy ucieszę się z twoich zerowych umiejętności strzelania.
- Haha! - Sztucznie zasmiał się mężczyzna o wyglądzie mechanika - Czego wlaściwie chcesz? Co to za ludzie?
- Przyjaciele. Potrzebuję czegos szybkiego i mocnego, trochę broni i czegoś do skomunikowania się ze sztabem. Wojskowe częstotliwości nie sa dla ciebie problemem, prawda?
- Dobra, cos wykombinuję, a tymczasem, wybierz coś sobię. Nie muszę cie oprowadzać, prawda?
- Nie musisz. - Dave uśmiechnął się i podszedł do ściany. Odsunął lekko szafkę i nacisnął przycisk, który był pod nią.
- Proście, a będzie wam dane. - chrząknął kszesny.
Ściana odsunęła się na bok, a za scianą ukazał sie widok radujący oko każdego maniaka militariów.
- Wiesz, Dave, poszedłbyś za to siedzieć na dłuuugie lata. - Stwierdził komandor Atum z podziwem.
- wiem, panie komandorze, wiem - bezczelnie usmiechnął się Dave.- TOW, zbierz swoją szczęke z podłogi i pomóz nam ładować sprzęt. Panie komandorze, proszę, z łaski swojej, zająćsię komunikatorem, i przekazać do sztabu wieść, że nie każdy wróg strzela. Odsiecz w drodze. Bedzie się działo, hje hje hje. Ruszać się!
Dave ´dejwut´ Wood wygasił cygaro na pancerzu wozu, do którego mieli dostęp jedynie najpotężniejsi ludzie we wszechświecie.
***
Dwadześcia minut później z garażu wyjechał najnowoczesniejszy wóz bojowy piechoty w tym systemie planetarnym. Na wieżyczce lśniło wielkie, zielone "P".
<sorki za literówki i powtórzenia, zmęczony jestem>
Okiem szeregowca
8 VI 2004 23:14 CET ksch
Aregor był przygotowany na atak, myśliwce otaczały go z wszystkich stron. Jeden po drugim zaczęły strzelać, kolejne pociski rozpryskiwały się o osłony Aregora, na pokładzie czuć było wstrząsy. Działa pokładowe nie pozostawały dłużne. Potężna seria zniszczyła jeden z myśliwców, potem kolejny. Jednak prawe osłony słabły 30%...28%...27... kolejne trafienia myśliwców wbijały się w kadłub. Potężna czarna korweta, niewiele ustępująca wielkością Aregorowi zbliżyła sie na odległość strzału.
- Odwróćcie się do niej lewą, do cholery- wrzasnął jeden z oficerów do nawigatora.
Szybki manewr uchronił przed potężną salwą, jednak działa nie milkły. Druga z korwet konfederackich zbliżała się.
Jednak coś oderwało korwetę od szarży. W oddali zamajaczyła potężna sylwetka Vayde´na. Druga z korwet zawróciła w jego stronę. Myśliwce nie przerywały jednak ataku.
Potężny wstrząs przeszedł przez kadłub, sprawiając, że ksch jeszcze głębiej zakopał się w gąszcz kabli. Spiął zielony z czerwonym, zlutował pokrywę, wyrzucił jakąś kostkę, która zablokowała mechanizm napędzający osłonę...
Z oddali zbliżały się kroki dwóch mężczyzn, jeden mówił coś do drugiego. Po pewnym czasie Ksch rozpoznał w nim głos Kontradmirała, który szedł ze swoim adiutantem, ale przemawiał przez komunikator:
- Tak, pozwalamy im przejść na zachodnią stronę? Mam bardzo słabą tarczę na prawej burcie... Tak? ok, to znaczy, że ja robię nawrót od planety, wtedy wy koncetrujecie się na przeciwniku a ja z zachodniej strony robię korytarz dla desantu. - Aethan mówił przez komunikator, Ksch przyglądał mu się przez chwilę, ale adiutant przywołał go do pracy. Aethan oddalał się w kierunku hangarów transportowych.
W głośniku zabrzmiał głos dowódcy statku:
- Do wszystkich jednostek! Wszyscy na stanowiska bojowe artylerii, przygotować się do desantu na powierzchnię planety!
-12% sprawności- wrzasnął technik do stojącego za nim oficera. Ręce tego ostatniego zacisnęły się na oparciu fotela. Po twarzy spływały mu stróżki potu. - Kolejnego ataku nie wytrzymamy- stwierdził zrezygnowany technik. Kapitan, ściągnął czapkę i przetarł mokre od potu włosy.
Wokół rozpętało się piekło, żołnierze biegali we wszystkie strony, działa myśliwców nie milkły. Statek wykonał ostatni manewr przed desantem, jednak korweta wypaliła kolejny raz.
- 8, 7% osłon- wymamrotał technik.
Ksch wykonał ostatnie potrzebne- jego zdaniem spięcie, kable poparzyły mu ręce, ale je przytrzymał. Wykrzywił się z bólu.
- Osłony rosną- wrzasnął z radością technik...
Statek przygotował się do desantu na planetę.
- Osłony wytrzymają?- zapytał pułkownik?
- Spoko, luzik- odparł umorusany i poparzony Ksch...
St. szeregowy Streider
8 VI 2004 23:29 CET STREIDER
Wychylił się lekko za muru. Sytuacja nie przedstawiała sie zbyt dobrze. Prawde mówiąc, przedstawiała się beznadziejnie. Około dziesięciu żołnierzy P-Konfederacji zmierzało w jego stronę pod osłoną resztek zabudowań, które jeszcze kilka godzin temu tu stały. St. szeregowy już szykował się do rozpaczliwego szturmu na wroga, kiedy usłyszał strzały. Znajome strzały. Nasłuchał sie ich na setkach treningów w koszarach. Tak brzmiał jedynie szturmowy karabin V-Imperium, którego jeden z typów Streider trzymał własnie w dłoniach. Wtórowały mu nieliczne strzały oddane przez żołnierzy P-Konfederacji. St. szeregowy nie potrzebował dalszej zachęty: zerwał się i wybiegł zza osłony, gotowy do strzału. Ale na strzały było już za późno, nowoprzybyły pluton V-żołnierzy błyskawicznie rozprawił się z wrogiem. Widząc Streidera, dowodzacy oddziałem sierżant podszedł do niego i powiedział:
- Starszy szeregowy, idźcie w stronę Centrum Informacji, tam Konfederacja chce przeprowadzić główny szturm. Nazywam się Sierżant Jones, kiedy dotrzesz do Centrum, powiadom kogo trzeba, że mój pluton spróbuje troche poprzeszkadzać oddziałowi zauważonemu przez komandora Nocturna. Możliwe, że po drodze spotkasz wroga, wiec radzę być ostrożnym. Powodzenia.
Komandor Melfka
8 VI 2004 23:57 CET Mroczna Elfka
Drzemała właśnie na olbrzymim balkonie valkiryjskiej posiadłości na planecie Tibia. To był jej pierwszy o dawna urlop i zamierzała wykorzystać go jak najlepiej.
Z pół-snu wyrwał ją dźwięk komunikatora. Z przekleństwem cisnącym się na usta sięgnęła po niego, zastanawiając się, czy doleci aż do płynącej w pobliżu posiadłości rzeczki, jednak wrodzone poczucie obowiązku kazało jej wcześniej odebrać wiadomość.
"Jeśli to kontradmirał Harvezd i jeśli znów chce, żebym przejrzała jakieś dokumenty..." - pomyślała ze złością. Nie, żeby nie lubiła swojej pracy, ale zamierzała nacieszyć się urlopem, który - korzystając z bałaganu w dowództwie - sama sobie podpisała. Zirytowana spojrzała na komunikator.
Wyświetlacz zamigotał zielonkawo, zanim ze stukotem wylądował na podłodze. Melfka podniosła go i przeczytała raz jeszcze.
Przez chwilę rozważała, czy sytuacja jest na tyle poważna, że można zrezygnować z zasad i upewniwszy się, że jest sama, zaczęła kląć.
Potem sięgnęła po mundur, wrzuciła do torby najpotrzebniejsze rzeczy i pognała w kierunku lądowiska.
"Mam nadzieję, że jakiś przelatujący statek zabierze mnie stąd. Konfiskowanie cywilnego nie jest chyba najlepszym pomysłem..." - pomyślała.
<jakby ktoś przelatywał w okolicach, to niech mnie ze sobą zabierze>
Kapitan Sterling
9 VI 2004 1:49 CET Mike Sterling
To było zbyt proste. Pachołki Konfederacji dopuściły cywila w pobliże instalacji przeciwlotniczych. Jeszcze trochę i nowoczesne baterie dział laserowych zamienią się w malowniczo osmalony złom... A potem desant zwali się z orbity prosto na głowy niedobitków.
Sterling musiał wyglądać wyjątkowo kretyńsko, zwisając głową w dół z przewodu wentylacyjnego i kurczowo trzymając wypchniętą siłą kratkę.
Kawał metalu zadzwonił o betonową podłogę. Sterling zeskoczył, wyciągając dwa pistolety z kabur pod pachami. V3 Vendetta, szybkostrzelne i zabójczo skuteczne.
"Zaczynamy show."
Pierwszy det-pack znalazł się na miejscu. Za zbiornikiem paliwa do generatora. Potem drugi. I trzeci.
Sterling ostrożnie wychylił się z pomieszczenia. Chowanie generatorów i zapasów amunicji w podziemnych schronach pod stanowiskami obrony przeciwlotniczej było rozsądne - nie mogły tego zniszczyć ani rakiety, ani artyleria. O sabotażystach widać nie pomyślano - albo nawet nie zaprzątano sobie nimi głowy, wiedząc, że i tak coś wykombinują, aby dostać się do celu.
Nawet jeśli wysadziłby te trzy det-packi, fala uderzeniowa zniszczyłaby tylko generatory. Dlatego zostawił ostatni na spory zapas "Flame Warriorów", wypełniających zbrojownię. Wysadzić jedną z tych rakiet było jak wysadzić wszystkie. I przy okazji spory teren wokół.
Pięć minut. Tyle miało wystarczyć na wydostanie się z kompleksu. Sterling schował broń i chwycił za kratę broniącą dostępu do szybu windy. Szarpnął w górę, raz, drugi...Ustąpiła. Zaczął się wspinać po metalowych szczeblach wprawionych w ścianę szybu. Z trudem wpełzł na dach windy, otworzył właz...
Zeskoczył prosto pod lufy karabinów. Na szczęście żołnierze P-Konfederacji byli zbyt zaskoczeni, by zareagować.
Huk strzałów zadudnił w korytarzu. Sterling przetoczył się po podłodze i przywarł do betonowej ściany. Potem wykopał drzwi i wpadł do pomieszczenia.
Tym razem byli przygotowani. Kule zaświszczały w powietrzu, Sterling rzucił się na ziemię, odpowiadając ogniem...
Kolejnych dwóch z głowy, trzy minuty do fajerwerków.
Zmiana magazynków. Sterling wypadł na zewnątrz, zdejmując niemal od razu dwóch strażników przy ciężarówce. Szybki obrót. Dwa strzały w kolejnego, czatującego na platformie dla obsługi. Zza rogu wypadło jeszcze czterech. Sterling zanurkował za skrzynie i poczekał, aż żółtodzioby opróżnią magazynki. Potem odpowiedział ogniem.
Byli na tyle mili, że zostawili kluczyki w stacyjce. Ciężarówka była co prawda wielką niezgrabną landarą, ale Sterling nie miał wyboru. Wrzucił bieg i ruszył, taranując szlaban.
Pół minuty do fajerwerków. "Flame Warrior" potrafił rozerwać na strzępy transporter orbitalny - cała zbrojownia mogła dać efekt podobny do miniaturowej bomby jądrowej. Jedyną gwarancją pozostania w jednym kawałku było oddalenie się z miejsca wybuchu.
Sterling miał pecha. Wyjechał prosto na transporter opancerzony. Wieżyczka z chaingunem zwróciła się w jego stronę.
"O żesz mać..."
Wyskoczył z kabiny tuż przed tym, jak pociski niemal rozerwały karoserię. Chaingun nie przestawał rzygać ogniem, wzbijając tumany pyłu z drogi. Na szczęście cała okolica była porośnięta lasem. Sterling rzucił się do ucieczki między drzewa.
Pięć. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden. Ziemia zatrzęsła się przy wtórze odległego wybuchu. Sterling oparł się o drzewo. Zaraz przyleci tutaj kawaleria.
- Yaahoo!
9 VI 2004 11:43 CET VeeteK
"Erebus" wystrzelił z doku na pełnym przyspieszeniu. Pilot mógłby wprawdzie wykorzystać AFK-a, ale uruchamianie napędu podprzestrzennego w niewielkiej odległości od innych obiektów zazwyczaj nie kończyło się przyjemnie dla tych ostatnich. Raz nawet wessało jednego z techników, który nie zdążył opuścić doku. Kiedy statek ponownie się pojawił, z faceta dużo już nie zostało. Ludzki organizm nie przepada za próżnią.
- Wszystkie systemy - pełna gotowość bojowa! - rozkazał VeeteK. - Uzbroić torpedy! Przygotować fAFiKa! Zaraz się zabawimy...
Widział już zbliżającą się korwetę nieprzyjaciela.
- Ech... no dobra, napierw zajmiemy się tym cwaniakiem, a zabawimy się później. Chociaż... Przekierować maksymalną moc do silników. Duran, fAFiK gotowy?
- Systems functional. - odpowiedział sztucznie brzmiącym głosem drugi pilot. Nie ma to jak mieć zcyborgizowane pół twarzy i cytować postacie z jakichś przestarzałych gier czy filmów.
- Świetnie - pułkownik też podłapał klimat. - Set your course for the enemy corvette!
- Otworzyć luki torpedowe? - spytał kanonier.
- Nie. Kurs kolizyjny. Pozostała moc do silników pomocniczych. Mówiłem przecież, że się zabawimy.
- Tak jest, sir!
Dowódca konfederacyjnej korwety nie mógł uwierzyć własnym oczom. W ich stronę leciał pełną prędkością jeden statek, niewiele mniejszy od standardowej korwety szturmowej Valkirii.
Samobójca? Desperat? Pewnie jedno i drugie - pomyślał. - Dobrze. Podpuścimy go blisko, a później...
- Przygotować pociski penetrujące typu C-Gi! Strzelać, gdy wejdzie w zasięg!
- Tak jest!
Kiedy tylko zobaczyli czerwone V na burcie nadlatującego statku, z luków wystrzeliły C-Gi´e.
Jednak tego, co nastąpiło, żaden z PK´ów się nie spodziewał.
Wrogi statek nieprawdopodobnym manewrem uniknął obu pocisków i pomknął prosto na konfederacką korwetę. Jej kapitan pobladł.
- Sir, odległość 5km i spada szybko - powiadomił go nawigator. - 3km, 2km, 900m!
Dowódca nie odpowiedział. Wiedział, że nie unikną zderzenia. Miał tylko nadzieję, że wyparuje szybko i bezboleśnie. Kiedy zobaczył nad czerwoną V-ką napis "Abandon all hope", zamknął oczy.
Nic się nie stało. Kiedy je otworzył, nie zobaczył przed sobą żadnego statku. Gorzej, nie zobaczył też żadnych śladów wskazujących, że ten statek kiedykolwiek tam był. Cholera - pomyślał. - albo zwariowałem, albo...
W tym momencie korwetą wstrząsnął wybuch.
- Sir, jesteśmy ostrzeliwani od rufy!
- Jakim cudem, przecież tam nikogo nie...
Nie zdążył dokończyć.
Szeregowiec J.
9 VI 2004 11:48 CET J
"Za 10 sekund wychodzimy do normalnej przestrzeni!!!" - rozległ się głos oficera - "Przygotować się do desantu na powierzchni planety!!!"
"O! Już dolecieliśmy" - pomyślał J budząc się z drzemki - "No dobra. Czas zapiąć pasy i przygotować sprzęt."
Kilka minut później 10 promów pełnych żołnierzy wystartowało z pokładu krążownika i rozpoczęło opadanie w kierunku stolicy Imperium. Natychmiast zostały zaatakowane przez myśliwce P-Konfederacji. Tarcze na razie trzymały, ale nie mogło to trwać długo. Wstrząsy rzucały żołnierzami na pasy bezpieczeństwa. Niejeden zwymiotował od tej huśtawki, niejeden ze strachu...
"O kurwa!!!" - dobiegł głos pilota ze sterówki - "Oberwaliśmy!! Silniki 27% mocy, spadamy! Postaram się nas posadzić na ziemi."
"-Mówi komandor Nocturn, mówi komandor Nocturn. Znaczne siły P-konfederacji przemieszczają sie aleją Bohaterów, wygląda na to, że zmierzają do kompleksu technologicznego Danubia. Moja przybliżona pozycja to kwadrat B18, J6."- rozległo się w głośnikach. Komunikat pełny był zakłóceń.
"Gdzie to jest?" - zapytał oficer.
"Tam gdzie lądujemy" - odpowiedział pilot.
Prom opadał coraz szybciej. Wycie powietrza, odgłosy krańcowo przeciążonych silników i swąd spalonych przewodów wypełniły kabinę. Nagle rozległ się trzask, huk... i wszystko zaczęło wirować. Prom uderzył w ziemię, kilka razy przekoziołkował i w końcu się zatrzymał.
Pognieciona kabina desantowa przypominała obraz nędzy i rozpaczy..., a raczej rzeźnię...
Zabici przez odłamki, powyginane części kadłuba leżeli w swoich fotelach. Wszędzie widać było tylko krew... Nie było żołnierza, który nie odniósłby obrażeń.
Szeregowy J otrząsnął się i popatrzył po sobie. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Odniósł tylko lekkie obrażenia. Kilka zadrapań, osmalona twarz, rozcięty łuk brwiowy... Nic poważnego. Wyplątał się z siedzenia. Zauważył, że nie przeżył żaden oficer... nie mieli nawet sierżanta...
Lżej ranni starali się pomóc swoim kolegom. Wynosili ich na własnych plecach z promu. Szeregowy J złapał swój sprzęt i wybiegł z promu. Wszędzie było pełno dymu i płomieni. W oddali słychać było eksplozje.
Przez krew zalewającą mu prawe oko zauważył jakiegoś oficera w munduże Valkirii z brudnym opatrunkiem na głowie. Rozpoznał komandora Nocturna. Podbiegł do niego.
"Sir! Przylecieliśmy z bazy Ord Pardon. Straciliśmy dowódcę jak się rozbiliśmy. Ocalało nas 15. Mamy 3 ciężko rannych. Reszta z zadrapaniami, siniakami i tego typu, ale gotowa do walki. Mamy trochę ciężkiej broni w postaci jednej wyrzutni rakiet, dwóch granatników, i jeden karabin maszynowy. Oprócz tego dużo granatów i ładunki wybuchowe. Gdzie możemy się przydać?"
Bombardier
9 VI 2004 12:49 CET Bombardier
stał właśnie w jednym z fast-Voodów, jadł hamburgera.
- Ale ja jestem hamski- powiedział do siebie- wokół leża ciała pracowników a ja sobie wpiepszam hamburgera. Najlepiej to bym teraz zdezerterował, no ale cóż, nasi P przyjaciele zabijają nawet cywili, a z tej przeklętej planety nie ma jak się wydostać- wziął głęboki oddech- No to idziemy do Centrum Informacji...KURWA... do kogo ja gadam?!
Po wyjściu ze sklepu zobaczył jakiś rozbity statek z wielkim V na boku, obok nich 15 ludzi wynoszących jakieś ciała, jeden z nich rozmawiał, z jakimś wyższym stopnie V-żołnierzem.
- Witajcie panowie- powiedział do nich gdy wyszedł z ukrycia- Jestem Ibrahim Al-Fayed, mówią do mnie Bombardier, mam nadzieje że zmierzacie do Centrum Informacji?
Tym czasem na orbicie.
9 VI 2004 12:58 CET Xin1
- Alpha 6! Kapitan Kemer opuszcza pokład. Będziemy do osłaniać aż do atmosfery. - Odezwał się dowódca eskadry Xina.
- No pięknie- Pomyślał Xin. Teraz został odcięty od statku macieżystego i nie ma jak uzupełnić paliwa i amunicji. Jednak posłusznie wykonał rozkaz.
Kierując się na prom Kapitana Kemera, obrał już jeden z trzez myśliwców przechwytujących konfederacji za cel. Wymierzył i oddał szybką serię z jego nowo zamontowanych bolterów na jego V-myśliwcu. To samo zrobił Alpha 1.
-Zajmę się ostatnim alpha 6, ty weź na cel te nadlatujące z lewej!
- Robi się sir!
Kolejna trójka konfederatów leciała w kierunku promu. Xin jednego namierzył i odpalił rakietę. Zanim ta doleciała, namierzył drugiego i także odpalił. -Dwóch z głowy - pomyślał.
Został ostatni. Lecąc kursem zderzeniowym, Xin szybko oddał serię ze swoich bolterów. Wróg jednak nie próżnował i także strzelił. Jednak był o kilka setnych sekundy za wolny.
- Mam go!! - Wykrzyczał. Jednak tarcze dzibowe dawały tylko 60% mocy.
Xin zauważył, że prom wchodzi już w atmosferę planety.
-Alpha 1! Kapitan Kemer i załoga już są bezpieczni!!
Odpowiedzi jednak nie było. -Kurwa mać!! To jesteśmy bez dowódcy - pomyślał. Mimo to zmienił kurs na wrogą fregatę.
Szeregowy Juzbek...
9 VI 2004 14:43 CET Juzbek
...zapakował wszystko, co uważał za cenne, do swojego wojskowego plecaka. Wszyscy jego koledzy już wcześniej opuścili jednostkę i nie miał teraz szans, by ich dogonić. Doszedł więc do wniosku, że nie warto się śpieszyć i zaczął rozważać powrót do stołówki celem zdobycia większej ilości racji żywnościowych z replikatora. Dochodzące z góry odgłosy wyważanych drzwi i komendy wydawane w uniwersalnym języku P-konfederacji sprawiły, że porzucił ten zamiar. Zamiast tego rzucił się do wyjścia awaryjnego nie zastanawiając się specjalnie czy przypadkiem nie zostało już ono odcięte. Miał szczęście- kiedy wycząłgał się z wąskiego tunelu ujrzał całkowicie pustą ulicę. Popatrzył na tablicę zawieszoną na ścianie pobliskiego budynku: Aleja Bohaterów. Poprawił plecak i dziarsko ruszył przed siebie.
Nagle z rozbitego statku...
9 VI 2004 16:49 CET Drzewacz
...wypełzło pocharatane indywiduum. Jego lewa ręka była niemal zmiażdżona, podobnie zresztą jak obie nogi. Ten lot z Ord Pardon mógł być jego ostatnim. Nie był. Przynajmniej na to się nie zapowiadało.
- Szere.... J.... - powiedział pocharatanymi ustami.
Szeregowy J spojrzał na rannego.
Jest w stanie opłakanym - pomyślał - Jak to możliwe, że nie wzięliśmy go pod uwagę, podczas liczenia rannych? Nie pamiętam nawet, żebyśmy go brali...
Żołnierz spojrzał na J. Po chwili spostrzegł też Nocturna.
-Kkkk... komandorze N... Nocturn. Melduję się posłusznie...
Komandor Nocturn podniósł brew. Pamiętał go? Chyba skądś już go zna. Ale skąd?
- Jak cię zwą żołnierzu? - spytał wojaka.
- Sta.... Starszy Szeregowy Drzewacz, zwarty i gotowy...!
Nie powiedział nic więcej. Czy żył?
J i Nocturn spojrzeli po sobie.
- Zabieramy ich - wydał rozkaz Nocturn.
- Ale tego Drzewacza trzeba mieć na oku. - skwitował J - Nie przypominam sobie, żebyśmy go brali. Jestem pewien, że po tym wszystkim jakiś oficer będzie mu chciał zadać parę pytań..."
No Celebration
9 VI 2004 17:35 CET tsumetai
Tym czasem gdzieś niedaleko głównego pasa rozładunkowego....
Białe chmurki sunęły leniwie po błękitnym niebie... A potem był ból, dużo bólu. Ciało sierżanta z metalicznym szczękiem uderzyło o drogę. Tsumetai poczuł się jakby ktoś chciał wyrwać z niego każdą kość.
- Szefie dalej musisz się ciągnać samemu. Ja już nie daje rady. - jęknął Mobius siadając na chodniku obok sierżanta. Tsumetai uniósł się na rękach. Jego pancerz był w opłakanym stanie. Z licznych dziur wystawały iskrzące elementy elektronicznych podzespołów. Lewa noga leżała bezwładnie i wyciekał z niej płyn hydrualiczny tworząc na ziemi małą kałuże. Tsumetai spróbował nią poruszyć, jednak bez skutku.- Widocznie wysiadło wspomaganie - pomyślał żołnierz. - Gdzie reszta oddziału? - zapytał usiłująć wstać.
- Straciliśmy siedmiu, w tym Radara szefie. Wybuch rozerwał go na kawałki. Cud, że my żyjemy. - Mobius podniósł do góry swoją prawą ręke, na końcu której brakowało dłoni. Całe szczęście że Detonatory są większe od ludzi, bo to mogła być jego prawdziwa dłoń.
- Mihoshi poszła na czaty. Wciąż jesteśmy w pobliżu pasa - dodał po chwili.
Rzeczywiście w niedużej odległości od miejsca gdzie stali, gęsty dym unosił się w powietrze.
- Tak, powinniśmy się stąd wynosić. Pas i tak jest już stracony, a my musimy powiadomić dowództwo o tym jak tu wygląda sytuacja. - Stwierdził sierżant, włączając holograficzną mapę miasta. Z jego przedramienia wystrzeliła wiązka światłą, zamigotała ukazując trójwymiarowy plan miasta, by po chwili zniknąć.
- No tak mogłem się tego spodziewać. Wybuch musiał uszkodzić całą moją elektornikę. - wymamrotał Tsumetai - Dobra nie ma co płakać na rozlanym mlekiem, idziemy na wschód. Zawołaj Mihoshi. - rzucił Tsumetai.
- Myślę że z tym będzie problem sierżancie. Mamy gości! - krzyknął Mobius rzucając się za zaułek. Miejsce gdzie jeszcze przed sekundą stał Mobius przeszyła seria pocisków. Tsumetai błyskawicznie obrócił się w stronę wroga. U wylotu ulicy stał mech, jego dwa gatlingi skierowały się w strone sierżanta, kręcące się lufy zwiastowały niechybną smierć.
- Żegnaj parszywy świecie - pomyślał Tsumetai i zamknął oczy...
Orbita
9 VI 2004 17:45 CET Xin1
- Alpha 4 co z alphą 1?! - spytał Xin ostatniego ze swojej eskadry. Nagle zdał sobie sprawę, że nawet nie wie jak się nazywają jego kompani. Został przeniesiony na 12 godzin przed atakiem z jednostki gamma.
- Alpha 6, alpha 1 został zestrzelony! Zostaliśmy tylko my dwaj! - odkrzyknął pilot.
Nagle Xin usłyszał wybuch niedaleko niego.
-Alpha 4, wskakuj na moje skrzydło i lecimy na te 3 na 5 godzinie.
....
- Alpha 4? - Nikt nie odpowiadał.
- No ładnie... To jestem sam - Powiedział do siebie Xin.
Szybko wziął na cel bombowiec konfederacji, namierzył i oddał strzał. Te jednostki były jednak ciężko opancerzone, lecz mało zwrotne, także utrzymanie bombowca w celowniku nie było trudne. Kolejny wróg zdechł.
Xin szybko rzucił okiem na stan broni i tarcz. Tylko 2 rakiety, 2 torpedy. Tarcze przednie 50%, boczne zaniknęły a tylnie 40%.
-Niedobrze - Pomyślał Xin.
Szybko spojrzał na VSS Vindicator.
-VSS Vindicator! Tu alpha 6! Można u was zatankować paliwo i załadować amunicję?
- Alpha 6! Tu Vindicator! Szybko wlatuj do hangaru 2.
Xinowi trochę ulżyło. Przynajmniej jest jeszcze amunicja i paliwo. Szybko skierował dziób w kierunku Vindicatora i obrał kurs na hangar 2.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stont kleeckam
|
Wysłany: Pią 11:34, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
*
9 VI 2004 17:48 CET Nocturn
Nocturn przesunął wzrokiem po zgromadzonych w pobliżu żołnierzach. Każdy z nich był obijany i podrapany, ale mieli szczęście, że w ogóle wyszli cało z kapsuły desantowej. Cóż, on sam nie wyglądał lepiej - kilka godzin spędzonych w pyle, brudzie i gruzach sprawiły, że cały mundur miał szary. Jedynymi wyróżniającymi się elementami było czerwone V na plecach i równie czerwone włosy sięgające ramion.
Byli już kilka przecznic od rozbitej kapsuły. Była to ciężka i cholernie niewygodna ze wzgledu na rannych i wszyscy o tym wiedzieli. Było tylko jedno wyjście.
-No dobra. Sytuacja w mieście jest jak widać cholernie nieciekawa. Na dodatek nikt za bardzo nie kontroluje jeszcze tego bałaganu. Od początku bitwy nie dostałem ani jednego rozkazu. Ale nic to. Centrum Informacji ma dość silną obsługę, ponadto zebrałem i posłałem im już nieco żołnierzy. Nie wiem, jak przedstawia się sytuacja Danubii. Dlatego mam zamiar to sprawdzić, a wy pójdziecie ze mną. Jeżeli w ogóle istnieją jakieś oddziały jej broniące, to przyłączamy się do nich, jeżeli nie - zrobimy rozpoznanie i trochę poprzeszkadzamy P-edałom. Nie mam zamiaru ciągać ciężko rannych przez miasto, dlatego ty i ty zostajecie, żeby ich przypilnować. Zgłosiłem to już i trzeba będzie poczekać na pomoc. Najlepiej zadekujcie się w tym budynku i nawet nosa nie wychylać, póki nie przyjadą sanitariusze, jasne? No. Reszta idzie ze mną. Jazda.
Dwunastu żołnierzy pobiegło ulicą. Dwóch wysuniętych z przodu rozglądało się uważnie, podobnie dwójka na końcu oddziału. W pewnej chwili rozległ się terkot karabinu. Wszyscy rzucili się na boki w poszukiwaniu prowizorycznego schronienia: za samochody, fragmenty murów, w ruiny zniszczonych budynków. Zaczęło się wypatrywanie wroga. Raz po raz odzywała się seria z broni maszynowej
-Bombardier weźcie trójkę ludzi i zajdźcie ich od prawej! Na wszelki wypadek weźcie trochę granatów.
Wymiana ognia trwała. Nocturn przykucnął za kawałkiem muru i rozglądał się. W pewnej chwili po lewej stronie dojrzał dwóch skradających się żołnierzy konfederacji. Puścił serię w ich kierunku. Jeden z nich upadł na ziemię z kilkoma kulami w piersi, drugi zdołał znaleźć schronienie w kupie gruzu.
"Chyba dostał, ale głowy nie dam. Cholera, tu mam nie jak na widelcu, a jeżeli przejdę na drugą stronę muru wykończy mnie reszta tego pieprzonego oddziału.".
Czekał, w pewnej chwili z kupy gruzu wychyliła się głowa. Nocturn wymierzył, ale w ostatniej chwili wstrzymał się ze strzałem, rozpoznał jednego z żołnierzy, którzy przed chwilą przyłączyli się do niego. Żołnierz pokiwał ręką uzbrojoną w nóż. Na ostrzu widać było coś ciemnego. W tej samej chwili po lewej strony rozległy się dwa wybuchy, jeden po drugim. Trzech żołnierzy P-konfederacji wypadło na ulicę. Ze wszystkich stron posypały się na nich pociski. Nocturn wstał i rozejrzał się, z lewej strony wychynął uśmiechnięty Bombardier ze swoimi towarzyszami.
-Łatwa sprawa - powiedział, uśmiechając się złośliwie.
"No ta, kolejny psych... tego mi jeszcze było trzeba. No, ale nie ma czasu do stracenia".
Ruszyli dalej, dotarli jednak tylko do następnego zakrętu. W chwili, kiedy tylko dwaj zwiadowcy minęli go, poraz kolejny rozległa się kanonada. Jeden z idących na przedzie upadł, drugi rzucił się do ucieczki. Cały oddział znów zaczął się kryć, gdzie tylko było można. Nocturn zbliżył się do pozostałego przy życiu zwiadowcy i spojrzał nań pytająco.
-Cały oddział, 2 booty, ale bez wyrzutni rakietowych i ze 20 ludzi... - wydyszał tamten.
Nocturn rozejrzał się. Na tym terenie nie mieli szans - z ludźmi być może, ale nie z maszynami.
-Chłopaki wycofujemy się, powoli, ubezpieczając nawzajem. Wycofujemy się do budynku, gdzie zostawiliśmy rannych - tam będziemy się bronić.
Żołnierze powoli rozpoczęli odwrót. Tylko pierwszych kilkanaście sekund upłynęło spokojnie, potem zza rogu wychynął jeden z bootów nieprzyjaciela i kilku ludzi. Rozpoczęła się wymiana ognia. Nocturn na przemian ostrzeliwał przeciwnika i cofał się po kilkanaście kroków. Gdzieś po jego prawej ręce J przycupnął właśnie za samochodem i instalował pod nim torbę wypełnioną materiałami wybuchowymi. Obrócił się w stronę Nocturna i mrugnął. Komandor uśmiechnął się lekko. W pewnej chwili z jednej z bocznych uliczek wyskoczyło czterech żołnierzy Konfederacji. Otworzyli ogień od wycofującego się oddziału. Dwóch żołnierzy Valkirii padło. Szaleńczy atak szybko przyniósł śmierć napastnikom. Niemniej sytuacja nie stała się dzięki temu weselsza.
Z dwoma ludźmi mniej Nocturn i jego oddział kontynuowali odwrót. Napierający z przodu żołnierze P-konfederacji też kryli się, gdzie mogli, szukając okazji do celnego strzału. Jedynie boot pewnie jechał środkiem ulicy. Za nim, w pewnym oddaleniu znajdowała się druga machina.
-J, postaram się, żeby ten rzęch zjechał w prawą stronę, do samochodu - kiedy to zrobi, odpalisz ładunki, zrozumiano?
-Tajest.
Nocturn cofnął się trochę, zatrzymał się nieopodal jednego z żołnierzy ostrzeliwujących wroga. Komandora interesowało to, co szeregowiec miał na plecach. Nowiutki granatnik. Wziąwszy go od żołnierza, Nocturn przyczaił się za jednym z samochodów i załadował.
-Wy tam, poślijcie serię w maszynkę!
Dwóch żołnierzy wychyliło się zza swoich osłon i oddało kilkanaście strzałów w stronę, jadącej w swoim ślimaczym tempie, maszyny. Wtedy Nocturn wychylił się i posłał granat tuż, tuż po jej prawej stronie. Wybuch pchnął boota w prawym kierunku. Zanim maszyna skręciła z powrotem, J odpalił ładunki wybuchowe. Potężna eksplozja rozerwałą maszynę na kawałki. Podobnie jak ona skończyło dwóch znajdujących się w pobliżu żołnierzy P-konfederacji.
Odwót trwał. Od budynku dzieliło ich już bardzo niewiele. Jakieś 50 metrów. Nagle z rozległ się potężny hałas, a cień zakrył ulicę. Jakiś dymiący myśliwiec uderzył w jeden ze stojących przy ulicy budynków. Rozległ się huk, podniosła się kupa kurzu, posypał się gruz, a powietrze wypełniło się czarnym dymem.
-Jest okazja, chłopaki, dupy w troki, do budynku.
Żołnierze puścili się biegiem, co jakiś czas odwracając się czy aby któryś z przeciwników nie wychynął już z chmury dymu. Byli co raz bliżej. Pierwsi już docierali do drzwi. Wtedy to Posypały się kule - jeden z żołnierzy upadł. Powstał tylko po to, żeby poczuć, jak noga odmawia mu posłuszeństwa. Po raz kolejny runął na ziemię. Nocturn rzucił się w jkego kierunku i zaczął ciągnąć w kierunkubudynku, w którym mieli znaleźć schronienie. W tym czasie żołnierze P-konfederacji zbliżyli się znacznie. Z budynku rozległy się wystrzały - ci, którzy dostali się już na miejsce osłaniali kolegów. Nocturn ciągnął za sobą rannego żołnierza. W pewnej chwili zrobiło się lżej - dodatkowa para rąk pomogła wciągnąć postrzelonego do budynku.
-Dzięki, Bombardier.
-Nie ma sprawy, komandorze.
Nocturn rozejrzal się po pomieszczeniu. Większość żołnierzy znajdowała się przy oknach, ostrzeliwując przeciwnika. W kącie leżeli ciężko ranni, zostawieni tu niedawno.
-Wydawało się, że było nas więcej? Brakuje jednego.
-Nie ma Thorpe´a, sir. Był przy tym budynku, w który uderzył spadający myśliwiec.
Nocturn zasępił się - stracił już trzech ludzi. Miał czterech ciężko rannych.
"Ze mną jest nas tu 11 zdolnych do walki."
Ale jedno było pocieszające - mieli jako takie schronienie przed ogniem karabinów.
-Mówi komandor Nocturn. Proszę o wsparcie. Kwadrat B18,J6 - dawny budynek firmy Achaja.
Panie kapitanie...!!!
9 VI 2004 18:05 CET Kemer
-Szybko ty pieprzony obiboku! - wrzeszczał Kemer, gdy kapral tylko na moment od niego ostawał.
Przeciwnicy, którzy zbliżali się do żołnierzy padali jak ziemskie muchy. Umiejętności, które nabył na rodowitej planecie Lochów i Smoków nie poszły na marne. Dwa, klingoniańskie ostrza zamontowane przy jego dłoniach, przypominające budową broń Protosów. Różniły się tylko końcowym wykonaniem. Klingońskie zadawały więcej ran i tym samym bólu przeciwnikom.
Taka broń w połączeniu z ponad przeciętnymi umiejętnościami Kemera pozwalały na pustoszenie szeregów przeciwnika.
Wyskok, półpiruet i lewa ręka wystrzeliła w kierunku kolejnego z P żołnierzy. Wielki zielony napis na mundurze przeciwnika przecięło ostrze Kemera.
-Dawajcie kapralu już niedaleko.
Ten moment zapadł w pamięci kapitana na długo i nie jednej nocy budził się zlany potem.
-Kapralu...? Gdzie twoje "kurwa"...?
-Kapralu! Kurwa!
-AaaAaaa...
Błyskawiczny obrót, jaki wykonał Kemer po usłyszeniu jęków swojego towarzyszyła wywrócił jednego z przeciwników. Nienawiść, jaka powstała po przyjrzeniu się kapralowi była tak widoczna, że przeciwnicy zaczęli strzelać na oślep, byle przed siebie.
Kemer nie czekając długo rozpędził się, miarowe ruchy rąk przesuwających się w dół i w górę przerywane tylko krótkimi ochronnymi ruchami, które odbijały pociski przeciwników, mogły wprowadzić w zachwyt koneserów sportu, ale tutaj nie było nikogo, kogo taka stara technika biegu zachwyciłaby. Byli tylko żołnierze z wielkimi na całą klatkę, zielonymi P. Byli przestraszeni i zdający sobie sprawę z ich kiepskiej sytuacji przeciwnicy, któży już teraz wiedzieli, że źle zrobili zaciągając się do armii. I był on. Rozjuszony, nieobliczalny i z pewnością gotowy na wszystko byle tylko, bo ich zabić.
-AAAAAAAAAAAAA
Kemer odbił się jedną nogą od ściany a prawym ostrzem zahaczył o krtań pierwszego wroga. Trafił tak dotkliwie, że gdyby nie nagła śmierć spowodowana nie dotleniem mózgu i zaburzeniem podstawowych funkcji życiowych to Żołnierz utopiłby się we własnej krwi.
-Jeszcze dwóch - błysnęła krótka informacja w głowie kapitana
Pełny piruet zatoczony półtorej metra od przeciwnika, przy którym lewe ostrze odbiło jeden z pocisków wystrzelonych z ręcznego blastera, wbił się w kolejnego przeciwnika przebijając przy tym jego kevlar.
-Aa nie nie nie- zaczął wrzeszczeć ostatni z wrogich żołnierzy- Mam żone i dziecko, błagam nie!!
Egzekucja już się rozpoczęła i nic nie mogło go zatrzymać. Obydwa ostrza wbiły się w czaszkę ostatniego z przeciwników.
Rządzą mordu została zaspokojona... Nareszcie nie żyją. Ta myśl gnębiła go jeszcze przez chwile.
Wytarł ostrza w jednego z wrogów i zdjął z kaprala nieśmiertelniki.
-Dopilnuje by to trafiło do twojej rodziny, wraz z wyrazem wysokiego szacunku...
Poczym się uderzył zaciśniętą pięścią, w której trzymał nieśmiertelniki, tuż pod Vznak na piersi.
-To dla tego znaku umarłeś...
Kemer zdawał się z patowej sytuacji, w jakiej się znalazł. Biegł, co sił w nogach do budynku Sztabu Głównego. Wbiegał w kolejne uliczki już nie był wstanie zliczyć, który to zakręt, gdy nagle przed nim wyrósł "najnowocześniejszy wóz bojowy piechoty w tym systemie planetarnym" a na wieżyczce lśniło wielkie, zielone P.
-O kurwa! Znowu te jebane zielone P!!!!!!
Adrenaliny, która powstała wtedy w organizmie Kemera było tak wiele, że trzech facetów powaliłoby na ziemie, ale on miał cel. On wiedział, co chce zrobić.
Skrzyżował ostrza przed twarzą i ruszył. Jednym susem wskoczył na tył wozu. Wiedział, że już o nim wiedzą i,że zaraz z którejś cześć wieżyczki wyłoni się karabinek by go ustrzelić. Jednak to się nie stało. Wydarzyła się o wiele dziwniejsza rzecz.
-Kapitan Kemer? Ty zasrańcu! Wskakuj zanim nas ustrzelą!!
-Komandor Atum? Ty mackowniku!
Poczym wskoczył do środka wozu
-Atum, Dejwut? Co wy tutaj do licha robicie i skąd to macie!?
.
9 VI 2004 19:34 CET Atum
Komandor właśnie wysyłał wiadomość do Centrum Informacyjnego aby nie strzeleć do opancerzonego wozu z wymalowanym zielonym "P".
- No Panowie chciałbym teraz móc powiedzieć, że sześliwi odjeżdżamy w kierunku któregoś z zachodzących słońc, ale niestety rzeczywistość jest troszkę inna. W tym momencie najlepszym wyjściem z tej dziwacznej sytuacji będzie udanie się do Centrum Informacyjnego i udzielenie im wsparcia. Mam nadzieję, że zgodnie z umową nie zaczną do nas strzelać.
Wechikuł ruszył do przodu.
Przejazd utradniał zalegający wszędzie gruz. Korzystając z chwili spokoju Atum wyszedł na zewnątrz pojazdu i wymalował sprayem na jego przedzie Znak Starszy Bogów.
- Ia, Ia żołnierze! Gwiazdy są w porządku!
szer. Bombardier
9 VI 2004 22:24 CET Bombardier
wyjrzał przez okno, było cicho, za cicho, kurz unosił się po ulicy przykrywając szczątki ciał i maszyn, jakiś Konfederat jęknął, potem wyzionął ducha. Popatrzył na magazynki, tylko trzy, a w aktualnym zostało 23 naboi, i do tego 3 granaty.
- Ej ty- bombardier powiedział do stojącego obok niego żołnierza- ty byłeś tu od początku, tak?
- No...
- Sprawdziliście ten budynek?
- Nie, nie mieliśmy czasu...- rzekł jakby usprawiedliwiając się.
- Dobra pojdę sprawdzić, Komandorze.
Otworzył drzwi do sąsiedniego pokoju, na ziemi w kałuży krwi leżało kilka ciał, głównie kobiet, wszędzie były ślady po pociskach, na ścianach też można było zobaczyć krew.
- Co tu się u diabła stało?- rzekł do siebie, po czym skierował się schodami na I piętro. Tam sytuacja nie było lepsza, po całym suficie było porozwieszane zmaltretowane ludzkie ciała.
- Ko...ko..komandorze ppppowinien pppan to zozozobaczyć- wyjąkał Ibrahim.
- By to szlag- powiedział komandor gdy wpadł na piętro.
Gdy tak przyglądali sie tej masakrze, kątem oka bombardier dostrzegł żołnierzy konfederacji skradających się do budynku od tyłu.
- Komandorze konfederaci, zakradają się do tylnego wejścia!!!- rzekł Ibrahim
- Choć za mną
Kilkaddziesiąt sekund poźniej znajdowali się w idealnych pozycjach strzeleckich przy tylnym wejściu. Ibrahim był skryty w rogu pokoju, komandor za ścianą w przejściu do pokoju w ktrym znajdowal się Bombardier. Otworzyły się drzwi do pokoju wbiegło kilku konfederackich żołnierzy. Ibrahim nacisnął spust swojego KaeMa, po nim zawtórował komandor wychylając się lekko za ściany. Grad kul zasypał P-echowców, jak jeden mąż padli na ziemię z dziurawymi wnetrznościami. Reszta P-ajaców wycofała się. Po chwili J. pojawił się w wejściu.
- Co tu się dzieje- rzekł
- A nic, my tu tylkoo...- Ibrahim nie zdążył dokończyć, do pokoju wleciał granat, a w obstawionej części budynku rozległy się strzały...
Ghart...
9 VI 2004 22:51 CET Ghart
... nie był urodzonym żołnierzem. Co więcje, nie chciał nim być. Jego kondycja była słaba, zmysł taktyczny żałosny a umiejętnosci bojowe podobne do umiejętności zdechłej w9iewiórki. Gdyby nie strasznie zbiurokratyzowany system edukacji i przydzielania zawodu w V-Imperium, byłby prawdopodobnie gryzipiórkiem. Nalezy zaznaczyć bowiem, że jedyną rzeczą nad którą się na prawde znał, było prawo. Miał dziwną umiejętność pozwalającą zapamiętać mu nawet najgłupszą ustawe wydaną przez MiedzyVgalaktyczny Kongres w przeciągu ostatnich 300 lat. Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że żołnierzem nie chciał on być. Tak poprostu wyszło.
Ghart odczuł to wszystko idąc pomiędzy rozstępującymi się przd nim żołnierzami na placu przed Sztabem Alfa Valkiria. Wszyscy rekruci patrzyli na niego ze złowrogim błyskiem w oku. Co chwila dało się słyszeć szepty typu "to on nas tak męczył", "ten typ wydaje rozkazy ćwiczeń? Niech no ja go...", "Nieźle się utuczył, sadysta cholerny...". Szepty te, nie dodawały sierżantowi otuchy.
Na sam środek placu wszedł Kontradmirał Reeven.
-BACZNOŚĆ!!! - Wrzasnoł. Po tym okrzyku wszyscy staneli równo. "Prawdziwi żołnierze", pomyślał wzruszony Ghart. "To ja ich męcyzłem, to dzięki mnie są teraz tym, kim są".
-Jak już wam za pewne wiadomo, Valkiria Prime została zaatakowana prez przeważające siły P-Konfederacjoi - rozpoczoł Kadm - Nie nalezy jednak panikowac. Szybka reakcja naszych sił zbrojnych uniemozliwiła infiltracje całej planety.
W tej chwili dało się usłyszeć krótki strzał i odgłos spadających zwłok na ziemie. Ghart zerknoł w bok i zauwazył żołnierza stojącego niedbale na baczność. teraz leżał w kałuży krwi na ziemi. "Ustawa o niespełnianiu rozkazów i ignorowaniu wyższych stopniem. Rozdział 5, podpunkt 3a". Stosowne informacje same przyszły mu do głowy.
-Do tego w tej chwili trwa bitwa pomiędzy V-Flotą a P-Flotą. - kontynuował kadm- Oczywiście Valkiria wygrywa i w niedługim czasie da sobie rade z agresorem. Jednakże na wszelki wypadek, ze sztabu na Valkiria Prime, wyszły rozkazy mobilizacji wszelkich możliwych sił zbrojnych i wysłanie ich do zagrożonych sektorów galaktyki.
Kolejny strzał. Ghart zerknł w strone z której dobiegł odgłos. Zmarły żołnierz z palcem w gipsie leżał na placu. "Ustawa o ograniczaniu środków medycznych dla ciężko rannych w celu umocnienia armii. Rozdział 2, podpunkt 678d" Znudzony umysł Gharta znów podał odpowiednie dane.
-Nam przypadła odsiecz Valkirii Prime. W przeciągu 20 minut macie dostać się na pokłady statków towarowychm które zawiozą was na orbite i dostarcza was do statków na orbicie. Życzę miłej podróży, żołnierze.
"Jasne. Zapewne całe Valkiria Prime płonie, a oni nas na pewną śmirć posyłają". Ghart spocznoł, po czym spkojnym krokime ruszył do swojej kwatery po ekwipunek. Jeśli ma umrzeć, to niech zrobi to w spokoju. Ot, dusza lenia. Stanowiło to dziwny kontrast dla rzucających się do mieszkań żołnierzy.
W tej chwili słońce przyćmiła chmura statków. nie były to transportery przybyłe po żołnierzy. Były to myśliwce z zielonym P na skrzydłach...
Ghart rzucił się w kierunku pierwszego transportera jaki zauważył, w poblizu lądowiska. Pal licho lenistwo. Kolejne wrogie jednostki nadlatywały. "W tym tempie, uda się uratować 10% żołnierzy" pomyślał z niesmakiem Ghart. Nawet na myśł mu nie przyszło, że może go w tych 10% nie być.
.
9 VI 2004 23:04 CET Ghart
Ghart miał racje. Znalazł się w tych 10%. Dokładniej w 3,73 % ocalonych od rzezi na Alfa Valkiria. W tym momencie Okręt Wojenny Valkirion znajdował się na orbicie Ariakis. Pech chciał (choć Ghart wolał mysleć o tym jako szczęśliwym zrządzeniu losu), że systemy nadprzestrzenne wysiadły chwile po wyruszeniu w kierunkuValkirii Prime. Naprawy miały potrwać nawet do kilku godzin, więc ghart miał sporo czasu na odpoczynek. ZXawsze miał sporo czasu na odpoczynek.
-Nasi zołnierze dzielnie walczą i powstrzymują każedego wroga - reporter na tle walczącego v-czołgu transmitował z Valkiria Prime. Stereowizja niedawała najlepszego obrazu z powodu odległości od miejsca zdarzeń, ale Ghart jakoś to znosił - w tej chwili w zwycięskim pochodzie Valkiryjczycy idą w kierunku ostatnich punktów taktycznych zajętych przz wroga. Ich śpiew "Ku chwale Valkrii, radź nam pomóż Panie" słychać na cały sektor!! - spiker starał się wykrzresać choć drobine entuzjazmu. Widać było, że niedokońca zgadzał sie ze słowami jakie mówił - Za każdego zmarłego Valkiryjczyka, ginie 10 P-konfederatów!!! Nikt nie pokna Valki... O nie!!! Atakują!!! Ratuj się kto możę!! - Reporterowi odpadła widowiskowo głowa, po czym transmisja się zerwała.
Ghart ze znudzenia popatrzył na inne programy. Na wszystkich było o tym samym. Zwycięska armia Valkiryjska prze do przodu niszcząc wszelkie punkty oporu przecownika. Wszystkie też transmisje kończyły się tak samo - śmiercią reporterów. Ghartowi szczególnie przypadł do gustu reportać, w którym nic nie świadom reporter nawija do kamery, a w tle widac powoli zbliżającą się rakiete nuklearną...
Nagle, cały statek zatrząsł się lekko. Sierzant usłyszał szum silników. Głos z głośników oznajmił
- Wszystkie systemy sprawne. Prosze przygotować się do podóróży nadprzestrzennej.
Ghart przeklnoł w myślach. A jednak nie ominie go robota. "Ciekawe czy znajdzie się tam jakaś robota za biurkiem? Może PKonfederacji przyda się gryzipiórek?" myslał Ghart...
Szeregowiec J.
9 VI 2004 23:16 CET J
Wytrzeszczył oczy na widok granatu wpadającego przez drzwi i zatrzymującego się ledwie półtora metra przed nim. Mignęła mu myśl, jakaś rada ze szkolenia, czy coś takiego: "Tak jakbyś kopał piłkę...".
Szybko wziął zamach i kopnął granat z całej siły.
"Macie wy skurwysyny!!!"
Zaraz potem rzucił się za załom ściany. Przeładował śrutówkę i wystrzelił na ślepo. I jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze...
W końcu opróżnił magazynek. Na zewnątrz przycichło. J wychylił się i zobaczył kilku P-konfederatów ukrytych gdzie tylko mogli.
"Sir, jest ich tylko sześciu." -powiedział - "Chciałbym sprawdzić wyższe piętra, dach no i zobaczyć, czy budynek nie ma schodów przeciwpożarowych. Wydaje mi się, że takowe widziałem."
"Dobra" - odpowiedział komandor - "Przyślij mi tu jednego żołnierza, sam weź jednego do pomocy i idźcie sprawdzić. Tylko nie dajcie się zabić!!!" - krzyknął na odchodnym.
"Tajest, sir!!!"
J wyszedł z pomieszczenia. Pospieszył do pokoju, gdzie leżeli ranni. Tu trwała zacięta walka ze skur-P-ysynami, ale wydawało się, że atak zostanie odparty. Hałas jednak był niesamowity. Złapał jednego z ludzi za ramię i wrzasnął:
"Idź wspomóc komandora!!!"
Złapał drugiego:
"Chodź ze mną!!!"
Poszli w kierunku schodów. Odgłosy walki powoli zamierały za ich plecami. Szli cicho i ostrożnie. Po schodach na pierwsze, potem drugie piętro. W końcu na dach. Wewnątrz budynku nieprzyjaciela nie było. A przynajmniej żadnego nie zauważyli.
Jak się okazało schody zewnętrzne budynek ma, ale przeciwnik jeszcze z nich nie skorzystał.
J uśmiechnął się. Wyjął z plecaka kostkę nitrosynitu. Ładunku nie było dużo, ale był naprawdę potężny. Dołączył do niego zapalnik zbliżeniowy, przykleił wszystko do jednego ze stopni.
"Ujdzie." - pomyślał - "Nie powinni zauważyć. To tak jakby wam mało było Pieprzeńcy."
Nagle tuż obok niego zrykoszetował pocisk. Nauczony doświadczeniem zanurkował za komin pociągając za sobą drugiego żołnierza. Drugi pocisk jednak, zapewne lepiej wymierzony, zdąrzył przeorać mu udo. Schowali się za kominem. Grymas na twarzy J i słowa, wydobywające się przez zaciśnięte zęby, przeklinające tego strzelca do 12 pokolenia wstecz świadczyły, że ból był niemały.
J szybko wyjął opatrunek z kieszeni spodni, przycisnął go do rany i władował tuż obok środek przeciwbólowy. Po chwili był gotów do dzialania. Spojrzał na nowiutki karabin swojego towarzysza. "Ma niezły zasięg i celność." - pomyślał.
"Ja Ci go wystawię, ty go zdejmiesz."
Szybko wychylił się zza załomu i równie szybko schował.
"Kierunek piętnaście stopni, dystans 120 metrów, lekki wiatr z zachodu." - wyrecytował jednym tchem.
Żołnierz skinął głową, wychylił się z drugiej strony. Padł strzał.
"Zdjęty."
"Dobra. Wracamy na dół."
Pobiegli w stronę zejściówki.
*
9 VI 2004 23:45 CET Nocturn
Nocturn czekał. Sytuacja była cholernie nieciekawa. Z przodu boot, lekko już uszkodzony, ale wciąż śmiertelnie niebezpieczny i kilkunastu ludzi P-konfederacji ostrzeliwali budynek, z tyłu to samo robił kolejny oddział wroga. Rannych przybywało, a zdolnych do walki było coraz mniej. Z niecierpliwością czekał na powrót J i Augusta.
"Jasna cholera, trzeba się stąd jakoś wyrwać. Tylko jak?"
Dwaj szeregowi wrócili w końcu z rozpoznania i zlożyli meldunek.
-Przykro mi was martwić, chłopaki, ale zmiana planów. Niepotrzebnie się tam wciskaliście - jest inne wyjście.
-Czyli oberwałem na darmo? - zapytał J, wykrzywiając twarz z bólu
-Tak, tak jak wielu chłopaków dzisiaj. Przy czym wielu z nich nie jest wstanie powiedzieć teraz nawet tych kilku słów. Oto, co zrobimy - musimy oczyścić tył budynku - wróg ma tam mniejsze siły, więc tym samym nasze szanse są większe. Ja i czwórka ochotników wyjdziemy jednym z okien od zachodniej strony. Potem okrążymy budynek i zajdziemy ich od tyłu.
Wkrótce potem Nocturn wraz z czterema żołnierzami, posuwali się wzdłuż budynku, w którym toczyła się walka. Dotarli do rogu. Nocturn wychylił się lekko. Widział sześciu żołnierzy P-konfederacji przyczajonych za wrakami zdezelowanych pojazdów. Nieprzerwanie ostrzeliwali budynek Achai. Nie zauważyli małego oddziału, który przebiegł ulicę i przyczaił się po ich lewej stronie.
-Na mój rozkaz - szepnął Nocturn, odczekał kilka sekund. - Teraz.
Seria pięciu karabinów trwala dobrych kilka sekund. Zupełnie zaskoczeni konfederaci nawet nie wiedzieli, od czyich kul zginęli. Nocturn podbiegł w miejsce, gdzie leżały ich działa. Zawołał w stroę budynku:
-Bombardier, wynoście rannych!
Po kilku sekundach pojawiły się sylwetki niosącego jednego po drugim rannych żołnierzy.
-No dobra, tu jest na razie spokojnie, ale Ci z przodu budynku połapią się, jeśli nagle przestaniemy strzelać. Robimy tak: 6 ludzi cały czas w środku ostrzeliwuje przeciwnika. Reszta pilnuje rannych, a ja idę po jakiś transport? Jasne? J, zrób tak, żeby można było wysadzić parter, jak tylko się stąd wyniesiemy...
Orbita
10 VI 2004 10:54 CET Xin1
Xin szybko doleciał do Vindicatora. Jego maszyna była już pod opieką mechaników.
-W sumie 6 torped, 6 rakiet. Generator zasilający działka laserowe naładowany, tak samo tarcze. - Powiedział mechanik do Xina.
-Dzięki. Jest na pokładzie jeszcze jakaś eskadra? Mógłbym ich wspomóc.
- Idź do komandora Darta. - powiedział mechanik wskazując mężczyznę oddalonego jakieś 20 metrów od niego.
Xin szybko podbiegł.
-Szeregowy Xin gotów na rozkaz komandorze. Cała moja eskadra została zniszczona, pomyślałem, że się przydam w innym szwadronie.
-Witamy w eskadrze eta szeregowy. Od teraz jesteś eta 13 i będziesz skrzydłowym eta 12. - Powiedział komandor wskazując na wysokiego lecz szczupłego faceta na prawo.
eta 13? - pomyślał Xin. Zawsze był szczęściarzem, nawet w eskadrze gamma tak na niego mówili, a tu nagle 13 wyskakuje.
-Tak jest Sir.
- Dobra chłopaki! Wylatujemy skopać kilka P-tyłków! Do maszyn!!! - Wykrzyczał komandor.
Wszyscy, razem z Xinem się rozbiegli do swoich V-Myśliwców. Po chwili byli już w przestrzeni, Xin, lecąc na skrzydle eta 12.
- Eta 13 bierzemy na cel te transportowce desantowe razem z eta 10 i 11! Reszta będzie nas osłaniać.
Xin szybko rzucił okiem na 6 desantowców konfederacji.
- Zrozumiałem eta 12!
Cztery maszyny uformowały szyk delta i zaczęły się zbliżać od rufy do wroga. Po chwili, kiedy wszyscy weszli w zasięg strzału, cztery maszyny odpaliły prawie jednocześnie ze swoich dział laserowych. Xin patrzał tylko na skaner i analizował spadek tarcz wrogiego desnatowca. - 10%, 5%, 0%.
Kiedy tarcze zanikły, 13 i 12 odpaliły po torpedzie. Konfederaci, chcąc się bronić, próbowali zestrzelić torpedy. Jednak ich wysiłem poszedł na marne. Już po kilku sekundach torpedy dosięgnęły celu w dwóch różnych miejscach. Transportowiec przełamał się na trzy części i można było zobaczyć jak zwłowi wylatują w próżnię.
-Jeden z głowy!! Zostało 5! - Dało się słyszeć głos 10.
- Dobra robota. Teraz ja z 13 bierzemy ten po lewej, a ty 10, bierzesz z 11 ten po prawej! - Wykrzyczał eta 12.
Xin usłyszał tylko jak 10 i 11 pstrykają swoimi komunikatorami na znak przyjęcia rozkazu. Zrobił to samo.
- 13 bierzemy go od rufy! tak samo jak poprzedniego!
- Zrozumiałem 12!
Dwie maszyny usiadły na ogon desantowca i odpaliły z działek. Tym razem zniszczenie tarcz trwało dłużej, ale i tak zanikły. Znów 2 torpedy poszły w transportowiec. Tym razem obie trafiły w silniki. Silna eksplozja zatrząsła statkiem wroga. Z rozerwanymi silnikami i tylną częścią kadłuba, desantowiec zaczął opadać w kierunki planet. Xin, rzuciwszy okiem zobaczył, że 10 i 11 także zniszczyły swój transportowiec.
- Dobra robota chłopaki! Pozostały dwa. Weźcie się za nie a my was osłaniamy! - Powiedział eta 1.
Znów dało się słyszeć pstryknięcia komunikatorów.
- eta 13 bierzemy ten po prawej! Tym razem od spodu! Tam są słabo uzbrojone.
Xin tylko pstryknął włącznikiem komunikatora.
Po chwili, lecąc na skrzydle 12. Xin razem ze swoim towarzyszem zabrali się do dzieła zniszczenia. Kiedy tarcze opadły, poraz kolejny wystrzelili po torpedzie. Tym razem jedna trafiła w mostek a druga w bakburtę rozrywając pancerz. Z mostka zaczęły wysypywać się ciała konfederatów.
Statek, tracąc możliwość sterowania, zaczął opadać w kierunki Valkirii.
Ostatni desantowiec zamienił się w pył.
Karawana...
10 VI 2004 11:38 CET Doc Randal
...przedzierała się przez ulice najeżone żołnierzami P-Konfederatów. Wybuchy i strzały nie ustawały, zaś serie karabinowe i działek laserowych z dachów transporterów nie urywały się nawet na chwilę. Sierżant nieustannie penetrował wzrokiem po mapie w swoim naręcznym terminalu, gdzie co jakiś czas ze Sztabu nanoszono nowe poprawki co do ruchu wojsk wroga i głównych punktów oporu. W pewnej chwili jego wzrok przyciągnał budynek, gdzie garstka żołnierzy Valkirii siedziała, broniąc się przed atakami oddziału P-opaprańców, podobno wraz z ciężkim sprzętem. "To po drodze!" pomyślał Randal. Po chwili krzyknął:
- Chwilowa poprawka! Zmieniamy kierunek! Jedziemy do budynku, gdzie kilku naszych zostało osaczonych! To po drodze, zaraz potem wracamy na tor do Centrum!"
- Tak jest!
Po chwili karawana zboczyła z kursu, jadąc na pomoc oblężonym sojusznikom.
- Sir, radar wskazuje, iż jest z nimi boot!
- To co z tego?! Nie uczyłem was, iż im większe to jest, tym głośniej upada na ziemię?! Jak mówię, iż macie strzelać, odpowiadacie: "JAK DŁUGO?", zrozumiano?!
- TAK JEST!
Skręcali, dało już się słyszeć kolejne huki wystrzałów, tym raze jednak nie skierowane w nich.
- Dobra, panowie, za chwilę wysiadamy, strzelać, póki nie padną trupem! BO KIM JESTEŚMY?!
- SZTURMOWCAMI! - wszyscy gromko krzyknęli.
Po chwili serie z dachu się odezwały i dało się słyszeć już pierwsze krzyki w oddali, i mimowolnie spora częśc wrogiego ostrzału skierowała się w ich stronę. Wejścia z sykiem się otworzyły:
- GO, GO, GO!!! - żołnierze poczeli wybiegać z transporterów i zaraz poukrywali się w wśród ruin, tworząc prowizoryczne ufortyfikowania. Randal wyskoczył za reszta,upewniwszy się, iż wszyscy biorą w tym udział. Prędko dobiegł za resztki budowli, gdzie było kilku jego ludzi. Rozpoczęła się strzelanina. Jego ludzie mieli tu, pewnie jak w niewielu innych miejscach, przewagę, zarówno w ludziach, jak i uzbrojeniu. Jeden po drugim, żołnierze P-Komfederacji padali jak muchy pod zmasowanym ogniem. I tu wrogi boot przypominał o sobie, kierując swe mordercze działa ku nim.
- Żołnierze! Zmienić ammo na granaty plazmowe! - po chwili ci, co byli najlepiej uzbrojeni wystrzelili z hukiem po granacie w kierunku maszyny, eksplodowały z hukiem na jej pancerzu, jednak nadal stała. Po chwili słychać było syk i nagle z nieba ndleciała dwójka torped, która zmiotła robota z powierzchni ziemi oraz jego obstawę. Przez powietrze przeleciały dwa myśliwce Krzemieni. W komunikatorze Randala słychać było komunikat:
- Tu Krzemienie! Kontradmirał Flint kazał was osłaniać!
- Dzięki! - krzyknął sierżant. "Stary, dobry Flint, zawsze jako jeden z pierwszych na froncie..." pomyślał. Myśliwce krążyły w pobliżu, co chwila waląc z działek, niszcząc niedobitki wroga, bądź nacierające posiłki.
- Wy ze mną! - rzekł do piątki towarzyszących mu ludzi - reszta, osłaniać!
Udali się szybkim krokiem ku ostrzeliwanemu budynkowi. Z reztek okiennic wyłoniły sie karabiny.
- Spokojnie, swoi! Wyłaźcie, zabieramy was stąd!
Po chwili z budynku wyłoniło się 6 obrońców, poranieni i obici, ale cali i zdrowi.
- Ktoś jeszcze?
- Jeszcze Komandor i kilku, co tylnym wybiegli...
- Jest z wami Komandor?! Trzeba było od razu! Wy dwaj! - krzyknął do dwójki mu towarzyszących ludzi - Pomóżcie im dojsć do transporterów! Ja z pozostałymi ruszymy po resztę!
Pobiegli zaraz na tył budynku, uważając na każdy zakręt. Gdy przekraczali już ostatni, omało się nie zderzyli z komandorem Nocturnem, który już miał ich zastrzelić, lecz szybko opóścił broń, poznając ich po literce V na pancerzach.
- Ku chwale Valkirii, komandorze! - Randal i reszta żołnierzy prędko zasalutowała - Przybyliśmy wam na pomoc, wrogowie zniszczeni, ci w budynku bezpieczni, reszta jest z tego co nam wiadomo na tyłach - łypnął wzrokiem po swoich trzech z obstawy - pomóżcie rannym i reszcie dojść do transporterów! - zaraz pobiegli. Randal zwrócił się do Noctruna - Jedziemy teraz na pomoc do Centrum Informacyjnego, przydało by się, gdyby pan i pańscy ludzie nam towarzyszyli, mamy w wozach broń i pancerze, no i transporterami zawsze milej, niż piechotą... .
Bombardier
10 VI 2004 12:04 CET Bombardier
przykucnął za jednym z przewróconych aut, przyglądał się tyłom, patrzył czy jakieś P-edały nie zbliżają się do Achai.
##Do wszystkich jednostek- dało się słyszeć z odbiornika konfederatów, niezyącego juz z resztą- Desantowce zostały zniszczone na orbicie. Bedzie opóźnienie w posiłkach. Za godzine przybedą kolejne desantowce.Powtarzam będzie opóźnienie w posiłkach##
- Słyszeliśce to?- powiedział do stojących, lub leżących żołnierzy Ibrahim- nasza Armia nie próżnuje na orbicie...- Ibrahim nie dokończył, jakiś snajper trafił w krtań jednego z Valkiryjskich żołnierzy.
- SNAJPER, KRYĆ SIĘ!!!- krzyknął bombardier, lecz inni nie potrzebowali jego słów, sekunde wcześniej pochowali się za czym się dało. Trafiony żołnierz, leżał na ziemi plecami, jedną ręką trzymał się za krwawiącą krtań, drugą wyciągnął do kryjącego się za samochodem Ibrahima.
- Pomożemy Ci- rzekł- jeśli powiesz mi gdzie on się znajduje.
Konający wskazał na pobliższy budnek, poźniej jeden palec, następnie dwa, a poźniej kciukiem prawej dłoni w prawo.
- Słuchajcie- szepnął bombardier- snajper jest w Muzemum II Wojny Światowej, na pierwszym piętrze, w drugim oknie od lewej strony. Na moją komendę ognia. Sprawdzcie magazynki.- Ibrahim nacisnął guzik od swego KaeMa, magazynek wyskoczył, 17 naboi ostatniego magazynka, włożył go spowrotem. Rozejrzał się po żołnierzach, patrzyli się na niego, widział w nich chęć walki, chęć zemsty. Pokazał najpier trzy palce, dwa, jeden.
- OGNIA!- krzynął Ibrahim przy okazji wstając, w mgnieniu oka odnalazł miejsce stajonowania snajpera, nacisnął spust, usłyszał jakiś krzyk dobiegający go z lewej strony, to jeden z ,,jego" ludzi dostał w ramię od tego snajpera, lecz inni otworzyli ogień, przez okno wypadł żołnierz Konfederacji. Ibrahim spojrzał na leżącego na ziemi v-żołnierza, lewa ręka zaciskała jeszcze krtań, w prawej trzymał list i zdjęcie jakiejś dziewczyny.
- Nocturn pośpiesz się, nie wytrzymamy tu zbyt długo...
Shardac
10 VI 2004 12:36 CET Shardac
Wrzawa przygotowawcza trwała w najelpsze. Sześć tysiecy ludzi pobierało broń, ubierało mundury maskujące, przyczyepiało fargmenty pancerza oraz ochraniacze na łokcie i kolana.
-Yaahooz, do jasnej cholery. Nasi ludzie latają na statkach, strzelają do wróga oddalonego o kilka tysiecy kilometrów, a nie napierdzielają się w mieście do ukrytego wroga 15 metrów za tobą.
-To są dwie kompanie. A nasza stolica zaraz upadnie. Shardac, kurwa, skończ jęczeć. To jes...
-Yaahooz! Ja nie chcę stracić tych ludzi! Oni chyba mi ufają, nie chcę ich posyłac na pewną śmierć.
-Dosyć! To jest rozkaz! Wasi ludzie idą jako wsparcie Doom Troopersów. W Capital City macie być za 24h. Over&out. - ekran komunikatora wygasł.
Shardac zacinął żeby. W złodze miał, owszem, dwa plutony piechoty morskiej. Podobnie załoga drugiego statku. Wszsycy marynarze oczywiście, przebyli na pcozątku podstawowe szkolenie, ale nawet i piechota morska, z nielciznymi wyjatkami, nie miałą prawie żadnego doświadczenia bojowego.
To nie była zdrowa sytuacja. Szybko rozkaz piechocie przygotować się do przetrenwoania reszty. Żeby tlyko nikt się samemu nie pstrzelił.
Szeregowiec J.
10 VI 2004 13:10 CET J
"Ok, komandorze." - Odpowiedział - "Pokażę im odpowiednią dozę V-gościnności."
Pobiegł zakładać ładunki. Po drodze minął go jakiś sierżant szturmowców. "Szturmowcy tutaj???" Trzeba zobaczyć co się dzieje." Podążył do frontowego wejścia. Tu zauważył poruszenie, transportery opancerzone, szturmowców. Wróg leżał pokotem.
"Dobra. To chyba mam nie wysadzać. Szkoda." Pobiegł z powrotem na tyły. Tu zobaczył komandora kończącego właśnie rozmawiać z rzeczonym sierżantem.
"Co robimy, sir?"
"Przenieście rannych do transporterów. Wynosimy się stąd." - odpowiedział Nocturn.
"Tajest."
Natychmiast pobiegł pomóc przenosić rannych. Najciężej było z Drzewaczem i Małym, który właśnie oberwał w krtań. Medyk go już opatrywał, ale chłopak miał marne szanse, żeby przeżyć.
"Trzymaj się chłopie. Jedziemy z Tobą do szpitala."
Żołnierz próbował mu oddać list i zdjęcie.
"Sam jej go oddasz. Będziesz żył."
"Ruszać się, cholera!!!." - wrzasnął - "Zmywamy się do Centum Informacyjnego."
Złapał Drzewacza, przewiesił go przez ramię i ruszył biegiem do transportera.
Szeregowy vayato
10 VI 2004 13:17 CET vayato
Gdy tylko winda wjechała na górę, szeregowy wypadł z nią z rządzą walki w przekrwionych oczach. Dla niego bitwa była rytuałem i życiem, każdy zabity wróg był dokładnie zapamiętany i vayato dziękował mu za odbytą lekcje walki.
Przed nim ukazał się P-żołnierz; był odwrócony plecami, broń trzymał przy piersi, wyglądał jakby czekał na transport czy posiłki. Ale się nie doczeka. Vayato walnął go kolbą swojego karabinku plazmatyczengo w głowę, po czym zręcznym ruchem wyjął swój legendarny nóż z cholewki buta i ciął ofiarę w krtań zanim ta zdążyła upaść.
Wytarł swój nóż, zarzycił broń na ramię i wyszedł z tunelu bazy. rozejrzał się. Wkoło były tylko gruzy i dym unoszący się po niedawnej walce. "Musieli się nieźle nawalać"- pomyślał i przeklnął się za swoje skłonności do twardego snu, mógł już być tutaj o wiele wcześniej, wraz ze swoim oddziałem.
Zaczął iść przed siebie, mijał kolejne budynki, gdy nagle kątem oka zobaczył jakieś poruszenie z prawej strony. Odruchowo przykucnał i schował się za przewróconym kontenerem, który był w miarę dobrą osłoną.
Za chwilą pojawił się mały transporter, z dużym znakeim P na drzwiach. Był zapewne pusty, gdyż obok konwojowało go trzech żołnierzy.
"Z kierowcą jest czterech, a przydałby się jakiś transport". Konwój jechał w poprzek drogi, którą vayato zmierzał, więc miał dobre położenie na zasadzkę.
Przyczaił się i czekał, aż miną jego pozycję. Był zaledwie kilka metrów od najbliższego P-alanta. Wyjął delikatnie swój nóż i powoli zaczął się wyłaniać zza swojej osłony. Skradając się w pół biegu dopadł najbliższego i skręcił mu kark. Idący dwaj pozostali, z drugiej strony wozu i z przodu, nawet się nie zorientowali. Jednak vayato, zapomniał o jednym. Kierowca zobaczył jego odbicie w lusterku i zachamował gwałtownie. P-ionki zorientowały się co jest grane i natychmiast odwrócili się z bronią w dłoniach. Jednak stojący konwojent z przodu ciężarówki, zaraz jak się tylko odwrócił, dostał nożem w klatę. Rzut był tak silny, że przebił jego pancerz i głeboko zaszył się we wnętrznościach.
Kierowca wyskoczył z pistoletem w dłoni i zaczął strzelać. Vayato zatoczył się za ciężarówkę i wpadł prosto na ostatnoego z konwojentów. Ten oszołoiony bliskim spotkaniem nie wiedział co robić. Przez tą chwilę wachania P-żołnierz stracił wszelkie szanse na wyjście cało z sytuacji. Vayato chwycił jego broń i wystrzelił mu prosto w twarz. Był to lekki shotgun, jednak spowodował rozbryghnięcie się kawałków mięsa po drzwiach transportera i ulicy.
Wtedy szeregowy poczuł kłujący ból w ramieniu, odwrócił się i zobaczył kierowcę celującego mu prosto w oczy."O kurwa" cicho podsumował swoją sytuację. Pewny był już swego końca. Ale w tej samej chwili nadleciały myśliwce Valkirii, które rozproszyły uwagę kierowcy i dały czas szeregowemu do działania. Zrzucił z ramienia swój najnowszy karabinek plazmatyczny, wycelował.... i strzelił. To, co stało się z kierowcą jest trudne do opisania. Miał wypaloną wielką dziurę brzuchu, reszta ciała była zwęglona. Po chwili pozostałości po P-kierowcy rozsypały się. Vayato nie przewidział, że broń, którą zabrał z magazynu była przeznaczona do szybkiego niszczenia ciężkich bootów.
"Hehehe" zaśmiał się i z szerkokim uśmiechem, zabrał sprzęt i wsiadł do transportera. Skierował się do Centrum Informacyjnego...
Aregor
10 VI 2004 13:24 CET Aethan
Kontradmirał obserwował na mostku przebieg bitwy na orbicie. Instrukcje wydane wszystkim szturmowcom zakładały, że w miarę szybko uda im się przebić przez blokadę i w miarę szybko stamtąd uciec, wysyłając 2 tysiące żołnierzy na powierzchnię planety.
- Połączenie z obroną na Prime, kwadrant W327.
- Tajest, sir!
- Obsługa dział jonowych, czy mnie słyszycie? Czy działo jest sprawne?
- Tak jest, sir! Bronimy się, ale wojska konfederacji napierają coraz mocniej, sprawne są dwa działa w sektorze.
- Na mój sygnał wystrzelicie po cztery pociski na orbitę, współrzędne posyłam kodowanym kanałem.
- Tak jest! Gotowość bojowa.
- Proszę zawiesić połączenie. Interkom okrętu... Do wszystkich żołnierzy, tu kontradmirał Aethan, każdy z was ma stawić się do hangaru desantowego za 5 minut, na statku pozostają jedynie osoby w ilości niezbędnej do obsługi. Dokonujemy desantu na powierzchnię planety! Niech Żaba będzie przy was.
- Sir, połączenie z admirałem Artutem.
- Proszę przełączyć do gabinetu, zaraz tam będę.
Dowódca zostawił mostek i szybkim krokiem skierował się do swojego gabinetu. Po drodze poprosił jeszcze o połączenie z innymi kontradmirałami. W obecnej sytuacji najtrudniejsze będzie opracowanie skoordynowanego planu działania na powierzchni i na orbicie, tylko, że jedna i druga strefa nie miała dostępu do siebie. Admirał zasiadł przy stole holokonferencyjnym. Sylwetka wysokiego admirała Artuta zabłysnęła po przeciwnej stronie.
- Ku chwale Valkirii!
- Ku chwale - odpowiedział hologram
- Jak przedstawia się sytuacja na powierzchni?
- Ewakuujemy Imperatora i pałac imperialny, P-konfederacja albo odcięła większe jednostki wojskowe albo bardzo utrudniła transport naziemny i podziemny, nie będzie możliwe ściągnięcie wojsk z innych części planety, zanim te P-atafiany nie odetną nas od powietrza...
- Tak, uważam, że Imperatora powinno się odesłać w bezpieczne miejsce, Powinieneś chyba przemieścić się tutaj, na mostek Aregora. Dobrze się kieruje stąd bitwą. Aether powinien już się zbliżać do orbity, nie był daleko.
- Tak. Przylecę na Aregora, jeśli tylko zrobicie mi jakiś kanał przelotowy, żeby mnie nie zestrzelono po drodze...
Wtedy zabłysły kolejne sylwetki kontradmirałów, którzy dowodzili statkami oraz obroną powietrzną. Wszyscy regulaminowo zasalutowali.
- Czołem, plan jest taki, żeby przebić kanał w kwadrancie W327 działem naziemnym i tamtędy puścić desant na pustynię Saabila. Stamtąd w dwie godziny transporterami powinniśmy dotrzeć do miasta. Kanałem przelatywać będzie Imperator, więc należy maksymalnie odepchnąć przeciwnika na jak najdłuższy czas.
Wtem odezwał się interkom pokładowy: "Sir, obrona na powierzchni planety została zneutralizowana, najbliższe aktywne działa jonowe w odległości 4500 kilometrów od strefy największego zagrożenia"
Zdawało się, że nikt nie był zadowolny z tej wiadomości. Aethan zaklął pod nosem.
- Więc słucham, panowie, jakie macie propozycje?
Tymczasem "wesoła" ekipa V-oficerów...
10 VI 2004 14:05 CET Kemer
-Jakie wieści Atum ?- spytał się Kemer
-Dupne... Patafiany zniszczyła całą obronę lądową i w sumie... Nie działa już nic zorganizowanego.
-No to robimy tak! - zakrzyknął Dejwut
Wyczekał moment by zdziwione miny pozostałej dwójki wpatrzyły się w niego.
-Musimy zorganizować jak najliczniejszy odział i zaczniemy podjazdówke.
-Dejw... Z motyką na słońce... Musimy zabrać się jakimś transportem na orbitę do jakiegoś krążownika a nie zdechną tutaj organizując jakieś nikłe podziemie. Trzeba uciekać i zaatakować całymi siłami.
-Ale...
W momencie w którym Kemer chciał wygłosić swój monolog na temat dalszego postępowania odezwało się radio.
-*kschhh* Komandor Atum ?- zapytał dziwnie znajomy głos
- Tak, sir!
- Tutaj kontradmirał Aethan, słyszałem, że razem z sierżantem Dejwutem przejęliście P-wóz.
- Tak, sir ! Dołączył do nas jeszcze kapitan Kemer.
- Dobrze chłopaki! Czym więcej was tym lepiej, jest dla was zadanie.
- Tak, sir!
- Musicie przejąć nabliższe trzy działa jonowe i obsadzić tam ludzi którzy na wyznaczony sygnał utorują nam kanał.
- Ale, sir ! To niewykonywalne...
- Dacie rade, musicie dać rade, od tego zależy przyszłość V-impreium.
- Ale...
- Bez gadania, oto plan miasta - ma hologramie wśmielił się plan - z zaznaczonymi trzema najbliższymi, dla was, działami. Macie jakieś dwadzieścia minut aby je przejąć. I niech Żaba będzie zwami.
- O KURWA !!!!!
- To już wiemy co będziemy robić dalej. - rzekł uspokajająco Kemer – przy najbliższym dziale jonowym wysiadam ja i je przejmuje. Sam... Drugie przejmiecie z pomocą wozu i zostanie Dejwut trzecie przejmie komandor a wozu będzie pilnował szeregowy. Co wy na to ?
-yyyy a mamy inne wyjście ?
-Ku Chwale!
-Ku Chwale! - wykrzyczeli chórem zbliżając się do pierwszego z działa
- Dejwut pierodolnij raz w tych kretynów i odjerzdzajcie !
-Niech Żaba będzie z Wami !
Strzał z działa plazmowego powalił na zawsze 10 żołnierzy P-konfederacji, którzy wybiegali na spotkanie z wozem oczekując, że wyjdzie z niego jakas ważna szycha. Ale nie wyszła, wyskoczył tylko Kemer i od razu rzucił się w kierunku budynku z wielkim jonowym działem wystającym z dachu.
Pierwszy przeciwnicy padali od pojedynczych niedbałych cięć klingońskich ostrzy Kemera. Krew lała się strumieniami po schodach a kapitan wyciągnął swój blaster by ściągać przeciwników z daleka. Dwa celne strzały prosto w twarz powalił dwóch kolejnych nieszczęśników.
-Ilu ich tam jeszcze jest - pomyślał dysząc przy tym ciężko.
-Nareszcie - przez młodym oficerem pojawiło się pomieszczenie z działem i wieloma panelami kontrolnymi.
Jeszcze trzech. Z dwóch stron padły strzały z blasterów, pierwszy został odbity ale drugi trafił prosto w biokevlar Kemera. Wybity z rytmu odbił się ciałem od ściany i próbując ratować swoją sytuacje obkręcił piruet i rzucił się w kierunku pierwszego z nieszczęśników wbijając w niego obydwa ostrza. Kolejne strzały z blasterów nie chybiły jeden trafił go w nogę a ból spotękował szał w jaki wpadł kapitan.
-Arrg- zaskomlał krótko
A zaraz po tym kolejny z wrogich żołnierzy padł od cięcia siecznego od dołu. Ostatni przestraszony zaczął strzelać na oślep. Przenosząc cały ciężar ciała na zdrową nogę Kemer poruszał się w kierunku P-alanta by zatopić w niego śmiercionośną broń. Gdy był już od niego na jeden krok pocisk trafił go w ramie. Lewa ręką była nie do użytku. Zmuszając się resztkami sił wbił ostrze w twarz ostaniego przeciwnika.
-O... kurwa... argggg - ból by nie do wytrzymania ale myśl która nagle pojawiła się w głowie kapitana była jeszcze gorsza... "Jak sięz tego strzela ?"
-Potrzebuje pomocy! Do wszystkich jednostek. Działo jonowe sektor XP-474, potrzebna pomoc. Medyk i ktoś kto umei się tym obsługiwać.
Rzucił się do chologramu i wystukał numer na krążownik Aregora.
-Z kadmeme Aethanem, natychmiast proszę mu powiedzieć, że działo jonowe w sektorze XP-474 zostało przejęte i, że potrzebuje pomocy.
Kontradmirał Inkwizytor
10 VI 2004 14:51 CET Inkwizytor
wszedł wolnym krokiem do V-kwatery głównej. Garstka oficerów dyżurnych z podziwem i lękiem obserwowała wysoką sylwetkę zakutą od stóp do głów w pancerz z ceramstali. Zbroja była pocięta w paru miejscach i jakby przeżarta kwasem. U pasa, poza tytanowym ostrzem i pistoletem "Egzekutor" wisiało kilka żądeł Obcych... widać kontradmirał nie wiedział o trwających działaniach wojennych i w najlepsze bawił się w polowania na inne formy życia.
Inkwizytor wszedł do swoich gabinetów. Z lubością zrzucił ciężkie płyty i wszedł do kabiny dezynfekcyjnej. Chwilę później, ubrany w wygodny szlafrok, rozsiadł się na kontradmiralskim fotelu i nalał sobie szklaneczkę whiskey instant. Włączył komunikator, płynnym ruchem wprowadził 64-cyfrowy kod dostępu i odczekał aż zniknie charakterystyczne logo V100 - nowych skryptów obsługujących całą Valkirię.
Inkwizytor pociągnął łyczek i powiedział w stronę mikrofonu "nowa poczta", po czym wywołał pierwszą priorytetową wiadomość.
Gdyby ktoś w tym momencie stał pod drzwiami gabinetu, usłyszałby jak kontradmirał krztusi się whisky. Usłyszałby też brzęk tłuczonego szkła. Pod warunkiem oczywiście, że drzwi nie miałyby warstwy dźwiękoszczelnej.
Kontradmirał ze złością popatrzył na monitor, po czym szybko włożył mundur i wybiegł z gabinetu. Na monitorze nadal widniała wywołana wiadomość:
"Ożesz kurwa, gdzie się podziewasz!? Jest wojna! Bierz dupę w troki i przylatuj! Jesteś tu potrzebny! - ARTUT"
Orbita Valkirii-Prime
10 VI 2004 16:32 CET Xin1
- Eta 13 potrzebuję pomocy!! Nie mogę go zgubić!!!
- Już lecę 12!!!- Wykrzyczał do komunikatora Xin.
Szybko znalazł prześladowcę swojego skrzydłowego. Usiadł mu na ogonie i oddał długą serię prosto po silnikach konfederata. Silna eksploznja rozerwała maszynę na strzępy włącznie z pilotem.
- Dzięki 13!
Nagle przed Xinem wyrosła fregata z wielkim P na boku. Oddając kilka strzałów, szybko ją wyminą, jednak lekko dostał
- poziom tarcz bocznych 70% - powiedział komputer pokładowy.
Xin sprawdził stan fregaty: Tarcze 30%.
- Eta 1! może by tak dobić tą fregatę?
- Dobra eta 13! Do wszytkich jednostek! Kierujemy się na fregatę wroga na 10 godzinie!!!
Z głośnika wydobył się głos pstryknięc włącznikiem komunikatora.
13 maszyn uformowało szyk delta. Lecąc prosto na fregatę, poczekali aż znajdzie się w zasięgu strzału i odpalili.
13 maszyn jednocześnie wypaliło z dział pokładowych. Xin patrzył tylko na skaner jak spadają tarcze fregaty P-edałów. 20%, 15%, 10%, 5%, 0%.
- Eskadra Eta! Robimy nawrót przez prawe skrzydło i każdy odpala dwie torpedy fotonowe! - Wykrzyczał komandor.
Znów dało się słyszeć pstrykanie.
- Uwaga! Nawrót na 3...2...1... TERAZ!!!
Wszyscy w pełnej synchronizacji wykonali nawrót przez prawe skrzydło. Miejsce gdzie jeszcze kilka sekund temu znajdowały się V-myśliwce, przecięły smugi laserów i plazmy z fregaty konfederacji.
Wszyscy ustawiając się na kursie kolizyjnym z fregatą czekali tylko na rozkaz komandora.
- OGNIA!!!- wykrzyczał eta 1.
26 torped fotonowych poleciało w kierunku okrętu wroga. Konfederaci próbowali zestrzelić pociski, lecz na próżno. Wszystkie torpedy dotarły do celu i rozerwały go na dwie części, które zaczęły opadać w kierunku planety. Potężna eksplozja reaktora dokończyła dzieła zniszczenia zamieniając fregatę w pył.
- YEAH!!!!! - wykrzyknęli wszyscy piloci.
Mimo, że konfederaci byli szybko likwidowani, to nadal było ich w cholerę dużo.
Xin sprawdził broń.
- 1 torpeda fotonowa, 6 rakiet. Tarcze przednie 75%, boczne 55%, tylnie 100%. - powiedział komputer.
- Nie jest źle - Pomyślał Xin biorąc na cel 3 bombowce wroga. Namierzył pierwszy i odpalił rakietę. Tak samo postąpił z dwoma pozostałymi. Kolejni konfederaci zamienili się w proch.
- Cholera! Jest jeszcze szansa na wygraną! - powiedział do siebie Xin.
- Do wszystkich jednostek!!! Niedługo będziemy osłaniać kanał w kwadracie W327!!! - dało się słyszeć głoś jednego z kapitanów jakiegoś okrętu floty Valkirii. - Wszyscy bądźcie w pełnej gotowości.
- Co znowu? - Pomyślał Xin.
Zostały mu 3 rakiety i 1 torpeda.
- Rakiety przydadzą się do ochrony kanału. Torpedę można jakoś spożytkować. - Pomyślał.
Przeskanował kilka statków wroga i zatrzymał się na jednym.
- Krążownik. Tarcze 0%. To jest to. - Pomyślał i obrał kurs na hangar wrogiego krążownika.
Klucząc, żeby nie zostać trafionym, wleciał do hangaru, zatrzymał się tylko na chwilę. Ale ta chwila starczyła aby odpalić torpedę prosto w nieopancerzone wnętrze krążownika. Odpalił torpedę i nie czekając na bieg wydarzeń wyleciał w pośpiechu z hangaru, wyciskając 105% z silników.
Usłyszał silną eksplozję. Po chwili zobaczył jak płomienie ogarniają kokpit jego myśliwca. Już myślał, że jest zgubiony, ale w ostatniej chwili wyleciał z płomieni.
po jakiś 20 sekundach lotu, zmniejszył prędkość, aby nie przegrzać silników. Spojrzał za siebie i zobaczył to, czego dokonał: Wielką wyrwę w krążownik, w miejscu gdzie kiedyś był hangar. Szybko zdał sobie sprawę z tego, że krążownik już nie jest zdolny do walki.
- YEAH!!!! - Wykrzyczał do mikrofonu.
- Gratulację eta 13!!! - usłyszał jak cała jego eskadra wykrzyczała to w jednej chwili.
Xin szybko rzucił okiem na swój statek. Nie wyglądał najgorzej. Był tylko mocno osmalony.
- Włącz systemy diagnostyczne! - Polecił komputerowi.
W tym samym czasie sprawdził tarcze. 0%. - O KURWA!
- Lewy silnik uszkodzony. Można wyciągnąć z niego tylko 50% mocy. Działa laserowe niesprawne. Tylni płat rozerwany. - Wykrztusił komputer pokładowy.
- O KURWA!!! - Wykrzyczał.
- VSS Vindicator macie wolne lądowiska? Moja maszyna wymaga lekkich napraw.
- Po tym wyczynie to się nie dziwie Eta 13! Kieruj się do hangaru 1.
- Już do was lecę.
Kiedy tylko to powiedział, zaczął modlić się aby doleciał.
- Co jak co, ale każdego szczęście kiedyś opuszcza. Nawet takiego farciaża jak ja. - Powiedział do siebie.
Rzucił jeszcze raz okiem na wrogi krążownik. Kilka wewnętrznych eksploznij jeszcze nim wstrząsało. Teraz był pewien, że ten okręt już nic dziś nie zrobi.
Posiłki z 124 plutonu wojsk MSV
10 VI 2004 18:53 CET mc_kosa
Niedaleko Valkirii Prime otworzył się Warpgate. Wyleciał z niego krążownik „Doremi” . Już po chwili widać było drobniejsze błyski na matowej powierzchni jego kadłuba . Były to błyski odpalających drop-podów . Większość żołnierzy z 124 plutonu miała już za sobą desanty przy pomocy tychże maszyn . Starsi żołnierze żartowali sobie z młodszych obiecując im niezapomniane przeżycia gastryczne podczas zrzutu . Wśród tych wszystkich unieruchomionych w specjalnych uprzężach bezpieczeństwa był również mc_kosa. Co chwile nerwowo poprawiał zatrzaski swojej uprzęży – nienawidził zrzutów bardziej niż czegokolwiek innego w całej galaktyce , spalił by wynalazcę drop-podów .... Gdyby mógł ...
Zaczęło się – poczuli silne szarpnięcie . To odpaliły główne silniki drop-poda – za parę minut wylądują na powierzchni planety... Ale mc_kosa wiedział że zrzut mimo 5 minut trwania jest gorszy nawet od roku jazdy na najbardziej szalonym roller coaster’rze . To po prostu wywraca żołądek na drugą stronę ...
- Spokojnie – powtarzał sobie szeregowiec – już za chwile wylądujesz , może nawet nie zwymiotujesz – uśmiechnął się do siebie w myślach .
Z powierzchni zrzut wygląda jak deszcze niebieskich meteorytów - z perspektywy spadającego z drop-podzie żołnierza , przymocowanego do 20 ton żelastwa specjalnymi zatrzaskami jak jazda rozpędzonym wagonikiem do wnętrza piekła . O dziwo niektórzy żołnierze lubią zrzuty ( stanowi to jedną z zagadek wszechświata ) . mc_kosa poczuł jak przyśpieszają , chciał krzyknąć ale tylko zwymiotował do specjalnego zbiornika który ma każda uprząż...
*
10 VI 2004 18:55 CET Nocturn
Nocturn wyskoczył z transportera, który zatrzymał się nieopodal Centrum Informacji. W całej okolicy słychać było kanonadę.
-Doc, weź kilku ludzi z ciężkim sprzętem i zajdźcie ich od strony pomnika sapera. Reszta za mną - do budynku archiwum. Naprzód!
Poraz kolejny Nocturn biegł tymi korytarzami. Kiedy tylko żołnierze Valkirii wpadli do budynku archiwum, rozpętało się piekło. W korytarzach raz po raz spotykali jakąś grupkę konfederatów, jednakże nie stanowili oni problemu dla oddziału Nocturna. Korytarze jednak wypełniły się hukiem, kurzem i dymem.
-J, Bombardier, dobierzcie kilku ludzi i namieszajcie w prawej części budynku - reszta za mną, na prawo.
Żołnierze Valkirii rozbiegli się po budynku, pilnując, by żaden żołnierz wroga nie spłatał im niemiłego figla. Nocturn dopadł do okna, z którego rozciągał się widok na ulicę dobiegającą do Centrum Informacji. Wszędzie było widać ciała, dymiło kilka machin bojowych, wszystkie budynki nosiły ślady eksplozji. Kilka oddziałów P-konfederacji wspomaganych przez booty zaciekle atakowało Centrum. Valkiryjczycy bronili się, ale ich klęska zdawała się być kwestią czasu. Wszyscy czekali na rozkaz Nocturna.
-Ognia!
W tejże chwili z budynku archiwum poleciała w stronę wroga masa pocisków i granatów. P-konfederaci byli zupełnie zaskoczeni i bezradni. Od strony Centrum Informacji dobiegł jeden gromki krzyk radości. Chwilę potem ulicą targnęło kilka eksplozji. Doc Randal ze swoimi ludźmi wkraczał do akcji. Niemal pewne i pozostające kwestią czasu zwycięstwo konfederatów przemieniło się w nieudolną obronę i poszukiwanie kryjówek. W końcu dowódca wrogich sił zdecydował się wycofać. Odwrót przyniósł konfederatom następne straty.
-Teraz, przebijamy się do Centrum!
Nocturn wybiegł na ulicę, która już kilka sekund później zaroiła się od żołnierzy z czerwonym V na plecach. Dotarł do zniszczonego w znacznej części budynku Centrum Informacji. Wszędzie widać było martwych i rannych żołnierzy Valkirii. Tylko nieliczni zdolni byli stawiać opór konfederatom.
-Kto tu dowodzi?
-Ja - odparł młody kapitan. - Nasz komandor poległ godzinę temu.
-W takim razie przejmuję dowodzenie - Nocturn rozglądał się po pomieszczeniach.
-Niech łącznościowiec zawiadomi o tym Pałac Imperialny. Niech powie również, że tymczasowo odparliśmy wroga.
-Tymczasowo, sir?
-Chyba nie myślałeś, że już sobie poszli...
Shit, shit, shiiit!!!
10 VI 2004 19:16 CET dejwut
Dejwut był wkurwiony na maksa. Cały plan był całkiem sensowny, ale był jeden problem, Dave nie potrafił obsługiwać wszystkich tych dział i innych instalacji. Niby było to na ćwiczeniach, ale było to tak dawno i technika poszła naprzód.
- Cholera, robimy tak. Komandorze, przejmie pan drugie działo, bede pana osłaniał z wozu. Potem pojadę z TOWem do trzeciego działa. W tym czasie niech pan przejrzy o co chodzi w obsłudze. Jak będę na miejscu to sie skomunikuję, okej?
- Dobra, może być.
Podjechali do drugiego działa. Żołnierze nieswiadomi zagrożenia pomachali rekami w kirunku wozu, ale dosyć szybko padli pod gradem kul kalibru .50, zostali dosłownie rozsmarowani.
- Okej, komandorze, powodzenia.
- Będzie dobrze. - rzucił Atum wyskakując z wozu. Kilka sekund później zniknął w środku. Tymczasem dejwut i TOW jeździli dookoła wypatrując wrogów.
- Okej, sytuacja pod kontrolą! - W komunikatorze było słychać głos komandora. - Jedźcie do trzeciego.
- On my way! - rzucił dejwut i docisnał pedał przyspieszenia. - TOW, skontaktuj mnie z Flintem, trzeba nam zrobić ładne wejście.
- Okej! - Odkrzyknął TOW i zabrał się za dostrajanie częstotliwości. Kilkadziesiąt sekund później w głośniku zabrzmiał krzyk kontradmirała Flinta
- Bierz go z lewej, bierz go z lewej!! Okej, następny jest mój!
- Witam pana kontradmirała, sierżant Dave Wood z tej strony.
- Dejwut, cieciu, gdzie sie opierdalasz? Mam go na ogonie! 2, zdejmij go! Czego chcesz, dejw? - komunikaty były dosyć chaotyczne, Flint musiał być właśnie w środku walki.
- Okej, szefie, będe się streszczał, trzeba zniszczyc nasz wóz bojowy w okolicy działa jonowego 3, oto koordynaty, ale zniszczyć tak, by załoga przeżyła.
- Pojebało cie? Ja tu walczę o życie! Okej, chłopaki, został ostatni, trójka, zajmij się nim, musze pomóc kumplom. Okej, o co chodzi konkretnie?
- Po prostu musisz uczkodzić ten wóz!
- Dobra, miło było cię znać. Jestem tam za dwie minuty! Over and out!
- Dzieki. Dave Wood, OUT! - przekręcił pstryczek komunikatora. - TOW, jest tu autopilot?
- Tak, chyba jest.
- Okej, ustaw tak, by za... 1.45 wóż był dokładnie naprzeciw głównego wyjścia z budynku działa.
- Hehehe, dobry plan, sir! - ucieszył się TOW - już ustawiam.
- A potem zbierz co chcesz i wyskakujemy.
Minute później dwóch V-żonierzy skradało się do budynku diziała, a wóz bojowy objeżdżał go od drugiej strony. ryk silników nadlatyjącego mysliwca zagłuszył wybuch gzieś blisko.
- Dzieki, Flint! - powiedział dejw do komunikatora. - dobra robota.
- Cokolwiek robisz, dejw, powodzenia!
- Dobra, TOW, wchodzimy.
Okrążyli budynek, P-żołnierze biegli właśnie do dymiącego transportowca, by zobaczyć co się stało, zostawiając wejście nieobstawione. "Debile" - pomyslał dejw, wkradając się do budynku. Kilka trupów później byli w centrum dowodzenia.
- Atum, masz jakieś instrukcje? - krzyknął do komunikatora dejw, przeładowując broń. - Jestem w sterówce!
Dave wklepał koordynaty działa i na sygnał nacisnął przycisk "fire".
- Kontradmirale Aethan - Nagle na srebrnej ścianie naprzeciw zauważył, że do pokoju wszedł oficer ubrany w mundur PeKonfu z pistoletem wycelowanym w dejwuta. Za nim wszedl inny żolnierz z karabinem wycelowanym w TOWa. - Tak, komandorze, ta zestrzelona fregata to tylko ostrzeżenie. Miło było służyć dla Valkirii, żegnam. - Rozłaczył sie i odwrócił. Na jego twarzy pojawił się grymas przestrachu, który przerodził się w szeroki uśmiech.
- Ijes, stary złodzieju, dochrapałes się stopnia oficerskiego?
- Dave, tylko nie stary - Usmiechnoł się oficer. - Widze, ze stare hasło szwadronów nie jest Ci obce.
- Trzymaj z tym - wyrecytował dejwut.
- Kto trzyma broń. - dokonczył Ijes i obaj wybuchneli śmiechem. - Co z nim? - Spytał wskazawszy oczemi na TOWa
Dave Wood spojrzał na żołnierza, wyciągnął pistolet i strzelił V-zólnierzowi w głowę
- Z kim?
- He he he, widzę, że się nie zmieniłeś. Opuścić broń, szeregowy! On jest z nami. Choć, dejwut, mam dla ciebie lepsze zadanie niz ratowanie tyłka tym starym prykom z Valkirii.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stont kleeckam
|
Wysłany: Pią 11:37, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Okiem szeregowca
10 VI 2004 20:59 CET ksch
Aregor z potwornym impetem zarył w ziemię. Wewnątrz zatrzęsło potężnie. Jeden z żołnierzy uderzył głową o barierkę, inny upadł, wszystkimi zdrowo zatrzęsło. Lądowanie miało być proste...
- Schodzimy do desantu- odezwał sie w głośniku chropowaty głos Kontradmirała Aethana.
- Tak jest- odparł pilot. Po chwili statek zaczął zmieniać kurs coraz bardziej zbliżając się do planety. W tej samej chwili kilkanaście myśliwców Konfederacji oderwało się od starcia z Vaydem i skierowało w stronę Aregora.
- Przygotować się do obrony- rozkazał wszystkim obsługującym działka pułkownik Arendt.
- Tak jest- odparło po kolei kilku żołnierzy.
Ksch wraz z kilkunastoma innymi żołnierzami z brygady Oric przygotowywał się do desantu. Sprawdzali plecaki, przypinali broń (Ksch jako jedyny nie miał pistoletu- przehandlował go za skrzynkę whisky podczas ostatniego pobytu w doku).
Myśliwce rozpoczęły ostrzał. Aregor odpowiedział.
- Przyspieszyć- padła komenda pułkownika
- Pełna moc- szybko rzucił odpowiedni oficer.
Aregor oderwał się na moment od pościgu, jednak nie zrezygnowali.
- Pułkowniku jeżeli utrzymamy pełną moc możemy rozbić się o powierzchnię planety- zauważył oficer.
- Nie zwalniać, jest ich za dużo- uciął pułkownik.
Planeta zbliżała się z porażającą szybkością
- Kurs na pustynię Saabila...
Wylądowali. Z hukiem i cudem ale wylądowali.
Podzielili się na pięć zespołów. Pierwszym dowodził Arendt, drugim Aethan, resztą niźsi stopniem oficerowie.
Ksch dostał się do drugiej drużyny- na szczęście z dala od Arendta. Poruszali się zwartą kolumną- kilkunastu żołnierzy z lekkim uzbrojeniem.
Wchodzili do miasta. Wszędzie dym, grupki mieszkańców z obłędem w oczach uciekali, w przeciwną co żołnierze, stronę. Druga drużyna mijała ich, nie zwracając uwagi na jęki i błagania. Patrzyli w stronę słupów dymu blisko centrum. Zwolnili.
Ksch z trudem utrzymywał karabin. Czuł jak trzęsą mu się kolana. Obserwował dach każdego budynku, za każdym rogiem mógł czaić się przeciwnik. Wytarł spocone ręce.
Dowódca zatrzymał się. Wskazął ręką przecznicę przed sobą. Kilku żołnierzy pobiegło w tamtą stronę. Ksch oparł karabin o ziemię. Bał się. Bał sie jak cholera.
Aethan wskazał na kolejnych, ruszyli, Ksch miał być następny.
- Teraz!!- wrzasnął nagle kapral, wszyscy zerwali się do biegu. Ksch biegł wraz z innymi. Usłyszał wybuch granatu i kolejne serie z broni maszynowej. Walczący byli za rogiem.
- Wy dwaj w prawo, pozostali trzej w lewo- rozkazał Aethan, sam przywierając do rogu po prawej stronie. Strzały nie milkły. Ksch stanął z lewej strony. Widział ulicę. Za samochodem w głębi kryło się dwóch żołnierzy z ich oddziału. Jeden z nich był ranny. Jeden stał w oknie na pierwszym piętrze. Trójka z prawej strony ruszyła. Lewi mieli ich osłaniać. Strzały padły błyskawicznie- zza beczek na drugim końcu ulicy. Jeden z żołnierzy padł trafiony serią w biodro, drugi nie przerwał biegu. Aethan padł i podczołgał się do rannego. Ksch wziął na muszkę beczki. Przełknął ślinę. Przeciwnik wychylił się, Ksch strzelił, trafił, usłyszał krzyk. Schował się za róg. Trafił go. Aethan podciągnął rannego do samochodu, obok reszty żołnierzy. Ksch ruszył pędem, serie z karabinów rozorały ścianę tuż obok niego. Bał się. Bał się jak cholera. Ale dobiegł. Usiadł tuż obok Aethana i jęczącego potwornie rannego żołnierza.
Byli w mieście.
Desant przebiegł pomyślnie.
10 VI 2004 21:54 CET Aethan
Niewielkie straty nie powinny zaważyć o przydatności bojowej żołnierzy. Każda grupa składała się z 300 żołnierzy piechoty, 10 mobilnych dział artyleryjskich, 5 robotów szturmowych... przynamniej na papierze, przed lądowaniem. Walki w mieście jednak mają to do siebie, że na niewiele się zda artyleria, trzeba zdobywać jeden po drugim budynku albo zniszczyć wszystkie. Tego nie chciał chyba nikt.
Druga grupa zajęła pozycję w południowej dzielnicy mieszkaniowej. Spore straty wynikłe z przedzierania się przez miasto powetowano częściowo oddziałem, który grupa uratowała od aninhalacji. Łącznie tworzyli małą brygadę, jednak bez wsparcia lotniczego na nic nie zda się artyleria...
Aethan siedział na kamieniu obok rannego żołnierza, gdy przysiadł się do nich jeden z szeregowców. Obaj dłuższą chwilę łapali oddech. Wokól było znacznie więcej ciał konfederatów niż wojsk Valkirii.
- No widzi pan, tak to jest, jak się nie uważa na to, co robią wrogowie. Ciekawe ile ich tutaj leży... - powiedział Aethan do Ksch
- Tajest, sir! - trochę zdeprymowany i obolały Ksch odpowiedział regulaminowo, nie bardzo wiedział co tu jeszcze inteligentnego dodać w takiej sytuacji (;P).
* Element opisujący świat Valkirii, jeśli ktoś nie chce, niech nie czyta:P *
- Ech ta demokracja, nawet sobie wojska nie potrafią dobrze wyszkolić. Miejsce demokracji jest w kuchni, musi być osadzona w ryzach wojskowości, bo inaczej za dużo się wymaga od jednostki i społeczeństwa. Tak jak u nas, róbcie co chcecie, ale za plecami zawsze stoi Valkiria... Wie pan, generalnie zlewać należy burdy i furdy demokracji, ale trzymać ręką żelazną! W kosmosie jest tyle miejsca, że zawsze można znaleźć ciekawsze zajęcie i jego lokalizację... Śmieszne, ale kiedyś to ludzie się zabijali o piędź ziemi, a teraz...
* Koniec *
- Ale koniec odpoczynku, trzeba iść dalej.
- Tajest... Sugeruję przegląd uzbrojenia, sir. - nieśmiało powiedział Ksch.
- Taa... widzę, że potrzebny jest szczególnie niektórym. Bierzcie, żołnierzu - Aethan wyciągnął pistolet ze swojej kabury i podał go starszemu szeregowemu. - ja i tak nie lubię standardowych pistoletów, mam swoje zabawki.
- Ależ sir, to wbrew regulaminowi.
- Szeregowy... Ksch, powiedziałem, miejsce demokracji jest w kuchni. Jesteśmy w kuchni??
- Tajest sir! Znaczy nie, sir!
- No, to nie dyskutować. Kapitanie! - zwrócił się do oficera przechodzącego obok. Zawołać mi tu komandora i nawiązać łączność z innymi brygadami, zorganizować mi tu sztab polowy. Do roboty!
- A was, Ksch to pod bym postawił pod sad, gdyby nie wojna. Zostawić pistolet w domu, pewnie za łóżkiem, razem z pornolami... Mam nadzieję, że się pan poprawi.
hm...
10 VI 2004 22:13 CET Kemer
-Atum, co u Ciebie?
-Rozkminiłem te działo,oto instrukcje.- poczym padł ciąg skomplikowanych wyrażeń, zwrotów i innych dziwnych dźwięków, które dla zwykłego cywila oznaczały y tyle, co pijacki bełkot.
-Okej wymierzone naładowane. Wiadomo już, o której strzelamy?
-Czekamy na wieści od Etana
-Okej. Co u Dejwuta ?, Dejw jesteś tam ?
-Tak, tak wszystko zrobione czekam na rozkaz do wystrzału.
-To super. Próbowałem skontaktować się z Etan, ale jest już na V-Prim. Nie mam do niego namiarów. Może wy coś wykombinujecie ?
-Ta, mam pomysł, odbiór za pięć minut.
-Tajest !
Pięć minut dłużyło się na każdy możliwy sposób. Kemer przywarty do ściany czekał na jakikolwiek znak od komandora lub zbliżających się żołnierzy wroga.
-Kemer, Dejwut ?
-Odbiór. - rzekł spokojnie Kemer
-Dejwut ? Dejwut...!!!!
-Kurwa, straciliśmy go ?
-Rozmawiałem z Aethanem.
-I, co ?- przerwał mu bez pardonalnie Kemer
-Dasz mi skończyć ?
-Tak przepraszam...
-Ustaw odmierzanie czasu działa na 5 minut i mamy przenieść się do sektora PO666. I wspomóc grupę desantową Etana.
-A jak ktoś nam się w pieprzy do dział i je wyłączy.
-Masz swój pierdolony kod oficerski to zablokuj te działo !!
-Tajest, sir !
-Najlepszy moment sobie znalazłeś na serowanie !
-hehehe-zaśmiał się kapitan
-Za dziesięć minut spotykamy się w sektorze PO666, zrozumiano ?
-A, co z Dejwutem i jego, ehem, działem ?
-Jeżeli, żyje to sobie poradzi... jeżeli nie...
-Zrozumiałem. Żal mi go, zapowiadał się obiecująco...
-Wiem!
-Trzy minuty do wystrzału!
-Bez odbioru !
Okiem szeregowca
10 VI 2004 22:33 CET ksch
To co wydarzyło się w chwilę po tej rozmowie było dla wszystkich szokiem.
Ksch rozglądnął się wokół- obok niego szedł sierżant Gabros zwany "Karkiem"- ściskał kurczowo broń w rękach. Za nim dwójka szeregowych- "Alias" i "Ostatni"- dostał taką ksywę pół godziny wcześniej- kiedy Karkowi wydało się, że Alias i Ksch nie żyją a on jest ostatnim żywym szeregowcem w oddziale...
...Ruszyli ponownie. Kark i Marcus szli pierwsi. Rozglądali się raz za razem. Co chwilę przystawali gdy słychać było jakieś odgłosy w domach. Zazwyczaj byli to tylko przerażeni mieszkańcy. Za pierwszą dwójką szedł Aethan- spokojny i pewny siebie. Kilka metów za nim reszta. Pochód zamykał Alias- szeregowy odpowiedzialny za łączność. Ściemniało się, pożary mocno kontrastowały z ciemnością otoczenia. Aethan przystanął i wtedy się zaczęło...
Dwa granaty trafiły w sam środek oddziału, eksplozja rozszarpała przynajmniej dziesiątkę chłopaków, resztę porozrzucało po ścianach. Ksch był ogłuszony, uderzył o mur z ogromną siłą, po twarzy ciekły mu strużki krwi. Spojrzał przed siebie. Kilku żołnierzy wraz z Aethanem wpadło właśnie do kamienicy po drugiej stronie. Usłyszał strzały. Walczyli w środku domu. Rozglądnął się wokół i podniósł powoli. Kilkunastu żołnierzy nie żyło. Strzelali do nich z dachów. Na szczęście naszych było więcej. Szturmowali ten cholerny dom.
Ksch wyprostował się gwałtownie i pobiegł w tamtą stronę, seria trafiła go w nogę, upadł ale zdążył podczołgać sie do muru. W tej samej chwili oddział Aethana wybiegł z kamienicy. Część została na dachu.
Usłyszli odgłos silnika, kilku silników. Na ulicę wjechał pierwszy z samochodów opancerzonych konfederatów. Wszyscy rozbiegli się w popłochu kiedy odezwało się działko. Strzelali do nich jak do kaczek. Nie mieli szans. Ksch leżał przyciśnięty do ziemi, rana mu krwawiła, kule świstały wszędzie wokół. Aethan stał wewnątrz domu wraz z kilkoma żołnierzami.
- Ksch- tutaj do cholery- wrzasnął dowódca.
Zaczął sie czołgać. Potworny huk, samochód opancerzony dosłownie eksplodował. Ci z dachu się nim zajęli.
Ksch doczołgał sie do wejścia, ktoś wepchnął go do środka. Wszędzie słychać było strzały.
- Na dach- rozkazał czwórce mężczyzn Aethan. Kark wraz z Aliasem chwycili Ksch pod ręce i zaczęli wchodzić po schodach. Doszli do włazu. Ostatni otworzył go i wszedł. Po chwili wciągnął Ksch.
Popatrzył na grupę przyczajonych żołnierzy Valkirii.
- Przesuńcie się, chce wejść- wrzasnął z dołu sierżant Kark. Wtedy go zobaczyli. Śmigłowiec wyrósł poziomo nad dachem. Miniguny rozpoczęły pracować.Potworna szybkość strzałów. Żołnierze do tej pory ukryci zaczęli biec w stronę włazu- żaden nie zdążył. Ostatni wpadł do środka jako jedyny. Któryś z padających żołnierzy przygniótł Ksch. Czuł, że w ciało żołnierza zagłębiają się pociski. Zemdlał.
Ocknął się i żył. Obok niego na dachu stał Alias, Ostatni, Kark i Aethan. Alias opatrywał mu nogę.
Aethan popatrzył porozumiewawczo na Aliasa. Ten skinął głową.
- Może iść.
- No to ruszajmy- Kark pomóż mu wstać...
Ruszyli. Była głęboka noc. Byli w środku miasta. Do Centrum Informacyjnego pozostała jeszcze daleka droga...
*
10 VI 2004 23:41 CET Nocturn
Żołnierze zwijali się jak w ukropie. Kolejny atak był kwestią czasu, a nikt nie chciał, by konfederaci zastali ich nieprzygotowanymi do bitwy. Rannych przeniesiono wgłąb budynku - wcześniej nie miał kto się tym zająć. Wzniesiono prowizoryczne umocnienia - nic wielkiego - musiały wystarczyć solidne meble znalezione w archiwum, gruz z okolicznych budynków i resztki leżących na ulicy bootów. Nocturn dwoił się i troił. Roboty było mnóstwo, a czasu niewiele. Większość sił miała za zadanie bronić najbardziej narażonego na atak frontu budynku, tylko niewielkie grupki zostały oddelegowane w inne częśći. 2 medyków zajmowało się rannymi, 3 następnych czekało by pomóc potrzebującym, kiedy walka znów się rozpocznie.
-Randal, weź J i zostawcie trochę niespodzianek wzdłuż ulicy prowadzącej do Centrum - chcę hucznie przywitać konfederatów.
25 minut później wszystko było na tyle gotowe, na ile mogło być gotowe w tych okolicznościach. Czekali niedługo. Zaczęły pojawiać się pierwsze booty i ludzie. Później następni i jeszcze następni
-O ja pierdolę! - Bombardier otarł pot z twarzy - ile ich tu jeszcze idzie?
-Tyle, że dla każdego wystarczy - powiedział Nocturn i uśmiechnął się szeroko. Myśli jednak wcale nie były wesołe.
"Mamy przejebane"
Szeregowiec J.
11 VI 2004 0:19 CET J
J faktycznie znał się na swojej robocie. Z pomocą sierżanta Randala i jeszcze jednego szturmowca, który ich osłaniał przygotowali masę pułapek. Wybuchowych pułapek.
Wzdłuż sporego odcinka ulicy w załomach poukładane zostały miny Claymore własnej produkcji J. Niewielki ładunek wybuchowy, umieszczony w krótkiej, metalowej rurce naszpikowany odłamkami z metalu i szkła. Każda rurka zatkana była z jednej strony kawałkiem stali pancernej. Ustawione były na długości około 40 metrów. Każda z min miała zapalnik podłączony do jednego z wyzwalaczy. Tych było cztery. Ustawione tak, żeby wszystkie miny wystrzeliły w jednym momencie, gdy obok ostatniej przejdzie dopiero ósmy żołnierz Konfederacji.
Niestety nie było szans, żeby coś zrobić z bootami. Ulica była z niezwykle twardego betonu i każda mina rzucałaby się w oczy niczym neon w ciemnym pomieszczeniu. "No cóż. Będą musiały wystarczyć granatniki i wyrzutnia. W sumie jeszcze jej nie użyliśmy. Amunicji do niej mamy chyba z piętnaście sztuk ppanców. Powinno się udać." Spojrzał na zegarek. Minęło 18 minut. "Czas się zbierać." - pomyślał.
"Sierżancie, gotowe."
"Dobra. Wracamy"
Osłaniając się nawzajem pobiegli do budynku. Jeszcze dobrze nie zajęli pozycji, gdy usłyszeli okrzyk Bombardiera. Uśmiech widoczny na twarzy komandora dodawał otuchy, ale żołądek ściskał strach.
Wróg podchodził powoli, sprawdzając przed sobą teren. Małe grupki żołnierzy Konfederacji wbiegały do budynków przy ulicy. V-żołnierze czekali. Minuty wydłużały się w godziny czyniąc oczekiwanie męczarnią. J wychylił się zza ciężkiego biurka. Konfederaci właśnie wchodzili między miny. Na razie żaden nic nie zauważył. "Żeby się tylko udało, żeby się tylko udało..."
Atmosfera była tak gęsta, że dałoby się ją kroic nożem. Żołnierze ocierali pot, nerwowo sprawdzali po raz kolejny broń. Tylko po to, aby skrócić oczekiwanie i nie myśleć o strachu...
W końcu pierwsi Konfederaci weszli między wyzwalacze. Kolejni się do nich zbliżali. Nagle jeden z nich coś zauważył, stał tuż nad pierwszym wyzwalaczem. J szybko przeliczył tych, którzy już obok nich przeszli.
"Ósmy" - zdążył pomyśleć.
Seria eksplozji targnęła ulicą. W powietrze uniosła się chmura pyłu zasłaniając kolumnę wroga przed wzrokiem V-żołnierzy. W powietrzu fruwało tysiące małych odłamków. Na ulicy rozpętało się istne piekło.
"OGNIA" - rozległ się rozkaz komandora Nocturna.
Na atakujących posypał się grad ołowiu, stali, plazmy i laserowych boltów. Każdy strzelał najszybciej jak mógł. Kanonada trwała pełne pół minuty. Po czym zaległa cisza. Jęki rannych Konfedratów były jedynym dźwiękiem, jaki ją przerywał.
Nagle do obrońców dotarł inny hałas. Z każdą sekundą narastał. J w końcu go rozpoznał. Ulica drżała pod stopami ciężkich Bootów.
"Teraz dopiero się zacznie..."
Sterowane
11 VI 2004 11:42 CET Yaahooz
komupterowo celowniki wyskoczyły z hełmów i automatycznie nasunęły się na prawe oko każdego z żołnierzy. Ziemia drżała rytmicznie, roboty zbliżały się do stanowiska oporu Valkirii. Nocturn przystawił tytanową kolbę do ramienia, elektrozłącze natychmiast wpięło się w podstawę czaszki, elektroniczne celowanie w rogówce zaczęło kalibrować odległość, liczyć skład chemiczny powietrza, wprowadzać poprawki. Komandor czekał, czekali żołnierze...
W tej długiej, nieznośnej jak 5 setowy mecz tenisowy chwili Nocturn usłyszał gdzieś koło siebie cichy, łagodny głos. Znajomy, ale nie słyszany od dawna...
– Polegaj na sobie Tomas...
Komandor potrząsnął głową i zaryzykował nawet spojrzenie na boki, ale nikt obok niego nie stał. Żołnierze również nie zdradzali po sobie, by kogoś usłyszeli. Potrząsnął lekko głową i znowu przystawił celownik do oka...
– Na sobie, tylko na sobie... - głos znowu zabrzmiał, jakby w jego własnej głowie...
Dave ´dejwut´ Wood i Klaus ´santa´ Steier
11 VI 2004 12:44 CET dejwut
szli w kierunku transportera P-Konfederacji. Dookoła uwijali się żołnierze przeładowujący skrzynie na promy orbitlane.
- Jak widzisz, dejw, należy kożystać z okazji. Wiesz, że PeKonf jest dosyć bagata, ale od przybytku głowa nie boli.
- Ano, ale widzę, że śpieszycie się z tym przeładunkiem, nie zostaniecie na podwieczorek?
- Hahaha, ależ zostaniemy, ale różnie bywa. Sam wiesz, wskazał na swoje nieśmiertelniki.
- Nie musisz mi przypominać, pogodziłem sie już z przeszłością.
- ´Dejw´ Wood i ´Santa´ Klaus, to był skład!
- Dawalismy czadu!
- Ale starczy! - Urwał Steier - Muszę Ci znaleźć coś, na czym pognasz bić się pod nowym sztandarem.
- Ja nie bije się za sztandar ani za idee. - stwierdził Dave. - I dobrze o tym wiesz. Zresztą, gdybyś dostał dobrą propozycję, zielone ´P´ zapomniałbyś równie szybko jak sztandar Szwadronów.
- Dejw, przecież mnie znasz, to oczywiste.
- I może PeKonf ci wierzy? Dali ci statek, torpedy nuklearne i dożywotni bilet wstępu do pałacu prezydenta- Zakpił Wood z drwiącym usmiechem.
- O! Statek jest ´śmieszny´, torpedy mam, owszem. Ale to ostatnie byłoby akurat! Wiesz, ile mam prpozycji sprzątnięcia tego piernika?
Obaj wybuchneli śmiechem.
***
- Oto coś, czym poruszam się ostatnio po polu bitwy. AGLeF, najnowsza generacja.
- Anti Gravity Low Flyer... Myślałem, że dopiero testujecie. Podziwiam inżynierów PeKonfu. Co potrafi to cacko?
- Hehehe, technologia Eldarów! Do setki w 2,5 sekundy. W każdą stronę. Wyrzutnię rakiet p-p i p-z. Wymienne głowice. Dwa bliźniacze działka BofforsArms. Pojemnik z Napalmem II i MinePlanter. Klimatyzacja w komplecie.
- Ile lat się uczyłeś tej śpiewki? I czy instrukcja obsługi jest lżejsza niz sprzęt?
- Czy ty mnie masz za idiotę? Neuroprzekaźnik. Nawet dziecko sobie poradzi. Byłeś w Tokio IV w czasie walki z Aniołami? Widzisz, dzieci sobie poradziły. My ten sprzęt jeszcze usprawniliśmy.
- ´Śmieszny´?
- Jasne, tylko martwi... - wyszczerzył zęby ´santa´.
- Wierzą innym. Dobra, dawaj no to. Ale pamietaj, ´zasada lepszej propozycji´ nie przestaje obowiazywać.
- A ty pamiętaj, że sprzęt jest ´śmieszny´.
- Miło było cię zobaczyć, Klaus.
- Nawzajem, Dave.
Zasalutowali tak, jak prawie piętnascie lat temu w ´Szwadronach Zagłady´.
***
- Kszesny, mam tu ´śmieszny´ sprzęcik, zajmiesz się nim?
- Technologia?
- PeKonf + Eldar.
- Okej, gdzie jesteś?
- Przesyłam koordynaty. Acha, weź czerwony spray jak będziesz szedł. ´Kreolska Ślicznotka´ i Ivan King wracają do akcji!
***
Komandor Nocturn wybiegł z budynku i rozejrzał się. Było ciężko, bardzo ciężko. Siły wroga napierały ze wszystkich stron. Własciwie nie było nadziei. Jedynym wyjściem była ewakuacja jak najdalej od centrum. Już miał zamiar skrzyknąć pozostałych przy zyciu, ale nagle, w długo już milczącym komunikatorze komandora odezwał się głos. Niemiecki akcent był nieznośny, ale słowa zrozumiałe.
- Ivan King. Pomóc wam trochę? Kilka botów do zniszczenia? Możecie iśc na kawę. Głowy w dół, może być głośno.
Ivan King
11 VI 2004 14:29 CET Aethan
wywołał niemały popłoch wśród żołnierzy P-konfu, którzy widząc najnowsze cacko, które znali jedynie z opowiadań rodem z kantyny, z ich godłem na burcie i w dodatku do nich trzelajace w ich kierunku, posrali się w biomajtki, jak to wycedził pilot cacka do komunikatora. Dwa działka szybkostrzelne robiły swoje, wystrzeliwując pociski rozgrzane do białości z 32 luf. Jednostki Pekonfu nie tylko rozbryzgiwały się o fragmenty murów, ale fragmenty murów rozbryzgiwały się o co mocniejsze metalowe konstrukcje. Zanim booty zdążyły namierzyć cel, AGLeF wyjechał w małą ulicę, niszcząc przy tym stanowisko dział mobilnych. Po przejechaniu kulkunastu metrów jednak maszyna zatrzymała się, trafiona przez ciężką armatę plazmową. Nastała chwila ciszy... Nocturn wyjrzał zza barykady, inni wychylali nosy z kryjówek. Widzieli, jak żołnierze konfederacji biegną w kierunku rozbitej maszyny. Któryś z nich wspiął się do włazu, otworzył i wpakował serię wprost w siedzenie pilota. Zdziwił się, nie poczuł zapachu krwi, płynu hydraulicznego z kevlaru, ani niczego, co mogłoby zwiastować uśmiercenie żołnierza. W kokpicie nie było nikogo...
Nocturn obserwował to zjawisko, został mu jeszcze jeden granat. Wycelował w grupę żołnierzy i odpalił. Wybuch i odłamki powaliły prawie wszystkich tam się znajdujących. Nastąpiła wymiana ognia. Nagle z uszkodzonego pojazdu wystrzelono dwa pociski, jeden chybił, drugi trafił w barykadę, za którą stał kaem... Chwilę później był stał... Ani z murów, ani ze stanowiska, ani z kilku nowicjuszy od Randala nie zostało nic. Kolejny pocisk uszkodził ostatnią ścianę budynku stojącego niegdyś vis-a-vis Centrum Informacyjnego.
- No to już po nas. Dać im ostatni wycisk! - krzyczał Nocturn
Posypał się grad pocisków. Mimo rachuby sił ok 50:20 pozostałych przy życiu, wydawało się, że żołnierzy Valkirii jest przynajmniej tyle samo. Nocturn, Randal i inni czekali tylko, aż nastąpi wybuch dezintegrujący ich osłony i ich samych. Nastąpił, jednak każdy z nich czuł jeszcze, że ma w ręku karabin.
- Co!?! Hurra! - zawołał J, kiedy zobaczył, że wielkie działo przestało istnieć - do ataku! - "to pewnie któryś z moich ładunków dostał się do amunicji"
Po kilku długich sekundach po drugiej stronie pojawił się boot... z godłem V na pancerzu! Zaraz po nim wysypało się z ulicy 80 żołnierzy, dwa działka...
A więc jednak to jeszcze nie koniec...
***
Aethan siedział cały zdyszany na złomie pozostałym z AGLeFu. Nieopodal Ksch był opatrywany przez medyka. Podszedł do nich komandor Nocturn. Również głęboko i szybko łapał powietrze, wyczerpany po szturmie. Popatrzyli z kontradmirałem na siebie nawzajem. Aethan uśmiechnął się i rozwichrzył ognistowiśniowe włosy Nocturna. Obaj zaczęli się donośnie śmiać...
***
- Meldujcie o sytuacji innych brygad.
- trzsz... Trzecia i czwarta rozbita. Pierwsza broni się w kompleksie Danubia, piąta została wyparta z miasta ze znacznymi stratami, bombardowana dywanowo z powietrza...
- Ciekawe dlaczego nas nie zbombardowali... Dzięki. Trzymać się, czekać na rozkazy, bez odbioru - odłożył komunikator i popatrzył na holomapę miasta.
Przy Aethanie stali trzej komandorowie oraz dwaj pułkownicy.
- Kurwa. Jeśli nie dostaniemy wsparcia z orbity do trzeba będzie się wycofać! A blokada się zacieśnia... Nie wiem, oni coś kombinują, coś bardzo niedobrego. Nie ostrzelali głównej trasy komunikacyjnej, chociaż teoretycznie tam najłatwiej byłoby nas tak dorwać... Centrum stoi prawie nie naruszone... Czegoś szukają?... Komandorze Zolla, proszę przygotować korytarze, usprawnić tunel ewakuacyjny, nie wiem, czy nie będziemy musieli uciekać... Tutaj są plany. Orbita będzie na nas czekać, Imperator już się znajduje daleko od Valkiria Prime, więc proszę wszystkie transportery wyposażyć w strzelców i po trzy myśliwce ochrony. Niech pan pamięta, że to wszystko, co mamy, jedyna droga ucieczki - wręczył mu dysk z planem budynku - kapitanie Jacquard, czy rozkazy zostały przekazane innym jednostkom?
- Tajest!
- Dobrze. Żołnierze! - zwrócił się do komunikatora, przełączając go w tryb multicast - Mamy teraz około godziny spokoju, zanim kolejna fala nieprzyjaciela zechce na nas natrzeć. Pamiętajcie, walczymy i giniemy za Valkirię, za nas! Jeśli zajdzie taka potrzeba, będziemy walczyć do ostatniego żołnierza! Jednak nie lękajcie się! Wasz dowódca prędzej siebie wyda w niewolę, niż pozwoli wam zginać w bezsensownej walce. Jestem dumny z waszej odwagi, moje dzieci!
Reminiscencja
11 VI 2004 14:53 CET Nocturn
Było jasno niemal jak w dzień. Płonące fragmenty budynków oświetlały ulicę przed Centrum Informacji. Konfederaci nacierali jak gdyby niepomni byli na straty jakie już ponieśli. W powietrzu raz po raz przelatywała rakieta kompletnie dewastując obszar, w którym uderzyła. Medycy nie nadążali z pomocą rannym, toteż wielu żołnierzy umierało głównie ze względu na brak przyniesionej im na czas pomocy. Nocturn zachowywał się niemal jak automat - kilka godzin walki wyrobiło w nim mechaniczne odruchy - kryj się, strzelaj, przeładuj, zmień pozycję. Krzyczał do żołnierzy, lecz musiał wielokroć powtarzać rozkazy zanim zdołał przekrzyczeć huk. Do tego cały czas spokoju nie dawał mu ten głos, który odezwał się wieczorem. Głos Yaahooza, głos... trupa.
"Cholera, gdyby był tutaj... Heh, w sumie szkoda, że go nie ma. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo się spotkamy." Rozejrzał się. Siły obrońców nieustannie topniały. Dzielna postawa żołnierzy Valkirii niewiele pomagała w obliczu zmasowanego ataku P-konfederatów. Szans na zwycięstwo nie było żadnych - posiłki nie nadchodziły - zresztą i tak, nikt już się ich nie spodziewał. Zginąć lub poddać się. Żadne z tych wyjść nie podobało się Nocturnowi. Nie można poświęcać życia tylu dobrych chłopaków, a poddanie się oznaczałoby tyle, że ci wszyscy, którzy polegli wcześniej walczyli na darmo.
"Hmm, może jest wyjście. Skoro chcą się dostać do Centrum Informacji to tylko po to, co znajduje się w bazach danych, a tam ukrytych jest wiele tajemnic Valkirii. Sami nie możemy stracić tej całej wiedzy, ale..."
Nocturn podjął decyzję.
-Randal, Bombardier, J idziecie ze mną. Reszta ma przeżyć dopóki nie wrócimy, to rozkaz - za niewykonanie go czeka was sąd polowy! - tego było im trzeba, trochę śmiechu.
Centrum Informacji gromadziło mnóstwo danych, najważniejsze i najbardziej pilnowane znajdowały się jednak na dwóch podziemnych poziomach. Wszystkie dane przechodziły przez jeden pokój zwany potocznie "Smoczym leżem". Tam właśnie skierował się Nocturn z żołnierzami. Po drodze zahaczyli o magazyn. Nocturn podszedł do drzwiczek umieszczonych w ścianach, wpisał kod i otworzył je. Wyjął z nich kilka małych, czarnych pakunków.
-Co to jest, komandorze?
-Coś, co być może pozwoli przetrwać Valkirii.
Skierowali się na drugi podziemny poziom. Nocturn szybko przechodził przez kolejne drzwi identyfikujące jego siatkówkę, głos, kod genetyczny.
-Dalej nie możecie iść - powiedział do towarzyszących mu żołnierzy. - Poczekajcie na mnie. Wziął pakunki i wszedł do następnego pomieszczenia. Doszedł do szafki opatrzonej swoim imieniem - wyciągnął z niej niewielkie pudełko i kilka elektronicznych kart. Skarb, za który większość szpiegów dałaby się zakopać żywcem w mrowisku. Kart dostępowe Yaahooza. Nikt nie potrafił odnaleźć ich po śmierci Admirała. Pewnego dnia Nocturn dostał przesyłkę i krótki holoprzekaz od Yaahooza. Do tej pory nie używał ich, nie było potrzeby, a komandor nie był aż tak ciekawski. To jednak była sytuacja wyjątkowa - wyciągnął karty z kodami i ruszył do dalszych pomieszczeń. Oficjalnie nie miał pozwolenia na wchodzenie tam, ale Yaahooz miał. Dotarł do "leża". Dwanaście olbrzymich machin, przez które przechodziły wszystkie dane pracowały nieustannie. Nocturn rozpakował pakunki - zaczął z nich wyciągać niewielkie pudełka o kształcie prostopadłościanu, wyjął też dołączone do nich kabelki.
-Mam nadzieję, że działacie dobrze.
Oto był owoc długiej pracy laboratoriów Danubii - najnowsze urządzenia przenoszące dane, dwudziestokrotnie przekraczające swoją pojemnością najlepsze dostępne do tej pory nośniki. Podpiął je pod ciężkie komputery i zaczął kopiować najbardziej niezbędne i najważniejsze pliki. Po wydaniu komend rozejrzał się - miał dobre pół godziny zanim to wszystko zostanie przeniesione, ale nie zamierzał próżnować. Przeszedł do następnego pomieszczenia. Tu stał tylko jeden komputer. Podszedł - jedna z kart Yaahooza pozwoliła mu uzyskać dostęp do systemu. Wyciągnął ostatni V-dysk i podpiął go do maszyny - skopiował najtajniejsze archiwa Valkirii. Potem otworzył interface programu Demise.
"Kopiowanie kończy się za 10 min., trzeba wyjść na górę i rozpocząć ewakuację - w końcu trzeba odejść na tyle daleko, żeby nic się nie stało nikomu z naszych? Dobrze by było złapać tu trochę konfederatów. Hmmm... Godzina? Niech będzie godzina."
Wcisnął klawisz.
"Autodestrukcja Centrum nastąpi za sześćdziesiąt minut" rozległ się krótki komunikat, nie było żadnych migających światełek, żadnych alarmów. Odliczanie rozpoczęło się. Kiedy się zakończy całe Centrum trafi szlag.
Wrócił do "Smoczego leża" - kopiowanie danych dobiegało końca. Nocturn zaczął odpinać i zbierać pojemniki. Załadował je do swojego plecaka i wrócił do żołnierzy.
- Dobra, wracamy na górę!
Po drodze zagadnął J:
-Mam dla Ciebie rozkaz.
-Tak, sir?
-Zamontuj na mnie trochę materiałów wybuchowych.
-C...co...sir?
-Słyszałeś. Gdybym zginął. Masz natychmiast odpalić ładunek, jasne?
-T...t..tajest, sir
Niedużo czasu to zajęło, ładunki nie były zbyt potężne, ale na tyle, że potencjalny wybuch nie dałby szans na przetrwanie dyskom znajdującym się w plecaku. J umieścił je pod pancerzem, żeby nie doszło do jakiejś "nieplanowanej" eksplozji. Na wszelki wypadek Nocturn wziął jeszcze kilka granatów i umieścił je przy pasie i w kieszeni bojówek.
W końcu wyszli na zewnątrz...
Sytuacja była jeszcze gorsza. Żołnierze Valkirii walczyli już tylko siłą woli.
-Randal, biegnij do medyków i powiedz im, żeby zaczęli wynosić ciężko rannych od strony południowej - tam jest teraz spokojnie. Weź kilku żołnierzy do pomocy. My postaramy się tu utrzymać przez jakiś czas, a potem do was dołączymy...
-Zostawiamy Centrum i jego zasoby konfederatom?
-Powiedzmy - Nocturn uśmiechnął się złośliwie.
W pewnej chwili milczący od dłuższego czasu komunikator odezwał się...
"- Ivan King. Pomóc wam trochę? Kilka botów do zniszczenia? Możecie iśc na kawę. Głowy w dół, może być głośno"
Chwilę później Nocturn śmiał się wraz z Aethanem.
J zdejmował z niego ładunki.
-No dobra, to teraz trzeba wrócić na dół i zatrzymać odliczanie, zanim to wszystko spadnie nam na łeb.
Orbita
11 VI 2004 16:57 CET Xin1
Xin eskortowany doleciał do Vindicatora. Na miejscu dostał nowy V-myśliwiec, w pełni załadowany. Zdąrzył wypić tylko jedną kawę, ale za to z potrójną dawką kofeiny, która nawet słonia by postawiła na nogi.
Szybko wsiadł do nowej maszyny i poleciał dalej niszczyć konfederatów.
- Eta 12 jestem już w pełni sprawny! Możemy wziąć na cel te bombowce po prawej.
- Ok 13.
Dwa myśliwce pognały w kierunku maszyn przeciwnika. Bez problemu usiedli bombowcom na ogonach i odpalili ze swoich działek.
Już po chwili dwaj konfederaci zamienili się w kule ognia.
- Zostały 2! 13 ty bierz tego po lewej!
Xin pstryknął tylko włącznikiem komunikatora na znak zrozumienia rozkazu.
Usiadł na ogon wroga, lecąc trochę nad nim i ostrzelał kabinę pilota. Owiewka szybko pękła i pilot wyleciał w próżnię.
Xin rzucił okiem na to jak radzi sobie 12., który już rozprawił się ze swoim przeciwnikiem.
2 pilotów eskadry eta straciło już życie. Zostało ich tylko 11.
- Eskadra Eta! kolejne desantowce wroga. Tym razem jednak z eskortą! Eta od 6 do 13, zajmijcie się eskortą, my weźmiemy transportowce! - Wykrzyczał eta 1.
Wszyscy potwierdzili odebranie rozkazu.
Eskorta liczyła 8 myśliwców, czyli dla każdego po jednym.
Wszyscy zadeklarowali już jaki myśliwiec biorą na cel.
Xin obrał kurs na swój, oznaczony jako "Black 7". Namierzył i odpalił rakietę. Jednak pilot wroga nie dał się trafić. Zręcznie wykonał unik i odpalił rakietę w kierunku Xina.
- O kurwa! Mam rakietę na ogonie! - Wykrzyczał Xin.
Kazał komputerowi odliczać odległość rakiety od swojego myśliwca.
Na 50 metrach odpalił wabie. Jednak wybuch był tak silny, że urwał skrzygło myśliwcowi.
- O kurwa!!! Dostałem!!! Spadam w kierunku planety!!!
Desnat 124 plutonu wojsk MSV
11 VI 2004 21:08 CET mc_kosa
Mc_kosa poczuł mocne szarpnięcie . Coś wstrząsnęło całym drop-podem . Jak na komendę wszystkie zatrzaski zwolniły . Żołnierze zaczęli się rozprostowywać i brać broń z stojaków . Nagle wielki huk przerwał ich czynności - najwyraźniej znaleźli się pod ostrzałem granatników. Sierżanci zaczęli wywrzaskiwać komendy a żołnierze pieczołowicie je wykonywali . mc_kosa wraz z swoim oddziałem został wysłany do wyjścia do odparcia ataku. Jak jeden mechanizm on i jego kamraci ustawiali się na pozycjach strzelniczych wokół strefy zrzutu – Placu Zwycięstwa . Niegdyś wspaniały plac gotów pomieścić tysiące wiwatujących obywateli teraz rumowisko poznaczone ogniem dział artylerii i wielkimi kraterami jakie powstały w wyniku lądowania drop-podów. mc_kosa i jego oddział ukrył się między załomami płyt placu , ich przeciwnicy byli skryci za barykadami z wraków samochodów ustawionych przy wyjazdach z placu . Wszędzie wokół drop-podów trwała strzelanina nowo przybyłe oddziały z zadziwiająca skutecznością odpierały ataki P-żołdaków . mc-kosa wystrzeliwał serię z serią z swojego karabinu w kierunku barykad – nie musiał się przejmować barykadą gdyż pociski oddziałów leśnych posiadają wysoką penetrację ( w celu przebijania licznych przeszkód jakie znajdują się na terenach leśnych ) . Po 15 minutowej strzelaninie udało się im odeprzeć atak , mc_kosa został lekko zraniony w głowę ( dokładnie rzecz biorąc kula urwała mu połowę ucha ) ale z pomocą medyków szybko pokonał ból . Cały pluton został szybko rozlokowany w budynkach otaczających Plac Zwycięstwa zaś cięższy sprzęt ( roboty kraczące ( bardzo przydatne w lasach ) i działka automatyczne ) w okolicach drop-podów wśród barykad zbudowanych na prędce z pokruszonych płyt placu . Mc_kosa usadowił się obok jednego z okien budynku w którym został umieszczony jego oddział . Rozglądnął się dookoła – jego przyjaciele byli tylko lekko pokiereszowani ( część miała oparzenia gdyż „P-alanty” próbowały ich wypędzić ogniem zich „nor” ) . Przyjął dogodną pozycję aby mógł obserwować jak największą część placu i zaczął rozmyślać do czego dowództwo użyje tych posiłków .
„ Jest nas z 500 osób , może więcej może mniej”- powoli szacował ich możliwości bojowe –„Większość jest świetnie wyszkolona , mamy mało rannych i dobry sprzęt a Człapaki ( tak pieszczotliwie nazywali maszyny kroczące ) powinny się sprawdzić w mieście” – powoli doszedł do dwóch wniosków : „ Albo będziemy musieli związać walką jakieś większe zgrupowanie albo ten plac posłuży za mała bazę wypadową a my za jego obstawę” – po chwili doszła trzecia teoria –„ A może będziemy musieli odbić jakiś ważny budynek ??”
Po chwili dobiegły go odgłosy zbliżających walk ulicznych , dał znak swoim kamratom – wszyscy wycelowali lufy w ulicę z której wylatywały granaty dymne . Uśmiechnęli się do siebie. W budynku dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk wydawany przez serwomechanizmy poruszające wizjerami termowizyjnymi ....
Obudziłam się z głębokiego snu.
12 VI 2004 0:04 CET Bow
Rozejrzałam się wokół siebie. Białe ściany, taka sama pościel i duże okno. Nie tak to powinno wyglądać. "Gdzie ja do cholery jestem?" I zaraz potem następna myśl, o wiele gorsza:"Kim jestem?"
Postanowiłam sie skoncentrować. Nie było to łatwe zadanie. Myśli rozpierzchały się jak wystraszone króliki albo rybki w stawie. Pamiętałam długi lot zakończony bolesnym upadkiem. A potem ciemność. I tylko czyjś rozpaczliwy krzyk "Bow, nie!!!"
"Tak, starsza szeregowa Bow, k-63, v-ofermy". Uff, pamieć wróciła. To jest szpital, musiałam do niego trafić po upadku ze skały. Hehe, tak to jest, kiedy urwie się lina. Dobrze, ze to były tylko ćwiczenia.
Spojrzałam na szafkę obok łóżka. Na v-komunikatorze mrugały różne wiadomości. Pozdrowienia od przyjaciół, życzenia szybkiego powrotu do zdrowia... ostatnia wiadomość poderwała mnie na równe nogi. "Bow, kuruj sie porządnie, bo mamy wojnę."
No tak, takie zawiadomienia nie dotyczyły v-żołnierzy o statusie "ranny". Dostawaliśmy je dopiero po wyzdrowieniu.
"No to długie szkolenie na cos sie wreszcie przyda. Przestaną nas wyzywać od v-oferm, v-pismaków i innych, równie "sympatycznych" v´ów. K-63, tzw pion literatury, pokaże, do czego naprawdę służy. Najlepsi v-żołnierze, skrzętnie skrywani przez V-Imperium wreszcie będą mieli okazje pokazać światu swoje możliwości.
W czasach pokoju zajmowaliśmy sie głównie v-propagandą, z resztą taka była nasza oficjalna rola. Nazywało się to "kształcenie, wyrabianie i umacnianie v-patriotycznego ducha, a także dbanie o uświadomienie polityczne V-żołnierzy". Nic dodać, nic ująć.
Ale pod przykrywką rzemieślników od powieści produkcyjnych i peanów na cześć Imperatora i admiralicji kryły się najlepiej szkolone i wyposażane jednostki. Byliśmy tak ściśle tajnym oddziałem, że chyba tylko kontradmirał Morgana i może kontradmirał Flint do końca znali sytuację. Podejrzewam, że nawet komandorzy M_Elfka i Yrol nie byli do końca o wszystkim informowani. Nie wspominając o zwykłych żołnierzach.
Teraz wstaniemy od biurek, politycznego bełkotu, historyjek o szeregowcu samotnie pokonujacym P-armię i pokażemu do czego zostaliśmy stworzeni i wyszkoleni. Nareszcie!"
Od tych słodkich myśli oderwało mnie nadejście lekarza.
-Jaka jest sytuacja na froncie, co się dzieje i kiedy wyjdę?-zasypałam go pytaniami
-Spokojnie, jeszcze dwa dni, i pozansz smak walki, dziewczyno. Lepiej Cię dobrze wykurować, szkoda by było zginąć przez głupią bohaterszczyznę.-uśmiechnął sie łagodnie
-Ale ja chcę już, to mój obowiązek...
-Zakręci Ci się w głowie i będzie po obowiązkach. Leżysz jeszcze co najmniej dwa dni i ani słowa więcej!
Po takiej odpowiedzi, poprosiłam tylko o dostarczanie mi wieści z frontu i z powrotem zasnęłam...
W tym momencie...
12 VI 2004 1:00 CET Doc Randal
...gdy już sprawdzał medyków i rannych, chodząc między ruinami Centrum i okolicy, czuł dużą ulgę, iż mimo wszystko dostali dodatkowe wsparcie. Jego karabin wskazywał duży stopień przegrzania, bowiem podczas strzelaniny nie było czasu na sentymenty. "Więc cała ta odyseja z podziemiem Cetrum była na nic...heh, lepsze to, niż kolejny budynek do rozwałki". Dostrzegł w oddali rozmawiających Aethana, Nocturna i paru innych komandorów. Podszedł do jednego z szeregowców z jego, już teraz szczupłego oddziału. Facet dostał w nogę, jeden z medyków się nim zajął.
- Jak tam samopoczucie, szeregowy? - zapytał.
- Mogło być lepiej sir...mój brat...leży tam trupem...dostał serią w czaszkę...
- Tylko mi się tu nie rozklejajcie szeregowy. To jest wojna. A na wojnie są ofiary.
- Łatwo to panu mówić sir... - zaczął szlochać. Randal podszedł i złapał go rękoma za głowę i potrząsnął, patrząc mu prosto w oczy.
- Tylko bez płaczu, żołnierzu! To mu nie zwróci życia! Na tym zasranym świecie jest za dużo łez, by się one liczyły, rozumiesz? - szeregowiec milczał - No, no, patrz, no patrz mi w oczy, jak do ciebie mówię! Teraz słuchaj, słuchaj mówię! Jesteś mi potrzebny, rozumiesz? Jeśli stracę kolejnego, to tylko będzie gorzej, więc nie warto umierać, nie teraz, nie w tej chwili! Wyraziłem się jasno?
- Tak sir! - odezwał się żołnierz.
- Dobra, dochodźcie prędko do siebie, to nie koniec wielkiego sprzątania!
Ruszył dalej. Doglądał ludzi, sprawdzał ich stan i liczebność. Wśród zgiełku i runi płąnącej okolicy widac było całe rzesze trupów valkiryjskich żołnierzy, jak i P-Konfederackich. I po co to wszystko? I po co? Dla tego zasranego kawałka piachu i gruzu? Dlatego tylu jego ludzi i innych musiało zginąć? Tylu młodych, dobrze zapowiadających się żołnierzy, co nigdy już nie będą mieć okazji powrócić do normalnego życia. Zbliżył się w końcu do grupki dowódców.
- Ku chwale Valkirii! - zasalutował - Pragnę zdać raport strat: około 50 zabitych, w tym 17 moich żołnierzy, nie licząc posiłków, pozostało około 30 żywych, z czego 1/3 jest ranna. Przupuszczam, iż w takim wychudzonym składzie nie przetrwamy kolejnego szturmu. Żołnierze są też wyczerpani. Doradzam zmianę warty na świeższy i liczebniejeszy oddział, bądź na zajęcie z góry upatrzonych pozycji. Jakie rozkazy? - stanął wprostowany, oczekując rozkazów.
Tym czasem szeregowy Xin
12 VI 2004 9:44 CET Xin1
Nadal opadał w kierunku planety. Nie mógł powstrzymać opadania, ale mógł jako-tako sterować. Postanowił wykorzystać cały arsenał jaki mu został.
Będąc już nad miastem, namierzył jakiś oddział P-konfederacji i odpalił torpedę. Mimo, że torpedy były naprawdę silne w próżni, to jednak w atmosferze były ze trzy razy silniejsze.
Już po chwili cała zgraja wroga rozpadła się na kawałki.
Xin zobaczył dalej jakieś booty i dwa czołgi. Szybko odpalił po torpedzie w czołgi i po rakiecie na każdego boota.
Widział tylko jak z czołgów wysypują się płonące zwłoki, a 6 bootów zostało rozerwane na strzępy.
Sytuacja jednak nie wyglądała dobrze. Myśliwiec szybko zbliżał się do jakiegoś budynku. Xin szybko sięgnął po drążki awaryjne i cały kokpit odłączył się od myśliwca.
Maszyna uderzyła w jakiś budynek a kapsuła z Xinem opadała w kierunku innego budynku.
Tuż przed uderzeniem, cały kokpit wypełnił się pianką ochronną, która być może ocaliła życie Xina, który stracił przytomność.
"Kolejny z głowy"
12 VI 2004 13:17 CET VeeteK
...pomyślał VeeteK, siedząc na "mostku" swojej korwety. Pomieszczenie było cholernie ciasne i właściwie wyglądało jak powiększony kokpit, tak akurat na te 4 osoby.
- Wywołajcie "Vayde" - rozkazał. - Kontradmirale Craven, tu VeeteK. Jak wygląda sytuacja? Trochę się zapędziliśmy i mamy problemy z oceną...
- Cholerny pat. P-konfy padają jak muchy, ale jest ich całe mrowie... zupełnie jak kiedy walczyliśmy z ksenomorfami. Zajmijcie się czymś poważnym, zamiast uganiać się za myśliwcami, pułkowniku!
- Tak jest, sir! VeeteK out.
Na ekranie znów można było dojrzeć bitwę. Smugi pozostawiane przez torpedy, rozbłyski baterii laserowych, eksplozje niszczonych myśliwców...
- Kurs na tamtą fregatę. Wygląda na osamotnioną i znudzoną. - uśmiechnął się pułkownik. - Dostarczymy im trochę rozrywki.
"Erebus" zbliżał się do konfederackiej fregaty, kiedy rozpoczął się ostrzał. Potężne baterie laserowe potrafiły jednym trafieniem zamienić myśliwiec w chmurę rozgrzanego pyłu, a korwetę nieodwracalnie uszkodzić. Jednak załoga "Erebusa" była dobrze wyszkolona - statek rozpoczął szaleńczy taniec między promieniami lasera.
- Odpalić po torpedzie w każdą baterię.
- Tak jest!
Działa fregaty były zbyt opancerzone, by zniszczyć je pojedyńczą torpedą, jednak nie taki był cel pułkownika.
- Obrać kurs na Valkirię Prime. Pełna moc w silniki pomocnicze. Utrzymywać stałą odległość od wrogiej fregaty.
Tak jak przewidział VeeteK, kapitan P-edalskiej fregaty uwziął się na "Erebusa", i nie zważając na inne okręty, rozpoczął pościg za oddalającą się korwetą, oddając salwy z baterii laserowych.
- Przygotować się do skoku na tył konfederackiego okrętu... na mój znak... 3... 2... 1...
"Erebus" zniknął. Kilka kilometrów za fregatą P-konfu coś błysnęło i z zakrzywienia przestrzennego wyleciała korweta z czerwonym V na burtach.
- Przygotować uzbrojenie! Za cel obrać główne i pomocnicze silniki wroga! Ognia!
Z luków torpedowych "Erebusa" pomknęło w stronę konfederackiego statku kilkanaście pocisków. Zaskoczona nagłym atakiem załoga okrętu nie mogła nic zrobić, kiedy wysiadł główny napęd.
- Sir, wszystkie pociski trafiły w cel.
- Świetnie. Teraz poczekamy na eksplozję rdzeni...
Pułkownik nie dokończył. Korwetą wstrząsnęło. A jednak któryś z konfederackich strzelców miał dobre oko. I doświadczenie.
- Osłona siada, systemy obronne niesprawne... silniki pomocnicze w porządku, ale główne wysiadły... spadamy, sir!
- A co z wrogiem?
- Nadal trzyma się w kupie, sir... już dawno powinno dojść do eksplozji... leci prosto w... 29, 47... leci prosto w Eternię, sir!
- Niech to szlag... przełączcie mnie na nadajnik dalekiego zasięgu. Częstotliwość awaryjna. Mówi pułkownik VeeteK z pokładu korwety do zadań specjalnych "Erebus"! Spadamy na dzielnicę Eternia, przed nami leci pozbawiona sterowania konfederacka fregata. Do wszystkich jednostek przebywających w tym rejonie: ewakuujcie się natychmiast! Przewidywany czas uderzenia fregaty: 9 minut! Powtarzam, natychmiastowa ewakuacja Eternii, macie 9 minut do uderzenia! - Odsunął mikrofon od ust. - Pełna moc do silników pomocniczych. Rozpocząć hamowanie.
- Sir... czy to coś da? Ten statek nie jest przeznaczony do działań atmosferycznych...
- Musi. Bo jeśli nie, to już po nas.
"Co za ironia losu" - pomyślał VeeteK. "Ktokolwiek nadał nazwę Eternii nie przewidział, że wcale nie będzie ona taka wieczna".
Korweta mknęła nieubłaganie w ślad fregaty P-konfu, coraz bardziej zbliżającej się do planety.
Szeregowy Xin...
12 VI 2004 15:34 CET Xin1
...ocknął się. Spojżał na chronometr. Był nieprzytomny przez 20 minut.
-Cholera! Zaram mogą zjawić się tu konfederaci. - Pomyślał.
Szybko zabrał się za ewakuację z kapsuły. Nie miał nawet czasu opatrzyć sobie rozcięcie na głowie i lewym ramieniu.
Szybko zabrał apteczkę, amunicję do swojego boltera, racę i latarkę.
Kiedy już miał zamiar wysiadać, zobaczył dwóch konfederatów. Gdyby nie przyciemniona owiewka, prawdopodobnie już by go zobaczyli.
Wyciągnął z kabury swój pistolet boltowy, wymierzył i oddał strzał. W owiewce było widać dziurę po kuli, taką samą dziurę można było zobaczyć w głowie konfederaty. Drugi jednak szybko rzucił się na ziemię i oddał serię w kierunku kabiny. Xin jednak wyszedł już wyjściem awaryjnym. Niezauważalnie zbliżył się od boku do wroga i strzelił. Miał na chwilę spokój i dużo amunicji wroga do wykorzystania. W pośpiechu zdjął plecak P-żołnierza, w którym było trochę ładunków wybuchowych. Do plecaka wrzucił apteczkę, zdjął kewlar z konfederaty, szybko zdrapał z niego zielone P, żeby swoi go nie zastrzelili. Wziął jeszcze jeden karabin i całą amunicję od obydwóch martwiaków.
Xin spojrzał na wszczepiony w przedramię ekranik. Najnowsza technologia pozwalała umieścić tam radar, mapę całej planety i komunikator, dzięki czemu szybko zorientował się gdzie jest. Postanowił nawiązać łączność z kimkolwiek.
- Tu szeregowy Xin! Czy ktoś mnie słyszy?! - Wykrzyczał do komunikatora.
- Tu komandor Nocturn! Gdzie jesteś szeregowy? - Usłyszał Xin.
- Moja pozycja to kwadrat X34 J12, gdzie jesteście? postaram się szybko do was dotrzeć.
Komandor Nocturn pomyślał, że kolejny żołnierz może mu się przydać do walki. Teraz liczyła się każda jednostka.
- Xin szybko przybądź do Centrum Informacyjnego.
Xin szybko sprawdził na mapie gdzie to jest.
- całkiem niedaleko pomyślał. Powinien dotrzeć w 10 minut jeżeli nic mu nie stanie na drodze.
-Tak jest komandorze! będę na miejscu za 10 minut... no za 15. Aha i jeszcze jedno, mam na sobie kewlar konfederatów z zadrapanym P na piersi. Nie ustrzelcie mnie. - powiedział.
- Dobra. Będziemy na ciebie czekać. - Usłyszał w odpowiedzi.
Xin zerkając co chwila na ekran, pobiegł w kierunku centrum. W okolicy było słychać wybuchy, strzały i krzyki walczących żołnierzy. Miał nadzieję, że dotrze cały do centrum. W końcu nie na darmo nazywano go szczęściarzem, tylko, że swój limit już chyba wykorzystał w pełni.
Okiem szeregowca
12 VI 2004 17:21 CET ksch
Ksch leżał, podobnie zresztą jak wszyscy żołnierze, za zniszczonym murem Centurm Informacyjnego. Cuchnęło tu strasznie, fekalia, odór ciał i wszechobecna krew robiły swoje. Miał dosyć, jak wszyscy. Rana w nodze paskudnie się jadziła, ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że ich ubywało, a Konfederatów wprost przeciwnie. Pochowani na dachach budynków, za załomami domów, za wrakami wozów opancerzonych prowadzili ostrzał. Valkiriowcom brakowało amunicji, więc starali się strzelać wyłącznie mając okazję do trafienia.
Odwrócił się w stronę wejścia do Centrum. Stał tam Nocturn i Aethan. Obaj zdawali się nie martwić, jednak wiedział, że jest inaczej. Wiedział, że muszą czuć odpowiedzialność za swoich ludzi, no i za Centrum.
Ostatniej nocy prawie w ogóle nie spali. Walka trwała bez przerwy. Kiedy na kilkanaście minut Konfederaci przestawali strzelać, wiadomo było, że szykują jakąś niespodziankę- pierdolonego boota, albo inny czołg. Teraz przerwa trwała już drugą godzinę. Zanosiło się na najgorsze...
- Kapitanie!- krzyknął postawny oficer w kierunku znacznie młodszego żołnierza.
- Tak panie komandorze?- kapitan podbiegł do przełożonego.
- Ci żołnierze mogą się długo bronić, nie sądzisz?- mówiąc to komandor wskazał ręką w stronę zniszczonego Centrum Informacyjnego. Kapitan wziął do ręki lornetkę i przyglądnął się ukrytym za murem żołnierzom Valkirii.
- Są zmęczeni- zauważył kapitan
- I nie mają szans na ucieczkę- dodał komandor. Dowództwo upoważniło mnie do zaproponowania im kapitulacji na honorowych warunkach- wycedził chłodno komandor...
Aethan przyglądał się linii pierwszych budynków.
Zauważył kilka sylwetek idących w ich stronę.
- Nocturn?
- Tak?
- Spójrz tam- mówiąc to Aethan podał mu lornetkę.
- Nie wierzę- odparł kręcąc głową Nocturn.
- Myślisz o tym samym co ja?- zapytał beznamiętnie Aethan.
- Mhm, zaproponują nam poddanie się...
- A my każemy im iść do stu diabłów?
Nocturn nic nie odpowiedział. Powiódł wzrokiem po ukrytych sylwetkach swoich żołnierzy...
***
12 VI 2004 18:01 CET Nocturn
Nocturn obserwował jak drop-pod powoli opada w okolicach Placu Zwycięstwa - kilkanaście przecznic od Centrum Informacji. W tym czasie dołączył do niego Aethan, a wkrótce potem przybiegł Randal z meldunkiem o stanie oddziałów broniących budynku.
-Mało, mało nas - to jest najgorsze, wszyscy jesteśmy rozrzuceni małymi grupami po całym mieście - trzeba by się jakoś zebrać - powiedział Nocturn.
-Rozkażę wysłać komunikaty do wszystkich jednostek. Trzeba ustalić kilka punktów zbornych:
oczywiście tutaj, Pałac Imperialny, Danubia, kompleks Eternia, Koszary Valkirii. Nie wiem jeszcze, gdzie jeszcze mamy silną obronę - odparł kontradmirał Aethan. - Najgorsze jest to, że inni wyżsi rangą oficerowie nie dają znaku życia.
-Może coś szykują? A to co? - powiedział Nocturn, spoglądając w niebo - jakiś myśliwiec Valkirii spadał z olbrzymią prędkością, zanim ciągnął się pióropusz dymu. Kilka sekund później zniknął między budynkami, kilka przecznic od Centrum. Nie było jednak eksplozji.
-Jeżeli przeżył, to ma niesamowite szczęście - powiedział Randal
-Tak, jeżeli przeżył - stwierdził Aethan.
-Skoro już ustaliliśmy, co mamy robić w najbliższym czasie, to warto by było wprowadzić to w życie. Wezmę paru chłopaków i spróbuję przedostać się na Plac Zwycięstwa, do tego drop-poda. Jego załoga może być dla nas niezłym wsparciem.
Nagle odezwał się komunikator Nocturna
"-Tu szeregowy Xin! Czy ktoś mnie słyszy?!
-Tu komandor Nocturn! Gdzie jesteś szeregowy?
-Moja pozycja to kwadrat X34 J12, gdzie jesteście? postaram się szybko do was dotrzeć.
-Xin, szybko przybądź do Centrum Informacyjnego
-Tak jest komandorze! będę na miejscu za 10 minut... no za 15. Aha i jeszcze jedno, mam na sobie kewlar konfederatów z zadrapanym P na piersi. Nie ustrzelcie mnie. - powiedział."
Nocturn wyłączył komunikator.
-Sukinsyn ma cholerne szczęście - powiedział do Randala. - Weź dwóch ludzi i wyjdźcie mu na spotkanie.
- Tajest. - Doc Randal wziął dwóch żołnierzy i ruszył w kierunku miejsca, gdzie rozbił się myśliwiec.
Nocturn został sam na sam z Aethanem, wskazał na plecak i powiedział, co się w nim znajduje. Aethan spojrzał uważnie na komandora i lekko skinął głową.
-Gdybyśmy mieli zostawić Centrum, to te informacje będą cholernie przydatne.
-Gdybyśmy mieli zostawić Centrum, to przydałoby się, żeby żadne informacje nie dostały się w łapy konfederatów. Tak się składa, że mam tu speca od materiałów wybuchowych.
Aethan uśmiechnął się.
-J, bądź tak miły i zaminuj Centrum Informacyjne. Nawet uciekać należy z hukiem.
-Tajest - odparł uśmiechnięty J.
-No dobra, Bombardier, Kloszard, Lipa, Słodki: zbierajcie ekwipunek, idziecie ze mną - powiedział Nocturn.
W pewnej chwili zza rogu wychynęło kilka postaci. Wszyscy nosili mundury P-konfederacji
"-Nocturn?
- Tak?
- Spójrz tam- mówiąc to Aethan podał mu lornetkę.
- Nie wierzę- odparł kręcąc głową Nocturn.
- Myślisz o tym samym co ja?- zapytał beznamiętnie Aethan.
- Mhm, zaproponują nam poddanie się...
- A my każemy im iść do stu diabłów?
Nocturn nic nie odpowiedział. Powiódł wzrokiem po ukrytych sylwetkach swoich żołnierzy..."
Żołnierze z zielonym emblematem na mundurach zbliżyli się do oficerów Valkirii
-Jestem kapitan Green. Żądamy poddania budynku! Wy i wasi żołnierze ocalicie życie i...
-....i zostaniemy wzięci do niewoli... - dokończył Aethan.
Nocturn zapalił papierosa i spojrzał na Greena.
-Grzeczniej, synku, za młody jesteś i za niski stopniem, żeby się tak na nas wydzierać. Idź i przyprowadź tatę.
Nazwisko kapitana konfederacji miało odbicie w rzeczywistości, w złości robił się zielony.
-Już my wam pokażemy, wy... - i zamarł patrząc w niebo.
Olbrzymia fregata pikowała z zawrotną prędkością, a chwilę później uderzyła w ziemię, rozległa się potężna eksplozja. Nawet w okolicach Centrum zadrżała ziemia.
-Istotnie, pokazaliście nam jak w jednej chwili zniszczyć piękny statek i zabić mnóstwo własnych żołnierzy - skwitował Aethan.
-My tu jeszcze wrócimy.
-Na to czekamy.
Green, kląc i złorzecząć, oddalił się od Centrum.
-Jak myślisz, jak szybko można spodziewać się ataku? - zapytał Nocturn Aethana.
-Zaraz świt, przypuszczam, że poczekają do niego.
-Do Placu Zwycięstwa nie jest zbyt daleko.
-Ale bierzesz czterech ludzi. W tej sytuacji będzie to poważne osłabienie dla nas.
-Zmieniłem zdanie. Biorę tylko Bombardiera. Jesteśmy w dobrym stanie -postaramy się dostać tam jak najszybciej i jak najszybciej wrócić.
-Trzeba będzie utrzymywać stałą łączność.
-Na to liczę, Etan.
-No dobra, idź.
Nocturn wraz z Bombardierem pobiegli w stronę Placu Zwycięstwa. Świt był tuż, tuż. Było już szaro, a na wschodzie niebo zaczynało się lekko różowić. Dwaj żołnierze Valkirii biegli ulicą, trzymając się blisko budynków i szukając osłon. Teraz ich nie brakowało. Resztki maszyn, pojazdów, ruiny budynków - mogli się ukryć wszędzie. Z drugiej strony wszędzie mógł się ktoś na nich czaić. W pewnej chwili zza roku wyszedł niewielki patrol P-konfederacji. 3 osoby - Nocturn i Bombardier otworzyli ogień. Kilka sekund później P-konfederacja miala 3 żołnierzy mniej. Komandor zdziwił się tak łatwym zwycięstwem i przyjrzał zabitym żołnierzom.
-To jakieś młokosy - wygląda na to, że czują się tu na tyle pewnie, że pozwalają wychodzić na zwiad żółtodziobom.
-Cóż, mają pecha, teraz my tu jesteśmy - powiedział Bombardier.
Ruszyli dalej. Starali się raczej omijać wroga, niż walczyć z nim. Każda walka wiązała się nie tylko z ryzykiem podniesienia rany, ale i ze stratą czasu, na którą nie mogli sobie pozwolić.
W pewnej chwili na ulicy pojawił się boot patrolujący okolicę. Bombardier i Nocturn w ostatniej chwili ukryli się przed jego czujnikami. Kilka cennych minut minęło nim wychylili się z kryjówki i ruszyli dalej. Zbliżali ię do Placu Zwycięstwa. Dochodziły do nich odgłosy walki, raz po raz słychać było eksplozję. Trochę później dało się też usłyszeć okrzyki. W końcu znaleźli się na Placu. Trwała tu regularna, ale w tym wypadku ewidentnie górą była Valkiria. Żołnierze nieprzyjaciela wycofywali się tylko, wgłąb miasta.
-No dobra, trzeba znaleźć dowódcę...
szer. Al-fayed
12 VI 2004 20:04 CET Bombardier
rozejrzał się dookoła placy zwycięstwa, posąg Valkiryjczyków zatykających flagę, leżał przewrócony i cały w kurzu, na obrzeżach placu leżało kilku trupów v-żołnierzy i konfederatów. Nocturn gadał coś z szeregowym który miał na chełmie napis mc_kosa . Podszedł do jednego z trupów PeKonfu, na kołnierzu miał jedno brązowe P. ,,Pewnie P-orucznik" pomyślał bombardier, zaczął go obszukiwać...
- YAAAAHOOOOO- wydarło się z gardła Ibrahima gdy z kieszeni wyciągnął mapę tej części Capital City. Wszyscy popatrzyli się w jego stronę.
- A temu to co?- rzekł mc_kosa
- A nie wiem- odparł mu Nocturn- Bombardier odbiło Ci?
- Komandorze- krzyczyał uradowany al-Fayed- znalazłem mapę- wziął głęboki oddech- Wynika zniej, że nie daleko stąd, a dokładnie na ulicy- tu spojrzał w mapę, w tym samym czasie komandor i szeregowy zbliżali się do niego-... Na ulicy bohaterów Valkirii znajduję sie ich baza zaopatrzeniowa, a na wyspece Vesterplatte, znajduję sie reduta lub fort, coś w tym stylu, która broni się najzacieklej, ale czemu to ja nie powiem.
- Daj mi to- rzekł Nocturn
- Nie komandor poczeka, ja przetłumacze co pisze nad tym Vesterplatte- tu bombardier zaczął się wpatrywać w mapę- pisze tu że na wyspie znajduje się 5 bunkrów z betonu odpornego na działa ich kalibru, w bunkrach są stanowiska karabinów maszynowych i plazmowych, jest też bateria hałbic, i moździerze. Najprawdopodobniej w środku znajduje się 500 lud...KURWA o 21.38 zaczną obstrzał Centrum Informacji a 21.45 rozpocznie szturm 256 pułk pancerny...
First Contact
12 VI 2004 21:22 CET mc_kosa
Żołnierze 124 plutonu to zawsze były twarde chłopaki” – przypominał sobie mc_kosa wypowiedz usłyszaną w jakichś starych kronikach . Istotnie , ostatni godziny pokazały ich wartość bojową . Mimo co raz to nowych ataków Plac zwycięstwa był niezdobyty . Odpowiednio rozstawieni i ukryci Vojownicy z łatwością zdejmowali wrogów . Nawet te ich booty nie mogły sobie poradzić. Mc_kosa wyjrzał zza załomu – już po chwili seria jakiegoś konfederata omal nie urwała mu głowy .
uuuff , mało brakowało – przełknął ślinę . Wyjrzał po raz kolejny , z wprawą ściągnął 2 konfederatów ukrytych za beczkami jakieś 300 metrów dalej . Ogarnął spojrzeniem pole bitwy - nie wyglądało to źle . Mało rannych , nastroje żołnierze niemal świetne jedyna rzecz jaka go martwiła to ta fregata która przyrżnęła w okolicach Centrum Informacji – to było jakieś 15 minut temu ale słup dymu dalej wyglądał świeżo . Nagle zobaczył coś w jednej uliczce , przysunął wizjer bliżej oka . „O bogowie !! To nasi !!” – z uliczki wychodzili jacyś dwaj pokiereszowani żołnierze w V-pancerzach osobistych , jeden wyglądał na jakąś „szarżę” . Chwycił za interkom.
-Sir , tu szeregowy mc_kosa od ulicy Bohaterów Imperium idzie mały odział naszych – nie mógł ukryć podniecenia .
- To na co czekasz kurwa ?!? Idź po nich zanim jakaś zbłąkana kula wyprawi ich do boga !!- dowódca nie mógł ukryć wkurwienia ...
mc_kosa i jego odział poderwali się do biegu ....
Valkiria kontratakuje
12 VI 2004 22:44 CET Nocturn
Nocturn z daleka poznał dowódcę oddziału znajdującego się na Placu Zwycięstwa.
"Kurwa, czemu spośród wszystkich pułkowników, musiałem trafić akurat na niego..."
Na spotkanie Nocturna i Bombardiera wyszedł wysoki oficer o kruczoczarnych włosach, w czyściutkim mundurze. Z lekką pogardą spojrzał na Nocturna, ubrudzonego od butów do bandaża na głowie.
- Cześć, Morrk - powiedział.
- Cześć, Nocturn - odpowiedział dowódca stodwudziestkiczwórki.
Atmosfera powitania nie należała do gorących.
- Znów zrobili Cię komandorem? - zapytał pułkownik, patrrząc na pagony - jeden z nich lekko się oderwał i wesoło majtał na wietrze.
- Ano - Nocturn zapalił papierosa. - Przejmuję dowodzenie.
Morrk spojrzał na niego i zacisnął usta. Decyzja Nocturna nie mogła przypaść mu do gustu, ale komentarz zachował dla siebie.
- No dobra, skoro mamy już to wyjaśnione. Zbierz swoich ludzi, ilu ich tu masz?
- Prawie pięć setek
Nocturn otworzył oczy ze zdumienia, liczba przekraczała najśmielsze oczekiwania i w jego głowie zaczęły formować się pomysły, co można zrobić z taką siłą.
- Dobra, trzeba opracować plan - wyjął komunikator i skontaktował się z Aethanem. Głos kontradmirała niemal niknął wśród wystrzałów.
- Nocturn, jasna cholera, kiedy tu będziesz?
- Nie będę.
- Co, kurwa?
- Zamiast tego wyślę Ci 150 ludzi i 2 Człapaki
- A skąd tyś taki oddział wziął?
- Heh, od Morrka
W komunikatorze słychać było Aethana krztuszącego się od śmiechu.
- Zemsta jest słodka, Noc?
- Miodzio - komandor przedstawił Aethanowi informacje dotyczące 124 oddziału, bazy zaopatrzeniowej konfederacji i Vesterplatte.
W międzyczasie 8 kilkunastoosobowych grup ruszyło w stronę Centrum Informacji.
- Co masz zamiar zrobić z resztą tych ludzi? - zapytał kontradmirał. - Skoro jest ich tylu, to można pomyśleć o czymś więcej, niż tylko obronie.
- O tym właśnie myślałem. Między Placem Zwycięstwa a Centrum jest mało konfederatów - głównie jakieś żółtodzioby i kilka bootów, niezbyt silnych. Możnaby oczyścić ten teren i zająć kwadrat między placem, Centrum, Muzeum Techniki i Vesterplatte.
- Masz zamiar zająć bunkier? Tam jest, jak mówiłeś, 500 ludzi.
- I to jest problem - Nocturn spojrzał na zegarek. - Atak zacznie się 21.38,a potem do akcji wejdzie ten pułk pancerny.
- Spróbuję nawiązać kontakt z kimś z lotnictwa i sprawdzę czy nie da się podrzucić na bunkier kilka wybuchowych niespodzianek.
- W porządku. Prześlij mi też na V-compa wszystkie dane dotyczące bunkra - jego plan, wejścia, wyjścia - obchodzą mnie głównie nieformalne wejścia i wyjścia: ewakuacyjne, kanały, szyby wentylacyjne. Przyślij też jak najdokładniejszą mapę ulicy Bohaterów Valkirii.
- Mała akcja dywersyjna?
- Coś w tym rodzaju. I przyślij mi J, jak tylko posiłki, które wysłałem opanują trochę sytuację. Na razie wezmę się za ten punkt zaopatrzeniowy.
- No dobra, w takim razie bierzmy się do roboty, bo czas goni. Trzymaj się i bądź w kontakcie.
Aethan rozłączył sie. Nocturn wyświetlił holomapę na ścianie jednego z budynków.
- No dobra, Morrk - bierz 80 ludzi - cztery grupy dwudziestoosobowe i kierujcie się do Muzeum Techniki. Chcę, żeby cały ten kwadrat był wolny od konfederatów. Jak tylko zdobędziesz muzeum wyślij kilka 8-10 osobowych patroli, żeby czyścili ulice. 80 zostaje na placu, reszta rozchodzi się w kilkunastoosobowych grupkach i zabiera się za polowanie na konfederatów w tym kwadracie. Każdy oddział ma mieć jakiś komunikator i utrzymywać łączność z dowództwem - wszystkie meldunki idą do mnie i Aethana. Ja wezmę trochę ludzi i zabiorę się zza bazę zaopatrzeniową. Vesterplatte zostawiamy sobie na deser, tak jak ten pułk szturmowy. Mamy trochę czasu, jeżeli nie przyspieszą swojego ataku.
Żołnierze rozbiegli się. Na Placu, oprócz mającego go bronić oddziału został Nocturn i około 30 szeregowych.
Niedługo potem Nocturn wyjął swojego mini V-compa. Holoekran wyświetlił plany miejsca, gdzie znajdował się punkt zaopatrzeniowy P-konfederacji.
- Dobra chłpaki. Zrobili sobie magazyn w starej szkole. Dobry wybór, bo szkoła ma tylko dwa wyjścia i cholernie mocne szyby. W sumie nic dziwnego, dzisiejsze dzieciaki są gorsze niż cały szwadron P-konfederatów. Czeka nas brudna robota. Odwalcie ten właz - Nocturn wskazał na płytę prowadzącą do kanałów. - I weźcie trochę materiałów wybuchowych. Przydadzą się.
Żołnierze powoli wchodzili do kanału. W środku, jak to w kanałach, było ciemno i śmierdziało . Nocturnowi i Bombardierowi, którzy walczyli już niemal dobę nie przeszkadzało to zbytnio, na polu bitwy niewiele jest przyjemnych zapachów, ale reszta krzywiła się niemiłosiernie, dwóch nawet zwymiotowało. Na szczęście kanałami do szkoły szło się zaledwie kilkanaście minut. W końcu stanęli pod kolejnym włazem.
- No dobra, mc_kosa, chodź ze mną. Bombardier - kiedy usłyszysz huk wybiegasz i wpadasz do szkoły prowadząc natarcie. Weź ze sobą 14 ludzi i zabierz się za piętra - ja biorę parter i piwnice.
-Tajest.
Nocturn wspiął się na drabinkę i lekko uchylił właz. Widział nogi oddalającego się żołnierza P-Konfederacji. Poczekał ,aż żołnierz zniknie za rogiem budynku i odsunął płytę. Nie było widać więcej straży. Nic dziwnego, szkoły były mocnymi budowlami, nie było sensu trzymania zbyt wielu żołnierzy na zewnątrz. Nocturn wyszedł z kanału, tuż za nim pojawił się mc_kosa.
Nocturn podbiegł do rogu. Strażnik wracał. Kroki zbliżały się. Komandor wyciągnął noż plazmowy i czekał. Kiedy tylko konfederat wychynął zza rogu, Nocturn zadał cios - żołnierz zwalil się na ziemię. W tym czasie mc_kosa założył trochę ładunków przy jednej ze ścian.
Kilkanaście sekund później dwaj żołnierze Valkirii znów byli w kanałach.
- Odpalaj - powiedział Nocturn do mc_kosy.
Na górze rozległa się eksplozja. Żołnierze Valkirii wypadli z kanału i wbiegli do szkoły przez wyłom w ścianie. Przez drzwi wyskoczyło na zewnątrz kilku żołnierzy konfederacji. Ubezpieczający wychodzących Bombardier i dwóch żołnierzy otworzyli do nich ogień. Wrodzy żołnierze zwalili się na ziemię. Valkiria wtargnęła do budynku szkoły.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stont kleeckam
|
Wysłany: Pią 11:41, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Aethan
14 VI 2004 9:47 CET Aethan
odłożył swój V-comp i chwycił za karabin. Po pięciu sekundach wychylił się zza załomu i oddał kilka strzałów w kierunku przeciwnika. Nie walczył w pierwszej linii, stanowisko miał kilkanaście metrów wyżej niż, na 3 piętrze, więc mógł się zająć dowodzeniem. Miał tylko nadzieję, że konfederaci nie mają snajperów.
Z daleka dało się słyszeć większy wybuch. Aethan popatrzył w stronę szkoły, z której wydobywał się słup dymu, momentalnie rozgorzała tam strzelanina.
- Nocturn?! Jak sobie radzicie? Co? Powtórz!
- Wszystko idzie zgodnie z planem?
- Dałeś plamę? Mów poważnie!
- Mówię, ze wszystko idzie tak, jak to pomyślałem.
- Aha. OK, zajmijcie ten magazyn i przyślijcie mi trochę ludzi!
- Już do Ciebie idą! Trzymajcie sie tam, Nocturn out!
- Aethan out.
Odłożył komunikator, oddał kilka strzałów w kierunku wroga i poczuł sygnalizator wiadomości.
" Do wszystkich oficerów MSV!
Imperator został ewakuowany. Wraz z nim odleciał admirał ARTUT oraz kilku innych przedstawicieli kadry dowódczej. Obrona, trwająca już 5,5 godziny została pozostawiona w rękach komandora Jareiro. Konfederacja zamknęła pierścień wokół planety, cała łączność jest zagłuszana. Fregaty imperialne zostały odparte poza orbitę geostacjonarną, bitwa toczy się w polu asteroidów."
Zajebiście - pomyślał Aethan i wzdrygnął się w myślach na swoje położenie.
- Nocturn! Starajcie się nie uszkodzić zaopatrzenia, przyda nam się!
Przy jego pozycji, za załomem wylądował Ksch.
- Admirale, "Kark", tzn sierżant Gabros, melduje, że nie utrzyma pozycji przy prawym skrzydle!
- Zajebiście!*#!^ Biegnij do niego i krzycz, żebyście się przenieśli do środka, wysadzić fasadę, żeby nie dostali się do środka!
- Tak jest!
- I uważajcie na siebie, nie stać nas na kolejne straty!
- Tak, sir.
Aethan oddalił się ze swojego stanowiska dowodzenia do wnętrzna budynku. Szybko dotarł do terminala centralnego komputera, wprowadził kod i nakazał komputerowi zablokować grodzie do podziemi oraz wysadzić przejścia na parterze do podziemi na hasło głosowe.
- Kurwa... gdzie jesteście?...
Szeregowiec J.
14 VI 2004 11:55 CET J
"Dobra. Zaminować budynek, zaminować budynek... KURWA, CZYM?!?!?!" - wkurzony J szedł do miejsca, gdzie zostawił plecak. "Spokojnie, spokojnie" - mówił do siebie - "zostało parę kilo tego świństwa. Moment. Przecież to budynek rządowy. Musi mieć mechanizm samozniszczenia. Chociaż jak znam życie to jest podpięty w tym pomieszczeniu w podziemiach... Ehhh"
Rozejrzal się po okolicy. Zniszczone budynki, trupy, uszkodzone booty, kilka rozwalonych czołgów...
- Sir!!! Sir!!! - podbiegł do sierżanta Randala.
- Czego chcesz? - zapytał ostro dowódca.
- Potrzebuję dwóch ludzi. Natychmiast, sir.
- Dobra. Mike! Broda! Idźcie z nim!
Dwóch szturmowców podniosło się z kupy gruzu, za którą leżeli i chyłkiem pobiegło do J.
Ten już miał plan. Czołg, który zauważył należał do najnowszego modelu KPGF-319. Te cholerstwa były napędzane małą elektrownią atomową... Wystarczyło wymontować izolowany rdzeń i podłączyć do niego trochę ładunków. "Może to nie będzie Hiroshima, ale jakieś 300 ton będzie miało, a nawet jak się nie uda... No cóż. Brudne bomby też mają ładny skutek..." - uśmiechnął się wrednie.
Osłaniając się nawzajem pobiegli w stronę pojazdu. Odezwało się kilka karabinów konfederatów. Przypadli do ziemi i odpowiedzieli ogniem. J odpalił ze śrutówki granat dwunastomilimetrowy. Nie miał takiej skuteczności jak ręczny, ale zmusił przeciwników do szukania osłony. W tym czasie trzech V-żołnierzy znalazło się już przy czołgu. J założył ładunki tnące. Schowali się za opancerzonym fartuchem gąsienicy. Krótki huk po paru sekundach i przedział generatora stanął otworem. J wyjął narzędzia i zanurkował do otworu. Krawędzie były cholernie gorące. Skrzywił się z bólu, zacisnął zęby i zaczął odkręcać śruby. Pozostali dwaj go osłaniali odpowiadając ogniem na sporadyczny ostrzał konfederatów. Mijały minuty. W końcu ostatnia śruba puściła. J wyjął ostrożnie rdzeń.
"Dobra chłopaki. Zmywamy się z powrotem."
Pobiegli. Wrogi ostrzał był wyjątkowo niecelny. "Zmęczyliście się już? Poczekajcie. Zaraz zorganizuję wam fajerwerki."
Wpadli między własne umocnienia. Na widok szeroko uśmiechniętej mordy J i znaku radioaktywności na rdzeniu kilku żołnierzy wytrzeszczyło oczy.
Nie zważając na nich zabrał się do pracy. Znał te rdzenie całkiem nieżle. Miały formę kuli co zdecydowanie ułatwiło mu sprawę. Przygotował niewielkie kostki plastiku. Obkleił nimi rdzeń i do każdej z nich dołączył drucik. Wszystkie kabelki miały tę samą długość. Związał je i podpiął do detonatora radiowego. Pobiegł do podziemi. Umieścił bombkę na najniższym poziomie, do jakiego miał dostęp. "Gotowe."
Uśmiechnął się znowu. I znowu paskudnie. "Konfederaci mnie znienawidzą." - pomyślał i poszedł na górę. Po drodze spotkał Aethana. Wyprężył się służbiście i zameldował:
- Sir! Budynek, zgodnie z rozkazami komandora Nocturna, zaminowany.
- Doskonale. Jak tylko przybędą posiłki masz natychmiast udać się do niego. Jest na ulicy Bohaterów Valkirii. Pójdziesz od strony Placu Zwycięstwa.
- Tajest, sir! Panie admirale, to jest detonator do bombki, którą zostawiłem. Jeśli będziecie musieli jej użyć odpalajcie jak będziecie w odległości przynajmniej 500 metrów od budynku. I najlepiej zza jakiejś grubej ściany. To duża bombka, sir. - przekazał niewielki detonator, zasalutował i poniegł na swoją pozycję.
Aethan popatrzył za nim myśląc: "Oszalał, czy co? Jakim cudem znalazłby tyle materiałów? Może przemęczony, albo co...? No dobra... W końcu to on jest saperem i jeszcze żyje..."
Okiem szeregowca
14 VI 2004 12:30 CET ksch
Niewiele z tego wszystkiego rozumiał. Po pierwsze po co część oddziału gdzieś poszła? Po drugie dlaczego zaminowali Centrum Informacyjne? Czyżby Aethan zamierzał wysadzić wszystkich w powietrze...
A u nich nie działo się najlepiej. Mocny atak z prawej strony zabił kilkunastu chłopaków, Kark i Ostatni byli ranni, poddali skrzydło. Tzn., wycofali się z niego na rozkaz Aethana. Teraz Konfedraci byli jeszcze bliżej. Lewa flanka, nieistniała od dawna. Prawa od godziny też nie. Przeciwnicy byli teraz świetnie ukryci za murem centrum z obu stron. A oni w samym środku. Garstka ludzi tuż przy budynku, który był tykającą bombą. Bał się. Bał się jak cholera. Chwycił karabin. Poprawił pozycję. Spojrzał na poharatanego Karka, który uśmiechnął się paskudnie i skinął głową. Zaczęli strzelać równocześnie. Dwie krótkie serie, tak dla zaznaczenia swojej obecności. W ten sposób Konfederacie nie mieli czuć się za tym jebanym murem bezkarni. I wtedy się zaczęło. Zza muru wypadło jednocześnie kilkanaście granatów. Kark skoczył do tyłu, granat rozbryzgał go dosłownie na tysiąc kawałków. Ksch skoczył do przodu, prosto w stronę Konfederatów dostał odłamkami ale przeżył. Nie ruszał sie jednak. Seria wybuchów wprowadziła chaos w szeregi obrońców, rozpierzchli się we wszystkie strony. Konfederaci nacierali. Wyszli zza muru i strzelali do naszych jak do kaczek. Alias dostał w oko- to była szybka śmierć. Aethan starał się zebrać żołnierzy, jednak sam musiał ratować życie. Centrum było stracone. Upadł na ziemię ściskał w ręku detonator., przypomniał sobie słowa J- minimum 500m, oni byli nie dalej niż 10...Przełknął ślinę.
I wtedy Konfederaci zostali zupełnie zaskoczeni, posiłki od strony Placu Zwycięstwa nadeszły. Kilkadzisiąt osób, strzelali i to celnie. Konfedraci zbyt pewni siebie zgubili szyk, teraz uciekali w popłochu. Porzucili świeżo zdobyte pozycję. Ksch podniósł się.
I zaczął szaleńczo biec za Konfederatami. Strzelał bezustanku, wpadł w szał, biegł za nimi aż do rogu ulicy, wtedy skończyła mu się amunicja. Przystanął, odwrócił sie. Przy Centrum byli już sami Valkiriowcy. Nie mógł w to uwierzyć.
Szeregowiec J.
14 VI 2004 14:16 CET J
Podniósł się zza osłony. Konfederaci uciekali w popłochu. Rozejrzał się po pobojowisku. "O kurwa..." - pomyślał. Została ich ledwie garstka. Gdyby nie posiłki wróg wgniótłby ich w ziemię samą liczebnością...
Spojrzał po sobie. Zobaczył krew... Swoją krew. Odłamki trafiły go w prawy bok i rękę. Pomacał rany. "Nie jest tak źle. Nie utkwiły w ciele." Wyjął apteczkę. Ściągną kurtkę mundurową i przemył ranę. Następnie obandażował ją. To samo zrobił z raną na ramieniu. "Cholera. Środki przeciwbólowe się skończyły..."
Chwycił plecak. Odmeldował się u sierżanta i pobiegł na Plac Zwycięstwa. Po drodze nie napotkał przeciwnika. Patrole żołnierzy Valkirii skutecznie i systematycznie oczyszczały teren. Dotarł na miejsce po czterech minutach. Tu pobrał trochę amunicji z drop-poda i został skierowany za oddziałem kmdr. Nocturna.
Dogonił ich gdy właśnie walczyli o budynek szkoły. Przypadł tuż obok wysadzonej dziury. Złapał kilka oddechów. Wszyscy żołnierze już byli w środku. Wbiegł do budynku. Parter był już oczyszczony. Pobiegł na górę. Pierwsze piętro. Tu wrzała walka. V-żołnierze oczyszczali salę po sali. Schemat był cały czas ten sam. Wywarzyć drzwi, wrzucić granat, eksplozja, wbiega dwóch żołnierzy i sprząta co zostało. Reszta osłania korytarz. Dołączył do Bombardiera. Walka trwała. Wróg bronił się dobrze, ale był na przegranej pozycji. Nie spodziewany atak zaskoczył ich.
Pierwsze piętro oczyszczone. Żołnierze wchodzili już na drugie. Posuwali się szykiem ubezpieczonym. Ostrzeliwali się cały czas.
"J!!! Do mnie!!!" - usłyszał kmdr Nocturna przez hałas bitewny.
Pobiegł na dół. W drodze zdążył odkrzyknąć: "Idę!!!"
Już był w piwnicach. Komandor pochylał się nad czymś. Odwrócił się do J.
- Zaminowali budynek. Dwie minuty.
- Proszę się odsunąć, szefie. - wyjął narzędzia.
Czas naglił. Ranna ręka i ból nie ułatwiały sprawy. "Spokojnie, spokojnie..." - zacisnął zęby. Zabrał się do pracy. Sprawdził obudowę. "Zwykły zapalnik. Żaden problem." - pomyślał. Otworzył skrzynkę. Plątanina kabelków. Sprawdził napięcie. Odciął trzy. Zostało sześć. Sprawdził gdzie prowadzą. "Dwa zapętlenia..." -odciął je. "Napięcie do zegara z baterii" - kolejny wyeliminowany. Walka na górze trwała. Zostało 45 sekund. Musiał się pospieszyć. Trzy kabelki. "Te dwa idą do ładunków, a ten? Cholerny sprzęt Konfederatów. Wszystko komplikują." Chwycił wszystkie trzy i szarpnął...
Nic się nie stało. Odetchnął.
- Sir, rozzbrojone.
- Dobra robota.
Budynek został opanowany.
Wrpowadzanie
14 VI 2004 14:54 CET Yaahooz
kodów trwało dobre kilka chwil, a myśli plątały się po głowie kontradmirała. Podając kolejne wymagane kody zabezpieczeń, mające umożliwić blokady grodzi, Aethan przeglądał wyrywkowo meldunki z ostatnich kilkudziesięciu sekund. Papieros tlił się lekko, dym snuł się po ciemnym, rozjarzanym tylko światłami wolframowymi pomieszczeniu dowodzenia, cienie zalegały w każdym kącie.
– A więc to ma już być koniec? - usłyszał nagle cichy głos z boku sali i niemal udławił się papierosem ściskanym między zębami. Błyskawicznie sięgnął po pistolet przy pasie, nie zastanawiając się wykonał półobrót i wystrzelił "z biodra" w stronę, skąd dobiegł głos. Dopiero po ułamku sekundy dotarło doń, że zna ten głos, choć teraz towarzyszyło mu dziwne echo, jakby dobiegał z większej odległości niż się wydawało.
Wiązka zjonizowanego gazu poleciała w stronę postaci, która siedziała na krześle przy innym terminalu, jakieś 4 metry dalej... i przeleciała przez nią, jakby to był holoprojekt, a nie żywa istota. Twarz ukryta w cieniu utrudniała identyfikację, w fotelu wypaliło dziurę. Postać wyciągnęła rękę w geście stopowania kogoś lub czegoś i wstała. Weszła w krąg światła jednej z żarówek, tych które dają więcej cienia niż światła. Aethan puścił pistolet, ten upadł metalicznie na podłogę. Pół twarzy w cieniu, drugie w świetle, które... nieco prześwitywało przez twarz. Yaahooz uśmiechnął się lekko, ale nie podszedł bliżej.
– Dziewczyna, Michał. Wydobądź ją ze szpitala. Ona ma dużą rolę do odegrania.
Kontradmirał był nieco blady, ale zdołał wydusić
– Ale... przecież...jak to...Ty...ja sam Cię...
– Dziewczyna, ona jest kluczem, śpiesz się. Muszę iść. Ona teraz śni więc dla mnie to najlepszy czas. Ona wam pomoże.
Yaahooz cofnął się w cień...
***
14 VI 2004 19:21 CET Nocturn
Budynek został opanowany. J otarł pot z czoła, Nocturn głeboko odetchnął z ulgą. Pozostali żołnierze przeczesywali pomieszczenia, aby dowiedzieć się czy nie ma innych przykrych niespodzianek. mc_kosa przybiegł trzymając w ręku plik papierów.
- Sir, tu jest spis tego, co tu trzymali.
Nocturn przejrzał listę i sięgnął po komunikator.
- Aethan, mamy tu mnóstwo ciekawych rzeczy - broni jest mało, ale za to jest solidna, jest trochę materiałów wybuchowych. Najwięcej jest rzeczy i przyrządów służących do pomocy medycznej. Możnaby tu zrobić coś w rodzaju lazaretu jak tylko trochę uprzątniemy, nadaj komunikat, żeby przetransportować tu rannych.
- Zrobię to - głos Aethana był cichy, ledwo słyszalny.
- Coś się stało?
- Nie, nic. Nie martw się. Bez odbioru.
Nocturn zdziwiony patrzył na komunikator, ale cóż mógł zrobić?
"Aethan sobie poradzi. Trzeba przysposobić to miejsce, żeby stworzyć odpowiednie warunki dla rannych".
Oddział, który przed chwilą szturmował szkołę, teraz uwijał się oczyszczając pomieszczenia. - J, przypilnuj, żeby materiały były odpowiednio zabezpieczone. Będą nam jeszcze potrzebne.
Żołnierz pobiegł wykonać rozkaz.
Nocturn wraz z Bombardierem obeszli całą szkołę doglądając wszystkiego. Komandor obejrzał zdobytą broń. Wybrał sobie karabin szturmowy i sporą ilość amunicji do niego. Dwa największe pomieszczenia zostały zamienione w magazyny, pozostałe zostały wyłożone kocami, brezentami i wszystkim, co mogło się nadawać na prowizoryczne posłania dla rannych.
Kiedy wszystko było gotowe, wyszedł przed szkołę. Komunikat od Morrka przyniósł kolejne dobre wieści - Muzeum Techniki zostało opanowane. Valkiria umocniła się w tej części miasta - małej, bo małej, ale zawsze był to jakiś przyczółek, do którego mogli ściągać żołnierze.
"Teraz Vesterplatte, tylko jak się do niego dobrać?"
Nocturn jeszcze raz wyświetlił hologramowy plan bunkra. Aethan nie powiedział nic o możliwości sprowadzenia kilku bombowców, żeby zaatakować Vesterplatte z powietrza. Komandor oglądał dokłądnie każdy skraweek bunkra. Było kilka miejsc, gdzie sprawny oddział mógłby niemało namieszać, ale dostanie się do nich było nie lada problemem. Szturm byłby szaleństwem, jedynie podstępem możnaby się dostać do środka. Było kilka możliwości, ale żadna nie była na tyle bezpieczna, żeby się na nią od razu zdecydować.
"Trzeba będzie trochę ludzi i człapaków, żeby odciągnąć ich uwagę. Wtedy jeden mógłby się dostać od strony wyjścia ewakuacyjnego albo spróbować szybami wentylacyjnymi... a w zasadzie czemu miałby to zrobić jeden oddział? Pozorowany szturm na bunkier, dodatkowo pozorowany atak na wyjście ewakuacyjne, a właściwy oddział wszedłby szybem wentylacyjnym... trzeba by to skonsultować z innymi oficerami"
- Aethan, moglibyśmy ogłosić małe zebranie oficerów, powiedzmy na Placu Zwycięstwa? Obgadalibyśmy dalszą strategię...
Szeregowy Xin
14 VI 2004 20:37 CET Xin1
biegł ulicą w kierunku centrum informacyjnego. Oddał kilka strzałów na oślep, z zabranego karabinu wroga, w kierunku pięciu konfederatów, którzy go gonili. Jeden pocisk trafił jednego w nogę powalając go na ziemię.
-Jeden mniej. - pomyślał Xin. - Zostało jeszcze 4 i setki w innych miejscach.
Seria pocisków uderzyła w budynek, obok którego Xin przebiegał.
Skulił się trochę i pobiegł drugą stroną ulicy.
-Gdzie to pieprzone centrum! - Wykrzyczał. Spojrzał szybko na ekran swojego mini V-kompa.
-Teraz w lewo i prosto. - pomyślał patrząc na mapę.
Kolejna seria przeszyła powietrze tuż obok Xina.
Mijając wraki samochodów, bootów i innych pojazdów, pilot biegł dalej ile sił w nogach. Tym razem strzały padły na tyle blisko, że szeregowy aż podskoczył widząc jak pociski trafiają w grunt dosłownie kilka centymetrów od jego nóg.
Xin znów oddał kilka strzałów w kierunku goniących go konfederatów. Tym razem nie trafił, ale wróg musiał uskoczyć przed pociskami, dając Valkirijczykowi kilka cennych sekund na oddalenie się.
Nagle strzał padł przed Xinem trafiając go w udo.
- O kurwa! - Wykrzyczał szybko wskakując za jeden z wraków samochodów. Za zniszczonym pojazdem znalazł martwego V-żołnierza z dziurą w głowie. Teraz był już pewien:
-Cholera! tylko snajpera mi brakowało. - Powiedział do siebie.
Szybko sprawdził stan naboi w magazynku. 20 sztuk.
Zza rogu wybiegło 4 konfederatów. Xin nie zastanawiając się, oddał długą serię w ich kierunku. 4 żołnierzy padło martwych.
-Dobra, został tylko ten pieprzony snajper. - Powiedział sam do siebie.
Xin sprawdził ranę jaką odniósł od strzału snajpera. Na szczęście kula przeszła na wylot. Szybko wyciągnął środki znieczulające i wstrzyknął je sobie w okolice rany. Następnie połknął tabletkę przyspieszającą gojenie się ran.
-Dobra. Teraz cię załatwie. - Pomyślał, zdejmując hełm martwego V-żołnierza i nakładając go na kolbę karabinu.
Nastawił jeszcze tylko jeszcze lusterko wraku na budynek, z którego prawdopodobnie padł strzał.
Wpatrując się w lusterko, wystawił hełm. Miał nadzieję, że snajper okaże się debilem i da się nabrać na taką sztuczkę. Padł strzał i Xin miał już snajpera jak na ręce. Szybko wystawił zwłoki martwego żołnierza za wrak.
-Przykro mi przyjacielu, ale przydasz mi się teraz. - Powiedział Xin zakładając hełm i zdrapując nazwisko byłego właściciela: Johnsons.
Pilot jeszcze sprawdził czy snajper się nie przemieścił.
-Co za debil! - Powiedział sam do siebie. Wróg został na swoim miejscu.
Xin szybko wstał wystrzeliwując cały magazynek w okno, w którym znajdował się przeciwnik. Po chwili z okna wypadły zwłoki wraz z karabinem snajperskim. Xin szybko podbiegł do zwłok, zabrał snajperkę wraz z całą amunicją do niej. Wziął jeszcze pistolet wroga z amunicją i apteczkę. Przewiesił sobie snajperę przez ramię, amunicję do niej schował po kieszeniach. Apteczkę wrzucił do plecaka a pistolet zatknął, zabezpieczony oczywiście, za pas.
Szybko sprawdził swoją pozycję na mapie i pobiegł dalej mijając zniszczone budynki, wraki przeróżnych pojazdów i zwłoki żołnierzy konfederacji i Imperium.
Okręt "Vayde", mostek
14 VI 2004 21:37 CET Craven
- Trzymaj się Vee... - powiedział cicho przez zaciśnięte zęby.
Sytuacja była fatalna. przewaga przeciwnika tak przytłaczająca, że flota została rozproszona i w tym momencie była powoli wykańczana.
Flara która przed chwilą wykonała potężną wyrwę w skupisku wroga i tak nie zdała się na wiele. Statki napływały w wolną przestrzeń i ostrzeliwały słabnącego Vayde.
Kilka sekund później stało się to najgorsze, to czego Craven się spodziewał - ostrzał zniszczył napęd. Vayde mógł się jeszcze chwilę ostrzeliwać, ale ostrzał przeciwnika zmalał.
- Wszyscy i tak wiecie co robić. Wspaniale było z wami służyć panowie - Wstał z fotela i ruszył do wyjścia nie patrząc na lekko zszokowane twarze oficerów.
Za jego plecami rozległ się okrzyk "baaczność!" oficera ochrony mostka i tupnięcie, gdy wszyscy pożegnali kapitana. Potem otwarły się przed nim drzwi i zamknęły za plecami gdy je przekroczył.
W tym samym czasie do Vayde zbliżał się statek którego Craven oczekiwał - przystępowali do abordażu. Chcieli odebrać Valkirii jeden z jej symboli. "To będzie drogi wybryk, nie dostaniecie tego statku" mówił do siebie w myślach, gdy otwarły się drzwi w jego kabinie.
Za nimi znajodowała się zbroja bojowa - wsunął nogi przez otwór w plecach, następnie ręce - klapa się zamknęła. Wyszedł na korytarz - w pancerzu poruszał się inaczej i wyglądał inaczej - jedynie twarz była widoczna pod przesłoną hełmu - zbroja bojowa mierzyła ponad dwa metry i czterdzieści centymetrów, na wielkich naramiennikach znajdowały sie rysunki - czaska na jednym, róża na drugim. Chwycił mocniej broń i ruszył przed siebie.
*Oddziały 1, 2, 4, 5 i 7. Pokład D sektor pierwszy- tam będą dokować!* krzyknął do komunikatora w zbroi biegnąc w wyznaczonym celu...
Po minucie był na miejscu - słychać już było, że statek agresorów podłączył się do Vayde, teraz majstrowali przy śluzie. 60 osób było gotowych by oddać życie za ten statek...
Aethan...
14 VI 2004 22:19 CET Aethan
... popatrzył na detonator, który miał w ręce. "Yaah... a jeśli będziemy musieli się wysadzić? Mam jeszcze sprowadzić tutaj kobietę?" "Jest żołnierzem, tak jak ty" - odpowiedział głos gdzieś w oddali. "Kamil, ale gdzie ja mam jej szukać?" - "Rozejrzyj się..." ostatnie głoski były już ledwo słyszalne. Aethan popatrzył jeszcze raz na detonator. Podszedł do termilana i wstukał kod dostępu do linii zewnętrznej... "Brak dostępu do intersejsu" - czerwony napis oznajmił mu, że P-K odcięli linie od Centrum Informacji. "To tak, jakby odcięto mi uszy, oczy, ręce, język... Zawsze zostaje mózg..." Teraz ten mózg był relatywnie bezpieczny przy Nocturnie, przynajmniej to, co z niego zostanie. "Ciekawe co się dzieje na orbicie..." Nagle, uświadomił sobie coś, co cały czas chodziło mu po głowie... Jego osobiste dane w Centrum! Cała jego praca zgromadzona jest w miejscu, do którego sam Imperator nie ma dostępu. Pobiegł do windy i pojechał na wyższe piętro, gdzie miał siedzibę jego sekretariat. Wszedł do swojego biura. Stał tam zegar augsburski, taki sam, jaki zamontował na Aregorze. Otworzył klapę górną i wymontował z kieszeni trzy optodyski. "Czasem te zegary się przydają". Wrócił na dół... Próbował wyszukać informacji, wskazówek, które powiedziałyby mu, o kim mówił Yaahooz.
Szukał dobre 20 minut po szpitalach, listach urlopowych, tajnych teczkach politycznych... nic... Zmęczony, odchylony na fotelu wreszcie zauważył przychodzącą wiadomość. Podjechał do terminala, wciąż zalogowany był użytkownik Blitz. Aethan odebrał V-mail:
"System dostarczania wiadomości V-mail
Twoja wiadomość do Bow@MSV nie może być dostarczona. Nie ma połączenia z serwerem. Oryginalna treść wiadomości:
Cześć Bow!
Mam nadzieję, że w tym szpitalu jesteś bezpieczna. Słyszałem, że P-Konfiden-raci coś kombinują na orbicie, lepiej by było, gdybyś trzymała się na niższych poziomach, w razie desantu szybciej do bunkra i kapsuł ewakuacyjnych jest bliżej.
Szukałem informacji na temat twojej niezwykłej przypadłości, ale nie znalazłem wiele. Być może to Cię zainteresuje, ale tylko urywki informacji dają się odczytać, reszta jest albo zakodowana, albo zniszczona.
Myślałem nad naszą rozmową. Wiem, że mieliśmy do tego nie wracać, ale nie mogę tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Ja wiem, Valkiria jest ważniejsza, przynajmniej na razie, ale przecież ja też jiej służę. Pamiętaj, że bardzo mi na Tobie zależy, chociaż starasz się tego nie dostrzegać.
Kuruj się, podobno Szpital Stacjonarny im. Imperatora Colonusa I jest najlepszy w tym kwadrancie.
Stęskniony, Blitz"
To jest to.
Aethan szybkim krokiem skierował się do wyjścia. Jego komunikator wypluł z siebie zakłócony głos komandora Nocturna: "- Aethan, moglibyśmy ogłosić małe zebranie oficerów, powiedzmy na Placu Zwycięstwa? Obgadalibyśmy dalszą strategię... "
"OK, niedługo tam będę, muszę tylko coś sprawdzić. Aethan out."
Szpital okazał się być położony na peryferiach miasta, gdzie siły P-konfederatów nie udeżyły. Widać przestrzegają w ostateczności konwencji i nie atakują ważnych obiektów cywilnych. Nie było jednak tam żadnego garnizonu, więc pewnie na ulicach czają się patrole konfederatów.
Aethan wyświetlił z optodysku plan podziemnych tuneli, o których wiedział tylko sztab, a których miało wreszcie nie być. Mieściły się głęboko w skorupie planety, kilkaset metrów pod ziemią, przynajmniej 150 metrów pod ostatnimi oficjalnymi poziomami. Było dojście do hangaru wojskowych kapsuł ewakuacyjnych, 750 miejsc siedziących. Było wyjście oddalone o trzy przecznice od tej "Nemocnicy na krai mesta".
Ni ezdążyły minąć przykazane przez lekarza dwa dni.
15 VI 2004 1:04 CET Bow
Mało tego, minęło niewiele ponad dwanaście godzin od ostatniego obchodu, kiedy ujrzałam przez okno P-konfederatów. Wtedy zrozumiałam, że mogę być sobie nawet umierająca, ale nie tutaj. Szybciutko spakowałam swoje rzeczy i udałam się do piwnic, by wyjść "miejscem dla obcego" jak żartobliwie nazywaliśmy system podmiejskich kanałów. Miałam nadzieję, że nie jeszcze odkryli ich konfederaci. Oczywiście, nie chodziłam "zwykłymi" kanałami, ale specjalną siecią, która miała niewiele wyjść na zewnątrz. Zbudowano ją specjalnie dla oddziałów specjalnych v-armii po to, by w wypadkach takich jak ten, można było bezpiecznie poruszać się pod miastem i niespodziewanie przedostac się na tyły wroga. Mało kto wiedział o tej sieci podziemnych tuneli, spodziewałam się, że przez kilka dni spokojnie sobie w nich pomierszkam, szukając jakiegoś oddziału, do którego mogłabym się przyłączyć. Na razie postanowiłam sprawdzić, co sie dzieje w centrum, więc powoli udałam się w tatym kierunku.
"Erebus" nadal spadał.
15 VI 2004 8:00 CET VeeteK
Dosłownie przed sekundą konfederacka fregata wyrżnęła w ziemię, tworząc falę zniszczenia o promieniu conajmniej kilkuset metrów. VeeteK nie miał zamiaru podzielić jej losu.
- Załoga, przygotować się do opuszczenia pokładu. Kapralu Jeeves, wybierzcie jakieś skupisko sił wroga albo ich fortyfikacje i postarajcie się nakierować nasz statek prosto na nich. Reszta - do podów. Wystrzelimy się nad Jeziorem Imperialnym.
Podobnie jak większość V-korwet, "Erebus" był wyposażony w pody ratunkowe na wypadek zagrożenia. W końcu po co szkolić nowych ludzi, jeśli podobnym kosztem można ocalić weteranów?
Pułkownik wraz z dwoma towarzyszami wstali i skierowali się do podów.
- Powietrza będziemy mieli na jakieś 15 minut, jeśli nikt nas nie wyciągnie w tym czasie z wody, włączcie system hibernacyjny. Jeeves, pośpiesz się!
- Już idę, sir!
- Dobra panowie. Do zobaczenia na dole, przy odrobinie szczęścia... - powiedział VeeteK i nacisnął czerwony przycisk na pulpicie kapsuły. Z cichym sykiem wieko się zamknęło. "Cholera, zupełnie jak w trumnie..." - pomyślał pułkownik.
Cztery pody wystrzeliły z rufy korwety, i przyspieszając, zaczęły spadać ku tafli jeziora.
"Erebus" poleciał dalej tak jak nakierował go pilot, w stronę bunkra obsadzonego przez P-konf, ciągnąc za sobą warkocz czarnego dymu.
Ivan King
15 VI 2004 9:51 CET dejwut
ocknął się i rozejrzał. Siedział w jakiejś dziurze otoczonej murem. Słychać było głosy żołnierzy. "O rzesz ty" Zaklął i wyjrzał nad murek. "Całe szczęście, że to nasi. Shit, ciekawe czy ten pieprzony admirałek rozpuscił plotkę, że zdradziłem... Fuck!" Wolał nie ryzykować. Powoli podniósł się i sprawdił stan swojej osoby. Kilka zadrapań, pare stłuczeń, nic poważnego. Gorzej było z pamięcią. Oststnie co pamiętał to naciśnięcie przycisku w pilocie, by zdlanie odpalić rakiety. "Ciekawe, czy ´Kreolska Ślicznotka´ jeszcze żyje." - pomyślał i nacisnął przycisk sygnału dźwiękowego.
- Sheise! - zaklął głośno i ugryzł się w język.
- Zuomi, ty tylko o jednym, my tu zara wszyscy zginiemy, a ten o sraniu. - zirytowany głos dobiegł zza muru.
- To nie ja! - odparł drugi głos
"Uff, całe szczęście, że do armii nie biorą bystrzaków. Trzeba by sie ruszyć i zorganizowac broń". Miał przy sobie jedynie pistolet, granat i nóż.
Lekko przeskoczył przez mur i zaczął chyłkiem przemykac między budynkami w kierunku miasta. "Zabawimy się w rambo" pomyslał, ale nie minęła nawet sekunda od tej mysli, kiedy zobaczył przed sobą lufy karabinów.
- Nicht shiessen! - krzyknął i podniósł ręce do góry.
- Co?!?! - spytał zdezorientowany człowiek.
- Nie strzelać, jestem cywilem.
Oblicza przeciwników rozpromieniły się, a lufy opuszczono.
"Boże... Co to za chołota, gdybym chciał, juz by byli martwi"
- My też! Philip Mayer. - przedstawił się "dowódca" oddziału partyzantów. - Jestem policjantem. Zebrałem kilku kumpli, zabrałem z komisariatu broń i nadgryzamy PeKonf. Całkiem dobrze nam idzie.
- Mayer, idźmy stąd. Chodźmy do bazy. Tutaj mają nas jak na talerzu - zaniepokoiła się jasnowłosa, krótko ostrzyzona panna. - A ciebie bede miała na oku.
***
- Szefie, znalazłem jakis tunel pod posterunkiem. To nie są ścieki. To jakaś wojskowa konstrukcja.
- Dobra robota, Smitie. Słuchajcie, nie warto siedziec w posterunku, kiedys tak czy siak nas znajdą. Weźcie jak najwiecej broni i amunicji i złazimy do tuneli, może znajdziemy kogoś z armii.
"Sheisse, byle nie Aethana..." zdażył pomysleć Ivan King przed wskoczeniem do tunelu.
Czynnik Psi
15 VI 2004 13:14 CET Yaahooz
Korytarze. Tunele. Smród... Woda chlupocze z każdym krokiem. Pisk jakiegoś gryzonia został zwielokrotniony przez echo w zarośniętym grzybem tunelu. Szeregowa szła powoli, opierając się często o ścianę, hamując odrazę gdy czuła pod ręką coś śliskiego i nadzwyczaj podobnego do flegmy. Smród porażał, zmuszał żołądek do harcy, a na dodatek wycieńczenie organizmu i choroba - niezaleczona w skutek przerwanej rekonwalescencji - robiły swoje. Zawroty głowy, nudności, pogarszający się co jakiś czas wzrok, słuch i węch towarzyszyły jej od dawna. Nie było na to lekarstwa, jak narazie udawało się jedynie zaleczać częściowo objawy. Jeden profesorek powiedział nawet, że ma po prostu wyjątkowo silne migreny i żeby mu nie pieprzyła nad uchem, bo ma prace doktorantów na głowie. Pamiętała, że tak się wściekła, że omal nie doszło do rękoczynów, ale wyszła, życząc mu wszystkiego co najgorsze. Podobno później cierpiał na biegunkę przez kilka tygodni, choć nie wiadomo do końca dlaczego.
Stanęła po raz kolejny, łapiąc oddech i niemal od razu zanosząc się kaszlem, a później zamarła. Przed nią coś się powolutku poruszyło, niemal niedostrzegalnie, gdzieś z przodu, w cieniu. Usłyszała delikatny, metaliczny szczęk naoliwionego zamka, odbezpieczającego broń. Chciała się cofnąć, ale było za późno. Żółnierz wychynął z cienia, przyłożył broń do ramienia i wypalił z odległości kilkunastu metrów. Nie było szans by nie trafił. Zauważyła promień celownika laserowego, małą plamkę zieleni tkwiącą nieruchomo w okolicy jej splotu słonecznego. Strzał miał być śmiertelny. Zdążyła odruchowo zasłonić twarz ręką...
Czas jakby zwolnił. Znowu poczuła nudności, zmysły uległy przytępieniu. Jęknęła, czując nadchodzące sensacje. Ale jednocześnie poczuła też coś dziwnego. Jakby ktoś ją dotknął w okolicach skroni, a później dziwny dreszcz przeszedł przez głowę, w dół ku klatce piersiowej, rękom, nogom, nie omijając miejsc wrażliwych jak pachy i intymnych jak podbrzusze. Tam zresztą, gdzie ukrwienie i system nerwowy były najsilniejsze, odczuła to mocniej. Otworzyła oczy.
Tunel był teraz inny. Jakby zasnuty tysiącem malutkich światełek, linii światła, ale przytłumionego. Powietrze falowało. I to dosłownie, jakby było na pół płynne. Woda była ciemniejsza niż przedtem, a kilkanaście metrów przed nią stał człowiek. Żołnierz przeciwnika. Wyglądał dziwnie. Widziała dokładnie jego oczy, wydawało się, że otacza go delikatne...coś jakby pole, mieniące się kolorami widma. Jego ubranie było ciemne, ale tam gdzie wystawała goła skóra, widziała niemal to, co jest pod nią. Wydawało jej się, że słyszy bicie jego serca, jak krew płynie w jego tętnicach i wraca żyłami. A później ciche szepty. Dochodziły do niej wprost od niego, mimo że chyba nic nie mówił. Nie koncentrowała się na nich, nie było na to czasu. Przez "wody" powietrza zbliżał się powoli, zostawiając za sobą tor rozchodzących się kręgów, pocisk. Powoli i majestatycznie leciał ku jej klatce piersiowej. Poczuła znowu dziwny dreszcz i niemal usłyszała jak ktoś coś mówi w środku jej głowy. A może po prostu wydawało jej się, że tak jest. Niemniej, nagle wiedziała co ma zrobić. Zmrużyła oczy, skoncentrowała spojrzenie na kuli i wyobraziła sobie, jak ta zmienia trajektorię lotu, jak zawraca. Wyobraziła sobie jak nabiera wtedy szybkości. Czuła, że się poci, a później nagle wszystko wróciło do normy, do rzeczywistego pojmowania świata.
Zgieła się w pół i zwymiotowała. Później zerknęła w stronę przeciwnika.
Leżał z przestrzelonym gardłem. Rozejrzała się niepewnie, ale nikogo nie było w pobliżu. Dziwne wrażenie zniknęło...
***
15 VI 2004 14:31 CET Nocturn
Nocturn czekał na resztę oficerów przy Placu Zwycięstwa, tu i ówdzie przechodził jakiś Człapak albo patrol Valkirii, która wreszcie kontrolowała tę część miasta. Zaczynał się niepokoić. Pojawili się już prawie wszyscy, nie było jeszcze tylko Morrka i Aethana. W pewnej chwili ulicą nadjechał niewielki transporter - wysiadł z niego czarnowłosy pułkownik i zbliżył sie do grupki oficerów. Nocturn spojrzał na Morrka - jego mundur cały czas wyglądał tak, jak gdyby wybierał się na paradę - żadnego kurzu czy krwi. Czekali. Aethan nie zjawiał się
- A to co? - zawołał w pewnej chwili jakiś kapitan wskazując palcem na niebo. Mały punkcik szybko opadał w kierunku planety. Po chwili widać było już ciągnący się za nim warkocz dymu.
- To jakiś myśliwiec - odparł Nocturn - mało już ich spadło...
Komandor zastygł i patrzył.
- Bierzcie ludzi, natychmiast! Wszyscy do mnie! - Nocturn był niesamowicie zdenerwowany. Sięgnął po komunikator - Wszystkie jednostki natychmiast kierują się w stronę bunkra Vesterplatte. Panowie, zbierajcie ludzi. To nasza szansa.
Inni też już to zauważyli, opadająca korweta leciała w okolice bunkra.
Nocturn ruszył biegiem. Za sobą słyszał tupot butów innych żołnierzy. Po chwili zaczęli go mijać inni, bardziej wypoczęci, żołnierze. Komandor nie rozstawał się z komunikatorem wciąż wykrzykując do niego rozkazy. Punkt na niebie powiększył się i wyraźnie widać już było czerwone V na kadłubie. W pewnej chwili od statku oddzieliło się kilka kapsuł ratunkowych - kilka sekund później korweta uderzyła o ziemię. Rozległ się potężny huk.
- Sprawdźcie, gdzie są kapsuły... Jeżeli wpadły do jeziora, zorganizujcie ekipę, która ich wyciągnie. Kto jest na nabrzeżu? Zgłaszać się! - krzyczał Nocturn.
Kilka jednostek patrolujących teren odpowiedziało. Potwierdzili, że kapsuły wpadły do jeziora i ruszają im na ratunek, bo udało się odnaleźć kilka V-amfibii.
Minęło dobrych kilka minut nim jednostki Valkirii znalazły się w okolicy bunkra. Okazało się, że korweta uderzyła weń powodując olbrzymie zniszczenia. P-konfederacja ewakuowała się stamtąd właśnie, kiedy zaczęli na nich nacierać żołnierze V-ki. Konfederaci zaprzestali wynoszenia ciężkiego sprzętu i zaczęli się bronić, ale ich sytuacja była opłakana. Za sobą mieli płonący bunkier i jezioro, przed sobą atakującego z coraz większą siłą przeciwnika. Kilka mniejszych grupek przedarło się jedną z bocznych uliczek, ale reszta została dosłownie zmieciona siłą Valkiryjskiego ognia. Nocturn dotarł na miejsce, doczłapał właściwie, już pod koniec starcia. Część bunkra był stertą gruzów przywaloną przez korwetę. Wokół wszędzie widać było żołnierzy Valkirii. Z wewnątrz bukra rozlegały się cały czas wystrzały. P-konf powoli wycofywał się.
- Do wyjścia ewakuacyjnego - ryknął Nocturn i ruszył w tamtą stronę z oddziałem żołnierzy. Do budynku, gdzie mieścił się koniec korytarza ewakuacyjnego dotarli po kilku minutach. Uwijali się tu żołnierze P-konfu wynosząc ciężki sprzęt. Co ciekawe byli atakowani... przez garstkę cywilów. Kiedy znaleźli się pod dodatkowym ostrzałem postawili wyłącznie na wycofanie się z czym tylko się da. Nocturn musiał im na to pozwolić. Jego żołnierze byli zmęczeni po biegu, ponadto nie byli na tyle liczni, żeby uniemożliwić konfederatom ucieczkę. Starcie przy wyjściu, zanim konfederaci się wycofali trwało dobre kilkanaście minut.
Wtedy na plac boju wkroczyły 2 valkiryjskie Człapaki, które zaczęły po prostu masakrować konfederatów. Ci, którzy nie zdążyli się wycofać, wrócili do korytarza. Valkiria obstawiła wyjście.
-Bombardier, J, mc_kosa i jeszcze 6 za mną - powiedział Nocturn wchodząc do korytarza. Konfederaci zdążyli się już wycofać dość daleko. w podziemnym przejściu mało już było światła - większość lamp oświetlających szare ściany było zniszczonych. W pewnej chwili gdzieś przed grupą Nocturna rozległy się strzały. Żołnierze Valkirii przypadli do podłogi, ale kulę i wiązki promieni laserowych nie poleciały. Chwilę zajęło im skonstatowanie, że to ktoś uderzył na P-konf, nie na nich. Zapewne Valkiria zdobyła już główną część bunkra i teraz ścigała uciekinierów. Konfederaci byli wzięci w dwa ognie. Wkrótce i oni to sobie uświadomili, bo kiedy rzucili się znów ku wyjściu, uciekając przed atakiem od centralnej części bunkra, trafili pod ostrzał oddziału Nocturna. Zaczęli się poddawać.
Bitwa o bunkier była skończona. Valkiria znów odniosła zwycięstwo.
Nocturn ruszył korytarzem dalej, póki nie dotarł do miejsca, gdzie widać było płonące resztki korwety gaszone przez Valkiryjskich żołnierzy. Wspiął się po stercie gruzu na górę i rozjerzał po placu bitwy.
- No dobra, 50 osób zostaje tutaj - gasi pożar i przygotowuje bunkier do jako takiej obrony. Reszta wracać do swojej roboty. Oficerowie na Plac Zwycięstwa.
- Sir? - zawołał jakiś szeregowy podchodząc do Nocturna - Wyłowiliśmy trzy kapsuły. We wszystkich włączony był system hibernacyjny. Zarządzić dehibernację.
- Tak. Kto był dowódcą korwety?
- Pułkownik Veetek.
- No tak, to wiele wyjaśnia - Nocturn spojrzał jeszcze raz na płonącą korwetę - Więc to jest ten sławny Erebus?
Komandor sięgnął po komunikator.
- Aethan? Słyszysz mnie? Zdobyliśmy bunkier - nie pytaj jak, ale zrobiliśmy to. Kontrolujemy już cały obszar, o którym Ci wspomniałem...
Nocturn odebrał raport o stanie bunkra, zdobyczach i stratach.
Sposępniał. Niemało żołnierzy straciło życie podczas zdobywania bunkra.
Przypomniał sobie o cywilach atakujących wyjście ewakuacyjne.
- Niech jakiś oficer dowie się kim są.
Szeregowy Xin
15 VI 2004 14:42 CET Xin1
Szedł powoli ulicą opierając się o ścianę jednego z budynków. Przestrzelone udo robiło swoje. Niedość, że ledwo mógł chodzić to jeszcze ból był tak silny, że prawie paraliżował. Wyciągnął kolejną dawkę morfiny i wstrzyknął ją sobie w okolice rany. Ból po chwili minął, ale nadal mógł ledwo chodzić. Opierając się ramieniem o ścianę parł dalej do przodu. Zauwarzył, że na ścianie zostawia ślad krwii. Sprawdził swoje ramie. Miał paskudne rozcięcie w okolicy bicepsu, możliwe, że wdarło się zakażenie. Xin nie miał jednak czasu na opatrzenie rany. Po chwili usłyszał odgłosy prowadzonej rozmowy:
-Gdzie on jest do cholery! Miał tu być w przeciągu 10 minut! - Usłyszał Xin
Szybko wymierzył karabin przed siebie i wyjrzał za róg. Miał szczęście, po raz kolejny, tym razem było to dwóch żołnierzy Valkirii. Xin szybko wyszedł zza rogu i opuścił broń. Dwaj żołnierze szybko wymierzyli w jego stronę.
-Nie strzelajcie! Nie jestem konfederatem! - Wykrzyczał w ich kierunku Xin.
-Udowodnij! - Usłyszał w odpowiedzi.
-Przed chwilą rozmawiałem z komandorem Nocturnem, powiedziałem mu, że w przecięgu 10, 15 minut będę w centrum informacji. - Odpowiedział wycieńczonym głosem Xin.
-Dobra to on. - Usłyszał już stłumiony głos jednego z żołnierzy.
-Jestem Raimon, komandor Nocturn wysłał nas abyśmy wyszli po ciebie. - Usłyszał Xin. Głos jednak ledwo do niego dochodził.
Randal zobaczył jak Xin nagle blednie a oczy zachodzą mgłą. Zauważył także paskudną ranę na ramieniu i udzie, a także rozcięcie łuku brwiowego. Po chwili Xin upadł.
-Dobra bierzemy go do centrum. - Tylko tyle usłyszał Xin zanim całkowicie stracił przytomność.
Kapitan Kemer
15 VI 2004 16:29 CET Kemer
*kschhhhh*- Atum ! Atum, słyszysz mnie ? - z komunikatora wydobyła się tylko przerażająca cisza
-Kurwa, chłopie co się z tobą stało !
Młody faeruńczyk nie miał czasu na rozmyślanie co się stało z komandorem. Rozkazy jakie dostał od Atuma były jasne Centrum Dowodzenia.
-Musze tam dotrzeć...
Ostrza nie wystarczą podczas regularnych starć muszę znaleść jakieś piostlety- ta myśl nie dawała mu spokoju.
Zbliżał się do Centrym gdy zobaczył dwóch żołnierzy z V-logiem na plecach i jednego w kevlarze PeKonfu
-Jacyś konfidenci ?
Ostrza wysunęły się z mechanicznych pochew a ciało znów gotowało się do walki.
Nogi same go niosły, każda sekunda przybliżało go do ZWYCIĘSTWA.
-Jesteście w moim władaniu, wy ludzkie ścierwa ! - ta myśl wybuchła razem z obrazem śmierci kapral
-AAArg !
-Nie !!!!!!!! - wrzasnął szeregowy
Ostrze zatrzymało się tuż przed krtanią nieprzytomnego PeKonfederta.
-Xin ?
-Meldować !- wrzasnął zdziwiony Kemer
-Szeregowy Raimon ! Zostaliśmy wysłani przez komandora Nocturma po tego oto żołnierza!
- W tej chwili zaprowadźcie mnie do komandora !
-Tak jest, sir ! A... co z nim ?- wskazał na pilota
- Zabieramy go idioto ! Kogo oni teraz do armii przyjmują... Jakie macie uzbrojenie przy sobie ?
-Standardowe, sir !
-A jakieś gnaty na zwyczajne, prochowe naboje ?
-Nie, sir ! Tylko blastery
-Czego oni teraz w armii używają...
Czynnik Psi
15 VI 2004 22:21 CET Bow
Korytarze. Tunele. Smród... Woda chlupocze z każdym krokiem. Pisk jakiegoś gryzonia został zwielokrotniony przez echo w zarośniętym grzybem tunelu. Szłam powoli, opierając się często o ścianę, hamując odrazę gdy czułam pod ręką coś śliskiego i nadzwyczaj podobnego do flegmy. Smród porażał, zmuszał żołądek do harcy, a na dodatek wycieńczenie organizmu i choroba - niezaleczona w skutek przerwanej rekonwalescencji - robiły swoje. Zawroty głowy, nudności, pogarszający się co jakiś czas wzrok, słuch i węch towarzyszyły mi od dawna. Nie było na to lekarstwa, jak na razie udawało się jedynie zaleczać częściowo objawy. Jeden profesorek powiedział nawet, że mam po prostu wyjątkowo silne migreny i żebym mu nie pieprzyła nad uchem, bo ma prace doktorantów na głowie. Pamiętam że tak się wściekłam, że omal nie doszło do rękoczynów, ale wyszłam, życząc mu wszystkiego co najgorsze. Podobno później cierpiał na biegunkę przez kilka tygodni, choć nie wiadomo do końca dlaczego.
Stanęłam po raz kolejny, łapiąc oddech i niemal od razu zanosząc się kaszlem, a później zamarłam. Przede mną coś się powolutku poruszyło, niemal niedostrzegalnie, gdzieś z przodu, w cieniu. Usłyszałam delikatny, metaliczny szczęk naoliwionego zamka, odbezpieczającego broń. Chciałam się cofnąć, ale było za późno. Żołnierz wychynął z cienia, przyłożył broń do ramienia i wypalił z odległości kilkunastu metrów. Nie było szans by nie trafił. Zauważyłam promień celownika laserowego, małą plamkę zieleni tkwiącą nieruchomo w okolicy mojego splotu słonecznego. Strzał miał być śmiertelny. Zdążyłam odruchowo zasłonić twarz ręką...
Czas jakby zwolnił. Znowu poczułam nudności, zmysły uległy przytępieniu. Jęknęłam, czując nadchodzące sensacje. Ale jednocześnie poczułam też coś dziwnego. Jakby ktoś dotknął mnie w okolicach skroni, a później dziwny dreszcz przeszedł przez głowę, w dół ku klatce piersiowej, rękom, nogom, nie omijając miejsc wrażliwych jak pachy i intymnych jak podbrzusze. Tam zresztą, gdzie ukrwienie i system nerwowy były najsilniejsze, odczułam to mocniej. Otworzyłam oczy.
Tunel był teraz inny. Jakby zasnuty tysiącem malutkich światełek, linii światła, ale przytłumionego. Powietrze falowało. I to dosłownie, jakby było na pół płynne. Woda była ciemniejsza niż przedtem, a kilkanaście metrów przed nią stał człowiek. Żołnierz przeciwnika. Wyglądał dziwnie. Widziałam dokładnie jego oczy, wydawało się, że otacza go delikatne...coś jakby pole, mieniące się kolorami widma. Jego ubranie było ciemne, ale tam gdzie wystawała goła skóra, widziałam niemal to, co jest pod nią. Wydawało mi się, że słyszę bicie jego serca, jak krew płynie w jego tętnicach i wraca żyłami. A później ciche szepty. Dochodziły do mnie wprost od niego, mimo że chyba nic nie mówił. Nie koncentrowałam się na nich, nie było na to czasu. Przez "wody" powietrza zbliżał się powoli, zostawiając za sobą tor rozchodzących się kręgów, pocisk. Powoli i majestatycznie leciał ku mej klatce piersiowej. Znów poczułam dziwny dreszcz i niemal usłyszałam, jak ktoś coś mówi w środku mojej głowy. A może po prostu wydawało mi się, że tak jest. Niemniej, nagle wiedziałam co mam zrobić. Zmrużyłam oczy, skoncentrowałam spojrzenie na kuli i wyobraziłam sobie, jak ta zmienia trajektorię lotu, jak zawraca. Wyobraziłam sobie jak nabiera wtedy szybkości. Czułam, że się pocę, a później nagle wszystko wróciło do normy, do rzeczywistego pojmowania świata.
Zgiełam się w pół i zwymiotowałam. Później zerknęłam w stronę przeciwnika.
Leżał z przestrzelonym gardłem. Rozejrzałam się niepewnie, ale nikogo nie było w pobliżu. Dziwne wrażenie zniknęło...
Okiem P-Konfederacji
15 VI 2004 23:10 CET ksch
Dowódca siedział wygodnie rozparty w skórzanym fotelu. Siwe włosy opadały mu luźno na plecy. Twarz posępna, jedno oko krwisto czerwone- cybernetycze, drugie głęboko brązowe. Szary mundur ze srebrnymi pagonami dobrze się na nim prezentował. Spoglądnął na holomapę miasta.
Stolica Valkirii niemal w całości była opanowana przez konfederatów. Szturmowali nawet tunele, żeby wziąć do niewoli cywili. To zmusiłoby Imperatora do poddania. W środku mapy miał zaznaczony czerwony kwadrat, który tworzyły cztery punkty- Centrum Informacyjne, Vesterplatte, Plac Zwycięstwa i Szpital. Tam Valkiria odzyskała kontrolę.
- Komandorze BJ, proszę do mnie- wychrypiał do komunikatora.
Po chwili otworzyły się drzwi i do przestronnego pokoju wszedł rzeczony oficer- wysoki, szcupły, z kruczoczarną bródką. Zasalutował. Dowódca wskazał mu miejsce na przeciw siebie.
- Przegrupujcie III i XI oddział zmechanizowany- mówiąc to wskazał na holomapę, niech w nocy przeprowadzi szturm na te pozycję- wskazał na szpital i Centum Informacyjne. W tej kolejności. Mają uciekać w stronę Vesterplatte- tam ich zamkniemy- zrozumiano?- mówiąc to dowódca spojrzał pytająco na swego oficera.
Ten szybko wstał, zasalutował i wyszedł...
Ksch przeszedł na drugą stronę ulicy. Krążyli między ruinami w małych oddziałach. Chcieli mieć pewność, że Konfederaci nic nie szykują. Aethan kazał im patrolować południowy kraniec kwadratu. Ich kwadratu. Rozejrzał się, skinął w stronę Ostatniego. Doszli do Szpitala. Ściemniało się...
Aethan
15 VI 2004 23:48 CET Aethan
szedł ulicą w kierunku szpitala. Z komunikatora dobiegł głos Nocturna:
"Aethan? Słyszysz mnie? Zdobyliśmy bunkier - nie pytaj jak, ale zrobiliśmy to. Kontrolujemy już cały obszar, o którym Ci wspomniałem..."
"Ach, to bardzo dobrze..."
- Kontrolujcie obszar, mam nadzieję, że utrzymamy się tam wystarczająco długo. W takim razie nie będzie mnie na placu, ustalcie coś sami. Być może jest inna droga, żeby wygrać tę wojnę...
Aethan wyłączył komunikator. Wyszedł przed budynek.
- Potrzebuję dwóch żołnierzy! - krzyknął
- Ja! - odezwał się Ksch, który był właśnie opatrywany przez Randala.
- I ja! - opatrujący go też chciał iść.
- Doc, lepiej nie, zostań i opatrz jak najwięcej żołnierzy. W szkole powinny być materiały. Wyślij tam dwóch ludzi z mojego polecenia.
- Sierżancie, to zadanie dla mnie! - do grupki przemówił człowiek w pancerzu konfederacji.
- Hm...? Co? To u was też zdrajcy się zdażają? - spytał kontradmirał z uniesioną na wzór Spocka brwią.
- Melduję, że to nasz, tylko nie znaleźliśmy mu jeszcze odpowiedniej zbroi z Vką.
- Dobrze, w takim razie biorę Ksch oraz was, kapralu... - zwrócił się do jakiegoś żołnierza, szukając jego imienia - Blitz.
- Tajest, melduję, że ten pancerz nie jest mój, pożyczyłem go sobie od świętej pamięci kaprala, który zmarł, pewnie w pierwszym ataku na Centrum Informacyjne. Jestem szeregowy Goodtime.
- Blitz... niech Żaba przeniesie go na najsłodsze połacie łąk niebieskich... Idziemy, panowie.
W tym czasie Ivan King wraz ze swoją grupą schodzili do kolejnego tunelu. To były jeszcze ogólnodostępne drogi ewakuacyjne, spodziewali się, że niedługo znajdą jakichś cywili, którzy być może zechcą się przyłączyć do oddziału.
- Hm... tutaj nic nie ma... Zaraz! Jest przełącznik, w ścianie! - Ivan wymacał go i nacisnął, Kolejne przejście, do wojskowych tuneli, stało otworem. Wskoczyli do środka.
Bow podążała w kierunku, który, jak miała nadzieję, prowadził w stronę wyjścia w okolicach Centrum Informacyjnego. Ściany korytarza przestały być obślizgłe, jakby nagle ktoś zaczął je utrzymywać w pedantycznej czystości. "Ofiarowany" przez P-konfa karabin coraz bardziej ciążył jej w rękach... Schodziła niżej i niżej... jedynym światłem były słabiutkie, czerwone lampki ostrzegawczo-alarmowe na ścianach oraz celownik optyczny broni.
Aethan wraz ze swoją grupą przedostał się na najniższy poziom. Wstukał kod dostępu i w korytarzu zaczęło się palić światło. Uszli około 400 metrów, w sterylnym niemal pomieszczeniu nie było nikogo, ani niczego. Świat, przyroda, wszytko omijało te korytarze, nie wiadomo jak ani dlaczego. Skręcili w prawo, lampy tutaj nie paliły się.
- Musimy iść do głównego rozwidlenia, ten korytarz został obruszony i zawalony w wyniku bombardowań. To dlatego światło się spieprzyło. Trzymajcie broń i noktowizory w pogotowiu.
Ivan King szedł pierwszy, jako jedyny, który dysponował słabym, prowizorycznie zrobionym z celownika noktowizorem. Dobrze, że wspomagał go chociaż dobry wzrok, ale pole jego widzenia i tak nie przekraczało 200 metrów. Cisza... Słychać było tylko powolne kroki jego grupy.
Ksch wychylił się zza rogu, aby sprawdzić, czy droga jest wolna. Kolejny zakręt, którym prowadził tunel, był nieco pokruszony, nie wiadomo, czy przez bombardowanie, czy przez walki.
Ksch wystawił rękę a następnie dwa palce. Aethan wskazał przeciwległą stronę wlotu korytarza i wskazał na obu żołnierzy. Ci, niczym koty, przemknęli się na przeciwległą stronę, Goodtime ubezpieczał tyły, Ksch wychylił się w celu namierzenia postaci, które podążały w ich stronę. Aethan w jednej ręce miał wyłączoną latarkę halogenową, w drugiej ściskał karabin. Gdy potencjalni wrogowie znajdowali się jakieś 220 metrów od nich, Aethan nakazał żołnierzom schować się za zakrętami... Czekali...
Kroki były już coraz bliższe... Aethan dał znak, gdy tamci właśnie wchodzili w główny korytarz.
- Stać! - Ksch krzyknął.
Aethan zapalił latarkę i przyjrzał się grupce.
- Dave Wood. Cóż za zbieg okoliczności, zdrajcy jednak wpadają w ręce sprawiedliwych.
Partyzanci popatrzyli po sobie
- Sir!... Kontradmirale, przedstawił się jako Ivan King, powiedział, że jest z nami. Czy mamy go zastrzelić?
- Nie, aresztować go, Ksch, załóż mu uprząż dla jeńców wojennych.
- Kontradmirale, nic nie rozumiecie, dajcie mi szansę na wytłumacze... - dejwut urwał w połowie zdania, kiedy magnetyczna uprząż zadziała i zablokowała mu ośrodki w mózgu, przejmując kontrolę nad chodzeniem.
- Admirale, on pomógł nam... Nie sądzimy, że zdradził
- Kim jesteście?
- Partyzantka policyjna...
- Więc, droga partyzantko, jesteście solą ziemi, ale nie bądźcie solą w oku, doskonale wiem, że zdradził, widocznie nie miał wyjścia i oszukał was, mistyfikując bohaterskie czyny wobec PK.
- Admirał Aethan! - kobiecy głos, dobiegający nieco z oddali wydawał się jakby nieco załamujący.
- Kurwa, Goodtime, nie miałeś przypadkiem pilnować tyłów?
- Tajest, sir! Przepraszam, sir!
- Kto tam? - Aethan podniósł broń, ale gdyby chciała, nowoprzybyła już by strzeliła mu w plecy.
- Starsza szeregowa Bow, potrzebuję pomocy medyka, ale jestem gotowa do walki...
- Bow!...
***
16 VI 2004 4:22 CET Nocturn
Było spokojnie. I cicho. Tak, jak gdyby nic się nie stało. Tylko szare, postrzębione bombami , pociskami, granatami budynki świadczyły, że w Capital City wciąż trwa walka. Nocturn krążył po Placu Zwycięstwa odbierając komunikaty i wysyłając rozkazy. W międzyczasie znalazł nawet dwie godziny, które przeznaczył na sen. Mało, strasznie mało, ale zawsze to coś. Obserował Xina, który przechadzał się po ulicy. Dzięki medpakom i przyborom zdobytym podczas szturmu na szkołę, sanitariusze byli w stanie postawić go na nogi. Wciąż utykał i o bieganiu mógł zapomnieć, ale był zdolny do walki. Przynajmniej póki brał będzie painkillery. Cóż, cuda nowoczesnej medycyny. Postawią cię na nogi, nawet gdyby twoje ciało tego nie chciało. Nieopodal ten z ostrzami, kapitan Kemer.
Nocturn patrzył w świecący lekko obraz holomapy. Co teraz? Danubia jeszcze się broni, tak samo kilka pozycji rozrzuconych po całym mieście. Komu najpierw przyjść z pomocą? Cisza urwała się, znów z daleka doszły echa wystrzałów i eksplozji, znów gdzieś przeleciał myśliwiec, a za nim dwa kolejne. Nadchodziła kolejna noc. Nocturn miał nadzieję, że żołnierze choć trochę wypoczną... Już teraz wielu z nich poukładało się gdzie mogło i szukało odpoczynku.
W tej chwili z hukiem przeleciał jakiś myśliwiec... i się zaczęło. Na początek wybuch, potem następny. Dwie rakiety czy bomby uderzyły w stojące nieopodal budynki. I wtedy pojawili się konfederaci. Napływali dwoma ulicami, ale było ich mnóstwo i mimo że kilkudziesięciu żołnierzy Valkirii blokowało drogę, siejąc spustoszenie w ich szeregach, oni parli dalej. W końcu po kilkunastu minutach naprawdę ciężkiej walki, wtargnęli na plac. I nie tylko na plac, bo eksplozje zaczęły rozlegać się też w innych częściach, okupowanego przez Valkirię obszaru. W pewnej chwili Nocturnem targnęła potężna fala i odrzuciła go kilkanaście metrów. I tak miał szczęście, bo wielu chłopaków zostało dosłownie zdmuchniętych przez eksplozję. Nocturn widział kilkanaście spalonych ciał leżących nieopodal. Z trudem podniósł się na nogi.
- Wycofywać się, wycofywać - krzyczał, ale niewielu słyszało. Nocturn zebrał niewielką grupę żołnierzy i ostrzeliwując się, ruszyli w stronę jednej z ulic. Przez komunikator ktoś krzyczał, że Centrum już w zasadzie padło. Komandor szukał wzrokiem J. Zobaczył go, jak przyparty do muru próbuje się obronić wraz z Bombardierem przed atakującymi żołnierzami konfederacji. Nocturn pobiegł w tamtym kierunku. Karabin szturmowy wypalał raz po raz. Żołnierze konfederacji ustąpili. Dopadł do J.
- Wysadzaj Centrum.
- C... co?
- To, co słyszałeś, to rozkaz!
- Ale ja go nie mam... sir. Zostawiłem Aethanowi.
Nocturn chwycił za komunikator
- Aethan
- Co jest? Mam coś ważnego, niedaleko szpitala...
- Wysadzaj Centrum
- Co?
- Wysadzaj Centrum, już. Właśnie je zdobyli. Pospiesz się. Mamy tu piekło... Masz te dyski?
- Tak, mam - co się tam u was...
- Wysadzaj - Nocturn rozłączył się.
Chwilę później słychać było potężną eksplozję. Centrum Informacji przestało istnieć.
Nocturn stał. Po policzku ciekła mu łza. Symbol walki z konfederacją, za który tak wielu żołnierzy walczyło z konfederacją właśnie przestał istnieć. Nocturn potrząsnął głową. Obrócił się w stronę żołnierzy.
- Idziemy! - powiedział takim tonem, że nikt nie miał odwagi wejść mu w drogę.
Nocturn ruszył w stronę ulicy, do której zaczął wcześniej wycofywać żołnierzy, ale tam byli już konfederaci.
"Szpital, do Aethana, wspominał coś o innej możliwości zwycięstwa."
I wtedy kolejna eksplozja. Znów rzuciło Nocturnem. Przed oczami miał czerń, ale poczuł jak ktoś unosi go w powietrze i ciągnie. Czuł nogi wleczone po bruku. Nie miał nawet siły, by się wyrwać, by zrobić cokolwiek. Dopiero po kilku minutach takiego wleczenia. Zaczął widzieć cokolwiek, najpierw szary zamasany obraz, potem ostrość widzenia zaczęła wracać. Widział dwie pary nóg po bokach. Powoli uniósł głowę i odetchnął z ulgą - przed nim biegł żołnierz z dużym czerwonym V na mundurze. Wymamrotał coś. Żołnierze zwolnili i rozluźnili uchwyt. Opadł na ziemię, ale powoli zaczął przychodzić do siebie. Z wielkim wysiłkiem stanął na nogi. Kręciło mu się w głowie, przed oczami miał czarne plamki, ale czuł wracające siły. Rozejrzał się. J, Bombardier, Randal i kilku innych. Powoli zrobił kilka niepewnych kroków. Rozejrzał się po okolicy.
- Nie tędy - wymamrotał. - W stronę szpitala. Musimy dołączyć do Aethana. Gdzie jest reszta?
- Poszła w rozsypkę, sir. W zasadzie każdy ratował się na własną rękę.
Wtedy Nocturn załamał się, padł na kolana. Po jego twarzy ciekły łzy. To, czemu poświęcił tyle wysiłku, w co włożył, w co wszyscy włożyli tyle pracy, krwi. To, co kosztowało tyle żyć dobrych, walecznych żołnierzy rozpadło się w ciągu kilkudziesięciu minut. Pozostali żołnierze tylko patrzyli, żaden nie był w stanie wymówić słowa.
Minęło dobrych kilka minut, nim Nocturn podniósł się z ziemi.
- Idziemy - i znów nikt nie śmiał zaprotestować.
Powoli ruszyli dalej. Przekradali się ulicami. Noc i ruiny pozwoliły im się kryć przed wrogiem. W pewnej chwili idący na przedzie Randal przypadł do ściany, zza rogu ktoś się zbliżał. Wszyscy przygotowali broń. Wychylił się żołnierz, potem drugi. Randal już miał strzelać, kiedy usłyszał ciche ´Stać´. Nocturn rozpoznał dwóch żołnierzy, którzy stali zaskoczeni kilka metrów od mierzącego do nich Randala.
- mc_kosa, miło, że żyjesz
- Komandor Nocturn... - powiedział jeden z żołnierzy. - Myśleliśmy, że pan...
- No cóż, a czy wyglądam jak martwy?
- No nie, sir. Nawet pan nie wie, jak...
- ja też, kosa, ja też... niemniej koniec pieprzenia, jest was więcej?
- Nie, sir, tylko my. Reszta grupki, z którą uciekliśmy już nie żyje.
- Mam nadzieję, że z resztą grupki, do której teraz dołączycie nie stanie się to samo...
Niewielki oddział znów ruszył. Nie zaszli daleko. W pewnej chwili z budynku, który mijali rozległy się strzały. Kilku żołnierzy padło. Reszta rzuciła się na ziemię i zaczęła czołgać w kierunku jakiegoś schronienia.
Nocturn wydawał ciche komendy. Wkrótce potem Bombardier i Randal zaczęli przekradać się do budynku od prawej strony, kosa z 2 żołnierzami z lewej. Nocturn i J - ostrzeliwali okna, z których padły strzały.
W pewnej chwili w budynku zaczęła się kanonada, ale żaden pocisk nie poleciał w stronę podkradających się do budynku żołnierzy Valkirii. W pewnej chwili strzały ucichły, a zamiast nich dosłyszeć można było... gwizdaną cicho melodię... hymn Valkirii.
- Nie strzelać!
Z budynku wyszło kilka postaci. Nocturn rozpoznał dwie z nich. Pierwszą był pułkownik Veetek, drugą Xin.
Wzmocnioną grupą znów ruszyli w stronę szpitala. W pewnej chwili do Nocturna podbiegł J.
- Ktoś za nami idzie, sir. Od jakiegoś czasu słyszę kroki i majaczy mi z tyłu jakiś cień.
- Dobrze, Veetek, jak tylko będzie to możliwe przyczajcie się z J i zobaczcie kto to jest, jakby co - zlikwidować - jasne?
- Ok. - cicho powiedział Veetek.
Kiedy mijali następny budynek, dwaj żołnierze wśliznęli się do środka. Nocturn wraz z grupą ruszył dalej. W pewnej chwili z tyłu dobiegł cichy okrzyk.
- Kurwa, Kemer, to ja - J.
Nocturn odetchął z ulgą. Cała trójka zbliżała się do głównej części oddziału
- Rośniemy w siłę - powiedział Veetek.
Nocturn uśmiechnął się smutno.
- Nie taką, jakbym chciał, ale wciąż jest nas dość, żeby trochę dokopać konfederatom...
Pułkownik Veldrin
16 VI 2004 9:49 CET Veldrin
siedział za sterami myśliwca konfederacji. "Dość już szpiegowania", pomyślał, "czas zadbać o Valkirię". Skierował pojazd nieco do góry i spojrzał na lecącą przed nim eskadrę wrogich myśliwców. "Dobrze, że uznają mnie za przyjaciela." Veldrin wiedział, że z jedenastoma przeciwnikami w otwartej bitwie nawet on sobie nie poradzi. Ale od czego był spryt... Szybko przejrzał mapę układu planetarnego i znalazł to, czego szukał. Małe skupisko asteroidów kilkaset kilometrów stąd na zachód. Włączył komunikator.
"Dowódco konfederato. Na prawo od nas w zgrupowaniu asteroidów wykryłem pojazd transportowy Valkirii. Chyba nie ma żadnej obstawy. Atakować?"
Czekał chwilę, denerwując się. Co będzie, jeśli odkryją jego kłamstwo? Ale po chwili na terminalu zapaliła się fioletowa lampka i pokazała strzałka skierowana w prawo. Veldrin uśmiechnął się w duchu i poleciał wraz z całą eskadrą, wciąż trzymając się trochę wyżej od reszty. Wciąż obserwował radar. Zostało czterysta kilometrów. Dwieście pięćdziesiąt. Sto pięćdziesiąt. Sto. Pięćdziesiąt. Czterdzieści. Zauważył na radarze coś dziwnego. Wśród asteroidów rzeczywiście znajdował się transportowiec Valkirii. "Ale się wpakowałem", pomyślał. Cóż, skoro zaplanował pozbycie się tej eskadry, to plan wykona. Eskadra zbliżyła się na kilometr od asteroidów i wciąż przyspieszała próbując dogonić uciekającego już transportowca. Veldrin aktywował uzbrojenie. Wciąż leciał z tyłu. Wycelował w dowódcę i odliczał sekundy. Trzy. Dwa. Jeden. Ku chwale Valkirii! Salwa czterech rakiet wystrzeliła w dowódcę zamieniając jego statek w pył. Reszta żołnierzy eskadry chyba się zorientowała, bo zaczęli zawracać i lecieć w kierunku pojazdu Veldrina. Pułkownik umknął za asteroidę i zaatakował z przeciwnej strony. Kolejne dwa myśliwce zostały zniszczone. Zerknął na liczniki. Musi szybko skończyć tą walkę, bo zostało mu tylko osiem rakiet, a powietrza ma na kwadrans. Skierował się w samo centrum skupiska asteroidów. Wszystkie myśliwce pomknęły za nim. Głupcy. Ustawił miotacze rakiet w tryb ´ścigany´ i natychmiast poderwał pojazd. W miejscu, gdzie znajdował się chwilę temu eksplodowały cztery rakiety. Wypalił. Kolejne myśliwce eksplodowały. Widząc, że nie ma wielkich szans, skierował się na największą asteroidę.
Już dobrze...
16 VI 2004 11:48 CET Bow
To były pierwsze słowa, jakie do mnie dotarły. Leżałam na jakimś kocu w najniższej części kanałów, a nade mną klęczał kontradmirał Aethan i jeszcze jakiś żołnierz. Chciałam wstać i się zameldować, ale nie pozwolili mi na to. Kazali tylko opowiedzieć, co się ze mną działo.
Posłusznie zaczęłam spełniać polecenie.
-Zeszłam do najwyższego poziomu kanałów i chciałam... chciałam iść do centrum, ale... tam był jakiś konfgederata i wtedy... nie wiem, jak to powiedzieć... po prostu... strzelił do mnie, a ja... to było takie dziwne... odwróciłam kulę i... i... ja go... jego właśną kulą... a potem opuściłam tam gródź i dalej... nie pamiętam... -tu nie wytrzymałam i rozpłakałam się jak bóbr.
- Spokojnie, szeregowa, spokojnie. Kto był w kanałach? Jak się tam przedstawia sytuacja? Pamięta Pani coś? - Zapytał Aetham
-Jja... nniiiic...
Kontradmirał zdał sobie sprawę z daremności jakichkolwiek pytań.
-Dajcie jej coś na wzmocnienie i uspokojenie. Niech tochę odpocznie. Jesli coś zrobiła w kanałach, to będzie w centralnym systemie informacyjnym.
Rzeczywiście, na mapie kanałów gródź A-637.cqp zaznaczona została na czerwono-zamknięta, ładunki uzbrojone. "Zuch dziewczyna" pomyślał kontradmirał na widok informacji o znalezieniu kanałów przez P-konfederatów. "O...zabezpieczyła wejścia na niższe poziomy! Wiedzą, kogo biorą do k 63 i czego ich tam uczyć..."
Jeszcze raz spojrzał na drobną dziewqczynę, która właśnie zasypiała i zrozumiał, że trafił mu się skarb w oddziale. A potem przypomniał sobie słowa Yahooza...
Okiem szeregowca
16 VI 2004 14:12 CET ksch
Grupa kontradmirała Aethana posuwała się szybkim krokiem. Mijali kolejne rozgałęzienia tuneli. Z komunikatrora Aethana dochodziły kolejne złe wieści, kiedy wysadził Centrum Informacyjne, Ksch po raz pierwszy zobaczył swojego dowódce w takim stanie. To nawet nie było załamanie- to było znacznie więcej.
Kilku osobowy oddział umykał jak szczury, kilkakrotnie chcieli wyjść, lecz za każdym razem ulica była opanowana przez wroga. Wreszcie Aethan ustalił pozycję oddziału Nocturna i mieli się spotkać właśnie tam.
Partyzanci nie przejmowali się już niczym- stracili wszystko, byli przez to wyjątkowo groźni. Szli do przodu, w milczeniu. Goodtime i Ksch szli krok za nimi, między nimi skuty Ivan King. Szedł niespokojny, czasem odwracał sie do Aethana, żeby coś mu powiedzieć, ale dowódca nie zwracał na niego uwagi. Obok Aethana szła Bow- drobna, zmęczona kobieta. Jednak jej obecność dodawała otuchy im wszystkim. Ksch rozumiał, że jest w niej coś wyjątkowego i że tak naprawdę ona jest tu najważniejsza. Ją przede wszystkim muszą chronić. Doszli do włazu.
- Goodtime!
- Tak panie Kontradmirale?- szeregowy przystanął.
- Sprawdź, co jest na górze- jeżeli spotkasz Nocturna, powiedz mu, że jesteśmy, jeśli nie, to...niech Bóg ma Cie w swojej opiece- ruszaj.
Goodtime pchnął właz. Do środka wpadło trochę światła- noc była jasna- jak na złość. Goodtime wyszedł na powierzchnię.
- Ksch!
- Tak kontradmirale?
- Wyjdź na górę i melduj na co natknął się Goodtime. Miej broń w pogotowiu.
- Tak jest. Wyszedł za Goodtimem, przykucnął obok włazu i spoglądał na sylwetkę szeregowego, który przemykał wzdłuż ściany jednego z budynków.
- Żeby tylko spotkał naszych- pomyślał Ksch przełykając ślinę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stont kleeckam
|
Wysłany: Pią 11:49, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Kapitan Kemer
16 VI 2004 18:11 CET Kemer
Wszystko powoli zaczęło przerastać Kemera. Walka, która nie dawał żadnych rezultatów a jedynie kolejne ofiary umierające na czerwoną literę V.
Przechadzał się spokojnie w tą i w tamtą szukając jakieś pożądnej broni daleko siężnej, co w jego rozumieniu tego słowa oznaczało tyle, co pistolet.
-Szeregowy!
-Tajest! Sir!
-W tej chwili znajdźcie mi dwa pożądne, staroświeckie pistolety, na naboje prochowe, które mają możliwość strzałów automatycznych! Rozumiemy się?
-Tajest, sir! Tylko... Gdzie ja to znajdę?
-Gówno mnie to obchodzi. - Odrzekł spokojnie i po chwili dodając - Nie zapomnij o amunicji...
-Tajest... sir... - odpowiedział żołnierz i odszedł nie próbując nawet dyskutować o sensie tego rozkazu.
-Kolejny bezimienny szeregowy... Czym jest życie jednego pośrodku śmierci tysiąca a wszystko Ku Chwale... Czasami żałuje, że nie należę do PeKonfu
-Kemer, daj spokój... nie pierdol takich głupot, bo mnie na rzygi zbiera
Głos był melodyjny i znajomy. Xin? Zapewne ta szumowina pomyślał poczym odwrócił się by spojrzeć młodemu szeregowemu w twarz.
-A ty byś nie chciał teraz napieprzać na tą ich zieloną planetka, wysoko skomputeryzowaną itp. itd.
-Nie... Wszystko, co robię robię Ku Chwale
-A, co ona Ci daje - zapytał kapitan, nie zmieniając nawet barwy głosu, jego spokój zaczynał irytować Xina
-Wszystko. Dom, karierę i wszystko, czego się dorobiłem
-Xin, co ty za głupoty opowiadasz? Jesteś pilotem myśliwca. Twój dom to jakiś krążownik, praca to parszywe ścierwo, które w każdej chwili może doprowadzić do twojego zgonu a wszystko inne jest warte gówno! – po raz pierwszy podczas ich rozmowy podnióśł głos. Co uspokoiło szeregowego. Przynajmniej wiedział, że Kemer nie wpadł w jakiś melancholijny trans, który czasem mu się zdarzał. W takich momentach potrafił zniszczyć psychicznie każdego przewalając na niego swoje uczucia.
-Może i masz racje! Ale... ale V-ka mnie wychowała, nauczyła żyć w tym pieprzonym niesprawiedliwym świecie, pokazał jak być honorowym i wyjść z twarzą z każdej opresji. Valkiria to nasza MATKA, Kemer, MATKA i nic z tego nie zmieni choćbym nie wiem jak bardzo się starał, nie jesteś w stanie zmienić wszystkie, co zostało w Ciebie wpojone, biernie czy też czynni przez V-ke.
-Xin, co ty mi tutaj...- nie dokończył, bo nagle przednim wyrósł jak skała szeregowy, którego wysłał po broń. Żołnierz wyjątkowo się cieszył i wyglądał jakby dokonał rzeczy niemożliwej.
-Kapitanie, nie umieży pan. Mam! Dwie sztuki tak jak pan sobie tego życzył! I amunicje też mam!
-Dawaj i zmykaj - rzekł odbierając od szeregowego broń - a i zgłoś się do mnie jak już będzie po wszystkim. Pomyślimy o jakimś awansie...
-Tajest, sir!
-Ku Chwale - odrzekł niemrawo Kemer uderzając się pod lewą pierś
-Ku Chwale
-Odszedł. Na czym to skończyliśmy? - zapytał się a później zobaczył coś, co wcale go nie ucieszyło.
-O kurwa PeKonf naciera - odrzekł Xin
-Xin spierdalaj stąd! I to już idź do Veetka albo Noctura i pytaj się o rozkazy!
-Ale...
-WYPIERDALAJ!
Grad blasterowych pocisków spadł z nieba jak "ciepły letni deszcz" raniąc i zabijając wielu żołnierzy. Odwet był niemal natychmiastowy. Co dziwniejsze o wiele trupów znalazło się po stronę żołnierzy z pod emblematu P.
Kemer sprawdził broń uaktywnił, ulepszone modele Egla z końca XXI wieku musiały się sprawdzić.
-Zaraz się okaże, co pozostało mi z nauk w świątyni GunKata.
To, co później się działo przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Ostrza służyły mu za tarcze a pistolety siały spustoszenie wśród wrogów. Każda kula równała się eliminacją przeciwnika z walki. Nie ważne czy umierał czy padał na ziemie dziurą w udzie.
GunKata to technika, która wykożystywała starodawne sztuki walki wręcz i nowoczesną technologie tak by siać zamęt i zniszczenie w szeregach wroga. Ponad to wykożystywała odpowiednie ułożenie ciała tak by Mistrz GunKata zawsze by w takiej pozycji by przeciwnik go nie trafił.
Co więc zawiodło? Pierwszy cios trafił w lewą rękę i spowodował okropny ból.
Painkiller, przeładowanie magazynków i wybuch.
W uszach Kemera dźwięczał głuchy jęk. Kawałek ściany pobliskiego domu, który odpadł zapewne po trafieniu jakiegoś felernego pocisku, służący Kemerowi za osłonę znikł. Sam kapitan został odrzucony na jakieś pięć metrów. Uderzenie o ziemie zamortyzował trup jednego z towarzyszy broni.
-Jezu... Pomóż!
To, co działo się później Kemer pamięta jak przez mgłę. Zauważył malutki oddział niosący jakiegoś rannego, szedł za nimi a później.
"Kurwa, Kemer, to ja - J."
Szeregowy Xin
16 VI 2004 19:10 CET Xin1
co prawda nie mógł biegać, ale za to karabin zabrany konfederacie robił swoje. Kiedy tylko atak się zaczął, na rozkac Kemera zaczął się wycofywać w stronę komandora Veetka. Strzelając ile wlezie w pieprzonych konfederatów, Xin wycofywał się powoli. Ból w nodze robił swoje.
Xin zobaczył Veeteka wbiegającego w jakąś uliczę, więc szybko się tam skierował. Cały czas strzelając zdejmował konfederatów jeden po drugim, jednak było ich w cholerę.
Po chwili naboje w magazynku się skończyły. Pilot schował się za wrakiem jakiegoś pojazdu tak szybko na ile pozwalał mu ból w nodze. Uklęknął i wymienił magazynek, ostatni do karabinu, na szczęście miał jeszcze snajperkę i swój niezawodny bolter. Przy okazji wstrzyknął sobie kolejnego painkillera. Wstał i parł dalej siejąc spustoszenie wśród oddziałów wroga, jednak nadal było i dużo.
Xin zobaczył jak Kemer zostaje odrzucony, jednak niemógł już nic zrobić, był za daleko. Szeregowy szybko znikął za rogiem budynku, gdzie zobaczył Veeteka.
-Co teraz sir! - Wykrzyczał do niego Xin.
-Musimy znaleść Nocturna! Potem pomyślimy co dalej! - Usłyszał w odpowiedzi.
Nagle strzały padły tuż obok Xina. Pilot szybko się obrucił i oddał kolejną serię w kierunku nacierającego wroga zabijając kolejnych konfederatów. Veetek także nie próżnował. Strzelał ze swojej broni krótkimi seriami zdejmując kolejnych przeciwników.
-Xin!!! Spierdalamy stąd!! - Usłyszał głos Veetka.
Przełamując samego siebie, Xin pobiegł za nim ignorując ból w nodze.
Szybko skręcili za róg, pobiegli jeszcze z 200 metrów i wbiegli do jakiegoś budynku.
-Tu narazie jesteśmy bezpieczni. - Usłyszał Xin.
Obydwoje mierzyli cały czas przez okno oczekując na wroga. Ten szybko się pojawił i równie szybko przestał istnieć. Xin sprawdził stan magazynka. 0 naboi.
-Kurwa! - powiedział sam do siebie odrzucając bezużyteczną broń.
Szybko jednak wyciągnął swój bolter. Już dawno z niego nie kożystał.
Kolejni konfederaci chcieli przedostać się przez ulicę. Xin szybko wymierzył oddał kilka strzałów. Wszytkie trafiły w okolice piersi konfederatów. Boltery jednak miały to do siebie, że z ogromną łatwościę przebijały pancerz, naboje natomiast wybuchały w środku organizmu wyrzucając z siebie setni małych ostrzy, niszcząc całkowicie wnętrze wroga.
-Skąd masz takie coś synu!? - Zapytał Veetek po tym jak zobaczył co potrafi taki bolter.
-Jakbym powiedział sir, to bym został postawiony przed sądem polowym. - odpowiedział Xin uśmiechając się.
Nagle oboje zobaczyli Nocturna idącego z kilkoma żołnierzami.
-Xin, znasz hymn Valkrii? - Zapytał wyższy stopniem.
-No pewnie sir. - odpowiedział
-No to gwiżdż.
Xin posłusznie wygwizdał hymn Valkirii dając znak Nocturnowi, że w budynku są swoi.
Ivan King
17 VI 2004 11:10 CET dejwut
stał sobie obok, a slina kapała mu na kołnierz.
<grrrr>
Aethan
17 VI 2004 11:49 CET Aethan
skontaktował się z Nocturnem przez komunikator, lecz z powodu zakłóceń łączności nie dało się go zrozumieć w całości. Usłyszał tylko "Ivan King? Dejwut? Kreolska ślicznotka, bez niej byśmy dostali w dupsko."
Aethan popatrzył na ściekającą ślinę Ivana i zdjął mu obrożę, mając go na celowniku.
- Mówi Ci coś "Kreolska ślicznotka"?
- Sir, porwałem Anti Gravity Low Flyer z dowództwa konfederatów i namieszałem trochę zaraz przed tym jak zjawiliście się na polu bitwy.
W tym momencie Ksch wskoczył do tunelu i pośpiesznie wymamrotał:
- S..sir, Goodtime p..poległ, oddział Nocturna się cofa, za...za...zaraz będą tutaj konfederaci!!
- Na Piwo Żaby! Spierdalamy, pomóżcie Bow wydostać się stąd. Osłaniać ją, ja będę prowadził.
Aethan pośpiesznie wyszedł na powierzchnię, oddał dwa strzały do nadbiegających konfederatów i zaczął przebijać się przez pościg.
- Osłaniać się murami! - krzyknął - Valkiria! Ku chwale! Tu Aethan!
- HURRA! - usłyszał dwa głosy, J i Xin odpowiedzieli na jego wołanie i pomogli dostać się do reszty oddziału.
Biegli
17 VI 2004 12:44 CET dejwut
ulicami dosłownie czując oddechy poscigu na plechach. Co jakiś czas kule świszczały im nad głowami. Chłopaki jakoś się trzymali, ale z Bow było słabo. Widać było po niej olbrzymie zmęczenie. "Nie uda się nam" pomyslał dejwut. Spojrzał na J, ktróry biegł obok niego, jego twarz mówiła to samo - nie mamy szans.
Wbiegli w wąską uliczkę. Dejwut zatrzymał się i westchnął. J zauważył, że kolega został w tyle i zatrzymał caą grupę.
<w tle zaczyna lecieć motyw z Polowania na Czerwony Październik>
- Dejw! Chodź!
- Biegnijcie! Dziewczyna was potrzebuje! Biegnijcie, głupcy!
Popatrzyli na siebie, Xin coś krzyknał, ale dejw juz go nie słuchał. Odwrócił się, wyjał z kieszeni ostatnie cygaro. "Cygaro zwycięstwa" - mówił napis. Dejwut usmiechnął sie do wspomnień. Zapalił cygaro, wyciągnął pistolet i przeładował. Sprawdził karabin.
- Dziś... spłace swój dług.
<zwolnione tempo, kamera zza pleców>
Wyszedł zza załomu, nadbiegający wrogowie zatrzymali się skonfundowani.
- Zabawmy się!
Na ziemie w jednym momencie upadła łuska naboju i Cygaro Zwycięstwa.
***
Garry biegł za uciekinierami. Był już blisko, jeszcze tylko jeden załom, ostatnie metry. Wypadł na ulicę. Na środku stał olbrzym. Odblaski ognia tańczyły na jego twarzy. Strzelał. Garry rzucił się za osłonę, przełączył karabin na ogień automatyczny i zamarł.
- On... śpiewa!
Ciarki przeszły mu po plecach. Wychylił sie za osłonę. Umarł.
***
Dave ´dejwut´ Wood walczył. Strzelał celnie, ale było ich dużo. Strzelał szybko, ale było ich dużo. On był jeden.
Walczył.
Spłacał swój dług...
Szeregowiec J.
17 VI 2004 13:15 CET J
"- Dobrze, Veetek, jak tylko będzie to możliwe przyczajcie się z J i zobaczcie kto to jest, jakby co - zlikwidować - jasne?
- Ok. - cicho powiedział Veetek."
Zniknęli w budynku.
- Sir, ja to załatwię - wyciągnął nóż. Odczekali chwilę. Postać właśnie przechodził pod oknem, obok którego się schowali. J wychylił się szybko, cicho jak duch. Oplótł ramieniem nieznajomego, przystawiając mu ostrze do tętnicy szyjnej. W ostatniej chwili rozpoznał ofiarę.
"Kurwa, Kemer, to ja - J."
Poluzowal uścisk. Kemer odwrocił się i zobaczył osmaloną, brudną twarz zmęczonego żołnierza, który widział zbyt wiele. Tylko te błyszczące oczy, w których czaił się gniew...
Ruszyli dalej. Przemykali się zaułkami, unikając patroli Konfederatów i walki. Liczył się każdy żołnierz.
J wrócił na prowadzenie. Razem z Xinem byli przednią czujką. Docierali właśnie w okolice szpitala, gdy usłyszeli strzały. Przypadli do ziemi. Nagle z zaułka wypadła znajoma postać, ostrzeliwując zbliżających się Konfederatow. Usłyszeli krzyk:
"- Osłaniać się murami! - krzyknął - Valkiria! Ku chwale! Tu Aethan!"
- HURRA! - odpowiedzieli z Xinem. Reszta oddziału kmdr Nocturna właśnie do nich dochodziła. Otworzyli ogień. Strzelali jak szaleni, dopóki cała grupa Aethana nie dotarła do ich pozycji. Wtedy zaczęli się wycofywać. Biegli tyłem cały czas lejąc na przeciwnika deszcz ołowiu. Osłaniali się nawzajem. J wiedział, że ucieczka jest jednak niemożliwa. Wbiegli w boczną uliczkę. Nagle Dejwut zatrzymał się.
- Dejw! Chodź!
- Biegnijcie! Dziewczyna was potrzebuje! Biegnijcie, głupcy!
Biegli zaułkami, dopóki nie padli niemalże z wycieńczenia. Wtedy dopiero się zatrzymali. Byli ponad kilometr od szpitala. Odpoczęli chwilę.
Usłyszeli kroki. Ktoś się zbliżał. Xin wychylił się lekko.
- Sir, Konfederaci! - szepnął.
- Zmywamy się.
Pobiegli głębiej w zaułek. J podbiegł do Aethana.
- Sir, zatrzymam ich. - powiedział i zawrócił nie zważając na nic. Ściągnął plecak. Przygotował ładunki. Musiał się zpieszyć, więc nie mógł założyć ich dokładnie. Skończył na czas. Ukrył się kilkanaście metrów dalej za koszem na śmieci. Oddział przeciwnika właśnie wbiegał w ulicę. J czekał. pierwsi dobiegali niemal do niego. Nacisnął przycisk na detonatorze i zaczął strzelać do najbliższych. Potężna eksplozja targnęła ulicą. Fasada zaminowanego budynku runęła na oddział wroga. J strzelał do oszołomionych Konfederatów. Dał upust nienawiści. Nie zważając na ostrzał wychynął zza osłony, krzycząc:
- Czas na śrutobranie, skurwysyny!!! Bierzcie koszyki!!!
Trzech ostatnich przeciwników zalanych zostało ciągłym strumieniem ołowiu. Padli martwi.
Kurz powoli opadał. Żaden z wrogów nie pozostał przy życiu. Ciężko ranny Valkiryjczyk został sam. Padł na ziemię. Z ran sączyła się krew. Wpełzł w jakąś dziurę między ruinami. Zaczął się opatrywać. Szło mu ciężko, ale do przodu. W końcu wycieńczony zasnął...
###Statek Flagowy Floty Inwazyjnej###
17 VI 2004 21:16 CET Harvezd
Wielki Admirał Rekard zerwał się z fotela. "Jest tam!!" pomyślał "Wywiad jednak się nie mylił. Nie przebylismy całej galaktyki na marne. Te wszystkie zerwane pakty.... Jesteśmy blisko".
-Meldować- rozkazał swym lodowatym głosem.
Półcybernetyczny oficer taktyczny podłączony do komputera logistycznego wyprostował się i zaczął mówić monotonnym, mechanicznym głosem.
-Pierścień wokół planety został zamknięty. Baterie dział plazmowych unieszkodliwione. Opór przeciwnika przełamany. Ostatnia fala dokonała znacznego postępu, jednakże Centrum Informacyjne zostało zniszczone. Dochodzą raporty o licznych ofiarach. Wygląda na to że budowla była zaminowana..
"A co myślałeś, te wilki nie oddadzą tanio swoich skór"- pomyślał Admirał.
-..Wojska Valkirii otworzyły drugi front na południu. Znaczne siły DoomTroopers idących z odsieczą Capital City zostały związane ogniem. Istnieje 75% szans, że nie dotrą przed pełnym zdobyciem stolicy. Kontrolujemy 60% przestrzeni lotniczej. Naszy myśliwce związane są walką z eskadrą krzemieni. Jednakże przewaga liczebna sił Konfederacji nadal jest miażdżąca. Pałac Imperialny ewakuowano, ale tarcza wokół niego nadal trzyma...
-Do tego wrócimy. Co z imperatorem?
-Po przebiciu się przez blokadę weszli w nadprzestrzeń. Konwój ścigany jest przez krążowniki Sakkub i Inkub. Na razie nie mamy od nich żadnych raportów. Ze statków w systemie został im tylko niedobitki myśliwców i krążownik Vayde. Abordaż przeprowadzany przez Hydrę i Gorgonę w toku.
-Jak przebiega desant?
-Zrzuciliśmy 60% sił. Straty liczone są w 70,679% ale ostatnie dane pokazują że czynnik zagrożenia spadł do 55,789%. To głównie zasługa artylerii, która oczyszcza teren przed wkroczeniem piechoty. Pałac Imperialny według obecnych szacunków zostanie zdobyty za 24,5 godzin. O dziwo nadal spotykam się ze znaczym oporem. Wygląda na to, że wojska Valkirii powoli przechodzą do walki partyzanckiej. Nadal zagłuszamy ich łączność.
-Rozkaz do Kommodora Rocka- Nie dopuścić do okopania się sił przeciwnika. Jeżeli zajdzie potrzeba użyć napamu. Wypalić ich w gruzach jak szczury. Dodajcie też podwójnie kodowaną wiadomość: obiekt tam jest. Wysyłam specjalistów.
-Dowództwo naziemne potwierdza otrzymanie wiadomości.
-Dobrze. Informować mnie na bieżąco o zmianach.- Admirał pomaszerował do prywatnego pomieszczenia na mostku. Drzwi zamknęły się za nim z hydraulicznym sykiem. Podszedł do iluminatora, który wypełniała Valkiria Prime. Zabrzmiał cichy, syczący głos zza jego pleców:
-Też ją wyczułem.
-Przygotuj się. Schodzisz z następnym zrzutem. Na dole już ciebie oczekują.
Postać wyłoniła się z cienia. Admirał przez chwilę widział jej płonące czerwienią oczy. Dreszcz obrzydzenia mimowolnie przeszedł mu po kręgosłupie, lecz Rekard zapanował nad emocjami.
Psionik wszedł do wnętrza prywatnej turbowindy kapitana:
-Przystanie do nas lub zginie.
Drzwi się zamknęły.
Po kilkunastu minutach, w eskorcie kilku olbrzymich promów desantowych, ochranianych z kolei przez eskadrę widm, mały myśliwiec pomknął ku błękitnej powierzchni Valkirii Prime...
Zmusili mnie do wyjścia.
17 VI 2004 22:06 CET Bow
Kazali wybiec z bezpiecznych kanałów, do których nikt nie mógł się dostać, na obrzydliwe i niebezpieczne pole walki.
Powierzchnia.Moje cudowne miasto teraz stanowiło płonąco-dymiąco-śmierdzącą kupę gruzu przemieszaną z gnijącymi trupami, których nit nie zbierał.
"Żebyście pękli, pomysłodawcy wojny! A ty Rekard, żebyś pękał wyjątkowo długo i boleśnie! Niech was wszyscy diabli!"
Bieg, strzały, kamień, potykam się, jakiś zołnierz mnie podtrzymuje, nie upadam. Znowu bieg, znowu strały i ten smród, smród ludzkiego strachu... Nie wiem gdzie jesteśmy, nic nie widzę, tylko bieg i smród...
TO przyszło nagle. Najpierw poczułam, ze się zatrrzymujemy, a potem rzeczywistość zamieniła się w półpłynną masę, czas jakby zwolnił, a ja wiedziałam, że w tej chwili mogę zrobić wszystko.
Broń. Widok wybuchających karabinów konfederatów był pierwsza rzeczą jaka przyszła mi do głowy. A potem główny statek konfederacji stanała w płomieniach. Zobaczyłam jeszcze mały myśliwiec... odpłynęłam.
-Bow, hej Bow, odezwij się. Otworz oczy. Żyjesz?-stali nade mną żołnierze, chyab nasi i usiłowali się dowiedzieć, czy zyję.
-Co się stało?-spytałam słabo.
-Zemdlałaś. Wiesz co? Nie uwierzysz, w to co się stało. Przespałaś najlepszy widok świata. Szli na nas pekonfiacy kiedy nagle wybuchły im karabiny w dłoniach. Tak bez powodu. Wszystkim. Niezłe, co? Niestety, inne rodzaje broni juz takie nie były. Pewnie mieli jakąś źle zrobioną partię tych swoich pkar 43.
-Aha...
Do niczego innego nie byłam zdolna. Chyba zasnęłam.
###Statek Flagowy Floty Inwazyjnej###
Nagle główny pulpit sterowniczy zaiksrzył. Po statku rozszedł się smród płonącej instalacji elektrycznej. Na szczęście systemy przeciwpozarowe zadziałały. Tylko przez moment z zewnątrz ednostka wyglądała jakby stała w płomieniach....
Cofanie się trwało...
17 VI 2004 22:34 CET Doc Randal
...przebijali się uliczkami i załomami, wycofując się jak najdalej od Szpitala i zagrożonych terenów. Usłyszeli z dala wybuchy...to J, wszyscy pomyśleli...kolejny, co wyświadczył Valkirii najwięszką przysługę... . Mijali kolejny zakręt, i w tym momencie zza załomu po drugiej stronie ulicy wyłonił się pięcioosobowy patrol Konfederatów.
- Strzelać do skurczybyków! - krzyknął komandor. i Rzeczywiscie, po chwili szybka seria z broni valkiryjczyków rozniosła zaskoczony patrol na taczkach.
- Wszystkie ważniejsze punkty oporu zostały zniszczoe, gdzie się teraz wycofamy? - zaczął Xin.
- Z pewnością jest jeszcze jakiś punkt oporu, gdzie możemy się dostać... - powiedział Nocturn, lecz nie zdąrzył dokończyc, bowiem poczuł na plecacch czyjś oddech. W tym samym momencie powietrze przeszył świst i po chwili dało się słyszeć odgłos łamanego pancerza i miażdżonych kosci, na następnie szum osuwającego się z cienia ciała konfederata. Sierżant Randal podszedł do trupa, wyjął mu z okulara nóż, bardziej przypominający maczetę, który do połowy był zanurzony we krwi. Prędko go obczyścił i schował do pochwy w pancerzu na udzie.
- Wiedziałem, że poczciwy "Skalpel" jeszcze na coś się przyda... - powiedział. Jednak, ponownie wszyscy dosłyszeli czyjeś kroki w oddali, i już mieli tam strzelać, gdy to usłyszeli gwizdany hymn Valkirii.
- Spokojnie, to nasi - powiedział Aethan. i Rzeczywiście po chwili na widok wyłoniła się piątka szeregowców w pancerzach Valkirii. Randal poznał ich natychmiast: byli to rekruci z jego baraku! Wszyscy ubrudzeni i osmaleni, widać było, iż walczą już równie długo. Prędko zasalutowali i rzekli:
- Sir, wysłano nas na pomoc do kilku punktów, jednak większosć naszych wybyli, i ostaliśmy tylko my!
- Co z barakiem? - zapytał sierżant.
- Z tego co wiemy, jest tam jeszcze tylko 10 żołnierzy i około tyle samo techników.
W tym samym momencie do uszów wszystkich przez radio dosłyszano komunikat:
- Sierżancie Randal! <bzzz!> Atakują nas! <bzzz!> Niewielu nas jest! <bzzz!> Konfederaci mają tu chyba cały pluton wraz z cieżkim wsparciem, trzęsie nami jak podczas deszczu meteorytów! <bzzz!> Tarcze zaraz nam puszczą! - poznawał ten głos, to był kapral Szwert, jego zastępca i najbardziej zaufany żołnierz.
Randal przyjżał się Nocturnowi i Aethanowi. Ich spojrzenia jakby mu mówiły, by kontynuował.
- Jak długo się utrzymacie?
- Lada chwila tarcze padną, wtedy nas zmiotą sir <bzzz!> - powiedział kapral.
- Cholera... - rzucił sierżant.
- Sir... - zaczął Szwert - proszę o zgodę na dostęp do poziomu 13.
Randalowi momentlanie się rozszerzyły oczy.
- Czyś ty zwariował Szwert?! Przecież tam trzymamy...
- Mikrobombę termojądrową - dokończył żołnierz.
- Szwert...chyba nie chcesz...
- Chcę sir, tak jak wszyscy tutaj, proszę tylko o zgodę...
Randal nic nie mówił. Szwert był dla niego jak brat. Jego najbliższa rodzina. Swoich podwładnych traktował jak własne dzieci. Spojrzał na Nocturna i Aethana, ci popatrzyli po sobie, zapewne rozuniejąc, iż obrona już nie ma sesnu, po czym spojrzeli na Randala i kiwnęli lekko głową na potwierdzenie.
- Hasło: Przeznaczenie, kod odpalający: 826722714.
- Sierżancie...miło się wami służyło. Ku chwale Valkirii! - rzekł Szwert.
- Ku chwale... - odrzekł Randal.
Krótko potem miastem wstrząsnął potężny wybuch i błysk widocznych z olbrzymich odległości i z powierzchni planety. Z baraku, okolicy w promieniu sporej ilości kilometrów oraz z wszelkich tam znajdujacych się wojsk pozostał tylko wielki krater...Randal miał zamknięte oczy...miał przed oczyma twarz tego faceta, jego oddanie sprawie...
***
17 VI 2004 23:09 CET Nocturn
Valkiria była rozbita. Żadne desperackie akty odwagi i poświęcenia nie mogły już tego zmienić. Wszyscy z tej niewielkiej grupki stracili w bitwie przyjaciół i kolegów. Znajdowali się teraz w piwnicach jakiegoś zrujnowanego domu. Każdy siedział zamyślony i wpatrzony w podłogę. W zasadzie nikomu nie chciało się mówić, bo nie było o czym. Przyszłość sprowadzała się do tych kilku następnych godzin - przeżyć je, potem przeżyć następne. Nocturn myślał o tym, jak to się wszystko ułożyło.. i obojętniał . Powoli stawało mu się wszystko jedno jak to się skończy. Przekonywał siebie, że to jeszcze nie koniec, że jeszcze jest cień szansy, ale w głowie kołatało jedno słowo: "koniec". Przeciągnął wzrokiem po pozostałych. Wyglądali tak samo jak on: ranni, brudni, zmęczeni i zrezygnowani. Spojrzał na Bow - tę wątłą nadzieję na lepsze jutro. Co czyniło ją taką wyjątkową? Przesunął się do Aethana i szeptem zamienili kilka zdań. W pewnej chwili Aethan zamilkł na chwilę, po czym wyjaśnił skąd wie, o jej wyjątkowych ´zdolnościach´. Ale w oczach Nocturna nie znalazł niedowierzania. Komandor opowiedział mu, co się działo w Centrum - o głosie Yaahooza.
- Wygląda na to, że cały czas nas wspiera.
- Ech, stary, dobry Yaasiu. - skwitował Nocturn.
Układali się na spoczynek - kilka godzin snu przed następną walką. Nocturn, Xin i jeden z żołnierzy Randala siedzieli na warcie. Komandor przejrzał ekwipunek, jakim dysponowali. Mało, zbyt mało nawet jak na potrzeby takiego niewielkiego oddziału. Amunicja kończyła się, brakowało medpaków, i środków medycznych, jedzenie było na wyczerpaniu.
"Trzeba to będzie jakoś zdobyć." Nocturn wyszedł z piwnic na parter - przez okno na parterze obserwował ulicę. Usłyszał warkot silnika, a wkrótce potem pojawił się wóż opancerzony i pluton żołnierzy P-konfu. Patrolowali miasto, które teraz w zasadzie należalo już do nich.
"W zasadzie nieźle im dokopaliśmy, za mało, ale przynajmniej poczuli. I jeszcze trochę poprzeszkadzamy..." Nocturn uśmiechnął się do swoich myśli. Gdzieniegdzie jeszcze niosły się echa wystrzałów, ale już nie było ich tyle, co jeszcze 24 godziny temu. Valkiria ustępowała się i kapitulacja Capital City, a być może całej Valkiria Prime była kwestią czasu.
Nocturn wrócił na dół. Xin i drugi wartownik siedzieli w milczeniu. Tak jak do tej pory mieli dość wystrzałów i ciągłej walki, zgiełku i eksplozji, tak teraz nie cierpieli ciszy. Hałas przynajmniej świadczył o życiu, o walce.
Po jakimś czasie obudzili zmienników. Nocturn zapadł w krótki, płytki sen. Rankiem obudził się obolały - ciało odreagowywało. Ktoś potrząsał jego ramieniem. Ujrzał nad sobą twarz mc_kosy. Wstał. Wszyscy pozostali byli ju ż na nogach i dojadali resztki konserw.
- Trzeba zdobyć coś do jedzenia i zaopatrzyć się trochę - rzucił Randal. Wyglądało tak, jakby nikt go nie usłyszał. Wszyscy zajęci byli swoimi myślami.
- Pod budynkami korporacji DzikPol i Monastyx są schrony. Przed atakiem były dobrze zaopatrzone. Nie wiem jak jest teraz, ale można to sprawdzić - powiedział Aethan. - Zbierajmy się stąd, przecież nie możemy tu siedzieć wiecznie.
Nocturn sięgnął do kieszeni, gdzie miał kilka pogiętych papierosów. Zapalił jednego.
- Racja, potrzebuję fajek, bo mi się kończą - rzucił ze smutnym, wysilonym uśmiechem.
Sprawdził karabin i ruszył ku wyjściu.
Shardac
17 VI 2004 23:22 CET Shardac
-Sir! Raport stanu osobowego!
-Wal, odpoweidizał z niechęcia Shardac. Wiedział jakie będą straty. Duże, za duże.
-Straciliśmy około 35% składu - ponad dwa tysiace ludzi. Shardac wiedział, że to już dalej nie miało sensu. Ludzie nie mieli woli walki, kryli się po kątach, w domach, ginęli masowo od granwatów i wyrzutni rkakiet.
-Wzywajcie dowdóce DommTroppersow. Wycofujemy się.
-Sir! Dostaliśmy rozkaz! Nie możemy sie wycofać! - ojakiś młody oficer naprężył się, mówiąc to.
-DT sobie poradzą. Zawsze sobie radzieli, będziemy drugą falą. - dopowiedziałz goryczą.
-Sir! Na pana odpowiedzialność! - po czym odezwał się cicho do mikrofonu przy jego twarzy.
Shardac wyszedł z wozu dowództwa na zewnątrz. Terretycznie to było wbrew wszelkim regulaminom. Byli z dala od frontu, raeczje bezpieczni. Musiałzapalić. Choć nigdy nie palił i nie miał na to żadnej ochoty. Dowódca Małota zawsze miał przy sobie fajki. NIestety zginął kilka dni wcześiniej w nawałnicy rakietowej. Miał pecha, akurat jego wóz wyskoczył zza załomu, kierujac się ku bezpiecznym resztkom wysokich budynkow. I bum.
"Cholera, co robić, co robić..."
Wbiegł do części wozu dowodzenia z mapam ii sprzętem radiowym - co chwilę rpzychodziły jakieś raporty, odzywały się komunikatory krótkozasiegowe.
-POporscie Troopersow o wycofanie się na Wzgórza Latet. Mam plan.
Okiem szeregowca
18 VI 2004 0:00 CET ksch
Wyszli z budynku- kilkanaście osób, wszyscy w podartych ciuchach, większość przebrała mundury na stroje cywilne. Przebiegli wzdłuż muru. Niedaleko ponad ich głowami przeleciał helikopter.
Odwrócili głowy. Co ciekawe do dzielnic wracali pierwsi uchodźcy- przerażeni, odbarci, często również w grupach- dla bezpieczeństwa. Grupa żołnierzy prawie się od nich nie odróżniała. Wszyscy pochowali broń. Patrole P-Konfu mogłyby ich wziąć za zwykłych mieszkańców.
Usłyszeli dźwięk tłuczonej szyby. Po lewej stronie w odległości kilku kroków. I krzyk. Aethan wskazał na Kosę i Ksch. Podbiegli w stronę hałasu. Broń w pogotowiu.
Było ich dwóch- jeden gruby ponad czterdziestoletni, ubrany w gruby sweter. Drugi znacznie młodszy- twarz poorana trądzikiem. Stali we wnętrzu pokoju.
- Nie chcesz spokojnie to weźmiemy siłą- wrzeszczał gruby, uderzając w twarz starszego mężczyznę. Ten zatoczył się i uderzył o ścianę. Podbiegła do niego młoda dziewczyna.
- Tato, nic Ci nie jest?- spytała pochylając się nad nim.
Młodszy wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie- będzie mieli z CIebie pożytek w koszarach P-Konfu...
Nie trwało to nawet sekundy. Kosa wskoczył przez okno. Łokciem rozwalił nos grubemu. Dołożył jeszcze kolanem. Ksch dopadł do młodszego. Walnął go w pysk, aż facet się zatoczył. Przypomniał sobie wysadzenie Centrum Informacyjnego...bił coraz mocniej...śmierć Karka i Aliasa- nie przestawał...wysadzenie się oddziału Randalla w Centrum...bił bez opamiętania. Poczuł twardy uchwyt na nadgarstku.
- To nic nie da- stwierdził beznamiętnie Kosa wychodząc z pokoju...
Szeregowiec J.
18 VI 2004 0:08 CET J
Obudził się nad ranem. Całe ciało go bolało. Rany były opatrzone, jednak gdzieniegdzie na bandażu widać było plamę krwi. Rozejrzał się. Leżał pod stertą gruzu z budynku, który wysadził. Powoli podniósł się do pozycji siedzącej. Skrzywił się. Ból był okropny, ale przytępiony zmęczeniem. Ponownie się rozejrzał. Ciała Konfederatów dalej tu były. Żaden patrol ich nie sprzątnął. "Widocznie są jeszcze zajęci walką." - pomyślał. Zrobił szybki przegląd wyposażenia. Amunicji miał na kilka strzałów, żywności w ogóle nie miał, materiały wybuchowe zużył... Sytuacja nie przedstawiała się wesoło. Przeszukał ciała poległych wrogów. Znalazł to czego potrzebował. Kilka porcji jedzenia, granaty, środki opatrunkowe, painkillery. Jeden z nich natychmiast władował w mięśnie. Znalazł sobie karabin, odrzucił za to śrutówkę. PKonf ich nie używał, więc miał marne szanse znaleźć do niej amunicję. Zebrał kilka magazynków. Znalazł też mapę miasta. Zorientował się gdzie jest i ruszył. Miał do przebycia długą drogę. Ponad 10 kilometrów przez miasto. Nie było to najlepsze wyjście, ale jedyne jakie mu pozostało. O poddaniu się nawet nie myślał.
Krył się jak szczur w najmniejszych wnękach, dziurach, wyłomach w ścianach. Przedzierał się kanałami, byle tylko uniknąć patroli Konfederatów. Na nogach trzymała go jedynie siła woli i determinacja. Szedł już w ten sposób sześć godzin, a przebył ledwie cztery kilometry. W czasie pokoju dotarłby w godzinę na miejsce...
W końcu udało mu się. Doszedł późną, ciemną nocą do celu swej podróży. Slumsy...
Dzielnica wyrzutków, przestępcówi innych męt galaktyki. Wreszcie poczuł, że jest u siebie.
Wszędzie panowała niesamowita cisza. Nie zrażał się tym jednak. Wiedział, że obserwują go dziesiątki oczu, a kilka luf karabinów śledzi wytrwale jego kroki. Skręcił w uliczkę. Tu czekało na niego trzech dryblasów z wycelowanymi PM-ami. Podniósł powoli jedną rękę i wykonał serię skomplikowanych gestów. Gangsterzy opuścili broń. Z cienia wychynął szesnastoletni chłopaczek i bez słowa poprowadził go dalej. Doszli do rozsypującej się rudery, chyba najgorszej w całych slumsach. Drzwi się otworzyły, wionęło nieprzyjemnym zapachem. Wszedł do środka. Od razu skierował się do piwnicy. Tam kolejni ludzie sprawdzili go i kazali zostawić broń. Nie wyglądali na gangsterów. Poruszali się niczym urodzeni zabójcy.
Przeszedł dalej. Długie schody w dól, następnie korytarz. Później labirynt przejść, małych pomieszczeń, ślepych zaułków. Gdyby nie znał drogi, zgubiłby się na pierwszych 20 metrach. O ile nie zabiłyby go pułapki. W końcu labirynt się skończył i znalazł się w... nieźle urządzonym przedpokoju. Czekał na niego jeden człowiek. Siwy starzec, podpierający się laską z hebanu. Był przyjacielem jego ojca, dopóki wojna go nie zabrała.
- Potrzebuję pomocy.
- Otrzymasz ją. - odpowiedział starzec silnym głosem zupełnie nie pasującym do wyglądu.
###Stadion Vlecia- Punkt Zero Inwazji###
18 VI 2004 12:25 CET Harvezd
Cztery olbrzymie transportowce wylądowały miękko na murawie stadionu. Kwadratowe kadłuby parowały w chłodzie poranka. Po krótkiej chwili rozległ się syk hydrauliki i fragment ściany każdego ze statków przemienił się w rampę.
-Ruszać się psie syny! Przybyliśmy tu zwyciężyć a nie się obijać!- ryknął sierżant dowodzący rozładunkiem.
W odpowiedzi z pojazdów zaczęli wybiegać w róznym szyku żołnierze w zielonych mundurach. Każdy z oddziałów przejmowany był przez oficeró tatycznych i wysyłany do pojazdów przerzucających na front.
Sierżant po chwili dojrzał mały myśliwiec lądujący na uboczu. Szybkim krokiem pokonał dystans dzielący go od Kommodora Rocka.
-Sir, właśnie wylądował.
Olbrzymi mężczyzna oderwał od holomapy. Opuścił namiot dowodzenia zostawiając sztaP inwazyjny w rękach oficerów. Spojrzał w kierunku myśliwca i podrapał się po brodzie:
-Chodźmy powitać tego diabła.
Gdy podchodzili do statku- obstawieni przez grupkę komandosów- nad ich głowami przeleciało skrzydło Widm, kierujące się na południe.
"Południe, drugi front. Kontradmirał Shardac i jego DoomTroopers. Obyśmy ich powstrzymali do czasu odnalezienia tego po co tu przybiliśmy"
Śluza otworzyła się akurat w tej chwili, gdy podeszli do statku. W prześwicie stał mężczyzna w ciemnozielonym płaszczu. Wychodząc, odsłonił gładki, ciemnobrązowy pancerz skrywany pod spodem. Jego twarz skryta była za gładką białą maską, pod którą płonęły oczy.
-Witamy na Valkirii Prime- zaczął Rock- Choć może powinienem powiedzieć Polterii Prime.
-Nazwa nie ma znaczenia. Liczy się to po co tu przybyliśmy. Kiedy mogę zostać przerzucony na front?
-Bezzwłocznie przydzielę wam oddział Widm.
-Dobrze- powiedział powoli psionik patrząc na coś powyżej, w oddali.
Rock mimowolnie podążył za jego wzrokiem. Na jednym z masztów nadal łopotała na wietrze flaga Valkirii. Mimo, że była porwana, czerwone "V" widoczne było z oddali. Na oczach ich wszystkich, flaga zerwała się i niesiona przez wiatr poleciałą prosto w ich stronę. Czarne płótno owinęło się o noge Kommodora. Rock podniósł sztandar.
-Spalcie to- wysyczał psionik znikając we wnętrzu statku- Spalcie ich wszystkich.
Czynnik Psi
18 VI 2004 13:08 CET Yaahooz
Ciemność. Sen przychodził i odchodził, jak mają w zwyczaju sny. Urywane, chaotyczne obrazy sklejały się w ociekającą ironią groteskową rzeczywistość. Dziewczyna nie wiedziała, że rzuca się we śnie, wokół niej drżą niektóre meble, przesuwają się inne, a najbliżej siedzący żołnierze patrzą na nią z zaniepokojeniem w oczach.
...Nagle korytarz po którym biegła zaczął się zmieniać. Powoli, płynnie, jakby ktoś postanowił przemalować scenerię. Sen odszedł, powoli, niechętnie, jakby wypchnięty poza nawias funkcjonowania umysłu. Stała wśród drzew, na jakiejś polanie. Ciemnoniebieskie niebo i zapach ozonu zwiastował deszcz. Brzozy i buki w pełnym rozwicie, nadepnęła na muchomora, dużego i czerwonego.
– Ładnie prawda?
Odwróciła się przestraszona głosem zza pleców.
Mężczyzna stał metr za nią. Średnio przystojny, wyższy niż ona, ogolony prawie na "zapałkę". Czarne spodnie, długi płaszcz, wydatna szczęka i dziwne czerwone oczy. Widziała już tę twarz. Kiedyś, gdy była na ceremonii mianowania Nocturna na Komandora w pałacu Imperatora. Wtedy był tam, stał koło Nadadmirała Ekusa i o czymś cicho dyskutowali.
– Tak kiedyś tu było - powiedział powoli, patrząc dookoła - kiedy byłem młody, kiedy świat nie był jeszcze tak... ubezwłasnowolniony - dokończył - jeżeli Ci się nie podoba, to może być inaczej...
Po tych słowach otoczenie zadrżało, zmieniło się. Drzewa zaczęły rosnąć i zmieniać się w metalowo-szklane budynki, trawa stała się granatowa, później stwardniała... Stali na placu zabaw, obok ulice, samochody, wieżowce.
– Tamto było ciekawsze - powiedziała dziewczyna otrząsając się z pierwszego szoku. Powoli domyślała się gdzie była.
Yaahooz skinął głową i las oraz polana powróciły. Popatrzył na nią, staksował od stóp do głów, aż zrobiło jej się niezręcznie, a później sięgnął pod płaszcz. Wyciągnął broń, ale nie pistolet ani karabin, lecz... dziwny miecz, którego nigdy dotąd nie widziała. Musiały wyjść z użycia wiele lat wcześniej. Wydawał jej się podobny do jednego takiego obrazka, na którym był Japończyk i trzymał podobną broń. Yaahooz podał jej miecz.
– Po co mi to?
– Będzie Ci niedługo potrzebny. Nie tylko zresztą Tobie, mnie też.
– Tobie? Nie obraź się, ale o ile wiem leżysz w szklanej trumnie od dłuższego czasu.
– Panta rei
– Słucham??
– Nieważne. Niedługo spotkasz kogoś, kto wie, że tu jesteś. I będzie za wszelką cenę chciał albo Cię porwać i uwięzić - to wariant optymistyczny - albo zabić. Stanowisz, a raczej to co możesz, zagrożenie, jedno z ostatnich. Przyjdą po Ciebie. Tej nocy musisz się wiele nauczyć. Rano będzie za późno, jeszcze przed zapadnięciem jutrzejszej nocy możesz się spodziewać niebezpieczeństwa.
– Jak to, jakiego niebez...
– Kiedy będzie blisko sama będziesz wiedzieć - przerwał jej - a teraz broń się! - podniósł głos i nagle w jej stronę poleciały z różnych stron nieduże kamienie, kawałki gałęzi, piasek i ziemia. Instynktownie zaczęła zasłaniać się rękoma i chować głowę między ramiona. Uderzona raz, drugi, trzeci, piąty, zgięła się w pół, później zaczęła krzyczeć "dość! przestań", ale nic się nie zmieniało. W końcu złość przeważyła nad bólem. "Dość kurna Twoja mać!!" wrzasnąła, odbijając jakiś kamień zmierzający w stronę jej skroni.
Wszystko ustało. Jednocześnie zdała sobie sprawę z tego, że przepołowiła kamień, reszta pocisków trafiła na jakąś niewidzialną zaporę i opadła metr przed jej ciałem, a ona wrzeszczała nie za pomocą ust. Mężczyzna stał przed nią i lekko chwiał się na nogach. Całe tło wokoło lekko drgało, wykazując niestabilność. W końcu puścił głowę i wytarł krew, która pociekła mu z uszu. Lekko się uśmiechnął
– Właśnie mniej więcej o to chodziło - rzekł słabym głosem, siadając ciężko na jakimś głazie - a teraz musisz się nauczyć nad tym panować...
Zaczęła się harówka...
Kiedy Bow obudziła się niemal od razu po świcie, bolały ją wszystkie mięśnie, czuła się tak, jakby przebiegła kilkanaście kilometrów i chyba miała migrenę.
A wokół siedzieli lub spali żołnierze. I słyszała ich szepty, choć żaden nic do niej nie mówił...
*****
W ciemnym holu, wysokim na kilkanaście metrów, zakończonym portalowym sklepieniem zapaliła się mała czerwona dioda. W niszach, położonych co trzy metry, spoczywały szklane pojemniki, w których krążył ciągle gaz kriogenizacyjny. Dioda przy jednej z trumien zapaliła się, komputerek na boku pojemnika zaczął wczytywać system. Postać leżąca w środku nie ruszała się. W holu było cały czas ciemno i cicho. Ciszę przerywał czasami tylko ledwie słyszalny szmer procesora. Procedura dekriogenizacji miała się zacząć za 360 sekund. Odczyt wskazywał pełną regenerację tkanek, układu nerwowego, odpornościowego, limfatycznego i krwionośnego, stabilność kostną i wydolnościową odnośnie narządów kluczowych dla podtrzymywania życia. Układy bioniczne były sprawne, bioprotezy działały, aktywacja układów miała nastąpić po odmrożeniu ciała i stabilizacji termicznej.
Odliczanie trwało...
Noc...
18 VI 2004 15:29 CET Aethan
zapadła nad miastem. Nie paliła się żadna latarnia, światło w oknie i jedynie gwiazdy dawały jako-taką poświatę. Aethan wszedł do budynku i przygodował sobie miejsce do spania. Już miał wpaść w regenerujący trans, kiedy na jego komunikatorze zaświecił zielonym światłem sygnał nadchodzącej wiadomości.
"Do wszystkich oficerów!
Admirał Petain poddaje miasto. Na planetę przybędą siły międzynarodowe w celu zorganizowania transportów uchodźców. Zgodnie z konwencją międzyplanetarną, żołnierze mogą również odlecieć z planety, pozostawiając wszelkie uzbrojenie. Każdy transport będzie sprawdzany na orbicie przez siły Zjednoczonych Systemów Ras Rozwniętych. Transporty organizowane są w portach lotniczych w kwadrantach: A241, B021, C65, D120, E324, F002, G54, H98, I332, J015, K52, L143, M225, N042, O77, P200, Q02, R297, S21, U111, V332, W656, X003, Y051, Z153. Capital City przechodzi pod okupację P-konfedracji. MSV zobowiązana jest do zaprzestania walk.
Adm. Orsini"
Aethan długo nie mógł zasnąć. Postanowił, że nie będzie budził współtowarzyszy, P-konf i tak na razie tutaj nie przyjdzie. Długa droga przed tymi, którzy nie będą chcieli się poddać. Niechaj się wyśpią...
Nawiedził go dziwny sen... Widział twarz za szybą. Znajomą twarz. I nagle na szybie ukazały się rzędy liczb i liter... Migający kursor wskazywał na stan oczekiwania. Wtem na ekranie ukazały się tylko cyfry, ale większe, na samym środku... 360... 359... 358... ... ... 10... 9... 8.. ... ... 3... 2... 1... Admirał się obudził.
Wstał. Popatrzył po towarzyszach, jeden z żołnierzy chrapał jak nieboskie stworzenie. Podszedł do Ksch i obudził go.
- Ubierz się, weź broń i bądź za 2 minuty przed budynkiem.
- Tak, mamo...
Kilka minut później obaj szli przez gruzy, czasem potykając się o pozostawioną broń, trupy, kamienie.
- Valkiria poddała miasto, każdy będzie miał możliwość odlotu, ale żołnierzy najprawdopodobniej wpakują do oflagów. Zanim jednak będziesz chciał opuścić planetę, musimy znaleźć jeszcze kogoś.
Ksch chyba nie bardzo wiedział, co admirał mówi.
- A gdzie idziemy?
- Jeszcze nie wiem...
Doszli do włazu do systemu podziemnych korytarzy. Aethan wcisnął się w otwór kanalizacyjny i skierował się do ukrytego terminala. Wprowadziwszy kod, udał się do kanału wojskowego i zaryglował drzwi od drugiej strony. Przed oczami zaczęły pokazywać mu się kolejne cyfry kodu do terminala pod nieistniejącym już Centrum Informacyjnym... 3 14 1 71 1 29 75. "Wyciąga ode mnie informacje..." Nie czuł strachu, więc miał nadzieję, że to Yaahooz grzebie w jego głowie, nie jakiś inny psionik. Żołnierze skierowali się pod Centrum Informacyjne.
- No... Yaahooz... jaki jest twój kod do krypty...
Nagle przypomniał sobie frazę "słowa Cambronne´a". Wpisał ciąg liter i grodzie otworzyły się. Aethan wszedł do mrocznego pomieszczenia, które bardziej przypominało pokój hibernacyjny statków dalekiego zasięgu podczas alarmu, niż groby zasłużonych. Roboty-sanitariusze patrzyły na niego równo przez 10 sekund, potem wróciły do swojej pracy. Raz po raz spod sarkofagów wydobywały się smugi gazów. Odczuwalne zimno oraz ciemność mogły przyprawić ludzi o słabych nerwach o wymioty. Przeszli obok kilkunastu odgałęzień prowadzących do pierwszych komant. Ksch zauważył między innymi pół twarzy kontradmirała Aethana, podłączonej do czegoś, co miało symulować głowę, dojrzał też MMochockiego, który co prawda był cały, ale w miejscu klatki piersiowej wszczepiono mu cybernetyczne implanty. Wreszcie zobaczyć twarz kogoś, kto powinien być daleko poza tym systemem, w nadprzestrzeni po drugiej stronie galaktyki. Zobaczył Imperatora...
Ksch nie mógł pozbierać szczęki z podłogi.
- Czy to klony?
- Tylko Imperator posiada swoje klony. Tylko on w jakiś sposób ujarzmił siłę psi do tego, aby klon nie odrzucił zaimplantowanych informacji z mózgu dawcy. Podobno nawet sam nie wie, jak robi. Staje się coraz starszy i starszy, dlatego zawsze chodzi w ciemnej szacie z długim kapturem. Nikt inny nie ma klonów. Zrezygnowaliśmy z nich ponieważ po kilku-kilkunastu tygodniach od wychodowania pełnowartościowej kopii i jej uruchomienia, dostawała ona niezłego zajoba i najczęściej kończyło się to skokiem z 300 piętra.
Aethan zatrzymał się przed jednym ze sklepień. Wypowiedział hasło a natychmiast wejście zalśniło i w środku jakby pociemniało.
- Pole psioniczno-energetyczne. W życiu byś takiego nie zobaczył, gdybyś tutaj nie był.
Weszli do środka. ciemnym holu, wysokim na kilkanaście metrów, zakończonym portalowym sklepieniem zapaliła się mała czerwona dioda. W niszach, położonych co trzy metry, spoczywały szklane pojemniki, w których krążył ciągle gaz kriogenizacyjny. Dioda przy jednej z trumien zapaliła się, komputerek na boku pojemnika zaczął wczytywać system. Postać leżąca w środku nie ruszała się. W holu było cały czas ciemno i cicho. Ciszę przerywał czasami tylko ledwie słyszalny szmer procesora. Procedura dekriogenizacji miała się zacząć za 360 sekund. Odczyt wskazywał pełną regenerację tkanek, układu nerwowego, odpornościowego, limfatycznego i krwionośnego, stabilność kostną i wydolnościową odnośnie narządów kluczowych dla podtrzymywania życia. Układy bioniczne były sprawne, bioprotezy działały, aktywacja układów miała nastąpić po odmrożeniu ciała i stabilizacji termicznej.
Szeregowa Foxlady
18 VI 2004 18:16 CET foxlady
Poranek przyniósł dwie rzeczy. Śmierć kolejnych towarzyszy i wiadomość o kapitulacji. Trzeci dzień zaciekle bronili centrum handlowego. A właściwie dostępu do podziemnego bunkra, w którym schroniło się kilka tysięcy cywili. Oddział Fox składał się z żołnierzy, którzy byli na przepustkach i nie mieli jak wrócić do swoich jednostek. Odnaleźli się jakoś w tłumie i przez tych kilkadziesiąt godzin stawiali opór najeźdźcom. W końcu centrum handlowe miało kilka nieźle wyposażonych sklepów z bronią i demobili.
Obrona centrum, oprócz wielu niewygód miała też swoje dobre strony- za wczasu znieśli na umocnione pozycje medykamenty, prowiant i paliwo żołnierskie- szlugi. Fox odpaliła kolejnego szluga od poprzedniego:
-To co robimy?- spytała Starszego Szeregowego Jamala, który był najstarszy stopniem w tej zbieraninie.
-Nie wiem. Trzeba by to uzgodnić z cywilami. Mają prawo zadecydować, czy chcą przeczekać w bunkrze, czy też pozwolic sie ewakuwać...
Okopani za sklepem z artykułami kultystycznymi Tentacles´R´Us Konfederaci znów puścili nagranie:
"Admirał Petain poddaje miasto. Na planetę przybędą siły międzynarodowe w celu zorganizowania transportów uchodźców. Zgodnie z konwencją międzyplanetarną, żołnierze mogą również odlecieć z planety, pozostawiając wszelkie uzbrojenie. Każdy transport będzie sprawdzany na orbicie przez siły Zjednoczonych Systemów Ras Rozwniętych. Transporty organizowane są w portach lotniczych w kwadrantach: A241, B021, C65..."
-Zdrajcjev, idźcie ogłosić cywilnemu dowództwu bunkra, że poddajemy się. Niech się szykują do ewakuacji.
-Tajest!- zasalutował szeregowy Zdravko Zdrajcjev i pobiegł w dół korytarzem prowadzacym do wrót bunkra.
-To ja poszukam jakiegoś białego płótna- powiedziała Foxlady odpalajac kolejnego szluga.
szer.Ibrahim
18 VI 2004 20:10 CET Bombardier
patrzył przez okno budynku, który nosił nazwę ,,Galerii Vielkich pisarzy", patrzył na ulicę, czy jacyś Pekonfy nie idą zaproponować kapitulację, w końcu kilka godzin temu miasto skapitulowało, jak to Aethan powiedział. Gdy to Bombardier usłyszał od razu z kilkoma żołnierzami ruszył, żeby się ,,ulotnić" z tego piekielnego miejsca, wszyscy byli z kompani karnej...
- Musimy znaleźć jakieś cywilne ubrania...- rzekł Ibrahim, do jednego z towarzyszy
- Nooo...- odparł tamten- mieszkałem niedaleko stąd, znam okolicę, wiem gdzie są sklepy z ciuchami.
- No to idziemy...
Szkło chrzęszczało pod ich butami gdy szli tą ulicą, ulicą pełną trupów, trupów PeKonfu i Valkirijczyków. Jeden leżał kolo drugiego, niekiedy ściskając się jak bracia, ulica ,,tonęła" w krwi, odór ciał był nie do zniesienia.
- Tłukli się na bagnety, do ostatniego...- rzekł jeden z ,,częściowych" dezerterów.
- Do ostatniego...- powtórzył jak sekretarka Ibrahim- Do ostatniego.
W miarę zbliżania się do celu podróży, ciała geśtniały, coraz częściej widać było czerwone V na pancerzach, między trupami leżał pognieciony boot, operatora Valkiryjczycy wyciągnęli i prawdopodobnie gdzieś zabili, ale kto to teraz wie. ,,Droga" trupów prowadziła do jednego z budunków.
- Tu była ostatnia walka- odparł al-Fayed.
W tym budynku, a było to jedno z forum Agory, walka działa się nie tylko na bagnety i pięści, ale też na zęby, chełme, napierśniki, słowem co się miało przy dłoni. Tu jeden Valkiryjczyk gryzie jednego z konfederatów, który zginął kilka sekund wcześniej przed oprawcą swojej ręki, nienawiść nawet po śmierci. Tam jeden z PeKonfu siedzi oparty o poniszczoną kolumnę, w szyję wbite ma cztery ołówki. Kolejny trup najeźdźców, twarzy nie widać ma całą zmasakrowaną, prawdopodobnie od tłuczka z pobliższej kuchni. Tu skolei leży Valkiryjczyk z krechą na szyi, pewnie od bagnetu.
Ibrahima pociągnęło na wymioty, inni ,,opróżnili" się wcześniej. Wszyscy razem przeszli dalej, do forumowej sali. Przypominała ona teatr grecki, z rożnicą tą że mównica była podwyższona. I ona właśnie przykuła uwagę wszystkich, bo na niej leżał Valkiryjski trup, cały był podziurawiony, lecz mimo śmierci, dalej mocno trzymał sztandar swojego pułku który tu poległ, czerwone V na czarnym tle, a w środku V czerwone liczby 136, ze skrzyżowanymi karabinami w tle.
- 136 pułk strzelcóv, pułk pieprzonych bohaterów- tu bombardierowi zaczęły płynąc łzy- pieprzonych herosów- zaczął brać kamienie z ziemi, zaczął rzucać w sztandar- pieprzonych dowódców-bohaterów, którzy posłali moich kolegów do piachu swoimi pieprzonymi rozkazmi pieprzonej bohaterskiej obrony.
Sztandar nie zważając na te słowa i kamienie, trzepotał lekko na przeciągu.
Bombardier zbliżył się do mównicy, na niej widzieć jakieś napisy, zaczął je czytać:
- Valkiryjczyku powiedz Valkiri, że za zgodą wszystkich żołnierzy 136 pułku strzelcóv, zginęliśmy tu walcząc o jej Honor i ziemię- tu napis się urywa, wilką kreską w dól, do dłoni jednego z V-żołnierzy.
- Co, co mm...mmoi koledzy zgodzili się na coś takiego, na bohaterstwo, nna heroizm, na pieprzoną bezmyślną śmierć- bombardier nie wytrzymał wział chełm z podłogi, rzucił w sztandar, potem karabin, po tem co wpadło mu pod rękę.
Lecz, sztandar nie zważając na te słowa i przedmioty, trzepotał lekko na przeciągu...
Aethan
18 VI 2004 21:29 CET Aethan
o godzinie 6 rano nadał wiadomość do wszystkich swoich żołnierzy o kapitulacji miasta. Usiadł potem krzyżując nogi na kracie, która służyła jako podłoga. Usłyszał dawno niesłyszane melodie... Te, które dźwięczały mu w umyśle nad Solaris, te które nawiedzały go co noc na zewnętrznych rubieżach. Usłyszał bicie dzwonków. Zamknął oczy... wyprostował się. Ksch na chwilę tylko popatrzył na trumnę, ale gdy się odwrócił, Aethan już siedział w pozycji kwiata lotosu, zaś jego czoło i brwi pruszałys się rytmicznie. Metalowa część czaszki zaczęła lekko się elektryzować, przyciągając większe cząsteczki pyłu. Myślał o gwiazdach, o pradawnej rasie Eldarów, z nimi się łączył niczym w indiańskiej medytacji...
Czuł tylko pustkę... Tylko Psioniczną technologię otaczającą go w tym dziwnym laboratorium. Wreszcie poczuł Nocturna... "Nocturn... Nocturn... Zbierz jak najwięcej ludzi, którzy nie chcą się poddawać, zbierz ich w kanale, który wskaże ci Bow."
Otworzył nagle oczy i opuścił ręce...
- Nie ma go tu.
- Co?
- Nie ma tutaj jego Psi. Za dziesięć minut rozpocznie się dehibernacja. To też trochę trwa... Każda cząsteczka w komórce musi być ogrzana a następnie komórka zreanimowana. Jednak jeśli dehibernacja się skończy, szanse, że Yaahooz pomyślnie wtłoczy się spowrotem do swego ciała będą malały...
Szeregowy Xin
18 VI 2004 21:33 CET Xin1
Miał w końcu okazję się przespać. Po kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu godzinach na nogach, był tak wyczerpany, że jak tylko się położył, odrazu zasnął. Nawet w trakcie snu słyszał strzały, wybuch i krzyki, prawdopobodnie to tylko sen. Spał niespokojnie, co chwila coś mruczał i rzucał się na wszystkie strony.
Wstał po kilku godzinach. W rękach miał karabin snajperski zabrany wcześniej martwym konfederatom. W kaburze na udzie spoczywał jego wierny bolter, jeszcze nigdy go nie zawiódł. Xin sprawdził stan amunicji. Do boltera został mu jeden pełny magazynek i jeden w połowie pusty. Lepiej było ze snajperką. W sumie zabrał sześć pełnych magazynków, każdy po 15 naboi. Dopiero teraz zwrócił uwagę na tą snajperkę. Był to jeden z nowszych modeli XT-256. Praktycznie ten karabin sam namierzał przeciwnika, wystarczało tylko pociągnąć za cyngiel. Luneta pozwalała na widzenie w spektrum podczerwieni, posiadała także noktowizor i celownik laserowy. Czujniki w okolicy lufy, kolby i spustu, same dokonywały pomiarów i dostosowywały lunetę do prędkości i kierunku wiatru. Była to broń wprost idealna do zabijania.
Xin był cały brudny, mimo snu był jeszcze zmęczony. Mimo kapitulacji, postanowił, że nie opuści swoich towarzyszy. Podszedł do drzwi i stanął na warcie. Zauwarzył, że nie ma Aethana i Kscha. Nie przejmował się tym. Na pewno sobie poradzą, zresztą pewnie Nocturn wie gdzie Admirał poszedł. Stojąc przy drzwiach, Xin popatrzył w niebo, za kilka godzin będzie świtać, a to oznacza, że pewnie znów będą mieli kilka potyczek z agresorem. Na ulicy, przy wejściu do budynku, w którym przebywali, zauważył leżący sztandar Valkirii. Mimo, że był podarty i nadpalony to było widać wyraźnie symbol "V" na czarnym tle. Xin rozejrzał się uważnie, czy na ulicy i w sąsiednich budynkach nie czuwają konfederaci. Po upewnieniu się podbiegł do sztandaru, podniósł go i szybko wrócił do budynku. Oparł go o ścianę, spojrzał na niego. Ten widok sprawił, że Xin stał się jakby silniejszy, nabrał większej ochoty do walki. Mimo, że nie był największym patriotą, to Valkiria była tym co kochał. Spojrzał jeszcze raz na sztandar. Był gotów oddać życie za Valkirię. Postanowił postać na warcie. Przynajmniej będzie wiedział kto nadchodzi. Spojrzał na swój chronometr. Już za dwie godziny świt.
Xin zobaczył coś kątem oka. Podszedł do tajemniczego przedmiotu. Cygaro Zwycięstwa. Podniósł je i przyjrzał się dokładniej.
-Pewnie konfederaci byli tak pewni zwycięstwa, że każdy dostał po jednym - Pomyślał.
Rozejrzał się po ulicy, wszędzie leżały ciała martwych żołnierzy P-konfu. Odrzucił cygaro zwycięstwa.
-Jeszcze nie czas na to pieprzeni konfederaci. - Powiedział sam do siebie.
-Jeszcze nie czas.
Obudziłam się tuż po świcie.
18 VI 2004 22:10 CET Bow
Spałam? A może mi się tylko zdawało. Czułam pulsujący ból w skroniach, nie mogłam otworzyć oczu. "Jeśli się ruszę, to zwymiotuję. Pieprzona migrena, właśnie teraz. I jeszcze okres. Ja nie chcę...." To chyba nawet nie były mysli. Raczej odczucia. Czyłam się tak, jakby w nocy ktoś mnie porządnie zbił, ale nie to było najgorsze. Ten pulsujący ból w skroniach. Nadwrażliwość na światło i dźwięk. I jeszcze pierwszy dzień. Najgorszy. Wszystko boli potrójnie, nastrój fatalny i wszystko leci z rąk. Bez problemu mogłabym się zabić własnym scyzorykiem. Ale przynajmniej byłam zdrowa. Wsłuchałam się w rytm własnego organizmu , chcąc znaleźć ukojenie w najlepszej diagnozie, jaka mogła istnieć. Dokładnie w terminie. Mimo zmęczenia i głodu, wielogodzinnych biegów i zbyt krótkich odpoczynków ten wątpliwy atrybut mojej kobiecości mówił "nic ci nie jest, jesteś silna i zdrowa".
Poszukałam w kieszeni środków przeciwbólowych. Są! Szybko łyknełam tabletkę. "Dziesięć minut. Potem wstać, łyk herbaty, następna pigułka i jeszcze dziesięć minut. A potem oporządzić się i do walki. Tego dnia skopiemy wiele konfederackich tyłków. Niech wiedzą, ze z kobietami w tym stanie się nie zadziera..."
***
18 VI 2004 22:57 CET Nocturn
Było ich coraz mniej. Aethan, Ksch i Bombardier oddzielili się. Nocturn prowadził mały oddziałek przez miasto. Długą broń zawinęli w materiał, żeby nie rzucała się w oczy - do natychmiastowej dyspozycji mieli tylko pistolety i noże. Musiało wystarczyć. Działania wojenne zniszczyły miasto, ale ludzie powoli zaczynali wracać do swoich domów. Poza zniszczonymi budynkami były też inne świadectwa niedawnych wydarzeń. Trupy. Nikt do tej pory nie zdołał uprzątnąć wszystkich ciał, toteż co jakiś czas mijali leżących na ziemi martwych żołnierzy Valkirii lub konfederacji. Nocturn spojrzał na lewo - jakaś grupka żołnierzy z czerwonym V na mundurach szła ze spuszczonymi głowami. Bezbronni i pokonani. Kierowali się w stronę miejsca, skąd statki miały ich zabrać na inne planety. Nocturn spuścił głowę - nie chciał tego oglądać. Valkiria była pokonana. Tylko garstka takich desperatów jak oni postanowiła jeszcze walczyć, bez celu i sensu. Tak jednak nakazywał im... honor? patriotyzm? nienawiść może? Nocturn spojrzał na Bow... szła z zaciętym wyrazem twarzy i mamrotała przekleństwa pod adresem P-konfu. Nocturn pokręcił głową - on już widział za wiele, nie tylko w ciągu tych ostatnich dni, także wcześniej. Z czasem entuzjazm zamienił się w zgorzknienie, ideały ustąpiły miejsca chłodnej kalkulacji. Ustąpiły? A jak nazwać to, że wciąż miał zamiar walczyć? Rozsądne na pewno to nie było. Uśmiechnął się do swoich myśli. Kiedy mijali następne ciało martwego żołnierza, komandor schylił się i podniósł jego hełm. Wyjął nóż i zaczął nim skrobać po powierzchni. Reszta zdziwiła się, ale nie zareagowała.
- Dokąd idziemy? - zapytał idący koło Nocturna Veetek.
- Najpierw musimy się trochę zaopatrzyć, potem trzeba zebrać trochę ludzi, a potem... ech... potem zobaczymy, ile jeszcze można zrobić i zrobimy to.
Nagle idący z przodu mc_kosa zatrzymał się i odwrócił w kierunku grupy:
- Idzie spory patrol konfederatów, co robimy?
- Przyczaimy się w tym budynku i przeczekamy aż sobie pójdą.
- Jak to? Nie będziemy walczyć? - wyrwała się Bow, ściskając już w rękach pistolet laserowy.
- Do budynku. I niech nikt nie waży się robić żadnego hałasu.
Nocturn wraz z oddziałem skryli się w jednym z mieszkań na parterze. Xin stał przy oknie i wyglądał na ulicę, mając na oku żołnierzy konfederacji.
- Mogliśmy im trochę dokopać... - powiedziała Bow.
Nocturn spojrzał na nią ponuro.
- Tak? I co by nam z tego przyszło? Zaraz mielibyśmy na karku pokaźny oddział P-konfu. I co? Myślisz, że im też byśmy dokopali? A potem następnemu? To jest życie, a nie żadna grafomańska historyjka o dzielnym szeregowym. Prawdziwi dzielni szeregowi leżą teraz na ulicy - mają przestrzelone głowy, korpusy, członki porozrywane po wybuchach. Następnym razem jak będziesz chciała napisać o bohaterstwie, to napisz o jednym z nich - nie żadnym 000, bo oni poświęcili dla tego miasta i dla Valkirii siebie - i to jest bohaterstwo, a nie to, że się pójdzie i wybije batalion nieprzyjaciela... Xin, poszli już?
Xin skinął głową.
- No to idziemy. Pamiętajcie, nasza misja, jakkolwiek desperacka by nie była, nie ma za zadanie eliminować wroga. Bow jest związana z czymś, co może nam pomóc zwyciężyć w inny sposób. Dlatego na razie nie wdajemy się w żadne starcia, chyba że będzie to nieuniknione, jasne?
Żołnierze skinęli głowami.
- No to idziemy. Kosa, Kemer prowadzicie - Nocturn obrócił się w stronę Bow - a to dla Ciebie.
Podał jej znaleziony przy trupie hełm. Wcześniej była na nim liczba 27000, Nocturn pracowicie zeskrobał dwie pierwsze cyfry. Bow przyjrzała się numerom i otworzyła szerzej oczy.
- No, dziewczyno, pokaż mi, że jesteś warta tego numeru - Nocturn uśmiechnął się lekko do szeregowej i wyszedł.
###Mostek Statku Flagowego Floty Inwazyjnej###
19 VI 2004 1:24 CET Harvezd
Śluza otworzyła się. W obłokach pary wyłoniły się dwie sylwetki opuszczające prom. Obaj mężczyźni niepewnie postąpili naprzód czując na sobie dziesiątki spojrzeń.
-Baaaaczność!- krzyknął oficer pokładowy.
Kilkudziesięciu żołnierzy w mundurach galowych przytupnęło by oddać honory poddającym się.
-Admirale Orsini, Admirale Petain- przywitał się Wielki Admirał Rekard.
-Admirale Rekard- zaczął niższy z mężczyzn- W imieniu Sztabu Valkirii i Kryzysowego Rządu Valkirii Prime składam bezwarunkową kapitulację Capital City.
Rekard zwrócił się do pierwszego oficera:
-Proszę odnotować, że o 00:45 czasu uniwersalnego, Admirał Petain złożył na moje ręce bezwarunkową kapitulację Valkirii Prime. Zgodnie z definicją Kodeksu Wojennego zatwierdzonego na III Międzyplanetarnej Konferencji Pokojowej, wszyscy stawiający czynny opór żołnierze upadłego państwa będą traktowani jako partyzanci, wobec których obowiązuje przyspieszone postepowanie polowe.
-Odnotowano w dzienniku pokładowym.
-Panowie- Admirał zwrócił się do oficerów Valkirii- Udajmy się do moich kwater, by przedyskutować bardziej prywatne aspekty kapitulacji.
Petain i Orsini uśmiechnęli się i ruszyli za Rekardem w ścisłej eskorcie marines.
Kilkanaście minut później komunikat o kapitulacji zaczęto nadawać na planecie na wszystkich częstotliwościach.
###Kilka godzin później- lądowisko w kwadrancie O77###
Foxlady stała stłoczona wraz z dwoma tysiącami cywili, którzy ściągnęli tu z okolicy. Gigantyczne transportowce z wielkimi napisami "1KFOR20" na burtach oczekiwały na uchodźców. Dostep do nich był broniony przez międzynarodowe siły stabilizacyjne i oddziały Konfederatów. Każdego dokładnie przeszukiwano przed wpuszczeniem w bezpośrednią strefę lądowiska. Fox stała w towarzystwie Jamala, Zdrajcjeva i dwóch innych żołnierzy z jej oddziału, którzy przeżyli dwudniowe oblężenie. W tłumie matek z dziećmi, starców i innych niezdolnych do walki czuli się najbardziej pokonani.
-Przegraliśmy, Jam.
Starszy Szeregowy spojrzał na nią z góry:
-Spójrz na to inaczej- żyjemy. Dzięki nam oni też żyją. A co najważniejsze przeżyją. Z dala od tego koszmaru.
-Ale.. zawiedliśmy Valkirię.. zawiedliśmy dowództwo..
-Słońce, uświadom to sobie- Valkirii już nie ma...
Fox doskoczyła do niego i sprzedała mu silny policzek:
-Nigdy tak nie mów- wysyczałą przez zęby. Valkiria nie umarła póki my żyjemy. Przypomnij sobie słowa hymnu.
-Tak- wtrącił jej zza pleców Zdravko- Jest Zajebiście, tylko wyobraź to sobie-sobie.
Stali kilka minut w milczeniu, gdy przyszła ich kolej.
-Żołnierze?- zapytał oficer Konfederatów.
-Nie, roznosiciele pizzy. V-pizza. Najzajebistsza po tej stronie galaktyki.
Wycelowano w nich lufy:
-Przeszukać- rozkazał Konfederat.
Rozdzielono ich i bacznie przeszukano. Oficer krążył między nimi:
-Imię, ranga, numer ID.
-Zdrajcjev, Zdravko. Szeregowy. 34557.
-Imie, ranga, numer ID.
-Foxlady, Anna. Szeregowa. 12551.
-Imie, ranga, numer ID.
-Obys zdechł, skurwysynu- odparł Jamal i wyciągnął zawleczkę łąpiąc się Konfederata. Obaj momentalnie staneli w płomieniach.
-Granat zapalający!!- krzyknął jeden z żołnierzy- Ognia!!
Krzyki płonących mężczyzn urwała kanonada karabinów. Fox nie mogła patrzeć na to co się stało z jej samozwańczym dowódcą. Nawet gdy już leżał i skwierczał podeszli do niego i wpakowali serię w nieruchome ciało.
Kapitan Konfederatów wskazał na jednego z żołnierzy:
-Teraz ty pilnujesz załadunku. Uprzątnąć mi to scierwo. A ich skuć i zabrać mi z oczu.
Poprowadzono ich nie w stronę promów, lecz ku jednemu z hangarów. Przekraczając drzwi zobaczyła, jak jedno z dzieci stojących w tłumie macha jej i posyła usmiech.
Było to ostatnie co pamiętała. Od razu po wejściu dostała kolbą w twarz po czym straciła przytomność.
###Vayde- Krążownik V-Imperium pod dowództwem Kontradmirała Cravena###
Walka trwała od 30 minut. Valkiryjczycy byli spychani. Tracili pokład za pokładem. Konfederaci wprost zalewali Vayde´a. Craven wraz z grupą najlepszych strzelców stawiali zacięty opór. Kontradmirał w swej zbroi bojowej był niczym mityczny bóg wojny. Gdzie stanął tam padały trupy.
Mimo to wiedział, że mimo zacietego oporu nie mają większych szans by stawiać się w nieskończoność. Wrogów było zbyt dużo, a amunicja kiedyś musiała się skończyć.
-Sir, mamy komunikat od techników- usłyszał w comie- Konfederaci weszli do węzła informatycznego.
"Będą sie starali wyłączyć systemy autodestrukcji" pomyślał.
-Kierujemy się do elektrowni. Jak przyjdzie potrzeba wysadzimy ręcznie rdzeń.
Rzucili się w wir walki.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stont kleeckam
|
Wysłany: Pią 11:52, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
***
20 VI 2004 3:59 CET Nocturn
- Pusto. Nie zostało absolutnie nic - oznajmił Kemer, wychodząc z kolejnego pomieszczenia. Tak było w całym schronie - żadne zapasy odłożone tu na czarną godzinę nie wygrały z cywilami, którzy powróciwszy do miasta nie mieli dostępu do żywności i innych dóbr. Kradzież i szabrownictwo były na porządku dziennym.
- No trudno, spróbujemy gdzie indziej - oznajmił Nocturn.
- Ale to już trzeci schron... wszędzie to wygląda tak samo, gdzie jeszcze można znaleźć żywność, nie mówiąc o amunicji czy medpakach? P-konf położył łapę na wszystkim.
- No to trzeba będzie im trochę odebrać - Nocturn odwrócił się i wyszedł ze schronu. Na zewnątrz było już późne popołudnie. Miasto zaczynało powracać do życia. Nie było już nigdzie widać żołnierzy Valkirii, tylko od czasu do czasu ulicą przemaszerował patrol konfederatów. Nocturn i reszta już dawno pozbyli się mundurów. Leżały one teraz w bagażniku dwóch "pożyczonych" z jakiegoś podziemnego parkingu samochodów. Podobnie było z długą bronią. Ale jeżdżenie po mieście wciąż było problemem. Po pierwsze ze względu na to, że nie wszystkie ulice były dostępne, po drugie: konfederacja ustawiła mnóstwo punktów kontrolnych, przy których sprawdzano tożsamość mieszkańców. Mimo przegranej bitwy w mieście wciąż pozostawało sporo partyzanckich grupek, które co i rusz przeprowadzały ataki na żołnierzy P-konfu. Ze względu na brak zorganizowania i jakiegokolwiek przywództwa, grupy te częstokroć uderzały dość chaotycznie. Miało to swoje dobre strony, bo konfederaci nie mogli przewidzieć, gdzie będzie miał miejsce następny atak. Z drugiej strony walka ta rzadko prowadziła do czegokolwiek niż zabicie kilku żołnierzy najeźdźców.
Tymczasowym schronieniem grupki partyzantów było mieszkanie Nocturna, oddalone od kompleksów wojskowych, leżące w północnej części miasta. Budynek poniósł szkody podczas ataków, ale wciąż nadawał się do zamieszkania i sporo osób już wróciło do swoich domów. Jeżeliby to porównać do warunków, w jakich spali w ciągu kilku ostatnich dni, to naprawdę nie mieli na co narzekać. W tym właśnie miejscu zebrali się przed zapadnięciem zmierzchu. Nocturn cały czas dysponował holomapą i właśnie się przeglądał ją celem znalezienia jakiegoś miejsca, gdzie możnaby znaleźć potrzebne im rzeczy. P-konf poszedł na łatwiznę adaptując po prostu magazyny Valkirii. Niemniej były one strzeżone, a wywoływanie kolejnej bitwy nie leżało w interesie oddziału.
Po jakimś czasie Nocturn wstał od stołu i podszedł do okna. Zapadał wieczór. Komandor spojrzał na miasto. Jakże różniło się od tego, które znał jeszcze tydzień temu. Zrujnowane domy, chaos i wiszące wszędzie flagi konfederacji. Różniło się też od tego, które znał jeszcze przedwczoraj. Nie było już dymów, wybuchów i biegających żołnierzy.
Nocturn spojrzał na ruiny jakiegoś czarnego wieżowca.
"Budynek Novej Agory. Tyle lat czekało się na niego." Miał być cudem architektonicznym, pełnym osiągnięc najnowszej techniki. Jego otwarcie wciąż i wciąż było odkładane. A teraz? Był jedynie kupą gruzów.
- No dobra, zbieramy się. Zakładać mundury, brać karabiny.
Wszyscy chyba czekali na ten słowa, bo nie minęło kilka minut, kiedy byli przygotowani do wyjścia. Te same brudne mundury... zdawało się, że cofnęli się kilka dni w przeszłość.
Po zmroku ruszyli w kierunku magazynów. Przekradali się, uważając na krążące po ulicach patrole. Dużo czasu minęło, gdy znaleźli się właśnie w okolicach zabudowań Valkirii. Dużo bomb zrzucił tu P-konf i dużo ludzi poświęcił na zdobycie tego miejsca. Nie było żadnego całego budynku, nie było miejsca, gdzie nie widać byłoby śladu walki. Żołnierze szli przez tę okolicę w nabożnym milczeniu.
W pewnej chwili idący na przedzie Veetek dał znak, że ktoś nadchodzi i wszyscy poukrywali się w budynkach i gruzach. Ulicą przemaszerował kilkuosobowy oddziałek. Śmiali się i rozmawiali głośno. Nocturn mocniej zacisnął pięści. Z wielką chęcią dałby się teraz ponieść nienawiści i pokazał tym hienom, co to znaczy tak olewać miejsce, gdzie poległo tylu żołnierzy. Po twarzach pozostałych żołnierzy wiedział, że myślą podobnie. Niemniej opanował się - mieli konkretny cel, dla którego tu przyszli. Stąd już było widać magazyny i krążących tam żołnierzy P-konfu. Było ich zbyt wielu, by wejść i wyjść bez hałasu.
- Veetek, weź Xina, Kemera i Kosę. Idźcie w stronę placu ćwiczeń i postarajcie się narobić tam tyle hałasu, żeby odciągnąć stąd trochę ludzi. Bow, trzymasz się mnie.
Czteroosobowa grupka odłączyła się. Kilkanaście minut potem rozległy się pierwsze strzały oraz kilka eksplozji. Leniwie krążący między magazynami żołnierze ożywili się nagle. Większość pobiegła w stronę źródła hałasu. Nocturn wraz z pozostałymi ruszył w kierunku budynków. Kilku żołnierzy konfederacji stało w grupce i dociekało przyczyny eksplozji i wystrzałów. Wtedy to oddział Nocturna ruszył przekradając się i kryjąc gdzie tylko można - tamci zauważyli co się święci, kiedy było już za późno na reakcję. Padło ledwie kilka strzałów. Kilka sekund hałasu i potem cisza. Ale już słychać było kolejnych zmierzających tu żołnierzy konfederacji.
- Wy dwaj i Randal, do magazynu i wynosić, co się da: broń, jedzenie, amunicja, medpaki - tyle, żeby unieść, nie więcej. My zajmiemy się strażnikami.
Trójka żołnierzy dopadła do magazynu, w tym czasie pojawili się konfederaci. Zaczęła się kolejna strzelanina. Nocturn starał się liczyć upływający czas. Mieli go cholernie mało. W pewnej chwili usłyszał ryk silnika. Od strony placu ćwiczeń coś jechało.
- Jasna cholera, już po nas...
Wtedy to pojawił się wóz pancerny. Dziwne było tylko to, że na dachu siedział... Kosa. Wóz zatrzymał się przed magazynem. Zamocowane w nim ciężkie karabiny zaczęły ostrzeliwać konfederatów. Ci cofnęli się. Ze środka wozu wypadł Veetek.
- Ładujcie co się da i ile się, mamy transport - powiedział uśmiechnięty.
Nocturn odetchnął z ulgą. Rzucił się do pomocy żołnierzom wynoszącym sprzęt. Nie minęła minuta, kiedy postanowił, że już nadto czasu stracili.
- Wszyscy do wozu. Spieprzamy stąd!
Veetek prowadził, Nocturn siedział obok niego - reszta z tyłu, albo na górze, na dachu. Pędzili przez miasto. Patrole, które próbowały ich powstrzymać, skończyły marnie. Pościg towarzyszył im bardzo krótko. Nikt nie mógł się równać z pilotem myśliwca, a Veetek uchodził za jednego z najlepszych. Udało mu się zgubić goniące ich pojazdy. Cóż, konfederaci nie znali jeszcze miasta tak dobrze.
- Dokąd teraz? Do Twojego domu?
- Nie... Bow, Aethan mówił, że mas nas zaprowadzić do jakiegoś kanału?
- Tak, sir. To w okolicach kompleksu Danubia.
- No to jedziemy...
Szeregowy Xin
20 VI 2004 12:12 CET Xin1
Udał się razem z Veetekiem, Kemerem i Kosą na plac ćwiczeń.
-Dobra, róbcie to co trzeba, Ja mam mały prezent dla konfederatów. - Powiedział Xin, trzymając swoją snajperkę.
Udał się do jednego z wielu wraków samochodów jakie stały przy placu.
Veetek, Kemer i Kosa zaczęli robić to co mieli, narobili tyle hałasu, krzycząc i klnąc na P-Konf, że już po chwili pojawili się żołnierze wroga. Xin siedząc we wraku wymierzył i oddał strzał. Jeden z konfederatów dostał prosto w głowę i przeleciał jakieś 3 metry do tyłu.
-O Kurwa! - Powiedział do siebie Xin.
Szybko namierzył kolejnego, strzelił i kolejny konfederata został zabity.
Wróg, wiedząc, że mają doczynienia ze snajperem rozbiegł się na wszyskie strony. W tym czasie Veetek, Kemer i Kosa gdzieś pobiegli.
Xin zauważył jak jeden z P-konfu wychyla się zza gruzów. Nie zastanawiając się dużej, namierzył go i strzelił poraz kolejny.
XT-256 miał to do siebie, że był zarąbiście cichy i nie można było zobaczyć skąd pada strzał.
Wykorzystując to, Xin zabił jeszcze dwóch sukinsynów.
Nagle na plac wiechał wóz opancerzony. Xin zauważył, że na dachu, przy karabinach siedzi Kosa, który nie próżnował. Kosa szybko pozbył się reszty konfederatów na placu.
-Wskakuj Xin do cholery! - Wykrzyczał Kosa.
Xin słysząc to, szybko wyszedł ze swojego wraku, pobiegł w kierunku pojazdu i wskoczył na dach. Usiadł koło Kosy i strzelał ze swojej snajperki do nadbiegającyc konfederatów, Kosa robił to samo.
Szybko dojechali pod magazyn. Veetek wyskoczył z wozu i wykrzyczał do Nocturna.
-Ładujcie co się da i ile się, mamy transport!
Kosa i Xin osłaniali załadunek z dachu transportowcaj. Po chwili dało się słyszeć głos Nocturna
-Wszyscy do wozu. Spieprzamy stąd!
Kiedy już wszyscy byli w środku. Veetek odjechał tak szybko jak tylko się dało. Co jak co, ale Veetek prowadził świetnie. Wszystkie patrole jakie próbowały ich zatrzymać skończyły zniszczone przez Xina, Kosę i kilku innych żołnierzy siedzących na dachu. Za nimi jechał jakiś pojazd. Xin postanowił się sprawdzić.
Wymierzył dokładnie w szyby, mniej więcej tam, gdzie powinien siedzieć kierowca. Oddał strzał. Co prawda pocisk nie przebił opancerzonej szyby, ale kierowca się przestraszył i zatrzymał na chwilę wóz. Ta chwila umożliwiła Valkirijczykom zgubić pościg.
Veetek jechał dalej, jednak Xin zauważył, że nie jadą już do domu Nocturna. Jechali w przeciwnym kierunku.
Deszcz spadł nagle.
20 VI 2004 14:29 CET Bow
Hurra!!!
Taki krzyk nagle wstząsnął planetą, a przynajmniej całym CC. No cóż, deszcze na Valkiria Prime miały to do siebie, że stanowiły wodospad z nieba.
-Niebavem przestanie padać-powiedział Xin.
tak, to stąd pochodzi pisownia i znaczenie tego słowa. Odpowiedział tak kiedyś jeden meteorolog, a potem lało przez pół roku.
Ucieszyliśmy się nie tylko my. Gdyby deszc spadł tydzień temu CC wciąż byłoby nasze. A tak, to konfederaci dostaną po tyłkach. Bujna roślinność do jutra zamieni miasto w gigantyczną dżunglę, jakiej konfederaci prawdopodobnie nigdy nie widzieli. A pojutrze wszystkie drzewa wydadzą owoce i będzie co jeść. I chyba najważniejsza sprawa-wody znów będzie pod dostatkiem. Mieszkańcy VP zawsze pili deszczówkę, gdzyż było to najłatwiej dostępne źródło na naszej planecie. Deszcze zasilały zbiorniki wodociągowe w całym mieście. A ponieważ nasza woda zawsze padała czysta, ale z dużą zawartością związków mineralnych, nikt jej nigdy nie oczyszczał. Nie było takiej potrzeby.
-Wiecie co? Oni u siebie piją czyste H2O.-powiedizał komandor Nocturn.-Ciekawe, co im będzie od naszej wody....
-Oby sraczki dostali. Takiej na tydzień, albo i dłużej...-powiedział Xin.
W tym momencie nawet prowadzący wóz pułkownik Veetek zaczął się śmiać.
Jechaliśmy jeszcze jakiś czas, aż w końcu powiedziałam:
-Tutaj.
- Przydałoby się jakoś zabezpieczyć wóz. -powiedział kosa.
-Niestety, do kanałów tylko pieszo. Ale autko chyba wjedzie w tę ruinę, prawda? Jeste takie ładne, zielone, do jutra nie będzie go widać.
-Racja, Bow.
Pułkownik zaczął parkowanie wozu, a ja odgrzebałam wejście do kanału.
-Nie zaleje nas?-zainteresował się ktoś z moich towarzyszy
-Nie ma obawy, tylko na najwyższym poziomie będzie nieco ponad 1,20 m wody.-powiedziałam- Potem spływa ona do kanalizacji, poniżej jest sucho.
-To dobrze, bo już się bałem, że teraz będziemy bawic się w nurków.
Wpuściłam wszystkichi zaczekałam na Veetka przy otwartym włazie. Kiedy i on wszedł, zamknęłam wejście, mając nadzieję, że bujna roślinnośc do jutra zdąży je zamaskować.
Jechali...
20 VI 2004 14:41 CET Doc Randal
...pościg dawno zgubiony, oni zaś z pewnością nie udawali się ku domostwu Nocturna. Siedział w środku transportera, obok była piątka szeregowców. Jedyni ludzie, jacy ocaleli z jego baraku...no i poza nim. Nagle jeden z nich przerwał zmowę milczenia:
- Sierżancie, gdzie my konkretnie jedziemy? - zapytał.
- Tam, gdzie nas potrzebują - odparł Randal.
- Przecież Valkiria Prime zdobyta, wojska już nie ma, to niby gdzie mają nas potrzebować?
- Potrzebują na tam, gdzie potrzebny jest każdy żołnierz, mający w sobie choć trochę honoru i szacunku dla swych ideałów, dla których walczy. Bo gdy ideały, za które walczymy stają się lipne i fałszywe, nie jesteśmy już żołnierzami, tylko ludźmi walczącymi za złe przekonania. Rozumiemy się, szeregowy?
- Tak sir.
W tej samej chwili wzrok Randala utkwił na jednym z podłużnych pudeł, jakie zabrali z magazynu. Przyciągnął je bliżej siebie i otworzył. Jego oczom ukazał się karabin snajperski, o inicjałach XT-256. Popularnie go nazywano "Panterą", ponieważ tak jak pewien, praktycznie już wymarły zwierz, uderzał z zaskoczenia i niezwykle cicho.
- Spójrzcie tylko na to. Ostatnim razem, gdy miałem go w łapie, zastrzeliłem przywódcę bandy pewnej...organizacji...to były czasy - obok, w niewielkiej skrzyneczce, leżał zapas magazynków do broni.
- Myślisz sir, że jeszcze podobny wyczyn powtórzysz? - zapytał szeregowiec.
- Mam nadzieję, żołnierzu, mam nadzieję... - odpowiedział z lekkim uśmiechem. Gdy się zatrzymali, wyszedł razem z resztą żołnierzy, "Panterę" założył na plecy, wziął parę magazynków.
- A wiec sir, tutaj są te kanały, gdzie mamy się zameldować? - zapytał Nocturna, przekrzykując strugi deszczu.
Veetek
20 VI 2004 14:44 CET dejwut
schodząc do kanałów zawachał sie przez chwilę, spojrzał w bok. Metr od zejścia do kanałów, w kałuży leżało cygaro.
- Cholera. - zaklął Veetek - musiało się rozpadać własnie teraz. Nie zapale sobie chyba...
Zniknął we włazie i zamknął pokrywę. Lekki powiew iatru przesunął cygro tak, by było widać napis.
Cygaro Zwycięstwa.
Jeszcze się tliło...
Okiem szeregowca
20 VI 2004 15:01 CET ksch
Miał mętlik w głowie. Szanował dowódce, nawet go słuchał, ale za cholere nie wiedział o co mu chodzi. Stał nad czymś co wyglądało jak trumna. Czekał na dehibernacje jakiegoś admirała. Aethan tłumaczył mu zasady tej dehibernacji. Potem dowódca usiadł i długo medytował- diabli wiedzą po co. Wreszcie wstał, wyprostował się, stanął obok Ksch.
- I co teraz?- spytał szeregowy, lecz Aethan wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi.
Ksch wyciągnął cygaretkę. Odpalił.
- Skąd to masz?- zdziwił sie dowódca.
- Każdy zna się na swojej działce, ja umiem wydobyć pewne rzeczy choćby spod ziemi- niedbale odparł Ksch podając cygaretkę Aethanowi. Dowódca uśmiechnął się i zapalił. Spojrzeli równocześnie na "trumnę"...
Szeregowiec J.
20 VI 2004 15:28 CET J
J siedział w niewielkim salonie. Wreszcie był czysty, najedzony i porządnie opatrzony. Palił papierosa. Naprzeciw siedział starszy człowiek.
- Hmmm. Ciekawe. Taki transport można zorganizować. Jest na planecie kilku niezależnych przewoźników. Ale nie teraz. W tym momencie prawo lotu mają tylko P-Konfy i transportowce z uchodźcami. Za kilka tygodni.
- Dobrze. - odparł J - Śpieszy nam się, ale na nadmiernym ryzyku nic nie zyskamy. Będę za to potrzebował w miarę szybko ze dwóch kompletów dokumentów dla mnie. Być może też dla pewnej grupy. Jest ich z dziesięć osób.
- To będzie drogie.
- Wiem. A ty wiesz zapewne, że nie jestem w stanie od razu zapłacić. Nawet gdyby wojny nie było nie miałbym z czego. Na pieniądze będziesz musiał trochę poczekać, jeśli się zdecydujesz.
- Stawiasz mnie w niewygodnej sytuacji. Muszę zapłacić moim ludziom.
- Trochę kasy byłbym w stanie załatwić, ale najpierw muszę znaleźć pewne osoby. Może się uda ściągnąć trochę grosza z tajnych kont wojskowych. O ile jeszcze istnieją.
- Dużo tego gdybania.
- Wojna nas nie oszczędza. Twoje chłopaki są w stanie znaleźć grupę, której szukam?
- Może. W zależności jak dobrze znają teren.
- Podam Ci opisy. Masz kogoś, kto zajmuje się grafiką komputerową?
- Mam.
- Świetnie. Popracuję z nim i zrobimy portrety pamięciowe. Najlepiej jak zrobię to od razu. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej będzie kasa.
Starzec zawołał swojego goryla.
- Mike, zaprowadź go do Tima.
- Tak, szefie.
J wyszedł za dryblasem z pokoju. Poszli korytarzem. Minęli kilkoro drzwi. W końcu się zatrzymali przed jednymi z napisem: "Uwaga! Wysokie napięcie!"
J wszedł do środka. W ciemnym pokoju, rozświetlanym jedynie przez trzy monitory i lampkę na biurku, siedział młody, dziewiętnastoletni chłopak.
- Ty jesteś Tim? Stary mnie przysyła.
- Wejdź. Czego potrzebujecie ode mnie?
- Portretów kilku osób.
- No dobra. - odpalił program.
J zaczął opisywać...
Czynnik Psi
20 VI 2004 16:19 CET Yaahooz
Dehibernacja trwała, dym z cygaretek snuł się po zimnym, ciemnym i nieprzyjemnym pomieszczeniu. Dziwne, żę jeszcze tutaj nikt nie przyszedł. Ani jeden zwiadowca, patrol czy ktokolwiek inny. Nic, Null.
Leżąca w pojemniku postać poruszyła palcami. Powoli, ledwo dostrzegalnie.
Aethan przestał gapić się w ścianę lub liczyć kratki w podłodze. Spojrzał podejrzliwie na trumnę. I wtedy nagle dioda zmieniła kolor z czerwonego na zielony. Dehibernacja była zakończona.
I nic... cisza.
Aethan westchnął lekko i dał znak szeregowcowi aby szedł za nim. Ruszył w stronę wyjścia. Nie słyszał cichego syku odsuwającej się pokrywy, serwomotory działały bezbłędnie, mimo że miały tyle lat. Dopiero stuknięcie czegoś o coś, stali o stal prawdopodobnie kazało mu spojrzeć za siebie. Para czerwonych oczu wpatrywała się w niego i w Ksch. Yaahooz powoli wstał. Nie było mowy o atrofii, stymulatory i aparatura regeneracyjna zrobiła swoje. Wyszedł z pojemnika i lekko się uśmiechnął. A później spojrzał po sobie i westchnął zrezygnowany.
– Zakręć się po coś do ubrania - rzucił - jak możesz oczywiście - dodał po chwili, nie wiadomo czy do Aethana czy Ksch.
*****
Właz do kanału wyglądał całkiem normalnie. Normalnie też śmierdziało z rzeczonego kanału. Dwóch żołnierzy zajęło się otwieraniem studzienki, reszta czekała. Nocturn liczył krople kapiące z hełmu na nos. A później zorientował się, że jeden z żołnierzy puka go lekko w ramię
– ..anie Komandorze?...
– Co tam?
– Niech Pan spojrzy - ktoś idzie w tę stronę - żołnierz był nieco zdenerwowany
*****
Postać szła, rozchlapując kałuże, miękko stawiając stopy, uważając by nie padało jej pod kaptur. Uważnie przyglądała się grupie żołnierzy, delikatnie sondując każdego. Jest! Tam! Stała i przyglądała się jak otwierają właz.
Mężczyzna ruszył w stronę żołnierzy Valkirii. Jego celem była dziewczyna, resztę ignorował. I tak mu niewiele mogli zrobić, poza tym podobno się poddali. A ona była ważna. Chcieli ją pozyskać. Lub zabić... Pod płaszczem chwycił za rękojeść broni i przyśpieszył kroku.
Widząc...
20 VI 2004 17:05 CET Doc Randal
...zbliżającą się postać, a konkretnie ku Bow oraz, iż dobywa jakiejś broni z spod płaszcza, sierżant rzucił:
- Ptaszek mi ćwierkał nad głową, że to psionik... - w tym samym momecie krzyknął - Sir, za przeproszeniem proszę SPIERDALAĆ!
Po chwili otworzył ogień do postaci z swego karabinu szturmowego, jego śladem poszli pozostali żołnierze. Wtedy to w końcu dwójka żołnierzy dobiła się do włazu, i przejście stało otworem. Nocturn, Veetek i Bow prędko zaczęli schodzić w dół, reszta zapewniała osłonę, strzelając do gościa. Randal krzyknął:
- Plazmówki, ognia! - po chwili ci, co byli uzbrojeni w Strombringery wystrzelili salwę granatów tworząc potężną zaporę wybuchów w kierunku gościa - Do kanałów! Ruchy!
Żołnierze prędko zaczęli schodzić w dół, ostatnim był Randal. Prędko z wysiłkiem pociągnął klapę za sobą zamykając właz, zabezpieczył go prędko wewnętrznymi zamkami. Szybko wydobył ręką trzy grananty, dwa plazmowe i jeden elektromagnetyczny - podobno psionicy nie przepadają za takowymi, oraz trochę drutu. Błyskawicznie przeplątał go przez zawleczki granantów i zamocował je w wyrwach przy wyjściu, a dwa końce drutu do zamków i do klapy, że były napiętę niczym struna. Po chwili szybko złaził za resztą, na dole powitała go dwójka szeregowców.
- Skad sir wie, jak przygotować pułpkę?
- Uczyli mnie tego w komandosach, teraz nie traćmy czasu, gonimy resztę!
- Rozkaz!
Po chwili pobiegli. "Jeden ruch i boom, więc przydałoby się szybko stąd nawiewać". pomyślał.
###Psionik###
20 VI 2004 17:31 CET Harvezd
Stał przed włazem. Położył na nim rekę i stał nieruchomo przez chwilę. "Oddala się" pomyślał "Jej aura powoli zanika". Przesunął powoli rękę w kierunku klamki, lecz zatrzymał ją w nieznacznej odległości. Po chwili ją cofnął i kilkoma susami doskoczył do rogu budynku. W strugach deszczu przebiegł brodząc w kałużach kilkanaście metrów i przkucnął za stertą gruzów. Po chwili wyprostował się i wyjął komunikator.
-Baza zgłoś się.
- #bzzt# tu baza...
-Są w kanałach. Wyślijcie ludzi z miotaczami płomieni.
- #bzzt# nie wiem czy Kommodor Rock zatwierdza...
-Kommodor Rock mi nie dowodzi. Przekaż dalej mój rozkaz, albo resztę życia wraz z rodziną do 3 stopnia pokrewieństwa spędzisz na Kessel kopiąc szyby górnicze.
- #bzzt# rozkaz.
Schował com pod płaszcz i powoli wrócił do pozostawionego kilkadziesiąt metrów stąd statku. Czekała tam na niego eskorta.
"Wracać do bazy. Nie jesteście mi już potrzebni" zabrzmiało w ich głowach. Każde słowo było niczym oślizgły robak wiercacy się między skroniami. Niezwracając uwagi na żołnierzy wsiadł do statku. "Zadzwonisz, dzwoneczku ruszony wiatrem zagrożenia. A słodka nuta strachu dotrze do mnie. I wtedy nie będzie odwrotu."
###Nocturn Squad###
-Kurwa, co to było?- zapytał Kosa przerywając ciszę.
-Nie gadaj, tylko biegnij- szturchnął go Randal.
Biegli już dziesięć minut. Na oślep. W kierunku w którym teoretycznie miał leżeć Kompleks Danubia. Nocturn biegł obok Bow w środku grupy.
-Jak się czujesz?- zapytał.
-On.. On przyszedł po mnie. Nie czułam nic, a potem... Potem jakby sparaliżował mnie strach. To było jak zanurzenie się w gęstej, mrocznej wodzie... Nie wiem czy jestem to w stanie przekazać.
-Nic się nie martw, dziewczyno- Kimkolwiek był nie znajdzie nas znów prędko. Kanały pod Capital City mają kilka kondygnacji. Bez mapy mozna tu błądzić kilka lat.
-Sir, znaleźliśmy coś- dobiegły ich słowa Veetka.
Powoli podeszli do niego i Xina, którzy stali nad odsuniętą studzienką. Wokół włazu widać było krew.
-Ktokolwiek tu przechodził, na pewno daleko nie doszedł- stwierdził Randal- Pewnie wykrwawił się w promieniu kilkunastu metrów.
Nocturn po chwili namysłu wydał rozkaz:
-Doc, zejdziesz tam z Veetkiem. Macie 5 minut. Potem wracacie i idziemy dalej.
-Rozkaz!
###Veetek&Randal###
Właz skrywał drabinkę biegnącą w dół jakieś 10 metrów. Dawni budowniczy mieli w planach stworzenie warunków do rozbudowy podziemnej infrastruktury, ale w wyniku ciągłego odkładania planów na "niebawem", projekt zarzucono. Przywódcy poszli w kierunku megaurbanizacji i wynoszenia budowli wzwyż. Ale kilkukondygnacyjne kanały pozostały.
Vee zjechał w dół pierwszy i osłaniał schodzącego Randala. Omiatał pomieszczenie latarką. Snop światła ukazał, iż znajdują się w cylindrycznym pomieszczeniu, z którego jedynym wyjściem była drabinka. Na lewo znajdowało się przepierzenie. Zza niego dobiegała delikatna, zielona poświata.
Pułkownik krótkim gestem wskazał że się rozdzielą i obejdą pomieszczenie z obu stron. Randal ostrożnie, krok po kroku okrążał punkt docelowy. Zminimalizował światło latarki, ale i tak wiedział, że nie mają co liczyć na element zaskoczenia. Nie po tym jak Vee zjechał po drabinie i urządził w pomieszczeniu dyskotekę. Dostrzegł jak z przeciwnej strony Veetek daje znak do wejścia. Skoczyli.
Bez wątpienia pomieszczenie słuzyło od dłuższego czasu jako czyjeś mieszkanie. Pod ścianą znajdowała się szafka wypełniona konserwami. Stała tam też mała toaletka chemiczna i aparat uzdatniający wodę. Ślady krwi prowadziły za róg. Podeszli ostrożnie.
###Ostatnia wola pułkownika Eastwooda####
"Dorwali mnie.. Bydlaki. Byłem tak blisko. Wszystko już stracone. Gdybym tylko wczesniej upewnił sie, że droga jest czysta. Na ironię snajper ginie z rąk snajpera... Cóż za ból..."
-Hej, żołnierzu, żyjecie.
"Na Żabę.. Valkiryjczycy! Pochyl się no, synku."
-Vee, nie sądzę, aby jeszcze żył. Nie z tak rozwaloną klatką piersiową. Założę się, że możnaby tam zmieścić footballówkę.
"Pochyl się.. Argggh.. Ból.. Jeszcze trochę"
-Wooaa... On zyje.. Puść mnie! Puszczaj! Vee, pomóź. Złapał mnie za rękę. Rany, trzyma jak imadło.
-Czekaj, coś próbuje powiedzieć. No, spokojnie żołnierzu..
-Plany.. Kanały.. Dojść do strefy zrzutu... Snajper.. Jeden strzał przesądzi o inwazjiiiiirrghhhhhhh...
"Lucy, idę do ciebie"
###NocturnSqad###
-Mija siedem minut- stwierdził Xin patrząc na chronometr.
-HopHop- dobiegło ich z dołu.
-Veetek- szepnęła Bow.
-Już idziemy- doszły ich słowa. Tym razem Randala.
Po chwili dwaj żołnierze dołączyli do oddziału.
-Konserwy, baniak z wodą. I to.- Randal podał Nocturnowi rulon papieru.
Dowódca powoli i ostrożnie rozwinął zawiniątko. Miał przed sobą plany. Bez wątpienia kanałów. Zaznaczono tam kilka tras- każdą innym kolorem. Na marginesach widniało drobne pismo- krótkie opisy i legenda.
-Sir. Przyjrzałem się temu- powiedział Randal- Ta na czerwono prowadzi prosto pod stadion, tam gdzie znajduje się sztab inwazyjny. Znaleźliśmy to przy konającym V-żołnierzu. Pułkownik Eastwood, 4 Oddział Snajperów. Ten sam, który zniknął dwa lata temu po tej głośnej aferze z przemytem symstymu. Ostatnimi słowami chyba próbował nam przekazać, że możliwe jest dojście tam i wyeliminowanie wrogiego dowództwa. Sir, możemy odmienić losy wojny.
-Nie szarżujcie tak, Randal- przerwał Nocturn- Powinniśmy raczej się oddalac od Konfederatów, a nie iść prosto do ich sztabu.
-Sir, z tym sprzętem- poklepał snajperkę- I z nim- wskazał na Xina, który również trzymał długi karabin- Jesteśmy w stanie narobić tyle zamieszania, że przez tydzień sie nie pozbierają. Dodatkowo, korzystając z wielokondygnacyjnego labiryntu kanałów możemy ich nękać wielokrotnie. To bardziej jak bezpieczne stanie w centrum huraganu, niż pójście w paszczę lwa.
-Naszym priorytetem jest ochrona Bow, a nie bohaterskie połozenie głowy na pniu- przypomniał Komandor-
Ruszamy naprzód. Potrzebuję chwili do namysłu.
Ruszyli gesiego brodząc po kostki w ściakach. Każdy z żołnierzy rozważał co zrobić w obecjnej sytuacji.
Szli w milczeniu
20 VI 2004 19:09 CET dejwut
pogrążeni we własnych myślach, ścieki chlupotały pod nogami. Po prostu szli, chyba nawet sam Nocturn nie wiedział gdzie idzie. Nie licząc chlupotu i kapania wody, panowała cisza.
- Kurwa!!! - rzucił Nocturn i poleciał do przodu
- Co je... kurwa! - poleciała Bow.
Reszta grupy zatrzymała się zdezorientowana. Bow i Nocturn podnieśli si, byli cali umazani w ściekach. Potkneli się o coś dużego, leżącego w wodzie.
- Veetek, poświeć no! - rzucił Noc i pochylił się nad przeszkodą. - O cholera, to człowiek, V-żołnierz! Dajcie chustkę!
Bow szybko wyciągnęła małą chustę i wytarała twarz żołnierza.
- O cholera, o shit, o fak! - Kemer nie mógł znaleźć słów.
- No!- przytaknął Xin - ten koles ma szczęście.
W wodzie leżał Dave ´dejwut´ Wood.
- Żyje! - Krzyknąła Bow - Dajcie Medpaka!
Po kilku chwilach leżący zaczerpnąłgłębiej powietrza i otworzył oczy. Spojrzał po twarzach swych wybawców i zatrzymał wzrok na Bow.
- Spłaciłem dług, żyjesz... - powiedział cicho, robiąc pauzy między wyrazami - Pozwólcie mi odejść...
- Chyba cie pojebało! - Popukał sie w czoło Kosa - Idziesz z nami!
#Wyedytowałem Jay´a z tego posta- Jaya nie ma w oddziale Nocturna- Harv#
Oficerowie…
20 VI 2004 19:58 CET Kendachi
… konfederackiego krążownika „Brute” okazali się nad wyraz rozrywkowi. Dosłownie minuty po ogłoszeniu kapitulacji V-Prime, dzięki organizacyjnemu geniuszowi, co bardziej przedsiębiorczych osobników, kantyna statku przeistoczyła się w doskonale zaopatrzony pub, stopniowo zasilany przez tłumy coraz bardziej wstawionych załogantów. Dziesiątki rozweselonych żołnierzy nic nie robiły sobie z punktów rygorystycznego do miar możliwości regulaminu. Widać łamanie przepisów, zwłaszcza w tej w pełni uzasadnionej euforii, przychodziło im dzisiaj z zadziwiająca łatwością. Błękitno-szary dym powoli zapełniał pomieszczenie, a wszystkie rozmowy i równie radosne, co sprośne, pijackie pieśni już dawno zlały się w jeden, ogłuszający ryk. Jedna z najsilniej bronionych planet znanego wszechświata właśnie padła do ich stóp. Stóp żołnierzy konfederacji. Świętowali wspaniałe zwycięstwo, przy którym prawie wszystkie poprzednie osiągnięcia floty wyglądały niczym płomyczek przepołowionej zapałki przy wybuchu supernowej. „Brute” dostał rozkaz zaprzestania działań bojowych. Chwilowo byli wolni.
- Aaaarrrghhh!!!! - Pułkownik Nazaar odchylił się jęcząc boleśnie po tym jak wypełniony podejrzanym trunkiem plestiglasowy kufel wyrżnął z nieludzką wręcz mocą prosto w jego głowę. Oficer zasyczał ze złością, podnosząc i przykładając niedoszłe narzędzie zbrodni do czoła. Zimne, niechciane, ale bądź co bądź, trofiejne naczynie złagodziło nieco ból.
- Który to, skur...
- Haaaaahaaa !!! – niecenzuralne słowa Nazaara zagłuszył opętańczy wrzask siedzącego nieopodal żołnierza. – Pułkownik ma logo floty na czole! Wooohoo!! Patriotyzm wyciśnięty na twarzy! - równie spostrzegawczy, co bezczelny, zakrztusił się po chwili własną śliną i czerwony niczym najdojrzalsza w świecie wiśnia runął na podłogę.
Oficer faktycznie odnosił wrażenie jakby ktoś wypalił mu konfederackie „P” na czole. Spojrzał na naczynie, które ciągle trzymał w dłoni. Oczywiście, oznaczone logiem konfederacji, które odcisnęło mu się na czole, przy tym, gdy kufel zatrzymał się na jego personie. Aż dziw, ze czaszka wytrzymała. Osobliwe piętno swędziało i pulsowało tępym bólem, dodatkowo drażniąc i tak już mocno poddenerwowanego mężczyznę.
- Pytałem który to skurwy…
- Wiecie dlaczego valkirijski żołnierz-olewacz zaczął grać w tenisa?!! – znów przerwał ktoś, tym razem z drugiego końca sali. – Bo przezywali go Volej!! Rozumiecie?! V-olej!!
Metalowe ścianki grodowe zatrzęsły się od potężnego wybuchu śmiechu. Nazaar zatrząsł się z gorącej niczym topniejący rdzeń pancernika wściekłości.
- Niech was szlag! – krzyknął. Wstał gwałtownie, przewracając kufle kilku konfederatów i ruszył chwiejnym krokiem w kierunku wyjścia, nie zwracając uwagi na złośliwe docinki, rzucane, przez co odważniejszych żołnierzy. Opuściwszy salę, oparł się o chłodną, metalową ścianę korytarza i głęboko odetchnął świeżo przefiltrowanym powietrzem. Zbyt jaskrawe jarzeniówki oślepiały, dodatkowo uprzykrzając się irytującym brzęczeniem. Konfederacja miała w swoim arsenale wiele wspaniałego sprzętu, odznaczającego się najwyższą jakością, ale oświetlenia porządnie zamontować nie potrafili. Oficer westchnął przeciągle. Boże, ale chciało mu się palić. Gdyby tylko nie zapomniał wcisnąć wcześniej swoich „Rifle’s Smoke’ów” do kieszeni…
- Zapali pan? - Nazaar otworzył oczy i spojrzał w kierunku, z którego dochodził głos. Dopiero wtedy podskoczył, zaskoczony. Niewysoki, krępo zbudowany sierżant, o nieco przydługich jak na standardy konfederackie blond włosach, podsuwał mu właśnie pod nos paczkę papierosów, uśmiechając się idiotycznie, niczym jakiś znany polityk, oskarżony o przynależność do klubu spragnionych wrażeń pedofilów. Pułkownik czuł do tego zbyt poufałego, jak na swój gust, żołnierza, nieuzasadnioną odrazę, ale pokusa okazała się silniejsza. Wyciągnął z paczki papierosa, skinął głową w podziękowaniu i poczekał aż fajtłapowaty sierżant znajdzie zawieruszoną gdzieś zapalniczkę. Zaciągnął się. Trzymał przez chwilę dym w płucach, po czym wypuścił powietrze z wyrazem przyjemności na twarzy. „Mógłbym reklamować czekoladę” pomyślał.
- Co tu robisz, blondasie? – zagaił do żołnierza. – W okolicy same pijane pany oficjery. Znając pomysłowość tych bufonów, jeszcze każe ci który pompki na rzęsach robić.
- A pan pułkownik co? Oficerów nie lubi? Toż to lustro trzeba co rano rozbijać.
- Cięty masz dowcip, blondasku. Ale może mi wreszcie odpowiesz?
- Ależ oczywiście! – uśmiech sierżanta poszerzył się jeszcze bardziej, praktycznie dzieląc mu twarz na dwie części. – Czy aby na pewno lubi pan palić?
- Słu… Słucham? Oczywiście, że tak, ale co to ma do rzeczy?! - Nazaar zaczynał się coraz bardziej irytować. Ten cham zaczynał działać mu na nerwy.
- Śmieszne owce-jajkożercy same wypaliły sobie „V” na dupie. – usłyszał w odpowiedzi. I zesztywniał.
Tlący się wciąż papieros opadł na zimną jak spojrzenie teściowej podłogę. Zasyczał i plunął cieniutką nitką smolistego dymu. Umarł. Tak samo, jak pułkownik Nazaar.
- Witam pułkowniku!
- Witam, sierżancie.
- Czy pułkownik raczy kontynuować operację?
- Tak… tak, oczywiście. Prowadź. Powiedz mi jeszcze tylko, kto wymyślił tak beznadziejne hasło?
- Pan, panie pułkowniku!
- No tak… Teraz pamiętam. Co też mi przyszło do głowy? Nieważne… Skończ tylko z tym pułkownikiem. Resztki Nazaara ciągle walają mi się gdzieś tam w środku…
- Nie ma sprawy, Kendachi.
- I jeszcze jedno.
- Tak?
- Nie lubię palić.
Idąc korytarzem, Kendachi zorientował się, że nie czuje już swędzącego „P” na czole.
/* moderate me, jeśli coś żem pokićkał */
#Me zmoderował- Chimerę zamieniłem na Brute´a. Chimera i Gorgona dokonują abordażu na Vayde bronionego przez Cravena, mógłbyś też Kendachi w temacie offtopowym rozpisać, co dokładnie planujesz i dlaczego znajdujesz się na statku Konfederacji#
.
20 VI 2004 20:27 CET Aethan
Aethan popatrzył na Ksch. Dalej nie za bardzo wiedział, co się dzieje, oczy wskazywały na osłupienie ich właściciela.
- Witaj pośród żywych, Admirale Yaahooz. Ksch - zwrócił się do oniemiałego szeregowego - to jest twój admirał, w nowym wydaniu - Admirale, prezentuję starszego szeregowego Ksch, który co prawda nie do końca powinien zostać żołnierzem, prędzej przemytnikiem bądź handlarzem na czarnym rynku, ale wykazał się odwagą na miarę prawdziwego obrońcy Imperatora.
Dopiero teraz nieruchomy żołnierz wyprostował się, zasalutował.
- Ku chwale Valkirii, admirale!
- Ksch, to jest prawie że cmentarz, proszę trochę ciszej. Chodźmy, zakręcimy się za jakimś ubraniem...
Ksch wyszedł nieco do przodu, dalej nie wiedząc, czy to jawa, czy sen. Oto admirał, który oficjalnie zginął w walce ze zbuntowanymi siłami protosskimi, stał przed nim, wyszedłwszy przed momentem z trumny.
Przeszli kilka poziomów, zbliżając się do wyjścia głównego. Yaahooz wprowadził kod i nakazał Ksch przeszukać poziom w celu znalezienia ubrania.
Na górze na szczęście nie było konfederatów. Ksch wskoczył do pierwszego lepszego pomieszczenia. Miał szczęście, akurat znalazł mundur, który mógłby pasować na admirała. Przy okazji, na dnie zdezelowanej szafy natrafił na pudełko skrętów, w które nie omieszkał się zaopatrzeć. "Nie wiem, co mnie jeszcze spotka... Legendy wstają z grobów, koniec świata."
Aethan wyjaśniał niuanse sytuacji Yaahoozowi, kiedy ten nagle zamilkł. Przeniósł się mimo woli na powierzchnię i zobaczył czarny płaszcz i statek, oraz oczy, czerwone, płonące oczy... "Zadzwonisz, dzwoneczku ruszony wiatrem zagrożenia. A słodka nuta strachu dotrze do mnie. I wtedy nie będzie odwrotu."
Aethan czekał na oznakę powrotu admirała na ziemię.
- To Bow, szukają jej.
- Tego mógłbym się domyśleć... Czego oni od niej chcą, co jest w niej takiego niezwykłego? Przecież mają wielu psioników.
- Różne legendy opowiadają, szczególnie, Pion literatury w tym przewodził... To musi być jakieś przeznaczenie, że ona tam trafiła. K 63 to nie jest zbieranina głupców, mięsa armatniego, czy nawet dobrych żołnierzy... To swego rodzaju izolatka, bezwiednie trafiają tam takie właśnie osoby.
- Czego oni od niej chcą?
- Widzisz, kiedyś krążyła legenda, że technika Eldarów poszła tak daleko, że mogli oni dowolnie formować światy... Ona zaś być może doprowadzi nas lub ich do czegoś, co może wpłynąć na stopień życia naszej cywilizacji. Czegoś, co po wysokich zostało. Wiem tylko, że znajduje się na tej planecie...
Ksch wpadł do korytarza.
- Sir! Znalazłem tylko to, niestety, szarża jest niewłaściwa.
- Wie pan, żołnierzu, w tym momencie szarża i mundur nie są zbyt mile widziane na powierzchni... - Yaahooz uśmiechnął się...
Wychodzili na powierzchnię w nocy. Padały ulewne deszcze.
- Nocturn? Gdzie jesteście?
- #bzzt# Niedaleko kanału, do którego prowadzi Bow, właśnie znaleźliśmy dejwuta.
- Zdrajcy wpadają zawsze w nasze ręce... - Aethan skrzywił się. Mamy dla was niespodziewajkę, macie trzy komplety ubrań cywilnych?
- Jesteśmy w mundurach, ale niedaleko mamy kawałek bazy wypadowej.
- Splendid... Zaraz będziemy niedaleko.
- Planeta płacze nad swoimi dziećmi... Szkoda, że wstając, oddychając pełną piersią, widząc wszystko w ostrych barwach i konturach, widzę świat zniszczonej stolicy... - wyznał Yaahooz
- Witaj w prawdziwym świecie, Kamilu...
Szeregowiec J.
20 VI 2004 20:33 CET J
Po pięciu godzinach pracy portrety były gotowe i wydrukowane. Zaledwie kilanaście kopii. Stary rozesłał kilka grup, które miały szukać grupy partyzantów.
J pogadał jeszcze chwilę z przyjacielem ojca i wyszedł. Wziął od niego nowe dokumenty, komunikator i opuścił Slumsy. Ze sobą wziął jedynie mały tobołek, w którym miał jedzenie, ubranie na zmianę, kilka rzeczy osobistych i koc. Ubrany był w cywilne ciuchy. Z tłumów cywili powracających do domu się nie wyróżniał. Jedyną broń jaką zabrał to pistolet, który możnaby było uznać za antyk. Działał jednak doskonale. Udał się z powrotem do centrum. Tam miał największą szansę się zamelinować, obserwując jednocześnie co dzieje się w mieście. Podróż mijała szybko, o wiele szybciej niż w tamtą stronę. Minął kilka posterunków. Zmęczeni żołnierze Konfederacji tylko na jednym sprawdzili jego dokumenty. Dość pobieżnie. Nocna warta się im nie uśmiechała. Wtedy właśnie partyzanci najczęściej atakowali, a dziesięciu żołnierzy na punkcie kontrolnym, to niezły cios, jednocześnie bez nadmiernego ryzyka.
W pewnym momencie usłyszał komunikat:
"Żołnierze Valkirii Prime! Wasze dowództwo poddało planetę. Nie macie o co walczyć. Nie macie szans. Poddajcie się. Będziecie dobrze traktowani. Będziecie mogli odlecieć gdzie się wam podoba. Walka nie ma sensu."
"Heh... Niedoczekanie wasze" - pomyślał J. Usłyszał odległe strzały. Komunikat się urwał. Uśmiechnął się szeroko.
Szedł dalej. około północy dotarł do centrum. Przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Budynki rządowe, sklepy, szpitale, szkoły, prywatne domy... Wszystko zniszczone. Ani jeden budynek nie ocalał nieuszkodzony. Wszędzie nadal walały się trupy. Na szczęście już je sprzątano. Deszcz jednak bardzo przeszkadzał. "Cholerna wilgoć!!! Jeśli nie uprzątną ciał, zanim się zaczną rozkładać, możemy mieć zarazę. Jakby nam wrogów było mało!!!" - czarne myśli się przewijały w umyśle J.
Wszedł do jednego z budynków, do piwnicy. Znalazł otwartą i tam wrzucił swoje rzeczy. Spojrzał po swoim lokum. "Kilka szafek, okienko i dużo brudu..." Sprawdził okno. Wychodziło na główną ulicę. "Całkiem nieźle..." Zadzwonił do starego i zostawił wiadomość gdzie się zamelinował. Skończył rozmawiać, przymknął drzwi i usiadł, operając się o nie. Przykrył się kocem. Zaraz potem zasnął.
Lało
20 VI 2004 22:54 CET Bow
Deszcz było słychać nawet tu, głęboko pod ziemią. Miasto musiało się już zielenić. Prawdopodobnie konfederaci własnie potykali się o włansne szczęki na widok flory rozrastającej sie w takim tempie. Tak, krzewy krakamonii własnie musiały osiągać 3 metry wysokości. W dzień zakwitną, za dwa dni, jedzenia bedzie pod dostatkiem.
-Jak myślicie, ilu konfederatów skusi się na owoce krakamonii? - zapytałam z lekko złośliwym uśmiechem swoich towarzyszy.
-Ponieważ będa je jedli wszyscy cywile, to pewnie pekonfiacy nie pogardzą darmowym żarciem dostępnym w każdej chwili. A jakim smacznym. Hihi.
-Taak... A potem łyk wody, bo deszcz nie deszcz, pić się jednak chce, zwłaszcza po owocach słodkich jak miód...
- Ciekawe, jak kanalizacja ichnia to wytrzyma...
Wszystkim jakoś zrobiło się lepiej na myśl o okupantach biegających za potrzebą co parę minut. Nie można było z nimi walczyć, ale utrudniać zycie, tak, to też sprawiało przyjemność.
Zamknęłam oczy. Moi współtowarzysze jeszcze dowcipkowali, ale ja próbowałam zasnąć . Ciągle czułam się jakby ktoś dał mi po głowie. Marzyłam o skryciu się przed bólem we śnie, on jednak nie nadchodził. Nagle przyszło TO. Ciemność stała się jeszzcze ciemniejsza i jakby zgęstniała. Ciężkie od wilgoci powietrze zamieniło się w półpłynną masę. Poczułam go. To ten sam człowiek, który zeszłej nocy uczył mnie wlaczyć. Znowu tu był. Ale tym razem inny, jakby bardziej... materialny? Żywy? A moze to tylko subiektywne odczucie? Potem zniknął. Właściwie, to nie tylko on. Wszytko w koło zamieniło sie w czarną pustkę, a ja spadałam w dół, czoraz szybciej i szybciej... Nagle poczułam, że się zatrzymuję. Ale nie uderzyłam o nic, choć wyraźnie stałam na twrdym, zimnym gruncie. W ogóle, to powietrze było jakieś przejmująco lodowate. Inne niż jeszcze przed chwilą. Odważyłam się otworzyć oczyl. Stałam na kamiennej posadzce, wszędzie było niesamowicie czarno, jednak bez problemu widziałam wszystko wokól. Przede mną, świecąc własnym blaskiem, wisiał w powietrzu miecz. Nigdy takiego nie widziałam, ale skądś wiedziałam, że to wspaniały, ciężki miecz dwuręczny. Taki, co to działa niezawodnie. Można nim pokonać najgroźniejszego przeciwnika. Rękojeść miał bogato inkrustowaną kamieniami szlachetnymi, ostrze, genialnie gładkie i ostre, pokryte było dziwnymi napisami, których nie rozumialam. I nagle usłyszałam głos. "Weź go. Wykuto go specjalnie dla ciebie. Walcz nim w obronie słusznej sprawy, Valkirio." Posłusznie zacisnęłam prawą dłoń na rękojeści. chociaż czułam, że powinno się go trzymać w dwóch rękach, miałam nieodparte wrażenie, że mogę posługiwać się nim jedną ręką bez najmniejszego problemu. Czułam, że jest ciężki, jednak trzymanie go nie sprawiało mi najmniejszego wysiłku. Jeszcze raz przyjrzałam mu sie uważnie. Był naprawdę piękny. I wspaniały. Zacisnęłam dłonie na rękojeści aż do bólu. Zamknęłam oczy. Lecę do góry, czuję to. Obie dłonie nadal kurczowo zaciskam na rękojeści. Ciemność znowu jest półpłynna i wilgotna. Boję się sprawdzić, czy jeszcze mam miecz. Tak bardzo bym chciała, by nie był tylko snem...
Otworzyłam oczy. Leżałam w kanale razem z innymi v-żołnierzami. Dłonie miałam zaciśnięte na przepięknym wisiorku w kształcie miecza...
***
20 VI 2004 23:12 CET Nocturn
Nocturn nie spał. Był zamyślony. Siedział mniej więcej w środku śpiącego oddziału. Coś nim targało. Nadzieja? Aethan był cholernie podekscytowany, do tego to odkrycie Veetka i Randala. To wszystko sprawiło, że wiara w zwycięstwo znów rosła w siłę. Nie wiedział jeszcze, jak to się wszystko rozwiąże, ale w ciągu godziny zaledwie ich szanse znacznie wzrosły. Wciąż jednak były małe, bardzo małe. I na dodatek to, co stało się przy włazie... Ten psionik. Ale nie to było najgorsze. Znów czuł to pieczenie w żołądku, znów w głowie szumiało lekko. To miało się skończyć po tamtej akcji, po długiej rekonwalescencji - to miało zniknąć na zawsze. Teraz pojawiało się znowu. Nocturn bał się. Przypomniał sobie koszmary, które męczyły go latami. Przypomniał sobie tamten ból. Dla Valkirii był to niezwykle cenny dar, dla niego ta cała ´przypadłość´ była przekleństwem. Pieprzona k-63. Żadna zwykła jednostka, nikt nie trafiał tam przypadkiem. Trzeba było mieć ´dar´. Nocturn nienawidził swojego i wydawało się, że po wielu latach udało mu się go pozbyć. Ci z góry musieli wiedzieć... Nie zostawiliby go przecież w tej jednostce, gdyby był już zupełnie nieprzydatny pod ´tym´ względem. Nie zrobiliby go komandorem, gdyby nie byli pewni, że ´to´ jeszcze w nim żyje.
- Aethan, co tam u Ciebie? Kiedy będziecie na miejscu spotkania.
- Za 15 minut.
- My już jesteśmy i czekamy.
Byli w pomieszczeniu, w którym mieli spotkać się z Aethanem. Najgorzej było z dejwutem. Musieli się bardzo nastarać, żeby znieść go 2 kondygnacje w dół, nie uszkadzając go. Niemniej udało się. Znajdowali się w przestronnym pomieszczeniu, z którego można było pójść dalej do podziemnego kompleksu, w którym miano kiedyś urządzić jakieś laboratorium czy coś. Niemniej wraz z rezygnacją z zasiedlenia i rozwinięcia kanałów, zaniechano też utworzenia podziemnych laboratoriów, magazynów, centrali informacyjnych. Wybudowane pomieszczenia stały więc opuszczone, tylko czasem ktoś urządzał sobie w nich noclegownię albo jakiś nielegalny nocny klub.
W pewnej chwili gdzieś u góry rozległy się kroki. Nocturn obudził resztę ekipy. Kiedy schylił się nad Bow, zauważył, że ta nie śpi, tylko mamrocze coś cicho zaciskając rękę na jakimś wisiorku. Dotknął jej ramienia. Otrząsnęła się i wstała. Klapa w suficie przesunęła się ze zgrzytem.
- Nocturn... - usłyszał cichy szept.
- Jestem, jestem, złaźcie.
Po drabince zszedł Ksch, dalej Aethan. W końcu pojawiła się trzecia postać. Nocturn skamieniał.
- Cześć, Tomciu
- Cześć, Yaasiu.
Czynnik Psi
21 VI 2004 12:15 CET Yaahooz
Widząc, że Aethan chce coś powiedzieć do innych żołnierzy, Yaahooz szybciutko szepnął mu na ucho
– Jeżeli chodzi o dowodzenie to nie przeszkadzajcie sobie, ja na razie nic się nie wtrącam. Acha, masz coś, co kiedyś Ci dałem na przechowanie, a co znowu mi się przyda - w umyśle kontradmirała błysnęła na moment scena ze statku protossów. Rękojeść miała na sobie plamy zaschniętej krwi, a elektrozłącze przestało działać... wizja zniknęła po ułamku sekundy.
Yaahooz mrugnął tylko do ´Etana´, później poklepał po ramieniu nieco zdziwionego Noturna
– W trefle? - zasugerował półgłosem
Spojrzał na dziewczynę i kiwnął jej lekko głową z nieco złośliwym uśmieszkiem na twarzy. A później spytał czy mają coś do żarcia, bo nie jadł od kilku lat. Jak widać jedno się nie zmieniało. Nadal miał beznadziejne poczucie humoru.
korytarze Vayde
21 VI 2004 17:44 CET Craven
Wymiana ognia powoli robiła się męcząca.
*oddziały 3 i 6 odparły atak w module informatycznym!*
*dobra robota, tu kontrolujemy sytuację, ale powoli brakuje ludzi, chyba już możecie dołączyć do nas* mówił do komunikatora.
Na korytarzu zabrzmiała jakby inna broń - świst strzału był nietypowy. Zawtórowały mu okrzyki żołnierzy
Craven wychylił się zza rogu po czym tuż koło niego przemkęła błękitna wstęga światła - wydobyła się z pleców stojącego przed nim żołnierza, bez dziury po strzale, bez uszkodzeń zbroi - gdy jego ciało upadło zobaczył stojącego z tylu konfederata z dziwną strzelbą. Złożył się do kolejnego strzału. Kontradmirał schował się ponownie za skrętem korytarza i już szykował się by wystrzelić, gdy z jego ramienia wydobyła się taka sama wiązka światła, zacisnął zeby z bólu przypominającego przebijanie ramienia rozżarzonym prętem. Karabn wypadł mu z rąk. Jeden z pięciu żołnierzy stojących za nim do tej pory wyskoczył na korytarz by oddać strzał.
Spudłował i przypłacił to życiem.
Craven w tym czasie chwycił już za granat, odbezpieczył go i rzucił w korytarz.
- Ogień w tunelu!- zawtórował mu huk eksplozji.
- Za mna, nie chcemy chyba żyć wiecznie!
Wypadli do korytarza, gdzie wśród ciał w biegu Craven chwycił dziwną broń. Ból w ramieniu doskwierał ale mógł ja trzymać i celować.
Kilkanaście metrów dalej na przecięciu korytarzy napotkali ludzi z oddziału 3.
* Jest dużo lepiej, w sumie silny opór stawiają wciaż przy doku... Jednak mamy szanse *
- Słyszeliście! Skopmy ich dupska zanim zrobią to inni! - Krzyknął Craven, po czym ruszyli w kierunku doków.
* Mostek! Jak sytuacja? *
* Średnio sir, kilku naszych się przebiło i krążą wokół nas i ostrzeliwuja się, ale Konfederatów jest wciąż masa... *
* Zrozumiałem... *
- Do stu diabłów!
21 VI 2004 18:12 CET Kendachi
- Ile mamy jeszcze czekać?! – nerwy Kendachiego po raz setny już tego dnia zostały wystawione na poważną próbę. Nienawidził, gdy ktoś się spóźniał. Bynajmniej nie powstrzymywało go to przed nagminnym olewactwem wszelkich nieustalonych przez niego terminów, niemniej jednak, dostawał palpitacji, gdy tylko ktoś inny nie pojawiał się o umówionej porze. Był nieuleczalnym hipokrytą, co okazało się cechą niezwykle w jego zawodzie pożądaną.- Brakuje nam zdaje się najważniejszego elementu „Trójkąta”. I coś nie zamierza się on pojawić…
- Może coś poszło nie tak? – sierżant-blondyn kończył właśnie drugą paczkę paskudnych, przydzielanych w odwrotnie proporcjonalnej do stopnia ilości „Konfederackich” (znanych także jako „P-Papierosy”). Stał oparty o ścianę, z przymrużonymi oczami, lekko uśmiechnięty. Widać ten tak irytujący Kendachiego uśmieszek był integralną częścią jego twarzy. Pułkownik starał się wyobrazić sobie minę pielęgniarki asystującej przy jego narodzinach. Pewnie przyznała mu nagrodę „bachora o najzłośliwszym pysku stulecia”.
– W każdym bądź razie już dawno powinien tutaj być. Gdyby miał jakieś kłopoty, na pewno by nas poinformował.
- Myślisz, że byłby w stanie nas poinformować?
- Ech… Cholera go tam wie. Jedyne, co możemy zrobić to czekać… Chwila! Ktoś idzie!
- Załoga tego statku to 1460 osób, nie licząc oddziałów abordażowych. - Kendachi prychnął z dezaprobatą. – Ojej! Tu są ludzie!
- Zamknij się… Hej! Ty! Zapalisz z nami? Nie lubimy tłumów, takich jak w kantynie, ale we dwóch to żadna frajda…
- A jakie? – zainteresował się nowo przybyły żołnierz. Kapitan. Iście podręcznikowy – wysoki, umięśniony, ale nie zwalisty, dokładnie ogolony. – Szlag, „Konfederackie”? Nie, dzięki, palę tylko „Fajersy”. Jak urwie się im filtry smakują zajebiście. To jak wykręcić tłumik z karabinu – o wiele przyjemniej wypalić, hehe.
- Aahhh! – jęknęli z wyraźną ulgą valkiryjczycy. Odzew się zgadzał, „element” się pojawił. – „Konfederackie” są do p-pupy. – odpowiedzieli. - Pułkownik Kendachi i sierżant Sander witają! Ku chwale Valkirii! – przywitali się, tym razem szeptem.
- Słucham? – kapitan zrobił wielkie oczy. – Co wy, w v-dupy się bawicie?
- No… Jak to? – oczy Sandera przybrały rozmiar regularnych talerzy. Kapitan został zdeklasowany.
- Co „jak to”? Od kiedy to zapanowała moda na zabawę we wroga? Po cholerę? Zupełnie jak… Hej! Chwila!
Kendachi zareagował błyskawicznie.
Nie zwykł faszerować się elektroniką. Nigdy nie był w stanie zrozumieć tej wypaczonej mody, która zapanowała wśród wysokich rangą oficerów Valkirii. Zwykłą stratę ręki traktowali jako doskonały pretekst do zamontowania sobie nowej cyberkończyny, czy innego brzęczącego paskudztwa. Zupełnie jakby nie mogli wyhodować sobie nowej. Nie oznaczało to bynajmniej, że pułkownik nie czuł się ograniczony niedoskonałością własnego ciała. Dlatego też z pieśnią na ustach kładł się na stole operacyjnym, jeśli w grę wchodziła czysta, można by rzecz „naturalna” bioinżynieria. Był chodzącym przykładem tego, co matka natura, odpowiednio przez człowieka ukierunkowana, potrafi. Kapitan z pewnością doceniłby poglądy Kendachiego, gdyby ten zechciał przeprowadzić z nim chociaż nieznacznie łagodniejszą lekcję niż przed chwilą. Niestety, konfederat wąchał teraz własny mózg. Prawie, że dosłownie.
- Pies cię jebał, panie pułkowniku! – jęknął Sander. – Boże! Ależ krwi puścił! Jak my to posprzątamy?!
- Uważajcie na język, sierżancie! Jestem dzisiaj strasznie spięty, źle wyprowadziłem cios. Zresztą ledwo go musnąłem!
- „Ledwo musnąłem”! Na litość Wszechstwórcy! Rozmazał się chłopak po ścianie, a ten mi mówi, że ledwo go zahaczył!
- W czym problem, panowie? – gdyby korytarze na krążowniku były choć odrobinę niższe, zarówno Kendachi jak i Sander z pewnością wyrznęliby głowami o sufit. Obaj daliby sobie ręce uciąć, że jeszcze przed sekundą nikogo w pobliżu nie było. A jednak. Za nimi stał średniego wzrostu mężczyzna, w mundurze porucznika. – Nazywam się Vanar i jak przypuszczam jestem ostatnim „elementem”. – Powiedział, nie doczekawszy się odpowiedzi. - Uprzątnijmy kolegę i ruszmy dupy, zanim ktoś postanowi zapytać się, co też nasza wesoła gromada zamierza.
*
- Połóż ciało gdzieś w kącie i bierzmy się do roboty. – Ponaglił Kendachiego po raz kolejny Vanar.
- Skąd on znał odzew? – Głośno zastanawiał się po raz czternasty w ciągu ostatnich pięciu minut Sander. – Skąd on, kurwa, znał odzew?!
- Ech… - westchnął Kendachi. Ciągle wzdychał.
Wszyscy trzej dotarli przed chwilą do rdzenia głównego komputera – serca całego statku. Nie żeby było to łatwe. Ilość grodzi i zabezpieczeń, które musieli minąć przyprawiała o zawrót głowy. Bywało, że i dziesięciu agentów musiało poświęcić życie tylko po to, by poznać sposób na rozbrojenie jednych drzwi. Sama centrala była tak potężnie opancerzona, że jeśli „Brute” miałby zostać kiedykolwiek zniszczony (co przy tak potężnej jednostce, dodatkowo ochranianej przez całe mrowie jej podobnych było naprawdę mało prawdopodobne), z pewnością zostałoby z niego tylko to pomieszczenie. Trudno wyobrazić sobie broń, która zdołałaby przebić choćby w połowie tak grubą warstwę równie zaawansowanych technicznie stopów. Widać coś, co znajdowało się w środku było… było tym, czego szukali. Pomieszczenie okazało się być o wiele większe niż na zwykłych jednostkach tego typu. Powietrze nie było dobrze filtrowane, w środku było więc duszno i parno; instynktownie wyczuwało się olbrzymią energię, jaka zgromadzona była w tym miejscu. Całe pomieszczenie oświetlone było tylko dwoma, barwionymi na czerwono jarzeniówkami.
- Dobra, wyciągamy klucze. – Powiedział Kendachi. Wszyscy wyjęli małe, plastikowe karty. Wyglądały na identyczne. Stanęli przed sprytnie ukrytą wśród plątaniny kabli, niewielką, metalową skrzynką, wyposażoną jedynie w trzy miejsca na klucze i małe klawiatury numeryczne.
– No to jazda… - mruknęli.
Jednocześnie wsunęli w otwory karty, po czym każdy wprowadził znany tylko jemu czterdziestocyfrowy kod. Jeden z czytników plunął małym płomieniem, z drugiego poleciały iskry. Trzeci uparcie udawał, że go nie ma. Poza tym, nic innego się nie stało. Trzech valkiryjczyków po kilkunastu sekundach wyczekiwania już pogodziło się z myślą o nadchodzącym zawale. Obarczone piętnem rezygnacji i zawodu „papa” stopniowo materializowało się w powietrzu. Na szczęście, po bolesnej jak drzazga pod paznokciem chwili, ekran pobliskiego terminala rozbłysnął delikatnym światłem. Pojawił się mrugający znak zachęty.
Sezam otworzył swe wrota przed niechcianymi gośćmi. A trzech rabusiów już napychało sakwy największym skarbem, jaki byli sobie w stanie wyobrazić – sekretami Konfederacji.
/* Ojojoj... Chyba jednak można się przewrócić nawet leżąc. Za poziom posta przepraszam… Ale to tylko zabawa, prawda? ;) */
Okiem szeregowca
23 VI 2004 0:41 CET ksch
Nadszedł poranek. Cały oddział rozparcelował się w przestronnym pomieszczeniu w tunelach. Zmieniali się na warcie przez całą noc. Zgodnie z poleceniem jeden żołnierz pełnił wartę przy włazie głównym, drugi przy wejściu do ich częsci a trzeci w samym pomieszczeniu. Ostrożności nigdy nie za wiele.
- Kontradmirale mam prośbę- Ksch zwrócił się w stronę Aethana.
- Tak szeregowy?
- Chce wyjść zrobić rekonesans, na powierzchnię...
Aethan przyglądnął się długo i nieufnie swojemu żołnierzowi.
- Po co?- zapytał wreszcie.
- Chce wiedzieć co kombinują konfederaci, poza tym nie możemy być za bardzo odcięci od informacji i...
- Szeregowy!
- Tak?
- Skończ pieprzyć i idź wreszcie- po tych słowach dowódcy Ksch skinął głową i ruszył w stronę włazu.
Światło na powierzchni oślepiło go. Co gorsza z trudem otworzył właz- porósł całkowicie jakimiś chwastami. Ksch przeciął plątaninę łodyg i klnąc pod nosem wygramolił się wreszcie na powierzchnie. Nikogo nie było. Przeszedł na drugą stronę. Zniknął w zaułku. Wyszedł, na ruchliwą niegdyś aleję, obecnie przechadzało się po niej kilkadziesiąt osób- głównie cywili, ale żołnierze P-Konfu też się zdarzali. Mijał ich z niepokojem. Przystanął przed ogromnym hologramowym billboardem. Konfederaci przez ostatnie dni poustawiali kilkadziesiąt podobnych w całym mieście.
- ZA DWA DNI!!
WIELKA PARADA ZWYCIĘSKICH WOJSK NA STADIONIE. PRZYJDŹCIE WSZYSCY- KU CHWALE P-KONFEDERACJI!!
Przeczytał i uważnie i uśmiechnął się do swoich myśli- Xin będzie zadowolony.
Wszedł do tunelu z ogromnym trudem. Był późny wieczór. Skrzynka utrudniała mu schodzenie po drabinie. Jednak jakoś dotarł. Otworzył drzwi- kilkunastu żołnierzy zwróciło się w jego stronie z niedowierzaniem.
- O żesz kurwa- syknął Veetek widząc pełną skrzynkę zupełnie prawdziwej Vhisky...
Mała retrospekcja...
23 VI 2004 10:20 CET Aethan
- taa... Ostatnio był na wystawie w Muzeum Vojskowości...
- Poszedł do muzeum??
- Ja go tam nie wystawiałem...
- Hm... jeśli go znajdą i dowiedzą się, że to ten miecz, to nie będzie wesoło... Ten psionik pewnie już coś wie.
- Jeśli by chciał, to pewnie już by go znalazł, albo może nie jest taki dobry, jak myślimy...
Wtedy do włazu wszedł Ksch ze skrzynką Vhisky...
...
(ten portal czytają dzieci poniżej 18 roku życia ;P)
...
Yaahooz patrzył przez dno butelki. W pomieszczeniu czuć było lekki odór winiaka, w dużej mierze pochodzący z katalizatorów do produkcji rzeczonego trunku. To dziwne, że po kilku tysiącach lat doświadczenia w pędzeniu alkocholu ludzkość nadal robi to "tradycyjnym" sposobem przez fermentację, nie zaś syntetycznie za pomocą nanorobotów.
- Taa... - westchnął Yaahooz
Przypomniał sobie ostatni raz, kiedy pił Vhisky... Bal okolicznościowy z okazji urodzin Imperatora. Nikt nie wie których, bo wedle wierzeń i konstytucji Imperator rządzi nami po wsze czasy... Woody Allen, którego Yaahooz swego czasu polubił, mimo wiekowości i dwuwymiarowości jego dzieł, powiedziałby, że zawsze jest ktoś, kto nad nami czuwa z góry, tym kimś jest niestety Valkiria.
- Nici, może jeszcze nie zabrali, a może zabrali. Jak wystawiliście go na widok publiczny to pewnie jest do niczego.
Aethan, leżący z głową na plecaku nieopodal sięgnął po kolejną butelkę. Upił spory łyk, zakręcił i rzucił Yaahoozowi.
- Uważaj z tym, nie piłeś od kilku lat, pamiętasz? - chciał zażartować, ale w tym momencie jego poczucie humoru było chyba tak słabe, jak admirała.
...
Znów, ustawa o wychowaniu w trzeźwości ;p hihihi
...
Czynnik Psi
23 VI 2004 11:00 CET Yaahooz
Yaahooz nagle zamarł na moment z butelką przy oku. Powoli spojrzał na Aethana, a później zmętniały wzrok nabrał ostrości.
– W muzeum? - powiedział - zara... przecież ono jest w obrębie pałacu!! - Admirał zerwał się na równe nogi.
– A pałac cały czas trzyma, pole działa, czytałem komunikaty! Dobra Etan, idźcie prosto, a później w lewo, tam jest właz - Yaahooz gadał szybciej niż M-60 - w dół i w prawo... - w kilku kolejnych zdaniach wytłumaczył to co pamiętał z drogi prowadzącej w pobliże kompleksu Danubia, do którego się udawali, jak zdradził Nocturn.
– Ja się urywam. Muszę wpaść na zupę do pałacu. Adios.
Byli pijani trochę. Gdyby nie to, rzuciliby się na niego albo coś. Wariat czy Szaleniec? W sumie wszystko jedno, ale Admirał bądź co bądź. Ale za dużo było tej Vhiskey...
Szeregowy Xin
23 VI 2004 13:37 CET Xin1
-Kiedy?! - Wykrzyczał pytanie do Ksch.
-Za dwa dni! - Odpowiedział Ksch.
Xin popijając Vhiskey spojrzał odrazu na swoją snajperkę. Miał jeszcze pięć pełnych magazynków i już niedługo nadarzu się okazja do wykorzystania śmiercionośnej broni.
-Wystarczy mi około półtorej kilometra od stadionu. - Pomyślał.
Myśląc o tych wszystkich konfederackich "grubych rybach", które mógł już niedługo zgładzić razem z Randalem.
-Sierżancie Randal! Słyszał pan? - Zawołał Xin do siedzącego nieopodal Randala.
-Co takiego? - Zapytał sierżant.
-Za dwa dni parada konfederatów na stadione, będzie można wykorzystać nasze snajperki. - Powiedział Ksch.
Randal odrazu spojrzał na swój XT-256, który już niedługo zgładzi kilku ważnych konfederatów.
-Xin szykuj się! Już niedługo będziemy górą! - krzyknął Randal.
-Tak, ale co na to kontradmirał Aethan? - Spytał Xin.
-Trzeba będzie z nim pogadać. - Powiedział sierżant.
Xin spojrzał w kierunku Aethana, który właśnie rozmawiał z Yaahoozem. Szeregowy szybko wstał, spojrzał na Randala, kiwną głową i razem udali się w kierunku dowódcy.
-Kontradmirale! - Zawołał Xin. - Mamy z sierżantem Randalem sprawę do Pana.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stont kleeckam
|
Wysłany: Pią 11:55, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
***
23 VI 2004 16:03 CET Nocturn
Liczebność oddziału wciąż się zmniejszała. Yaahooz odłączył się, podobnie Xin i Randal, którzy wyekwipowani w karabiny snajperskie ruszyli podziemiami w kierunku Stadionu. Reszta ruszyła dalej w kierunku kompleksu Danubia.
- Nocturn, po jaką cholerę my tam idziemy? - zapytał Aethan, kiedy mijali kolejne podziemne pomieszczenie.
- Przejrzałem dyski, które udało się wynieść z Centrum Informacji. Niewiele tam jest na temat Eldarów, Psioników czy czegokolwiek z tym związanego. Większość eksperymentów i badań było przeprowadzanych właśnie w Danubii. Tam powinna być dokładniejsza dokumentacja. Ponadto mają tam trochę urządzeń, które mogą być cholernie przydatne w naszej sytuacji.
Marsz podziemiami do tej pory nie był uciążliwy. Nie groziły im patrole P-konfu, nie trzeba było się kryć ani uciekać. Nic więc dziwnego, że poruszali się dość szybko. Mapy Eastwooda były trochę niedokładne, więć kilka razy zdarzyło im się pomylić drogę. Ponadto rankiem mieli trochę "kłopotów" związanych z wieczorną konsumpcją Vhiskey przyniesioną przez Ksch. W zasadzie Nocturna nie przestawał boleć żołądek. Co więcej, z czasem bół był coraz większy. Powoli zaczął zostawać w tyle. W pewnej chwili ból zaczął się zwiększać, jakby ktoś zaczął mu tam wbijać dziesiątki szpilek i wtedy uświadomił sobie, że to nie Vhiskey jest przyczyną tego bólu...
- Bow, uważaj! - próbował krzyczeć, ale nie wiedział czy ktokolwiek to usłyszał. Wszystko widział jak przez mgłę. Próbował wziąć głęboki oddech. Ból stawał się nie do zniesienia. Przed oczami zaczęły pojawiać się czarne plamki. Zamiast towarzyszy dostrzegał tylko cienie, które nagle zbiegły się w jedno miejsce. Jedyne co słyszał, to własny, ciężki oddech, reszta dźwięków zdała się kompletnie zaniknąć... Wszystko minęło nagle. Nocturn słyszał już towarzyszy, widział jak pochylają się nad leżącą na ziemi Bow i podnoszą ją. Z jej nosa powoli ciekła strużka krwi.
- Co tu się, kurwa, stało? - na twarzy Veetka widać było zdenerwowanie.
- To on, namierzył nas... - powiedział Nocturn. Bierzcie dziewczynę i idziemy.
Ruszyli korytarzami. Tym razem dużo szybciej niż poprzednio. W zasadzie nie przestawali biec. Nocturn się bał, nie wiedział czego, ale strach nie opuszczał go nawet na chwilę. W pewnej chwili zdawało mu się, że usłyszał coś. Mc_kosa idący z tyłu tylko potwierdził jego przypuszczenia.
- Słyszeliście? - zapytał. Wszyscy zatrzymali się i zaczęli nasłuchiwać. Istotnie, dobiegające dźwięki przybierały na sile. To były kroki.
- P-Konf! Gdzie oni są? - na twarzy Aethan widać było zdenerwowanie.
- Dźwięki dochodzą z kilku kierunków, chyba próbują nas osaczyć - powiedział Veetek, odbezpieczając karabin szturmowy. - Chyba im się nie damy, nie?
Wszyscy ruszyli dalej. Broń była gotowa do natychmiastowego użycia. Nawet dejwut, pomimo poważnych obrażeń, trzymał w dłoni karabin. Veetek miał rację - żołnierze wroga nadchodzili z kilku kierunków.
Oddział biegł, ale słychać było wyraźnie, że walka jest nieunikniona, wcześniej czy później dopadną ich. Nie minęło kilka minut, kiedy w korytarzu, który właśnie mijali pojawili się konfederaci.
- Kosa, Veetek, Mucha, przytrzymamy ich chwilę, reszta biegnie dalej - Aethan wydawał rozkazy. Nocturn biegł, nie minęło kilka sekund kiedy usłyszał strzały. Nawet się nie obracał. Potem tupot. Nie wiedział czyj. W pewnej chwili z jednego z korytarzy znów wybiegli konfederaci. Nocturn nie czekał, zaczął strzelać, podobnie Ksch i Dejwut. Jeden z szeregowych niosących półprzytomną Bow padł na ziemię zalany krwią. Nawet nie było się, gdzie ukryć... Taka walka nie miała sensu, wcześniej czy później dopadną ich wszystkich. Z tyłu rozległy się kolejne strzały. Nocturn poczuł ulgę, słysząc krzyk Aethana.
- Chłopaki na ziemię, nie chcecie chyba zginąć z ręki swoich?
Rzucił się na ziemię. Widział jak przeleciały dwa granaty, widział jak padły tuż przy zakręcie, za którym czaiło się tych kilku konfederatów, którzy nie padli po ataku jego, Ksch i Dejwa. Rozległ się huk i błysnęło. Granaty oślepiająco-ogłuszające były jedynym rozsądnym wyjściem w ciasnych korytarzach. Cztery postacie przebiegły między leżącymi na ziemi i dopadły do zakrętu. Rozległy się wystrzały, potem spokój. Nocturnowi dzwoniło w uszach po eksplozji granatu, ale byli cali. Nie wszyscy, bo ten, który niósł Bow będzie musiał tu zostać.
- Musimy przedostać się na inny poziom. Gdzie jest najbliższe wejście na górę albo zejście?
- Niedaleko. O ile pamiętam, to trzeba będzie teraz skręcić w prawo. Cholera, nie mam nawet czasu, żeby spojrzeć na mapę.
Ruszyli. Wciąż wyraźnie słyszeli konfederatów. Zanim dopadli do następnego skrętu nad ich głowami świsnęło kilka pocisków. Niemniej udało im się. Veetek pierwszy dopadł do drabinki, zaczął się wspinać. Wciągnęli Bow, ale było już słychać, że żołnierze konfederacji są tuż, tuż... Kiedy na górę wchodził Aethan, dwóch wypadło zza załomu korytarza. Przywitała ich głośna seria z karabinów szturmowych. W zasadzie wszyscy, którzy jeszcze nie weszli na górę, otworzyli ogień. Z konfederatów nie zostało zbyt wiele. Reszta pościgu ukryła się za zakrętem. W pewnej chwili zza rogu wychyliła się ręka. Niewielki przedmiot poleciał w kierunku żołnierzy Valkirii.
- Padnij! - krzyknął Nocturn. I znów błysk i huk. Konfederaci mieli takie same granaty. Nocturnowi przemknęło przez głowę, że może nawet pochodziły z tego samego magazynu. Nie czekał. Tuż po eksplozji wcisnął spust i puścił serię. To samo robił Dejw, który podniósł się już na klęczki.
- Do drabiny, szybciej - powiedział Nocturn.
Prawie wszystkim udało się wejść. Na dole zostali tylko Nocturn i Mucha, kiedy z korytarza wypadł kolejny oddziałek. Mucha padł. Seria, którą dostał rzuciła nim dwa metry do tyłu. Nocturn czekał na śmierć. I w tej chwili stało się to, co poprzednio. Konfederatom karabiny dosłownie zaczęły eksplodować w rękach. Nocturn otworzył ogień. Bezbronni żołnierze nie mieli nawet szans, żeby się ukryć. Komandor wspiął się po drabince do pomieszczenia, gdzie była reszta oddziału. Bow była już przytomna.
- Dzięki - powiedział do niej Nocturn. Wiedział już, co potrafi ta dziewczyna.
- Nie ma sprawy, sir.
Veetek przymocował trochę materiałów wybuchowych do drabinki.
- Nie przeszkodzi im to specjalnie, ale zawsze warto utrudnić im trochę życie - powiedział z uśmiechem.
- Dokąd teraz? - zapytał Kosa. - Cały czas ich słychać.
- Tędy - wskazał Aethan na jeden z korytarzy. W ręku miał mapę. - Jest tam jakieś duże pomieszczenie, z którego rozchodzi się kilka dróg. Tam można się bronić, a w razie czego jest dokąd uciec. Nie sądzę, żeby zostało ich tylu, żeby obstawić wszystkie wyjścia.
Biegli. Bow była już całkiem sprawna, ale gorzej było z Dejwutem. Medpaki postawiły go na nogi, ale nie mogły zmusić do takiego wysiłku. Za nimi rozległa się eksplozja. Veetek właśnie wysadził wejście na górę.
- Nie wiem jak dobrze znają kanały, ale znalezienie innej zajmie im trochę, a wchodzenie bez drabinki i będzie na tyle czasochłonne, że da nam możliwość ucieczki.
Byli coraz bliżej wspomnianego przez Aethana pomieszczenia, kiedy konfederaci zaatakowali. Wyskoczyli zza zakrętu i otworzyli ogień. Dosłownie. Dwaj żołnierze z pierwszego szeregu wyposażeni byli w miotacze ognia. Nocturn poczuł falę żaru prześlizgującą mu się po plecach. Na szczęście ogień niedosięgnął nikogo z oddziału. Poleciało kilka pocisków. Bow i Aethan wpadali właśnie do dużego pomieszczenia. Natychmiast odwrócili się i zaczęli ostrzeliwać wroga. Konfederaci cofnęli się za jeden z zakrętów.
Oddział Valkirii wpadł do pomieszczenia. Aethan miał rację. Było duże i miało dużo wyjść. Nie tylko na boki, ale i na górę.
I wtedy to znów wróciło. Nocturn poczuł ból w żołądku.
- Idzie tutaj! - krzyknął. - Ten pieprzony Psionik tu idzie.
Postać wychynęła zza rogu. Zielony płaszcz, biała maska i gorejące, czerwone oczy. Ksch i Veetek otworzyli ogień, ale kule jakby zatrzymywały się w powietrzu przed Psionikiem. Wszedł do pomieszczenia i bez słowa skierował się w kierunku Bow. Kemer rzucił się na niego, ale ten tylko podniósł rękę i żołnierz zwalił się na ziemię jak gdyby uderzony potężną pięścią. W tym samym czasie konfederaci postanowili zaatakować.
- Ksch, Veetek, Dejw - bronić drzwi! - krzyczał Aethan.
Psionik spojrzał na Bow. Ta wykrzywiła twarz z bólu, ale odpowiedziała mu spojrzeniem. Psionika cofnęło o krok. Roześmiał się cicho. W tej chwili Bow padła na klęczki. Mężczyzna w białej masce stanął przed nią i tylko się patrzył.
- No i co teraz, mała? - Bow wiła się na ziemi z bólu.
Nocturn zebrał się. Żołądek bolał jak cholera, w głowie słyszał tysiące głosów. Nienawidził tego. Patrzył na to, co Psionik robił z Bow. Wiedział, co to znaczy.
"Trzeba temu zapobiec, wystarczy lekkie pchnięcie, kuksaniec, cokolwiek... trzeba się skupić. Myśl, myśl, myśl - tak jak kiedyś... wola zbiera energię... teraz" Spróbował, ale bez efektu. Nic się nie stało. Widział jak Bow zaczyna sinieć, jak krew płynie jej z nosa. Widział jak Aethan, mc_kosa i jakiś szeregowy rzucają się na Psionika, lecz ten tylko wysuwa rękę i z oboma dzieje się to samo, co przed chwilą z Kemerem.
- Nie! - krzyknął. Chciał jakoś odwrócić uwagę tamtego. Krzyczał, oddał kilka strzałów. Bez efektu. Psionik wciąż cicho się śmiał.
Nocturnowi z bólu robiło się ciemno przed oczami. I wtedy zobaczył to. Jasna poświata wokół Psionika i jasna poświata wokół Bow i strumień światła biegnący od niego do niej. Nocturn spróbował jeszcze raz.
"Wola zbiera energię..." Widział jak kropelki krwi z nosa padają na podłogę. I wtedy pchnął. Lekko, leciutko - jak dziecko, które w złości bije dorosłego. Ale to wystarczyło Psionik odwrócił się do niego i spojrzał na Nocturna tymi czerwonymi oczami. Komandor zobaczył tylko jak podłoga zbliża się w olbrzymim tempie i poczuł ból.
Ocknął się. Widział falującą podłogę, głowa była ciężka. Bolało go całe ciało. Próbował coś powiedzieć, ale nie wiedział czy jakiś dźwięk został wydany przez usta. Najwyraźniej tak, bo ktoś, kto go niósł ułożył go pod ścianą i nachylił się nad nim. Veetek... z boku podszedł Kosa.
- Jak się czujesz? - zapytał pułkownik.
Nocturn wymamrotał coś, co według niego miało znaczyć "mizernie". Rozejrzał się byli tylko w trójkę. Pytająco spojrzał na Veetka.
- Co tu dużo mówić. Bow zrobiła coś temu gościowi. Zaraz po tym jak się obrócił, zaatakowała go chyba. W każdym razie rozmył się w powietrzu. On nawet nie był prawdziwy, tylko jakaś holoprojekcja czy coś... A tak nas załatwił... W każdym razie było z nami kiepsko. Aethan postanowił się wycofać, ale wtedy znowu dopadli nas konfederaci. Rozdzieliło nas. Nie wiem jak z resztą, ale my zostaliśmy we czwórkę, bo jest z nami jeszcze Kemer. Dokąd chcesz iść?
- Danubia - wymamrotał Nocturn.
- Tak myślałem. Nie mamy co prawda mapy i dlatego, Kosa wychodzi od czasu do czasu na powierzchnię, żeby sprawdzić czy dobrze idziemy, ale to już niedaleko. Dasz radę iść?
- Spróbuję.
Szeregowiec J.
23 VI 2004 17:21 CET J
J chodził po mieście bez większego celu. Ludzie staruszka nie potrafili znaleźć grupy, której szukał. Zupelnie jakby się zapadli pod ziemię. Niewykluczone, że tak było. Pod stolicą była sieć korytarzy między budynkami rządowymi. Prawdopodobne było, że tam właśnie się ukryli. "No ale muszą przecież co jakiś czas wychodzić po jedzenie, nowe informacje..." - tłumaczył sobie sens poszukiwań. Konfederaci zaskoczeni nagłym bujnym rozwojem roślinności mieli kłopoty. Myśleli, że będą patrolować miasto, a musieli łazić po prawdziwej dżungli. Na dodatek nieprzystosowanie do wody, wielu spróbowało też owoców... Ich morale było na samym szczycie, no ale cóż... Z wysoka dłużej się spada.
W pewnej chwili jego myśli zakłucił widok znajomej twarzy wychylającej się z zaułka. Postać się rozglądnęła i po chwili znikła. Na nieszczęście zauważyło to dwóch żołnierzy P-Konfu. Jeden z nich podbiegł cicho do zaułka, podczas gdy drugi mówił coś przez komunikator.
J podszedł nonszalancko do żołnierza. Szybkim ruchem dobył noża i zatopił go w ciele przeciwnika. Krótki jęk Konfederaty nie dotarł do skradającego się towarzysza. Ten wchodził właśnie w zaułek. Po kilku sekundach rozległ się strzał. J podbiegł do rogu budynku. Cywile się rozpierzchli na wszystkie strony, żeby nie oberwać. Konfederata cofnął się za róg, przy którym stał J i zaczął się ostrzeliwać z Kosą. Nie myśląc wiele Valkiryjczyk pozbył się i tego przeciwnika. Stanął przy krawędzi. Strzały z zaułka umilkły.
- Valkiria!! - zakrzyknął.
- Ku chwale!! - nadeszła odpowiedź.
J podniósł karabin i wszedł między budynki.
- Cześć Kosa. Właśnie was szukam. Z kim jesteś?
- Nocturn i Veetek są na dole, wyszedłem żeby się zorientować gdzie jesteśmy.
Rozległo się wycie syren w oddali.
- Później pogadamy. Idziesz z nami.
- Jak zawsze. Prowadź.
Zeszli do podziemi.
Okiem szeregowca
23 VI 2004 20:19 CET ksch
Najpierw był kac. Potem forsowny marsz. Wreszcie ten psionik. Wolałby mieć do czynienia z całym oddziałem P-Konfu niż z nim. Mało brakowało. Cholernie mało. Gdyby nie komandor Nocturn, no i gdyby Bow nie miała tej swojej mocy...
Otrząsnął się z rozmyślań. Doszli wraz z oddziałem Aethana bardzo daleko. Tunele prawie się kończyły. Wyszli wreszcie na powierzchnie. Wszędzie pełno drzew, pnączy, wysokich traw a nawet palm. Deszcz zrobił swoje. Na szczęście. Szli pewnym krokiem. Nawet Dejwut odzyskał fason. Nie chcieli się cofać. Nie było wyjścia- trzeba było znaleźć bezpieczne schronienie. Tunele były teraz drobiazgowo przeczesywane. Nie spodziewali się ich na powierzchni.
Spory dom na przedmieściach był idealny. Opustoszała okolica, niewiele patroli- większość wojsk przygotowywała się do defilady albo przeczesywała tunele.
Kop w drzwi, szybkie przetoczenie się pod ścianę. Kolejny żołnierz zmierzył pomieszczenie. Było czysto.
- Dobra rozłóżcie się, ja muszę skontaktować sie z Nocturnem- rzucił krótko Aethan rozkładając się na fotelu.
Ksch wyciągnął skręta. Zapalił, od razu lepiej...
Psionik
23 VI 2004 23:17 CET Bow
zaatakował nas nagle. A przynajmniej tak mu się zdawało. Reszczie mojego oddziału też. Bali się. To dobrze. Czułam ich strach i zaskoczenie. A jego... cóż strachu konfederackiego sługusa było chyba tyle, co całej naszej V-armii. Hihi, ale będzie zabawa. Nie lekceważyłam jednak przeciwnika. Natomiast wiedziłam już, że wybrał jedyną absolutnie i stuprocentowo nieskuteczną metodę. "Chcesz strachu? Dobrze, proszę." Dałam mu strach moich towarzyszy. Nie miał najmniejszych szans na rozpoznanie blefu, w końcu wysłał do nas tylko kawałek swojej osobowości. zadziałał dość perfidnie. Najpierw mocno mnie osłabił, a potem zaczął szukać strachu. Czynnika, który powinienbył już dawno się u mnie pojawić. I dostał. Trzymałam go przez ładną chwilę, a potem nagle lekko uderzyłam. Tak, by nie wiedział na co mnie stać. Podziałało. Została po nim kupa śmierdzącego strachu. Ciekawe, co zrobi, gdy odkryje najgorszą prawdę. Starsza szaregowa Bow niczego się nie boi.
szer. Ibrahim al-Fayed
24 VI 2004 17:47 CET Bombardier
szedł przez miejską dżunglę(dosłownie) wywijaąc maczetą na lewo i prawo. Za nim szło trzech jego pozostałych przy życiu przyjaciół, i grupę oddziałów międzyplanetarnych.
***
Dzień Wcześniej:
- Gdyby nie ta wojna, to nie byłoby tu tej roślinności- narzekał Abdullah, kompan Bombardiera, gdy przedzierali się przez dżunglę- specjalne oddziały w godzine by się z tym uporały, a teraz nawet nie wiemy na jakiej ulicy jesteśmy.
- No coż poradzimy- odparł mu Yusuf- buta zjesz?- nie czekając na odpowiedź Abdula-Nie zjesz! Tak samo nic na to nie poradzimy musimy chwile pobłądzić. A poza tym jesteśmy z kompani karnej, razem służyliśmy w dżungli planety Rasf-Vaaalas, walcząc z partyzantami jako międzyplanetarne siły pokojowe.
- No ale wtedy mieliśmy mapy, radiostacje, wsparcie artylerysjkie i lotnicze, i wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, a tu nawet nie wiemy na jakiej ulicy jesteśmy!
- Schodzimy do kanałów - wtrącił Ibrahim
- No tak, mamy dwie możliwości do wyboru, bładzić po dżungli lub po labiryncie- narzekał Abdullah- Wiecie co ja wole jużpo dżungli, przynajmniej na powierzchni...
- Jest właz- rzekł Mohammad, chwycił uchwyty, pociągnął, wielki huk rozległ się po dżungli...
- Wszyscy cali?- krzyknął Ibrahim. po chwili odezwali się wszyscy oprócz jednego, Mohammada...
,,Mohammad am-Rasuf 2152-2170" widniało na prymitywnym półksiężycu zrobionym z drewna bambusowego.
- Idziemy dalej, nie do kanałów.
Tak szli dobre pare godzin, przedzierając się przez zarośla. Gdy nagle pod stopą jednego z towarzyszy, coś tyknęło. Sekunde poźniej, Bombardier leżał na ziemi, oszołomiony, piszczało mu w uszach.
- Znał go ktoś?- zapytał, wszyscy pokręcili głowami.
- Był żydem- rzekł jeden- tylko tyle o sobie powiedział.
,,Nieznany V-Żołnierz" pisało na wystruganej na szybko gwieździe dawida.
- Widać partyzanci zaczęli działalność...- rzekł Ibrahim.
Po chwili ruszyli dalej, mieli już tego wszystkiego serdecznie dosyć, najchętniej to by usiedli i zaczekali na śmierć, niżli do niej pędzili tą przeklętą ulicą.
- Ty- wskazał na Ismaila, nawróconego Muzułmanina- Idź i sprawdź,co tam jest. Zdaje mi się, że coś słyszałem. 10 sekund poźniej zostało ich tylko czterach. Ismail został nabity na jakieś na kolce zrobione z drewna.
,,Ismail 2148-2170" widniało na krzyżu.
Godzine dalszej wędrówki, i spotkali oddział PeKonfu. Ten ich obszukał, a później jeden z radiem na plecach zadzwonił do dowództwa, nie wiedział, że Ibrahim dobrze zna jeżyk Konfederacki.
- Sroka 1, Sroka 1 tu Oko 3, znaleźliśmy czterech cywili, mówią że to oni wpadli na płapki.Odbiór.
###Oko 3 zrozumiałem. Czy w waszym pobliżu znajdują się oddziały międzyplanetarne?###
-Sroka 1. Negatywnie...
###Cywili wyeliminować, nie mogą się rozpowrzechnić o tych płapkach...###
- Tak jestes Sroka 1. Oko 3 out...
- W NOGI- krzyknał Ibrahim. Pędził co tchu przed siebie, za nim biegł Yusuf i Abdullah.
- Słychać strzały!- krzyczał Yusuf
- To naszego dorwali- odpowiedział mu Ibrahim.
kilka minut poźniej dobiegli do portu, tam Ibrahim opowiedział wojskom międzyplanetarnym to co widział w jednym z budynków, jutro miał ich zaprowadzić...
***
Dzisiaj:
- Już niedaleko, niedaleko- mówił Ibrahim, popatrzył się w lewo.
Sztandar strzelcóv, niezważając na wszystko, powiewał lekko na przeciągu...
PS. Sorry za brak spacji ale mam z nia problemy i sie spiesze. Pozniej napisze dlaczego chcieli mnie zabic za te plapki, teraz nie mam czasu.
Okiem szeregowca i kontradmirała
24 VI 2004 19:50 CET ksch
Dom w dużej części pokryty był gąszczem lian. Przyroda wariowała. Ksch rozparł się wygodnie w fotelu. Umysł delikatnie przytłumił mu narkotyk. Dejwut zasnął na sofie obok. Bow skoncentrowana siedziała po turecku na środku pomieszczenia. Aethan obserwował ogród przez okno.
Oddział podszedł z lewej strony. Najpierw dwóch, potem trzech następnych. Ukryli się w zaroślach.
Z drugiej strony podeszła kolejna piątka. Cicho krok po kroku, co chwilę zmieniając ukrycie podeszli pod samo okno. Pierwszy podniósł kciuk w górę. Był pod samym oknem.
Bow otworzyła gwałtownie oczy.
- Zbieramy się stąd- rzuciła szybko.
- Że jak- zdziwił się Dejwut
Przez okno wpadł granat. Drzwi otworzyły się od mocnego kopniaka. Rzucili się każdy w inną stronę. Granat zawierał gaz, który błyskawicznie zaczął wypełniać całe pomieszczenie. Przez okno wskoczył żołnierz P-konfu w masce na twarzy. Bow wzięła głęboki oddech i wyciągnęła rękę przed siebie. Wyleciał przez okno szybciej niż wszedł. Kolejnych dwóch odrzuciło na dobre parę metrów.
- Tędy- wrzasnęła, ksztusząc się Bow.
- Co z Aethanem?- spytał podnosząc się z kolan Ksch
Jednak Bow już skoczyła przez okno. Dejwut za nią. Ksch odwrócił się. Gaz dławił mu oddech. Skoczył w stronę drugiego pokoju. Konfederaci otworzyli ogień od strony kuchni. Dostał w ramię, uderzył o ścianę. Aethan zeskoczył ze schodów.
Stanął na przeciw trzech Konfederatów. Strzelił serią, pierwszy z nich chwycił się za żołądek i upadł. Dwóch pozostałych ukryło się. Kontradmirał chwycił Ksch i zaczął go ciągnąć w stronę wyjścia. Odwrócił się, cały dom zalewał gaz.
Za drzwiami stało dwóch żołnierzy. Jeden wykonał szybki znak w stronę drugiego. Aethan właśnie wychodził. Uderzenie kolbą zbiło go z nóg, padł na ziemię.
Psionik podszedł do dowódcy oddziału.
- I co?
- Mamy dwóch...- niepewnie odparł dowódca.
- Co z dziewczyną?- syknął wściekle psionik.
- Uciekła, razem z drugim żołnierzem...-cios w skroń zwalił go z nóg. Psionik stał nad nim.
- Co zrobić z pozostałymi?- zapytał jeden z żołnierzy.
- Do więzienia z nimi, może coś wiedzą, jak nie to dołączą do tych, których rozstrzelamy podczas defilady-psionik uśmiechnął się szpetnie...
szeregowy Ibrachim (nie Ibrahim!)
24 VI 2004 20:27 CET Ibrachim
Ibrachim średniego wzrostu mężczyzna o bujnych kruczoczarnych włosach, które lśniły mu w gorącym słońcu pustyni, która dzieliła Valkiria Prime od jego rodzinnego miasta Loktok. Na sobie miał kevlar z wielkim czerwonym V na plecach i hełm z tym samym znaczkiem. W ręku dzierżył karabin a do pasa przyczepiony miał sztylet i pistolet. Do munduru przyczepione miał radio. Lecz w tych terenach nie odbierało ono sygnału z powodu zniszczenia radiostacji na Valkiria Prime. Ibrachim siadł na kamieniu wystającym z fałd piachu. Wyjął z plecaka wodę i nagle usłyszał szmer i zakłócenia. Tak! To było jego radio. A jednak ktoś złapał łączność. – „... Valkiria Prime zaatakowane, Valkiria Prime zaatakowane. Prosimy o pomoc.” – w tym momencie radio przestało nadawać. Ibrachim wiedział już o ataku P-konfederatów na Valkiria Prime. Dlatego ta wiadomość nie zrobiła na niego większego wrażenia. Miał jednak nadzieje, że jeszcze zobaczy swoich kompanów walczących w stolicy. Ibrachim schował prawie pustą butelkę i poszedł dalej. Na pustyni nie było nic. Sam piach i piach i piach i tak wkoło. Idąc już dobrą godzinę od postoju zauważył coś. Nie był to człowiek, lecz wyglądało jak jakaś maszyna. Była ona oddalona od niego o jakieś dwa kilometry. – Może to V-żołnierze! – pomyślał. Ibrachim nie zważywszy na swoje zmęczenie i rażące słońce biegł ile sił w nogach do maszyny. Gdy był już blisko aby dostrzec co znajduje się przed nim, spotkało go rozczarowanie. Była to kapsuła ratunkowa z Valkirskiego statku. Podszedł bliżej aby sprawdzić co znajduje się w środku. Gdy otworzył kopułę... zauważył martwego V-żołnierza. Na ten widok Ibrachim odwrócił wzrok a łzy poleciały mu po policzku. Zwrócił wzrok na zwłoki i przyjrzał się jego mundurowi. Jego nazwisko było zamazane a znak Valkiri prawie nie widoczny. – Pewnie leży tutaj już długo – pomyślał. Ibrachim przeszukując kapsułę nie na trafił na nic, prócz jakiejś książki. Otworzył ją lecz strony wypadły a książka rozpadła się w puch. Szeregowy podłączył radio do kapsuły i zaczął nadawać. Na jego szczęście złapał sygnał. Ibrachim był tak uradowany, że prawie zapomniał o nadawaniu. – Tu szeregowy Ibrachim. Tu szeregowy Ibrachim. Czy ktoś mnie słyszy? Proszę o pomoc jestem na pustyni przy kapsule Valkiri! S.O.S., S.O.S – powtarzał Ibrachim.
Xin i Randal
24 VI 2004 21:22 CET Xin1
Skradali się od budynku do budynku unikając oddziałów konfederatów.
-Kanałami byłoby szybciej, ale teraz są pewnie pełne konfederatów. - Pomyślał Xin.
Spojrzał na chronometr.
-Mamy jeszcze 12 godzin do parady. Zdążymy się pożądnie przygotować. - Powiedział Xin do Randala.
-Znajdziemy tylko jakąś dobrą kryjówkę, około kilometra od stadionu i po sprawie. - Odpowiedział Randal.
Mimo, że od stadionu dzieliło ich tylko kilka kilometrów, które normalnie przeszliby w 45 minut, przedzieranie się przez puszczę wydłuży ten czas do 2 godzin, jeśli nie więcej.
-Cholerny deszcz. Fajnie, że spadł i powstała ta cała zasrana dżungla, ale nie ułatwia nam to zadania. - Powiedział Xin.
-Pociesz się tym, że im też nie ułatwia to zadania. - Odpowiedział Randal.
Przedzierali się przez ten busz jakąś godzinę. Byli już jakieś półtora kilometra od stadionu.
-Dobra Xin, ty znajdź jakąś dziuplę od wschodu, ja od zachodu. - Powiedział Sierżant.
Xin kiwną głową na znak zrozumienia.
-Utrzymuj cały czas łączność. - Dodał Randal wkładając sobie do ucha słuchawkę od komunikatora. Mikrofon, połączony z słuchawką, spoczywał w okolicy ust.
Xin także wydobył swój komunikator i wsadził go do ucha.
-Powodzenia. - Powiedział Xin.
-Tobie też. - Odrzekł Randal.
Rozłączyli się. Xin posłusznie poszedł na wschód w poszukiwaniu dobrego gniazda snajperskiego. XT-256 spoczywał na jego grzbiecie a w prawej ręce trzymał swój wierny bolter. Xin idąc w wyznaczonym kierunku mijał zniszczone domy i wraki pojazdów. Większość zwłok już sprzątnięto.
Nagle usłyszał czyjeś głosy. Szybko przyparł do muru i trzymał bolter przed sobą. Odgłosy dochodziły z prawej strony. Nagle zza zakrętu wyłoniło się czterech konfederatów. Na szczęście skręcili w przeciwległą stronę. Xin mógł każdemu teraz strzelić w plecy, jednak narobiłby dużo hałasu i sprowadziłby dużo więcej wrogów. Poczekał jeszcze aż oddział P-konfu się oddali i skręcił w uliczkę, z której wcześniej wyszli.
Była już noc. Skradanie się szło znacznie łatwiej niż za dnia. Oddzielił się od Randala jakąś godzinę temu. Było już widać stadion jak na dłoni. Większość budynków w okolicy zostało zniszczonych, żeby żołnierze Valkirii nie mogli się przedrzeć niezauważeniu na teren stadionu. Jakieś półtora kilometra od stadionu Xin zauważył wysoki na jakieś 20 pięter budynek.
-Wymarzone miejsce dla snajpera. - Pomyślał Xin.
-Pewnie świetnie strzeżone.
Xin udał się w kierunku budynku.
Doszedł po 15 minutach. Zauważył drabinkę prowadzącą na dach. Xin zaczął się po niej wspinać.
-Nawet jeżeli wewnątrz jest zabezpieczony, to mam nadzieję, że nie jest strzeżony dach. - Pomyślał Xin zdając się na swoje szczęście.
Po kilku minutach męczące wspinaczki, doszedł na miejsce. Dokładnie rozejrzał się po całym dachu i stwierdził, że nie ma żadnych zabezpieczeń.
-Tym lepiej dla mnie. - Powiedział sam do siebie.
Ustawił snajperkę na krawędzi wymierzając ją w kierunku stadionu. Sam dokładnie "wytarzał" się w pyle i gruzie, żeby się dobrze zamaskować. Broń także natarł pyłem.
Położył się na brzuchu i sprawdził okolice przez lupę swojego XT.
Kilku konfederatów patrolowało teren, ale nie wchodzili do żadnych budynków.
-Co za głupcy. - Powiedział sam do siebie Xin.
Wymierzył dokładnie w głowę jednego z konfederatów i nacisną spust. Komora jednak była pusta i strzał nie padł. Xin dla zabawy "Wystrzelił" tak do pozostałych członków patrolu.
Sprawdził teraz stadion. Jego gniazdo było idealne. Miał cały stadion jak na dłoni.
-Sierżanicie Randal! Tu Xin. Znalazłem już gniazdo, cały stadion mam jak na dłoni. - Powiedział do komunikatora Xin wywołując Randala.
-U mnie tak samo. Mamy jeszcze ponad 10 godzin, miej się na baczności. - Odpowiedział Randal.
-Tajest sir - Odrzekł Xin. - Xin out.
Nagle Xin usłyszał komunikat:
-Tu szeregowy Ibrachim. Tu szeregowy Ibrachim. Czy ktoś mnie słyszy? Proszę o pomoc jestem na pustyni przy kapsule Valkiri! S.O.S., S.O.S .
-Słyszał to pan - wykrzykczał Xin do mikrofonu.
-Tak. - Powiedział spokojnym głosem Randal.
-Szeregowy Ibrachim! Tu sierżant Randal. Skontakuj się z komandorem Nocturnem na kanale 145.29 może ci pomoże. - Powiedział Randal do swojego mikrofonu, kierując wiadomość do Ibrachima.
###Loki-Statek Flagowy P-Konfederacji###
24 VI 2004 23:28 CET Harvezd
Wielki Admirał Rekard siedział przy stole zastawionym najwyśmienitszymi potrawami, które specjalnie na tą okazję przygotował jego prywatny kucharz.
-Zatem wszystko ustalone, panowie. Dzięki wam, Konfederacja zapanuje nad tą częścią galaktyki.
Orsini podniósł kryształowy puchar wyśmienitego stuletniego wina kaladańskiego:
-Toast! Za Konfederację!
Mężczyźni wstali. Orsini, Petain i Rekard.
-Wasze zdrowie panowie!
-Co z południowym frontem?- zapytał po chwili cichej konsumpcji Petain.
Admirał spojrzał na holomapę taktyczną wiszącą na ścianie:
-Wygląda na to, że powoli się przesuwają na północ. Ale nie stanowią większego zagrożenia. Zaczelibyśmy ostrzał orbitalny, ale nie możemy tracić ludzi, co miało by miejsce. Potrzebujemy każdego żołnierza. Flota admirała Vaa-R´a powinna przybyć w najbliższym czasie i wspomóc nas. Do przewagi orbitalnej dołączymy przewagę lądową.
-Dni Imperium są policzone- uśmiechną się Kommodor Orsini.
-Nadal nie wiemy gdzie znajduje się Imperator- przypomniał Kommodor Petain.
-To tylko kwesta czasu zanim Inkub i Sukkub go przechwycą. Jeden statek nie ma szans przeciw naszym krążownikom.
-Za szybką egzekucję Imperatora!- wzniósł toast Petain.
Drugi Kommodor i Wielki Admirał odwzajemnili toast.
Okiem szeregowca i kontradmirała
25 VI 2004 0:03 CET ksch
Otworzył oczy. Ramię piekło go niemiłosiernie. Rana jątrzyła się nikt go nie opatrzył. Leżał w celi. Światło było zgaszone. Ksch z trudem podniósł się. Był sam. Cela była niewielka- dawne więzienie wojskowe Valkirii, dwa na trzy metry. Łóżko, stolik. Przeszedł strażnik. Przystanął przed kratą.
- Obudziło się valkirijskie ścierwo!- spojrzał na Ksch spod krzaczastych brwi.
Podszedł do niego drugi, znacznie niższy żołnierz.
- Pobawimy się z tym kundlem, jak tylko skończymy z tamtym, hehe- obaj konfederaci wybuchneli śmiechem.
Ksch poczuł, że kolana uginają się pod nim- Aethan, gdzie on jest- przypomniał sobie walkę w willi. Złapali ich.
Trzasnął go w twarz, z ust pociekła stróżka krwi. Aethan spojrzał na oprawców nieprzytomnym wzrokiem. Było ich dwóch- rosłych, barczystych goryli. Bili na zmianę. Po twarzy, brzuchu. Kontradmirał miał dość, ale nic nie mówił.
- Jaki masz stopień- wrzasnął mu do ucha jeden z przesłuchujących.
- Mówiłem już, jestem cywilem...-wymamrotał Aethan.
- Szefie- dalej nic nie mówi- krzyknął do drugiego pomieszczenia żołnierz.
- Ok, dajcie tego drugiego. Tym zajmie się psionik, jak tylko wróci z polowania- odparł głos zza drzwi.
Usłyszał otwieranie drzwi. Ktoś wrzucił coś ciężkiego do celi obok. Po chwili otwarto jego drzwi. Stanął nad nim strażnik z krzaczastymi brwiami. Ksch leżał na łóżku, rana nie dawała mu spokojnie oddychać. Strażnik podniósł go energicznie. Zrobiło mu się ciemno przed oczami.
Wylali na niego wiadro wody. Otworzył oczy. Stał nad nim niski mężczyzna, w ciemnej kurtce. Wąskie, zacięte usta i perkaty nos.
- Jak się nazywasz?- spytał spokojnie.
- Albert- skłamał Ksch.
- Hm, Albert w jakiej jednostce służyłeś?- indagował śledczy.
- Jestem cywilem- jęknął Ksch.
- Harry, Markus!- krzyknął śledczy. Wyszedł na chwilę.
- Zaraz się zacznie, żeby tylko wytrzymać- myślał gorączkowo Ksch. Wsadził palec w ranę, mocniej, jeszcze mocniej, poczuł krew, docisnął ból był straszny. Dwaj goryle weszli do środka. Chwycił ranę całą ręką i szarpnął...stracił przytomność.
- Kurwa mać szefie!!- krzyknął jeden z żołnierzy.
- Weźcie go do celi. Jeżeli wcześniej nie wróci Psionik to pójdą pod pluton egzekucyjny- zakomenderował śledczy. Dwaj goryle wzięli Ksch za ręce i powlekli w stronę korytarza...
Danubia
25 VI 2004 7:10 CET Nocturn
Nareszcie wyszli z kanałów. Około kilometra przed nimi w ruinach obrośniętych zielskiem i pnączami krył się cel ich podróży - laboratoria Danubii, o ile jeszcze coś z nich zostało po ataku P-konfederacji. Nocturnowi wróciła już znaczna część sił. Co prawda, po tym jak psionik rzucił nim raz i drugi o podłogę wciąż był obolały, ale kilka painkillerów zamieniło ból w tępe pulsowanie. Na wszelki wypadek jednak nie przeglądał się w żadnej powierzchni przypominającej lustro. Wystarczyła recenzja Veetka: "O, Kurwa, ale cię urządził".
Niespiesznym krokiem pięciu żołnierzy zbliżało się do kompleksu naukowego. Wszyscy uzbrojeni, ale przebrani w stroje cywilne. Ruiny w połączeniu z tym, co wyrosło po obfitym deszczu stanowiły doskonałą osłonę i kryjówkę, ale też wszędzie można było spodziewać się zasadzki. W pewnej chwili usłyszeli coś. Rozmowa. Wszyscy przywarli do ziemi oddaleni od siebie o kilkanaście kroków. Powoli dochodziły ich słowa, głównie przekleństwa - to patrol P-konfu szedł przez okolicę przeklinając deszcze i ich skutki. Szli mniej więcej w kierunku, w którym ukryli się V-żołnierze. Nocturn spojrzał na Kemera i lekko wskazał głową na kępkę krzaków kilka metrów po prawej stronie, potem palcem wskazał na ostrza. Kapitan uśmiechnął się lekko i poczołgał w wyznaczonym kierunku. Następnie Nocturn wyszeptał kilka słów do Veetka, ten udał się na lewo. Nocturn odłożył karabin, wyciągnął nóż i pistolet. Konfederaci byli tuż, tuż. No i wtedy zaczęło się. Komandor gwizdnął krótko. Kemer i Veetek w kilku skokach dopadli do niewielkiego oddziału. Wtedy Nocturn, mc_kosa i J wyskoczyli ze swojej kryjówki. Nie minęło 30 sekund. Konfederaci byli martwi. Nie padł żaden wystrzał jednak dwóch zdążyło krzyknąć, zanim wyzionęło ducha. Nocturn zamarł. Czekał czy będzie jakaś reakcja na te krzyki. Dopiero po 2 minutach spędzonych w absolutnej ciszy komandor uspokoił się. Nie było żadnego znaku, żeby ktokolwiek został tym zaalarmowany. Nocturn spojrzał na trupy konfederatów.
- Co powiecie na małą maskaradę?
- Niezły pomysł, ale ich mundury są zakrwawione, trzeba było powiedzieć wcześniej - odpowiedział Kemer.
- Poradzimy coś na to... no, panowie, brać ich mundury.
Niewielki oddział ruszył dalej. Przed nimi widać było już Danubię. Z olbrzymiego kompleksu liczącego kilkanaście budynków zostały tylko ruiny. Wszędzie widać było jeszcze ślady niedawnej walki. Valkiria broniła się tu zaciekle. Niemniej ciała poległych zostały już uprzątnięte. Na ziemi i między gruzami walały się dokumenty, porozbijane menzurki, resztki komputerów, dyskietki i cały sprzęt, który kiedyś stanowił jakąś wartość dla pracowników kompleksu.
- Mam nadzieję, że podziemne laboratoria wyglądają trochę lepiej, bo jeśli nie, to przybyliśmy tu na darmo. Najpierw jednak zajrzyjmy do tego budynku, w sumie jest prawie nieuszkodzony.
Pięć osób weszło do budynku. Uważnie rozejrzeli się najpierw w poszukiwaniu wroga. Nie było nikogo. Zabrali się za przeglądanie zasobów tu zgromadzonych. Elektryczność nie działała, więc niestety komputery okazały się niemożliwe do włączenia. Przynajmniej dopóki J nie znalazł gdzieś dwóch małych generatorów. Wtedy dopiero mieli możliwość przebadania ich zawartości. W sumie w budynku nie było zbyt wiele. Kilka dolnych pomieszczeń zostało kompletnie wyczyszczone - cóż w skrajnych sytuacjach robi się barykady z wszystkiego, co się da. Nocturn dostał się do sieci Danubia. Przeglądał zawartość plików.
- Ech, wszelkie ważniejsze wiadomości znajdowały się zawsze na dole, nie podłączone do ogólnodostępnej sieci. Wejście do podziemnej części znajdowało się w budynku Alfa. To ten największy. Zobaczmy czy można się tam jeszcze dostać.
Żołnierze dotarli do kupy gruzów, zwanej kiedyś budynkiem Alfa, tu spotkało ich rozczarowanie. Nie cały budynek był zniszczony, ale zejście do podziemnego kompleksu było zupełnie zawalone.
- Szitfak! - zaklął Veetek.
- No fakt, Fak! - zawtórował Nocturn.
Mc_Kosa usiadł na stercie gruzów.
- Co teraz? - rozejrzał się. - I gdzie są Kemer i J? Wychodzili z nami z tamtego budynku.
W tej chwili Kemer wychylił się zza na wpół zniszczonej ściany i podszedł do grupy.
- Tak sobie pomyśleliśmy z J, że podziemny kompleks musi mieć sprawny i rozbudowany system wentylacji. Znaleźliśmy szyb, jest dość duży, człowiek da radę się przecisnąć.
- Dobra robota, chłopaki. No, to jednak nie przyszliśmy tu na darmo.
Powoli przesuwali się wzdłuż szybu. Było cholernie ciasno i ciemno. Najgorzej było ze schodzeniem w dół, bo szyb nie opadał łagodnie, tylko trzeba było schodzić kilkumetrowym kominem. Narobili co niemiara hałasu, ale w pobliżu nie było nikogo, więc mogli sobie na to pozwolić. W końcu doczołgali się do jakiejś kratki. Dwa kopniaki i byli już w korytarzu podziemnego kompleksu.
Nocturn udał się najpierw do jednego z pomieszczeń. Znał Danubię dość dobrze, bywał tu wiele razy podczas tej "rehabilitacji" po pozornej utracie swoich "zdolności". Włączył zasilanie awaryjne, płynące z generatorów. Danubia miała na szczęście własny system zasilania. Wszystkie urządzenia włączyły się. Zrobiło się jasno. Wyłączyli latarki.
- No dobra, rozejdźmy się i poszukajmy czegoś ciekawego. Dane o Eldarach i psionikach zostawcie mi - zajmijcie się resztą. Nocturn udał się do pomieszczeń, w których spodziewał się znaleźć coś o szukanych tematach. Po drodze odwiedził dwa magazyny wynosząc z nich kilka pojemników i plastikowych butelek pełnych jakichś płynów. Zaczął przeglądać dane. No, było tego trochę. Zbyt dużo, żeby przeczytać wszystko teraz. Zaczął ładować wszystko na przenośny dysk do V-kompa. Przeglądał tylko najważniejsze informacje i wyniki badań. W międzyczasie J i Kemer przynieśli trochę ciekawostek, które udało im się znaleźć. Kilka automatycznych strzykawek z różnymi środkami wspomagającymi czy regenerującymi. Dodatkowo znaleźli dwa małe osobiste generatory pola ochronnego. Używali ich tylko Imperator i admirałowie, ale teraz mogły się przydać zwykłym żołnierzom. Dwa hełmy ze wspomagaczami zmysłowymi. Nocturn żałował, że nie może ich dać Xinowi i Randalowi. Pojawił się też mc_kosa. Nocturn spojrzał na niego.
- Kosa, weź te butelki i pojemniki - znajdź jakieś naczynie i wymieszaj to w spisanych przeze mnie proporcjach.
- Co to, jakaś wybuchowa niespodzianka?
Nocturn uśmiechnął się
- Nie, zwykły płyn do prania. Zanurzysz w tym zdobyczne mundury P-konfu.
W laboratorium spędzili jeszcze niemal godzinę. Nocturn odwiedził skrzydło, w którym dokonywano eskperymentów i badań nad osobami mającymi jakiekolwiek moce psioniczne. W schowkach na ścianie znalazł tam kilka przydatnych przedmiotów. Nieznajomość kodów zastąpił J i odrobina plastiku.
W pewnej chwili do pomieszczenia, gdzie znajdował się komandor wpadł zaaferowany Veetek.
- Mam coś ciekawego. Chodźcie wszyscy.
Razem poszli do dużego pomieszczenia, gdzie Veetek znalazł... prototyp najnowszego transportera. Istne cudo techniki. Veetek przez 15 minut mówił o jego niesłychanych osiągach i zainstalowanym w nim sprzęcie.
- Tylko teraz na nic nam się nie przyda. Wyjechać tym można przez właz, ale po co...? - skwitował Nocturn. Veetek sposępniał.
W tej chwili odezwał się komunikator Nocturna.
"-Tu szeregowy Ibrachim. Tu szeregowy Ibrachim. Czy ktoś mnie słyszy? Proszę o pomoc jestem na pustyni przy kapsule Valkiri! S.O.S., S.O.S ."
- Mówi komandor Nocturn, podaj współrzędne.
Spojrzał na Veetka, ten uśmiechał się od ucha, do ucha.
Nocturn wymienił kilka informacji z Ibrachimem i rozłączył się.
- Do parady zostało niecałe 12 godzin. Zdążymy?
- W tym cudeńku? No jasne, że tak.
- Kosa, co z tymi mundurami?
- Czyste, ale mokre, sir.
- Wyschną na pustyni. Skąd ci konfederaci wiedzieli, że będziemy ich potrzebować akurat 6?
Reszta grupki roześmiała się.
- Kemer, J - ładować sprzęt do transportera.
Nocturn podszedł do komputera, wprowadził komendę otwierającą właz. Fala światła słonecznego zalała transporter V-777/G.O.D.
Spojrzał na Veetka
- Let´s ride - powiedział pułkownik.
szeregowy Ibrachim / lokalizacja pustynia kolo V-kapsuly
25 VI 2004 10:42 CET Ibrachim
- Valkiria! Valkiria! – krzyknął Ibrachim do mikrofonu radia! Był uradowany tym, że v-żołnierze złapali z nim kontakt.
- Jedziemy po ciebie – powiedział komandor Noctrun. W tym momencie połączenie się przerwało i nastała cisza. Szeregowy postanowił włączyć zasilanie w kapsule. Po kilku godzinach łączenia kabli i kopnięciach prądu udało mu się włączyć maszynę. Większość systemów działało. Jednym mankamentem było brak paliwa. Na szczęście kapsuła była wyposażona w baterie słoneczne. Było w niej także wyposażenie militarne. Dwa działka maszynowe oraz dwa blastery w środku. Ibrachim wyjął ciało martwego żołnierza i pochował je z należytymi honorami. Zrobił krzyż z kawałków plastiku i wbił go w grób. Zbliżała się noc więc szeregowy władował się do kapsuły, która o dziwo miała nawet klimatyzację. Przykrył się swoim mundurem i położył się spać z karabinem w ręku.
.
25 VI 2004 11:07 CET dejwut
z głową na karabinie...
(nie mogłem się powstrzymać :->)
Czynnik Psi
25 VI 2004 13:14 CET Yaahooz
Wyjście ze studzienki, deszcz pada, uliczka. Ruiny, gdzieś słychać strzały, generalnie już po zabawie. Miasto stygnie, gdzieniegdzie dogasają ostatnie duże punkty oporu, w środku eksplozje, chyba wywalają jakieś magazyny. Lotnisko...hehehe...jakie lotnisko? Kosmodrom rozwalony, dymi kłebami czarnymi jak kot Artuta. Mimo że Artut nie ma kota.
Yaahooz pogiegł uliczkami. Szybko, na ile miał siłę i na ile można było w opanowanym prawie całkowicie przez przeciwnika mieście.
Ulica, skręt, w ruiny, dziury w ścianach, plac. Kurna, niedobrze. No trudno. Lewo: pusto. Prawo: patrol. Gapią się na jakąś wystawę i jarają. Dwóch. Hmmm...
Admirał zaczął powoli i i ostrożenie przesuwać się skrajem placu. Po przebyciu połowy patrol leniwie odszedł w jakąś uliczkę. Dobrze...
Minęło 20 minut, 30, 35...
2 patrole później dotarł do Placy V-Zwycięstwa. A na samym środku pałac imperatora. A wokół Pałacu kłebiło się od p-konfu, od artylerii, nad budowlą latały szturmowce, bombowce i inne owce. A wszystko nawalało w pałac. A raczej w pole siłowe, które raz po raz rozbłyskało wyładowaniem w miejscu gdzie trafiał atak. Ale trzymało.
Yaahooz myślał chwilę, później drugą chwilę, trzecią...
Kanały już ćwiczył, odpada, a na powierzchni więcej ich niż mrówków..."ale lipa" pomyślał... A później poczuł czyjąś obecność i szybko cofnął się w dziurę w ścianie budynku. Żołnierz P-konfu stanął i wyrzucił na ziemię peta. Przydeptał go trepem i gasił. W mroku Yaahooz wyszczerzył zęby. Atak był szybki, bardzo szybki i bardzo cichy. W oczach szeregowca odbiły się na moment czerwone tęczówki Admirała. Nacisnął spust gdy pięść uderzyła w podstawę czaszki. Yaahooz zaklął w myślach, a po chwili odetchnął. Jak na filmach. Tylko cichy zgrzyt zaciętego mechanizmu spustowego. Ciało zaszurało po ziemi, gdy wciągnięto je z ulicy do budynku. Po kilkunastu sekundach Yaahooz szedł z karabinem na ramieniu w stronę pałacu. A właściwie za pałac do jednego z budynków, który miał nad wyraz ciekawy układ piwnic. Baaardzo długich piwnic. Z tytanowo-ołowianymi grodziami i polami siłowymi. Zaiste, ciekawe piwnice...
-Poruczniku, Poruczniku baza dzwoni-
25 VI 2004 13:48 CET Bombardier
- rzekł radiotelegrafista z oddziałów międzyplanetarnych, dokładnie z patrolu Planety Rzeszy Kupieckiej, posługiwał się miedzyplanetarnym językiem.
- Daj ich tu- rzekł porucznik, i zarazem dowódca patrolu. Radiotelegrafista podszedł i podał słuchawkę dowódcy. Bombardier przysynął się bliżej, chciał podsłuchiwać.
- Szkolna Kryjówka, Szkolma Kryjówka tu Pięść Alfa, czego chcecie. Odbiór.
### Chcemy wiedzieć wasze polożenie.Odbiór###- dobiegło z słuchawki
- Jesteśmy w kwadracie Beta Bravo 5 8 7 2, kierujemy się w stronę budynku Achai. Przybliżony czas dotarcia 15 minut. Odbiór.
### Kiedy zajdziecie, zadzwońcie. Odbiór i Out.###
- Ruszaj!- rozkazał Ibrahimowi Al-Fayedowi porucznik.
Przez następny kwadrans drogi dżungla zrobiła się rzadsza, zaczęła ustępować, aż wreszcie prawie jej nie było.
- Możesz mnie oświecić dlaczego tu dżungli nie ma, a tam jest?- spytał się bombardiera dowódca Pięści Alfa.
- A no bo tu jak widać toczyły się ciężkie walki, te wszystkie oleje z tych bootów zanieczyściły glebę.
Faktycznie cały ten rejon to jedno wielkie pobojowisko. Szczątki bootów, czołgów, ludzi walają sie pod całych ulicach. Budynki to same szkielety, oprócz jednego Achai. Celu patrolu.
- To ten budynek- rzekł Ibrahim, wskazując palcem na poniszczony budynek.
Dowódca spojrzał przez lornetkę. Potem powiedział coś w swoim języku, prawdopodobnie było to jakieś przekleństwo. 8-osobowy oddział ruszył biegiem w stronę Achai. W powietrzu czuć było zapach palonych ciał. Ibrahim ruszył z nimi ale zatrzymał się przy korpusie jednego z bootów. Tuż obok niego stał snajper, ubezpieczał kolegów, celował w okno pierszego piętra. Trzech żołnierzy weszło do środk,a jeden poszedł w lewo na ookoło budynku, a dwóch w prawo. Po chwili za Achai słychac było krzyki, potem serię strzałów, i kolejną. Al-Fayed pobiegł to zobaczyć. Dowódca i radiotelegrafista stali przy stosie palących sie ciał, ale bez dymu. Jeden prowadził kulejącego konfederata, dalej lezał drugi w kałuży krwi.
Ibrahim podbiegł do dowódcy:
- Jak to się stało, że te ciała palą się bez dymu!?
- Użyli Nadamoniaku srebra, on szybko trawi to co pali, i nie tworzy dymu.
W tym samym czasie, z budynku wybiegło dwóch innych żołnierzy z jednym z konfederatów. Przemówili w miedzyplanetarnym języku:
- Ten arab dobrze mówił. Na suficie wisiało pare ciał, ten pies je ściągał żeby spalić je tutaj.
- Daj mi baze
- Szkolna kryjówka tu Pieść Alfa.Odbiór.
### Pięść Alfa tu Szkolna kryjówka. Jakie jest wasze położenie.Odbiór###
- Jesteśmy przy Achai, znaleźliśmy trzech żołnierzy P-Konfederacji, którzy palili wcześniej powieszone ciała cywili. Odbiór.
### Że co Pięść Alfa, powtórz###
- znaleźliśmy trzech żołnierzy P-Konfederacji, którzy palili wcześniej powieszone ciała cywili. Jeden KIA, dwóch wzietych do niewoli.
### Pięść Alfa nie wykryliśmy żadnego dymu w tej okolicy. Odbiór###
- Używali Nadamoniaku srebra. Odbiór.
### Jakieś straty?###
- Negatywnie.
###Poróbcie parę zdjęć, i zabezpiecznie teren. Za 5 minut zjawią się przy was chłopcy z wywiadu, i kilka Niebieskich Ptaszków. Odbiór i Out.###
- Stihl i Snoocker zabezpiecznie znaleziska, Mastaferay porób zdjęcia, zrób od razu odbitki, na wszelki wypadek, Mefistofeles ustaw swojego KaeMa na drugim piętrze, Oczko ty ochraniaj naszych arabów. Reszta zabezpieczcie teren. Loss, Loss, Loss!...
Szeregowiec J.
25 VI 2004 14:16 CET J
Wóz pancerny przedzierał się przez dżunglę miasta. Jechali powoli, pnącza oplątywały się wokoł pojazdu, wokółjego kół. potężny silnik radził sobie jednak doskonale. Rozrywał pnącza i przejeżdżał między drzewami wyrosłymi przez ostatnie kilka dni. Podróż była trudna, ale zielska przynajmniej uniemożliwiały poruszanie pojazdów pancernych wroga. Patrole piesze nie były w stanie im zagrozić. Kilka razy je spotkali, ale szybka reakcja kosy, siedzącego przy działkach rozwiązywała problem szybko i skutecznie. Prowadził Veetek, jako że znał ten typ najlepiej. Na siedzeniu obok kierowcy siedział Nocturn. J podszedł do niego.
- Sir, mam kilka dobrych wieści.
- O, to coś nowego.
- Rozmawiałem z kilkoma osobami. Jeśli będziemy musieli utworzyć klasyczną partyzantkę, to być może uda się ściągać zaopatrzenie przez nich. Są w stanie pewne ilości przeszmuglować. Ale to będzie kosztowało i to sporo.
- Dobra. Przemyślę. Na razie mamy inne plany. Ile mamy materiałów wybuchowych?
- Ze trzy kilo. Jak zachaczymy o jedno miejsce, to może bć więcej. To fabryka nawozów sztucznych. Jest po drodze. - wskazał miejsce na holomapie.
- Dobra. Veetek, następna w lewo i prosto. Za jakiś kilometr stajemy na chwilę. Trzeba znaleźć dobre miejsce do schowania wozu.
- Ok, szefie.
Skręcili w przecznicę. Veetek znalazł budynek bez części frontowej ściany. Wjechał tam. Fabryka była kilka budynków dalej. Przy wejściu stało kilku Konfederatów.
- Kemer, idź z J. Od tyłu powinno być drugie wejście.
- Tajest.
Poszli. Przemykali się między budynkami. Faktycznie, z tyłu było drugie wejście. Pilnowało go dwóch żołnierzy. J dobył pistoletu. Nakręcił tłumik na lufę i wymierzył. Rozległo się ciche "pyk" i Konfederata padł na ziemię z dziurą w czaszce. Valkiryjczyk szybko przesunął broń i oddał kolejny strzał. Trafił, ale nie czysto. P-żołnierz dostał w szyję. Złapał za ranę. Kolejny strzał i było po nim. Dwóch Valkiryjczyków nasłuchiwało przez chwilę. Nic się nie działo. Podbiegli do drzwi. Te były otwarte. Cicho uchylili je i zajrzeli do środka. Nikogo nie było. Osłaniając się nawzajem przeszli przez kilka pomieszczeń. W końcu dotarli do magazynu.
- Zbieraj co Ci potrzebne. - szepnął Kemer - osłaniam Cię.
J zabrał się do przglądania składu. Wybrał kilka rzeczy, w tym worek nawozu azotowego. Uśmiechnięty wrocił do kapitana.
- Mam wszystko. Zmywajmy się.
Pobiegli. Minęli ciała wartowników. Zabrali ich broń. J sięgnął po ich komunikatory.
- Po co Ci to?
- Na pokładzie zuważyłem system dekodujący. Wetniemy im się w sieć taktyczną.
- Znasz się na tym?
- Trochę. Mam nadzieję, że wystarczająco. Zawsz można spróbować.
Pobigli dalej. Po paru minutach dotarli do transportera. Kosa otworzył im właz. Lekko zdyszani wpadli do środka. Kemer przekazał Komandorowi, że mają komunikatory wrogich żołnierzy. J już zabierał się do pracy nad materiałem wybuchowym. Veetek wyprowadził wóż i pojechali dalej, po Ibrachima.
Okiem szeregowca i kontradmirała
25 VI 2004 23:31 CET ksch
Z trudem otworzył oczy. Leżał w kałuży krwi, ale ból ustał. Niezbyt długo był nieprzytomny. Zobaczył na ranę- ktoś go opatrzył. Była zszyta i pokryta środkami gojącymi. Zgrzyt. Ktoś otworzył kratę Nie podniósł się z pryczy. Udawał nieprzytomnego. Ktoś stanął nad. Nim.
- Wiem, że się obudziłeś- stwierdził lodowato mężczyzna- mamy kamerę, rejestrujemy też Twoje procesy życiowe- dodał spokojnie.
Ksch odwrócił się. Zobaczył znanego mu śledczego. Mężczyzna usiadł na jego łóżku.
- Czemu nie chcesz z nami rozmawiać?- stwierdził z nienacka. Ksch milczał.
- I tak przegraliście- dodał po chwili śledczy- zresztą, jutro sam zobaczysz. Może nie będziemy musieli Cię rozstrzeliwywać?
Ksch milczał. Mężczyzna gwałtownie przytrzymał jego rękę i wbił w nią igłę. Ksch powoli drętwiał. Sylwetka mężczyzny rozmywała się. Jednak po chwili kontury wracały, były coraz wyraźniejsze. Przypominały mu kogoś. To był Nocturn. Komandor stał przed nim.
- Gdzie Ty byłeś!- wrzasnął do niego.
- Ja, nigdzie, panie komandorze- oparł zmieszany szeregowy.
- Gdzie nasz oddział?
- Nie wiem, tzn. nie jestem pewien, ostatnio byliśmy...w kanałach, w tym laboratorium...-jąkał się Ksch
- W jakim laboratorium, zwariowałeś szeregowy- indagował Nocturn- po co mielibyśmy tam siedzieć?
- Żeby przeczekać, konfederaci przecież zdobyli miasto...- Ksch czuł zawroty głowy, obraz się zmieniał. Stał pośrodku dżungli. Wokół słychać było ptaki i inne zwierzęta. Nocturn wciąż stał obok. Trzymał lornetkę.
- I co tam widzisz panie komandorze?- spytał Ksch.
- Szukam naszego oddziału.
- Część jest na pewno na stadionie- odparł szeregowy.
- Ciekawe ilu- od niechcenia dodał komandor, wciąż patrząc w lornetkę.
- Na pewno Xin, może ktoś jeszcze, nie wiem...- odparł KSch
- Zastanów się- mówiąc to komandor odwrócił się do szeregowego.
- Może Randal?
- A co z dziewczyną?- nie przestawał Nocturn.
- Nie wiem, uciekła, trzeba jej pilnować- KSch czuł się zmęczony, oczy mu się zamykały. Otworzył je gwałtownie.
Był znowu w celi. Kształt Nocturna rozmywał się powoli. Jednak wciąż tam stał.
- A ten drugi? - zaczął pośpiesznie komandor.
- Szybciej, budzi się- stwierdził jakiś głos do Noturna.
- Kto się budzi...-Ksch był zbity z tropu.
- Stopień!!- wrzasnął komandor
- Starszy szeregowy Ksch, służba na statku Aregor...- wyrecytował KSch
- Cicho!!- wrzeszczał Nocturn, jednak to chyba nie był on. Sylwetka jakby inna. To chyba obcy ktoś- myślał szeregowy...
- Ten drugi, z którym siedzisz w więzieniu?- dopytywał się ten niby-Nocturn.
- Kto Aethan?- zdziwił się Ksch, czekaj nie podawaj jego stopnia durniu, nie możesz- myśli napadły go z potworną siłą.
- Stopień!!- wrzeszczał śledczy.
- Kkkk....
- Kto!!
- Szeregowy Aethan służba lądowa przy pałacu imperatora...- KSch omal nie stracił przytomności. Co zrobiłem? Co to było...myśli oddalały się, przed oczami zapadła ciemność.
Szeregowy Xin
26 VI 2004 9:04 CET Xin1
Siedział na dachu w oczekiwaniu na paradę. Kilka razy kontaktował się z Randalem, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku. Jak narazie nic się nie działo specjalnego, tylko przygotowywania do parady.
Chciało mu się spać i to bardzo. Musiał jeszcze czekać kilka godzin. Jak do tej pory konfederaci patrolowali tylko ulice, ale niedługo mogą zacząć sprawdzać także dachy.
Xin sprawdził co ma w swoim plecaku. Cztery fotokomórki, które dostał od J żeby nikt go nie zaskoczył. Xin postanowił je zamontować. Dwie na drabince jakieś 15 metrów od dachu, które zaprogramował na częstotliwość swojego komunikatora. Jak ktoś się zbliży, Xin będzie o tym wiedział. Następne dwie zamontował na klatce schodowej, dwa piętra niżej. Drzwi były otwarte także nie było problemów z dostaniem się na schody. Po zamontowaniu fotokomórek wrócił na dach. Drzwi otwierały się do środka, także Xin zablokował je znalezionym drągiem. Sprawdził je jeszcze raz.
-Wytrzyma kilka sekund. - Pomyślał.
Po tym wszystkim poczuł się trochę bezpieczniej. Zakrył snajperkę jakąś szmatą, którą jeszcze pokrył pyłem i gruzem. Xin połorzył się przy wejściu na dach. Sam pokrył się pyłem i kilkoma kawałkami gruzu i zasnął. Wcześniej ustawił sobie alarm w swoim komputerku wmontowanym w jego rękawicę na przedramieniu, na 9:00, na cztery godzinym przed rozpoczęciem parady. Miał nadzieję tylko, że żaden konfederata nie będzie chciał tu wchodzić.
Kapitan Kemer
26 VI 2004 13:55 CET Kemer
-Iha! Mam ochotę rozjebać parę PeŁbów !
-Uspokój się wariacie - uśmiechnął się J
Niewiadomo jak i skąd w VoOzku znalazło się radio i parę "ciężkich" dysków.
-Kocham klasykę - a zamontowanego systemu XSałdSeRałd płynęła stara ostra gitarowa muzyka.
Dźwiękoszczelne ściany pojazdu pozwalały im przycisnąć guzik VOLUME do końca.
-W takich momentach czuje, że żyje - mówił ,w ciąż szczerząc zęby, Kemer.
-Zbliżamy się do tej nieszczęsnej kapsuły. - zakomunikował Nocturn
-Tajest - odpowiedział J
-Veet, wyłącz muzę, cholera wie czy jakaś niespodzianka nas tam nie czeka, to w końcu pustynia. - rozkazał komandor poczym odwrócił się do żołnierzy siedzących w tylniej części wozu. - Mam nadzieje, że w okolicy nie ma mutków ale na wszelki wypadek przeładujcie broń.
-Okej - odpowiedział ciesząc ryj Kemer
-Co cie tak, kurwa, cieszy - zapytał dowódca
-Noc, wiesz co dziś za dzień ?
-Nie ?
-Dzisiaj jest czwarta rocznica jak zdałem szkole oficerską. - odpowiedział Kemer na co J od razu odpowiedział
-No gratulacje, idiota i z tego się cieszysz ? Myślałem, że jakieś święto w twojej sekcie czy urodziny babci Fryderyki a ty cieszysz ryj z powodu rocznicy zdania szkoły... Eh...
-Jesteśmy, Kemer i J out z budy, weźcie tego szeregowe i wracać bez zbędnego strzelania.
Wyszli powoli z Voozu i nie czekając na zdążenia losowe od razu zabrali się za otwieranie kapsuły.
**kschhhhh** - otwarte
-Ibrachim... - rzekł zdzwiony Kemer - ty poczwaro wstawaj !!!!! Baczność szeregowy !
Młody żołnierz aż podskoczył w kapsule uderzając się tym samym w głowę.
-Kemer ! ŁaŁ uratowałeś mnie !
-Do Voozu już !
-A jakieś, "cześć" albo coś ?
-Nie wkurzaj mnie tylko wskakuj
-Okej, okej już idę - odszedł w kierunku pojazdu ciesząc się przy tym co nie miara
-Kemer, wy się znacie ? - zapytał J
-Niestety... To mój brat. - odpowiedz chodź oszołamiająca nie wywarła na J-u większego wrażenia, słyszał już kiedyś o młodszym Juslu. Tak bowiem brzmiało nazwisko Kemera, Kemer Jusl.
Wpakowali się do wozu bez żadnej rozmowy.
-Jesteśmy. Możemy jechać
-Okej. Ruszamy Veet
-Tajest.
Gdyby słońce teraz zachodziło to pewnie ruszyli by w jego kierunku, ale nie zachodziło a przed nimi szykował się ciężki wieczorek na którym obowiązkowo zjawić się musieli w Vstolicy.
szeregowy Ibrachim Jusl
26 VI 2004 15:22 CET Ibrachim
- Dzięki - podziękował Kemerowi brat.
- A pieprz się - odpowiedział starszy Jusl.
- Twoja życzliwość nie zna granic - wyszeptał i tym samym zakończył rozmowę. Ibrachim wsłuchiwał się w ostre kawałki wydobywajace się z systemu stereo. Po chwili szeregowy podsiadł się obok Noctruna i opowiedział mu jak znalazł się przy kapsule. Powiedział mu także o zmarłym V-żołnierzu. Zapytał także o pare szczegółów związanych z Vyprawą . Potem położył się i zasnął co udawało się tylko nie licznym gdyż muzyka była naprawde głośna.
***
26 VI 2004 15:32 CET Nocturn
Transporter pędził przez pustynię, udowadniając, że jest niezawodny w każdych warunkach. Veetek prowadził raz po raz zachwalając wóz. Nocturn siedział obok i z papierosem w ustach przeglądał dokumenty żołnierzy konfederackich. Nie było żadnego podobieństwa między nimi a jego oddziałem. Te kilka godzin, które dzieliło ich od parady to zbyt mało, żeby zrobić z tym cokolwiek. O wiarygodnych dokumentach musieli chyba zapomnieć. Pozostawała tylko nadzieja, że podczas defilady będą takie tłumy, że nikt ich nie skontroluje. Zresztą Konfederaci prędzej będą się przyczepiać do cywili.
- Dobra chłopaki pamiętajcie, jesteśmy konfederatami - mówimy, salutujemy, zachowujemy się tak jak oni. Mogą zdemaskować nas tylko po jednym...
- To znaczy? - zapytał J.
- Nie uciekamy, jak się do nas strzela...
Głośna salwa śmiechu na chwilę zagłuszyła muzykę. Parada rozpoczynała się o 13.00, do świtu pozostało ok. 2 godzin. W oddali widzieli światła Capital City.
Nocturn rozdzielał sprzęt. Zatrzymali się na chwilę, by zmienić ubranie. Ubawili się trochę sypiąc komentarzami odnośnie swojego konfederackiego wyglądu. Być może to ostatnia okazja, żeby się pośmiać. Kto wie, co będzie się działo za kilka godzin?
Nocturn miał jeszcze zamiar znaleźć Bow przed paradą. Miał nadzieję, że mu się to uda. Tych kilka zabawek mogło być jej bardzo potrzebnych.
Zbliżali się do miasta.
- Lepiej jak ukryjemy wózek w jakimś bezpiecznym miejscu. Ale niezbyt daleko od stadionu. Gdybyśmy mieli spieprzać, lepiej jest mieć czym - powiedział Veetek.
- Racja. Taki wózek nie może stać też na widoku. Zdaje się, że w pobliżu jest jakieś Centrum Handlowe - mają tam zapewne podziemny parking...
- Tak, Segitbaum Cash&Cash. Mają tam podziemny parking.
- Aha, chłopaki - jak mnie któryś nazwie Komandorem, Nocturnem czy inaczej niż sierżant...eee... - spojrzał na plakietkę przyszytą do munduru - Scheier, to mamy przejebane. Jasne. Każdy ma znać "swoje" nazwisko, nie zwracamy się do siebie inaczej. Nawet w tajemnicy.
Żołnierze skinęli głowami.
Wjechali na ulicę Capital City - późną nocą nie było zbyt wielkiego ruchu, głównie patrole P-konfu. Ze względu na godzinę policyjną byli często zatrzymywani, ale jak tylko żołnierze konfederacji zauważali, że mają do czynienia ze swoimi, od razu przybierali luźniejszą pozę i nie rozglądali się tak uważnie na boki wypatrując potencjalnej zasadzki partyzantów. Na szczęście wóz nie rzucał się już tak bardzo w oczy. Kilka godzin jazdy po pustyni i gruzach miasta pokryły go pyłem tak, iż nie widać było, że dopiero niedawno opuścił bezpieczne podziemia laboratorium naukowego. A że był to jednak transporter wojskowy, nie było na nim rzucających się w oczy gadżetów.
Za każdym razem jednak, gdy byli zatrzymywani przez P-konf, Nocturn i reszta załogi wozu kładła dłonie na broni. Atmosfera stawała się wtedy cholernie napięta, a ulgę zaczynali odczuwać dopiero, gdy bezpiecznie się ewakuowali. Dokumenty nie były potrzebne. Nocturn nosił odznaki sierżanta - dowódcy patroli byli zaś co najwyżej kapralami. Wyjąwszy jeden z nich, kiedy zatrzymał ich jakiś porucznik. Było to tuż koło Centrum Handlowego.
- Że też musiał się przypieprzyć akurat teraz - szepnął szeregowy Jensen czyli Veetek.
Porucznik wypytywał ich właśnie po co, dokąd, skąd jadą i co w ogóle tu robią do jasnej cholery.
- Mamy rozkazy do kapitana Bentona - Nocturn szedł w zaparte, udawał nieporadnego sierżanta, którego skrzywdzono wyrywając w środku nocy i kazano jechać na drugą stronę miasta. - Z jakiegoś powodu nie mogło to być przekazane drogą radiową.
- Kto je wydał? - porucznik był poirytowany. Gdyby wiedział jak zły jest Nocturn, uciekłby i zagrzebał w najbliżeszej stercie gruzu.
- Nie wiem sir. Dostarczył mi je porucznik Wolf.
- Tak? A nie wiecie, że to rano ma być parada i jest zakaz przejazdu? Nie mówili?
- Ale...
- Wasz numer ID?
- cztery... pięć... jeden... sześć... sześć... sześć...
- no?
- Hastur... - Nocturn powiedział już spokojnie. Reszta oddziału już wiedziała co się szykuje, Kemer sięgnął po ukryte ostrza, reszta po inną broń.
- co?
- Hastur... - Byli gotowi, Nocturn miał już w dłoni rękojeść noża.
- co?
- Hastur... - skończył Nocturn zadając cios porucznikowi.
Reszta konfederatów stanęła jak wryta. Valkirijczykom nie potrzeba było więcej. Znów nie minęło kilkanaście a sekund, a czterech pozostałych konfederatów leżało na ziemi.
Nocturn splunął na bok.
- Dobra, zabierzmy stąd te ścierwa.
Zaciągnęli ciała do piwnic pobliskiego budynku. Następnie podjechali do Centrum Handlowego i zjechali na podziemny parking. Tu zatrzymali się.
Nocturn sięgnął po komunikator.
- Aethan? - brak odpowiedzi... Nocturn odczekał kilkanaście sekund.
- Bow? - to samo... Komandor był już cholernie zaniepokojony.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stont kleeckam
|
Wysłany: Pią 11:58, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Sierżant Randal.
26 VI 2004 17:29 CET Doc Randal
Leżał ukryty w stercie gruzu na dachu jednego z wielu wysokich budynków otaczających stadion. Odziwo ten był jednym z niewielu które jeszcze jako tako ostały całe. Utrzymywał łączność radiową z Xinem i uważnie lustrował teren wokół i na stadionie przez lunetę. Wokół terenu roiło się od patroli i strażnic, zaś na stadionie kręciła się obsługa techniczna, szykująca dekoracje, oraz żołnierze wszystko nadzorujący. Prace trwały pełną parą, w końcu wszystko musiało być prędko gotowe. Zszedł na chwilę ze stanowiska, by zrobić kilka zabezpieczeń, w razie gdyby znalazło się kilku zapaleńców, co by próbowali się na niego targnąć. Obejrzał sobie uważnie architekturę budynku. Windy nie nadawały się do użytku, więc możan tędy tylko się wspinać...bądź zjeżdżać. Sprawdził swoje zapasy drutu, który był w rzeczywistości tytanową żyłką. W sumie ma go ze kilkadziesiąt metrów. Poza tym ma jeszcze kilka granatów plazmowych i parę elektromagnetycznych. Prędko obmyślił plan. Dostał się prędko na niższe kondygnacje budynku, gdzie stały przepiękne, wysokie kolumny, mające funkcje ozdobne, a jednak i miały jeszcze ważna funkcję, bowiem podtrzymywały budynek w tej części, zapewniając mu stabilność. Zbliżył się to tych kolumn, które były bliżej drogi na stadion. Następnie przymocował do paru kolumn granat plazmowy linką, po czym powyjmował z kieszeni kilka mikronadajników radiowych i ustawił je na pewną częstotliwość, sobie tylko znaną i przymocał po jednym do zaczepionego granatu. Zawleczka była lekko podtrzymywana przez jeden z końców linki. "Taaa, jak ustawię mój odbiornik na odpowiedniej częstotliwości, nadajniki się przegrzeją i wybuchną, ten wybuch spwoduje wypuszczenie zawleczki od granatu, a to z kolei spowoduje wybuch i kolumny polecą, a budynek będzie się walił w stronę stadionu i jej ulicy, grzebiąc kolejnych P-gówniarzy" pomyślał z zadowoleniem. Prędko zamaskował swą pułapkę, ostrożnie zasłaniając wszystko gruzem, szmatami i innymi miejscowymi śmieciami. Prędko wracał do górnych kondygnacji i przy jednym z drzwi, prowadzących wyżej zastosował podobną pułapkę, co w kanałach, ale z jednym plazmowym. Zaś przy jednym z wejść do windy, rozprzestrzenił linkę przy podłodze, w razie gdy ktoś z nich próbował wejsć przez szyb windy, to się niemiło potknie. Wrócił na dach i raz jeszcze podobna pułapka przy drzwiach na dach. Resztę linki przypiął do boku drugeio wejscia na dach, lecz z szybku, by móc na niej ewakuować się przez szyb do niższych kondygnacji jak na linie, lecz jej nie spuścił, dopiero jak zajdzie potrzeba. Wrócił zaraz na swe stanowisko w kupie gruzu, ponownie dopełnił maskowania i wrócił do otowości, sprawdzając ruchy wroga. Wysłał jeszcze komunikat do Nocturna: "Tu Sokoły do Gniazda. Trwa wypatrywanie ofiary, leże gotowe, czekamy na pojawienie się zwierzyny. Over".
***
26 VI 2004 23:40 CET Nocturn
Nocturn nie czekał dłużej na odpowiedź. Mieli mało czasu, który trzeba było wykorzystać.
Opuścili parking i zaczęli kręcić się po okolicy stadionu. Nie robili tego bez celu. J miał do podłożenia trochę materiałów wybuchowych, tak na wszelki wypadek, gdyby potrzeba było narobić trochę hałasu i zniszczeń. Cholernie trudne było zadanie, bo w okolicy było coraz więcej konfederatów. Próbowali nie zwracać na siebie uwagi. Salutowali i wymieniali uwagi z konfederatami, jednak dusze mieli na ramieniu. Gdyby ktoś przyłapał ich na podkładaniu materiałów wybuchowych byłoby po nich. Na ogół robił to tylko J. Reszta stała wtedy nieopodal i pilnowała czy w okolicy nie ma żadnego oddziału P-konfu. Nieraz musieli przerywać pracę i udawać, że zatrzymali się tu celem poszukiwań potencjalnych grupek partyzanckich Valkirii. W normalnej sytuacji wydałoby im się to pewnie zabawne, teraz takie nie było. W pewnej chwili Nocturn poczuł olbrzymią ulgę. Zgłosił się Randal, deklarując gotowość swoją i Xina do akcji - przynajmniej ktoś się odezwał... Było już jasno kiedy zakończyli swoją pracę. Do parady zostało tylko kilka godzin.
W kilku opuszczonych budynkach rozlokowane były ładunki wybuchowe. Dodatkowy chaos wprowadzony przez kolejne eksplozje wprowadziłby takie zamieszanie, że jeżeli trzebaby uciekać, to mieli ciut większe szanse.
Okiem szeregowca i kontradmirała
27 VI 2004 0:41 CET ksch
Płakał. Płakał jak dziecko. Zdradził im niemal wszystko... Na szczęście niewiele wiedział. Noc już mijała, nadchodził świt. Być może ostatni świt w jego życiu. Chwycił się za głowę. Nie do wiary jak wszystko się popieprzyło. Bał się każdego zgrzytu, każdego odgłosu kroków. W każdej chwili mogli go po prostu zabić. Był bezużyteczny- już powiedział co chcieli usłyszeć. Co z oddziałem Nocturna? Co z Bow? Jak się to wszystko skończy?
Aethan nie mógł tej nocy spać. Po razach zostały mu sińce i nie zagojone rany. Właściwie wszytsko go bolało. Wiedział, że go zabiją. Wiedział, że czeka na nich pluton egzekucyjny- na oczach tysięcy ludzi. Zginie, upokorzony, bezbronny...żałosny.
Drzwi otworzyły się w obu celach jednocześnie. Zresztą otworzyły się w całym korytarzu.
- Wychodzić- usłyszeli polecenie z głośników. Po kolei wychodzili z cel i stawali na korytarzu. Byli żołnierze, ale i cywile. Wszyscy jednakowo bezbronni i bezradni.
Strażnik przechadzał się między nimi. Uśmiech nie znikał z jego ust.
- Baczność!- wrasnąl nagle.
Więźniowie ustawili się w szeregu. Po chwili weszło kilku kolejnych strażników. Za nimi dowódca.
- Mam nadzieje- zaczął- że macie świadomość, iż wszystkich Was rozstrzelamy. Mogliście opuścić planetę, mogliście złożyć broń- zawiesił głos w tej chwili i przejechał wzrokiem po obecnych.
- Jednak- podjął znów- woleliście beznadziejną walkę. Po co? Przecież nic nie mogliście wygrać...Ale możecie jeszcze przeżyć. Wystarczy podać nam namiary na Wasze oddziały. Na Waszą nędzną partyzantkę!!
Patrzył na więźniów. Ksch wstrzymał oddech- zobaczył Aethana- źle wyglądał. Kontradmirał też go zobaczył, skinął w jego stronę głową-nic im nie powiedzą.
Kilku więźniów wystąpiło z szeregu.
- Dobrze, a Wy- Valkirijskie ścierwa, zginiecie- stwierdził lodowato dowódca- wyprowadzić ich!
Kordon więźniów powoli szedł w stronę wyjścia. Przez otwarte drzwi wpadało światło brzasku...
Na zewnątrz czekały na nich ciężarówki. Nimi pojadą na stadion- pomyślał Aethan wychodząc przez bramę...
Skok w zielsko.
27 VI 2004 1:18 CET Bow
Ktoś na mnie. Cholera! Kostka! Chwyta mnie za rękę i spieprzamy do najbliższej ruiny. Za nami
strzały. Po chwili jesteśmy prawie bezpieczni. Dopiero teraz orientuję się, ze to sierżant dejwut ciągle trzyma
mnie za rękę. Uśmiecham się. Puszcza moją dłoń. Dopiero w tym momencie czuję okropny ból w kostce.
-Cholera, chyba spadłes na mnie i skręciłam nogę. Niedobrze.
-Możesz iść?-pyta z troską
-Tak, ale nie za szybko.
-Dobra. Oprzyj się na mnie i spadamy stąd, bo zaraz nas wywęszą.
Właściwie, to wieszam mu się na ramieniu i idziemy do następnego budynku, a konkretniej-kupy gruzu która kiedys
musiała być elegancką kamienicą. Schronienie jest zbyt niepewne, więc idziemy dalej. Mijamy kolejne zrujnowane
domy, ciągle wydaje nam się, że słyszymy tupot nóg konfederatów. chwilami dejwut prawie mnie niesie. Ból jest coraz
trudniejszy do zniesienia. Weszlismy do kolejnego bydynku.
-Hmmm, ten wygląda cało. może odpoczniemy tu chwilę? Strasznie boli mnei ta kostka, trzeba zobaczyć, co jej jest.
Sierżant postawił mnie na ziemi i otrzepał się z kurzu.
-czekaj, znam się na tym troszkę, zrobię opatrunek z koszulki - powiedział zdejmując podkoszulek
-Nie trzeba, to tylko skręcenie. Ale muszę odpocząć. Poza tym, nie wiem, jak poważne.
- Lepiej dmuchać na zimne, opuchlizna się zmniejszy
-To zmocz koszulkę zimną wodą, będzie okład.
-Okej-podchodzi do okna i moczy koszulę w padającym deszcu.-To jak z tym stadionem? musimy tam byc na paradzie.
-Jak dojdziemy. Ale nie jestem pewna, czy dam radę. Na razie muszę odpocząć, najlepiej się zdrzemnąć.
Siadam na pozostałości po kanapie. Zaglądam przez otwór drzwiowy do następnego pomieszczenia.
-Nazrywać Ci lian na kołderkę? jesteśmy w środku dzungli, jak chcesz tu spac? - zakłada okład, ale przesuwa rękę
trochę za bardzo do góry.
"Cholera, będzie sie pchał z łapami. Pewnie będzie gadka o wyższym stopniu i służbie pod sierżantem Dave Woodem."
-Tu jest łazienka!-wykrzykuję wyraźnie ucieszona. Chyba do niego nie dotarło. Nareszcie skończył.
- No dobra, kto spi na podłodze?-uśmiecha się zbereźnie i cynicznie.
-Hehe, idż sprawdzić, czy działa łazienka-uśmiecham się wrednie.
Idzie do lazienki i sprawdza kran.
-Wolisz kąpiel czy prysznic, wanna jest za mała na dwie osoby - mówi bezczelnie rechocząc.
-Zatem poczekasz aż się wychlapię.-mówię jadowitym tonem-Jak jest ciepła woda, to nalej mi do wanny. Co mam sobie
żałować?
Sierżant zaczął nalewać wody do wanny, ciekawe jakim cudem jest ciepła. Mam nadzieję, że nie robi sobie głupich
żartów.
-Naprawdę?! Jest ciepła woda? Jak fajnie...-wyraźnie się cieszę.
- Ano jest, nawet dosyć czysta... ciekawe...
-Czyli jakimś cudem nie rozwalili wodociągu
- Albo tak szybko naprawili-zaczyna się śmiać.
-Racja-też się śmieję
- Okej, to Ty się wypluskaj do czysta, tylko uważaj na nogę, a ja popilnuję, czy nikt nie podgląda, PeKof jeszcze
się tu kręci.
Widzę, udaję, ze niczego nie zauważyłam.
Podchodzi do pseudo drzwi na zewnątrz i rozgląda się po ulicy palac papierosa.
Ja natomiast idę do wanny, woda rzeczywiście jest ciepła. "Jak fajnie"Chyba przysłuchiwał sie mojemu pluskaniu, bo
ze dwa razy rzucił hasełko, żebym była cicho.
W końcu wylazłam z łazienki. Stanęłam przed nim mokra ubrana już w v-mundur.
Odwrócił się, i spojrzał na mnie wyraźnie niezadowolony.
-Nalewam Ci wody, też się wychlap.
- Tak, jest, pani Starsza Szeregowa!-parodia salutowania.
Uśmiecham się. "niech on sobie idzie"
W końcu poszedł do łazienki, średnio dbając, by zielsko dokładnie zasłoic, widziałam jak zrzuca ciuchy i włchodzi
do wanny.
Dopiero teraz zaczynam czuc zmęczenie. Siadam w kącie na kupie liści i medytuję.
Natomiast sierżant zaczął "śpiewać, okropnie fałszując. Brr, już lepiej niech się gapi.
-Ciszej, ktoś moze nas usłyszeć!
Natychmiast się zamknął.
W końcu wylazł z wanny, założył bokserki i wszedł do pokoju. Spojrzałam na jego nagie mokre ciało. W tym momenie
przypomniałam sobie kogoś zupełnie innego. Tamtemu... tak, kontradmirał Aethan mógłby w takim momencie zrobić ze
mną co tylko by zechciał. Zastanowiłam się, co się z nim stało po ataku. Chwila koncentracji. Więzienie, ból
katowanego ciała... Cholera, dorwali go!
- Śpisz czy medytujesz?
-Odpoczywam-mówię, nawet nie otwierając oczu.
- Topozwolisz, że też sobie odpocznę?
Zwalił z sofy różne śmieci i się położył. Chyba sie zniechęcił.
-Jasne. Dobranoc. Rozumiem, że moja warta pierwsza? - uśmiecham się
- Hrrrrrr....-też był nieludzko zmęczony.
Koncentruję się. Co mniej więcej dwie minuty "skanuję otoczenie", czy ktos się nie zbliża. Cisza. Nie ma tu żywego
ducha. Generalnie wyglądam jakbym własnie odleciała gdzieś w zaświatu, a tu zostawiła niepotzrzebne ciało. Minęły
jakies dwie godziny i dejwut się obudził. Wstał i przeciągając sie powiedział:
- No,moja piekna, teraz Ty spisz, aja troche popilnuję.
Nawet się nie ruszyłam. Podszedł i puknął mnie w ramię.
- Pora wstać, koniom wody dać!
-Własnie skończyłam wartę i zasypiam. -odpowiedziałam nie do końca zgodnie z prawdą.
- -Ja nie zasypiam klasycznie. Po prostu wyłączam ciało i oczyszczam umysł. Odpoczywam będzie tu znacznie lepszym
terminem
- Echh, dobra, czyli z łózka nie skorzystamy?
-A co,. miałes jakies konkretniejsze plany pod tym względem?-tak jak podejrzewałam
- Nie, myslałem, że spać kładziesz sie jak człowiek...
Generalnie w łózku nie trzeba koniecznie spac, ale o ile wiem taka jest jego rola przede wszystkim.
Może jednak sie połozysz, Twojej nodze na pewno to pomoże, a na pewno zrobi lepiej niz siedzenie tak... -hehe, bajki wnukom będziesz opowiadał, sierżancie.
-Własnie sprawdzam, co jej konkretnie dolega.
W tym momencie sierżant spojrzał na mnie lekko zdziwiony. Po chwili wykrztusił:
-Kurwa.
Kiedy się już opanował, zapytał
- To jak diagnoza?
-Nic szczególnego, ale ne będę mogła chodzić co najmniej do jutra. Ponaciągane ścięgna.
-Dobra, to lulaj mała, a ja popilnuje twojego tyłeczka...
Czynnik Psi
27 VI 2004 1:40 CET Bow
Skoncentrowałam się na Aethanie. Zamknęli go i pobili. Usiłowali przesłuchać. Prawie czułam ból jego ran. Gdybym, mogła mu go odebrać... Jak go wyciągnąć? Jeszcze ksch. Strażnik. Tak, jego pamięć powiedziała mi wzystko. Znałąm już układ cel i korytarzy. A także kody dostępu. Przekazałam je Aethanowi. I siłę, mnóstwo siły. Będzie im potrzebna podczas ucieczki. Jedyne, co mogłam zrobic to dać im tarcze ochronne podczas ucieczki. "Czekaj, aż was wyprowadzą, wtedy wiejcie" Zakończyłam przekaż telepatyczny. Teraz dopieor potrzebpowałam odpoczynku....
Szeregowy Xin
27 VI 2004 11:07 CET Xin1
obudził się kiedy zadzwonił alarm w jego przenośnym V-kompie.
Szybko zerwał się na nogi z bolterem w ręce. Dopiero po chwili zorientował się, że to tylko budzik, nikt się nie zbliżał.
Do parady miał jeszcze kilka godzin. Darował już sobie odpoczynek i zajął swoje stanowisko przy snajperce. Jeszcze raz wysmarował się pyłem i obłorzył gruzem. Załadował już swojego XT i obserwował okolicę przez lunetę. Spojrzał na stadion, na którym prace przygotowawcze szły pełną parą.
-Chyba się nawet nie orientują co ich czeka. - Pomyślał Xin
Mimo, że patrole były coraz częstsze to jednak ci pieprzeni konfederaci byli tak pewni siebie, że nie sprawdzali terenu dokładnie.
-Co za głąby! - Powiedział do siebie były pilot.
Chyba nawet nie biorą możliwości ataku pod uwagę. - Dodał.
-Xin co u ciebie! - Usłyszał głas Randala w komunikatorze.
-Wszystko w porządku Sir. - Odpowiedział.
-Wygląda na to, że nawet nie myślą o czymś takim jak atak z naszej strony. - powiedział Xin do Randala.
-Lub tylko chcą żebyśmy tak myśleli. - Dodał szybko sierżant.
-Zobaczymy za kilka godzin. - Powiedział szeregowy. - Xin out.
-Randal out.
Xin cały czas lustrował okolicę. Miał nadzieję, że reszta zjawi się na czas.
### Mostek Lokiego- statku flagowego floty inwazyjnej ###
27 VI 2004 15:30 CET Harvezd
Rekard obserwował rozmieszczenie wojsk i działania taktyczne na holomapie pokazującej sytuację na południowym froncie. Shardac, mimo iż bez przewagi liczbnej, był w stanie nie tylko odeprzeć całą Siódmomorską Dywizję Desantową, ale też powoli przesuwał linię działań w stronę Capital City.
-Sir, może powinniśmy przerzucić część oddziałów z północy?- zapytał wyraźnie zaniepokojony pierwszy oficer.
-Nie ma potrzeby. Shardac daleko nie zajdzie. Jego DoomTroopers są wymęczeni i otoczeni. To tylko kwestia czasu.
-Sir...
-Koniec tematu, powiedziałem! Wojska na północy są potrzebne do stabilizowania sytuacji!
Oficer odsunął się w geście przeprosin. Za mniejsze przypadki podważania woli dowódcy trafiano do kolonii karnych na więziennych planetach.
-Jak sytuacja na Veydzie?
-Stawiają opór silniejszy niż posądzaliśmy. Udało im się odepchnąć naszych żołnierzy do rejonu śluz wejściowych. Nadal mamy nad nimi przewagę liczebną załóg dwóch statków. To- podobnie jak w przypadku południowego frontu- kwiestia czasu.
-Sir!- odezwał się oficer łącznościowy- Odbieramy sygnał od krążowników pościgowych Sukkub i Inkub! Wchodzą w granice systemu.... Potwierdzają przechwycenie statku imperialnego.
Rekard doskoczył do skanerów:
-A Imperator?
Łącznościowiec przez chwilę nasłuchiwał transmisji. Po chwili odwrócił się do Admirała. Na jego twarzy wykwitł grymas triumfu:
-Mają cały dwór!
### Stadion V-Lecia ###
Od wczesnych godzin porannych tłoczono i upychano ludzi w wozach, które miały ich dowieźć do miejsca Parady Zwycięstwa. Z całego Capital City ciągnęły konwoje transporerów wiozących cywili. Rozładowywano ich pod Stadionem, gdzie wręczano sztandary, flagi, płachty i innego rodzaju przedmioty z flagą Konfederacji. Wszystko w imię propagandy. Ludność miała się cieszyć ze zniesienia ustroju. Miała przyjąć swoich wyzwolicieli kwiatami i usmiechem. Miała jak najszybciej zapomnieć o działaniach wojennych, starym reżimie i terrorze za obrębem stadionu.
Pod bacznym okiem żołnierzy, ludzie zajmowali miejsca na trybunach. Transportery opancerzone zajmowały strategiczne miejsca na murawie z lufami groźnie skierowanymi w trybuny. Na niebie latały AVki bacznie lustrując okolicę i emietując nagranie zapraszające do przybycia na Paradę.
Wypalona powierzchnia i wgniecenia jako jedyne zdradały, iż to tu lądowały wrogie oddziały.
W podziemiu stadionu powoli tłoczono więźniów. Foxlady wraz z nielicznymi towarzyszami siedziała pod jedną ze ścian wielkiej sali w której zbierano wszystkich więźniów.
-Hej, patrz, czy to ten, o którym myślę że to on?- Szturchnął ją Jamal pokazując dwóch mężczyzn, których wepchnięto do sali.
Fox wstała i powoli podeszła do wyższego mężczyzny podtrzymującego drugiego. Widać że oprawcy obeszli się z nim brutalnie. Będąc w nieznacznej odległości wyszeptała:
-Mamy tu grupę gotową na wszelkie rozkazy. Niech wiedzą, że nie oddamy tanio swojego życia. Pan nas poprowadzi.
Aethan uśmiechnął się do Kscha:
-Widzisz, mówiłem, że nie ma to jak Valkiryjskie kobiety.
-Ay!- Powiedział Ksch kuśtykając pod ścianę.
Kontradmirał zebrał w okół siebie zaufanych oficerów i żołnierzy znajdujących się na sali:
-A oto co zrobimy...- kilka minut później żołnierze P-Konfu wyprowadzili ich ku korytarzowi wiodącemu do wyjścia na powierzchnię.
### Loża Honorowa Stadionu ###
Kommodor Rock wydawał ostatnie rozkazy organizacyjne. Po przeleceniu nad stadionem skrzydła Widm w szyku "P", miały wjechać czołgi. Po nich mieli zostać wprowadzeni schwutani żołnierze Valkirii niosący sztandary Konfederacji. Następnie miał się odbyć przemarsz piechoty. Dwie rundy wokół stadionu. Potem miał nastąpić przekaz na wielkim telebimie ze statku flagowego, w którym Admirał Rekard będzie gratulował żołnierzom Konfederacji i zapewniał ludność planety o dobrych, szczerych intencjach sił Konfederacji.
Siedzący nieopodal Kommodorzy Orsini i Petain rozmawiali cicho między sobą:
-A co jeżeli wyda się że zrobiliśmy to tylko po to by ratować swoje tyłki?
-Nie bądź głupi! Kto ma się dowiedzieć.? Garstka głupców która wykrwawia się w kanałach? Imperator, którego już pewnie złapano i zgładzono? Niedobitki V-Sztabu rozproszone po V-szechświecie? Czy może ta zgraja obszarpańców, którą tu rozstrzelają, gdy tylko skończy się transmisja mediów Konfederackich?
-Fakt. Zrobiliśmy to, co należało zrobić. Uratowaliśmy planetę przed totalną anichilacją.
-Dokładnie. Historia nas zrehabilituje
-Panowie, dobre wieści- podszedł do nich z tyłu Kommodor Rock- Pochwycono krążownik imperialny, którym ewakuował się dwór imperialny. Właśnie w tej chwili zbliżają się do orbity.
Orsini i Petain wymienili się szybkimi spojrzeniami. Wygladało na to, że historia miała ich zapamiętać, jako dzielnych obrońców mieszkańców Valkirii Prime, którzy pomogli wyzwolić planetę z jarzma militarnego feudalizmu technokratycznego.
Lożę honorową osłoniło migotliwe pole energetyczne:
-Aaach- uśmiechnął się Rock- Zaraz zaczynamy.
### Orbita Valkirii Prime ###
-Ekran!- wydał rozkaz Admirał.
Po chwili na wyświetlaczu ukazały się sylwetki 3 statków. Krążowników Konfederacji- Sukkuba i Inkuba, oraz statku, który kilkadziesiąt godzin wcześniej przebił się przez blokadę i uciekł z systemu niosąc na pokładzie ewakuowany sztab i dwór imperialny. Wszystkie okręty nosiły oznaki zaciętej walki, którą niewątpliwie stoczyły.
-Wyślijcie im powitanie i gratulacje. Egzekucja Imperatora uświetni obchody zwycięstwa- polecił Admirał.
Okręty powoli zbliżały się ku zgrupowaniu floty konfederacyjnej.
***
27 VI 2004 16:24 CET Nocturn
Wokół stadionu zgromadziły się tłumy. Okazało się, że Nocturn i jego towarzysze martwili się niepotrzebnie. Kontrola cywilów, mimo usilnych starań P-konfu, była teraz jedynie farsą. O ile na początku udawało im się utrzymać porządek, o tyle teraz nie było problemem wniesienie na stadion nawet małego ładunku jądrowego. Mundury tym bardziej ułatwiły im przedostanie się przez bramki i pilnujących ich kilka grupek konfederatów. Nocturn zasalutował kilka razy i w zasadzie było po sprawie. Cywile, którzy przyszli na paradę, a właściwie zostali na nią przygonieni (bo większość przybyłych pochodziła z różnych łapanek) nie pałali entuzjazmem. Uśmiechy na ich twarzy były wywołane tym, że mierzono do nich z karabinów, podczas gdy ekipa propagandowa konfederatów filmowała "entuzjazm" Valkirii Prime z powodu objęcia nowych rządów i "obalenia reżimu". Grupka partyzantów przeciskała się przez ciżbę. Nocturn rozjerzał się po stadionie. Płyta była jeszcze pusta, ale trybuny powoli zapełniały się. Nocturn skinął głową na resztę i zaczął się przemieszczać w stronę trybuny honorowej. Podniósł zaciśniętą pięść i udawał, że dusi go kaszel. W ręku miał komunikator.
- Randal? Widzisz ze swojego miejsca Trybunę Honorową?
- Jasna sprawa.
- Widziałeś kto tam siedzi?
- Nie, jeszcze się nie przyglądałem.
- To zerknij.
- O ja pierdolę... - powiedział po kilku sekundach Randal. - Oni pierwsi?
- Nie, najpierw konfederaci. Zdrajcy później...
Nocturn rozglądał się po trybunach. Miał nadzieję, że wypatrzy gdzieś kogoś znajomego: Aethana, Bow, Bombardiera czy Ksch, ale nie było tam żadnego z nich albo też nie było ich widać. Komandor miał nadzieję, że ten drugi powód jest tego przyczyną, ale miał nieodparte wrażenie, że nie ma racji.
Oddział Nocturna zatrzymał się nieopodal Loży Honorowej. Komandor, Kemer i Veetek stanęli tak, by kosa, Ibrachim i J ich zasłaniali. Orsini i Petain nie znali szeregowych, ale znali wyższych rangą oficerów Valkirii. Nie mogli nie rozpoznać Nocturna, Veetka i Kemera. Na Stadionie zaczęło się robić tłoczno. W pewnej chwili rozległ się hymn konfederacji. Nikt nie śpiewał, wszystko poszło z playbacku. Niemniej flagi z zielonym P łopotały wszędzie. Jakaś eskadra myśliwców przemknęła nad stadionem. Uroczystość rozpoczęła się. Nocturn otarł pot z czoła i czekał... Podobnie reszta grupy.
I wtedy to zobaczył, w kierunku loży przemieszczał się biegiem jakiś cywil. W jego ręku widać było pistolet plazmowy. Rzucił się między ławkami i z dzikim okrzykiem oddał kilka strzałów do znajdujących się tam oficerów. Nocturn patrzył, jak stojąc spokojnie i niewzruszenie przyglądają się szalonemu atakowi. Wkrótce pojął dlaczego. Strzały nie dosięgły celu. Zatrzymały się w powietrzu, które na chwilę zdało się rozbłysnąć. Pilnujący loży żołnierze dopadli do napastnika. Nie minęło kilka sekund, a był już martwy.
- Randal? Widziałeś to - Nocturn cicho wyszeptał do komunikatora.
- Tajest, kurwa, mają pole ochronne.
- Trzeba będzie je zdjąć. Zajmiemy się tym. Damy znać jak będzie w porządku. Nie strzelaj bez komunikatu, że wszystko w porządku.
- Ok.
Reszta żołnierzy z małego oddziału też wiedziała co się święci. Spoglądali po sobie niepewnie.
- No chłopaki, wygląda na to, że nie będziemy próżnować. Gdzie się obsługuje to pole ochronne?
- Można je wyłączyć w sali komentatorów. Jest tam taka kontrolka... - powiedział Kemer.
- No dobra, szkoda czasu, ruszamy.
Powoli oddalali się od Trybuny Honorowej, przeciskając między zgromadzonymi ludźmi. Dotarli wreszcie do drzwi - za nimi kryło się kilka korytarzy i pokoi. W tym ten, którego szukali. Zanim weszli do środka, Nocturn powiedział:
- Na zewnątrz jest cholernie głośno i jest szansa, że nikt nie usłyszy, jeśli narobimy trochę hałasu, ale lepiej mieć się na baczności i dmuchać na zimne. Kemer, prowadzisz. Akcja ma być szybka i skuteczna. Żadnego krycia się i czajenia. Nie mamy na to już czasu, a oni mogą sprowadzić posiłki. Wtedy będzie po sprawie, jasne?
Reszta skinęła głowami. Kemer wyciągnął ostrza. Od razu za drzwiami natknęli się na dwóch strażników. Błyskawiczny refleks Kemera i jego umiejętności nie dały strażnikom nawet szans na obronę. Dwie fontanny krwi widowiskowo chlapnęły na ścianę.
- Daruj sobie efekciarstwo - szepnął Veetek do kapitana.
Wbiegli w następny korytarz, wypadli niemal na jakiegoś oficera, który tylko zdążył krzyknąć:
- Hej, co... - Kosa nie dał mu nawet szans dokończyć zdania. W korytarzu były trzy pary drzw i, dalej łączył się on z następnym, poprzecznym. J i Nocturn dopadli do pierwszych drzwi. Nie było czasu na subtelność. W środku był jakiś oficer i kilku żołnierzy siedzących nad konsoletą i nadzorujących dźwięk. Nocturn wypalił kilka razy. Oficer upadł pod ścianę. J zajął się tymi przy konsoli. W korytarzu rozległo się kilka strzałów. Komandor wypadł na korytarz. Veetek, Ibrachim, Kosa i Kemer ´uprzątnęli´ dwa następne pomieszczenia i wpadali właśnie do poprzecznego korytarza. Rozległy się kolejne strzały. Jeden, drugi, trzeci i cisza. Nocturn był już w korytarzu prowadzącym do loży komentatorów. J był o krok za nim. Wpadł do loży. Veetek siedział przy komentatorach z karabinem w dłoni. Zasłaniał dłonią mikrofon.
- Jedna próba podniesienia alarmu i jesteście martwi, zrozumiano? - Komenatorami byli cywile, toteż nastraszenie ich nie było zbyt trudne. Veetek zdjął rękę z mikrofonu. Komentatorzy zaczęli dalej swoją perorę na temat wielkości konfederacji. Głos im trochę drżał, ale nie wyglądało na to, żeby mieli spłatać partyzantom jakiegoś figla.
- Kemer - powiedział Nocturn. - Idź do drzwi, ktokolwiek przez nie przejdzie ma być marty, jasne? Weź ze sobą Kosę. J - zabieraj się za konsolę. Szeregowy przysiadł do pulpitu i próbował wyłączyć pole ochronne wokół loży.
W tym czasie Nocturn poszedł z Ibrachimem rozejrzeć się jeszcze po pomieszczeniach. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak jeden z konfederatów, których tu znaleźli był żywy na tyle, by włączyć alarm. Wrócił po kilku minutach.
- Wiesz jak to wyłączyć?
- Musi mi pan tylko dać znać kiedy to zrobić, sir - powiedział J.
- Lepiej będzie to wyłączyć w określonym momencie. Szkoda by było, gdyby wszystko się miało zawalić przez to, że ktoś rzuci kamieniem w stronę loży i kamień sięgnie celu...
Nocturn wyjął komunikator.
- Randal, możemy zdjąć pole ochronne w każdej chwili. Powiedz tylko, kiedy będziesz gotów. Tylko się pospiesz każda chwila tutaj zwiększa ryzyko.
- Jasne, sir.
Nocturn wyjrzał przez okno komentatorów. Czołgi właśnie zjeżdżały z płyty stadionu. Z tego, co mówiono, zaraz mieli pojawić się jeńcy wojenni...
Kapitan Kemer
27 VI 2004 17:02 CET Kemer
Ostrza ociekały krwią a ilość powalony wrogów nie mieściła się już na palcach obu dłoni.
-To szaleństwo - pomyślał kapitan - w samym środku zgrupowania PeFagasów rozpruwamy im łby. - po krótkim zastanowieniu uśmiechnął się i szepnął - Kocham szaleństwa
-Co? - zapytał Kosa
-Nic - zbył go Kemer - Powiedzcie Randalowi, żeby ruszył dupsko. Zieloni na pewno zaraz się zorientują, że coś jest nie tak. Wycięliśmy wszystkich strażników!
-Uspokój się! - odpowiedział Nocturn - Zaraz zaczną strzelać.
-Oby.
W tym momencie otworzyły się drzwi. Kemer automatycznie wszedł miedzy framugi.
-Co tu się... - ostrze wbiło się w serce młodego, Poficera z taką precyzją, że żołnierzowi nie została nawet chwila na ostatnie stęknięcie.
Trzymając na trupa na ostrzy Kemer wrzucił go do środka i wyjrzał za drzwi. Nikogo nie było.
-Ile jeszcze!
-Uspokój się do cholery!
Szeregowy Xin
27 VI 2004 20:34 CET Xin1
Obserwował cały stadion. Już niedługo parada miała się zacząć. Konfederaci biegali w jedną i w drugą stronę. Cywile dostawali jakieś szmaty z godłem P-konfu, myśliwce latały a z ich głośników dało się słyszeć słowa propagandy.
Znów spojrzał na stadion. Zauważył Nocturna i jego ekipę: Kemera, J, Veeteka i innych. Zobaczył też jeszcze jednego, którego nie poznał.
-Komandorze Noctur! Jest z wami ten Ibrachim? - Zapytał Xin.
-Tak Xin, a co? - Usłyszał w odpowiedzi.
-Może pan mi i Randalowi podać jego opis, żebyśmy go przez przypadek nie zabili. - Wytłumaczył były pilot.
-Jasne. - odpowiedział komandor.
Nocturn szybko opisał Ibrachima.
-Ok. Xin out. - Zakończył rozmowę szeregowy.
Xin spojrzał na lorzę honorową. W tym samym czasie jakiś wariat wbiegł na stadion z pistoletem plazmowym i oddał kilka strzałów w kierunku lorzy. Pociski jednak nie dotarły do celu, wszystkie zatrzymały się na polu siłowym, otaczającym lorzę.
-O kurwa! - Powiedział Xin odrywając oko od lunety. Po chwili przytknął je jednak z powrotem i obserwował sytuację. Cywila szybko dopadli żołnierze P-konfu i zabrały go.
-Sierżancie widział pan to? - Zapytał Xin przez komunikator.
-Tak, nie martw się jednak. Nocturn powinien zaraz wyłączyć pole. - Odpowiedział Randal.
To trochę uspokoiło byłego pilota.
-To dobrze - Pomyślał.
-Xin ustaw się na częstotliwość 132,65. Nocturn na niej poinformuje nas kiedy wyłączy pole, wtedy zaczynamy. - Dodał Randal.
-Tajest! - odpowiedział Xin.
-Na pierwszy ogień idą ci dwaj po lewej.
Xin szybko spojrzał w podanym kierunku. Zobaczył dwóch żołnierzy. Znał ich. Szybko przeszukał pamięć i trafił na nich.
-Zasrani zdrajcy! - Prawie wykrzyczał Xin do komunikatora.
-Uspokuj się Xin! Zaraz zaczniemy, ty weź tego po prawej, żeby żaden z nich nie uciekł, potem zajmiemy się resztą.
-Tajest! - odpowiedział Xin uspakajając się.
Szybko przestawił komunikator na podanął częstotliwość i czekał na "zielone światło" od Nocturna.
Grodzie...
27 VI 2004 21:38 CET Kendachi
... hangaru nr 47-D otworzyły się bezdźwięcznie. Mały, niepozorny statek międzygwiezdny wyprysnął w przestrzeń na pełnej mocy silników, spopielając część zgromadzonych przy jego stanowisku kontenerów i o mało nie zabijając odpowiedzialnego za ten sektor kontrolera lotów, który z przerażenia oblał się diablo gorącą kawą, w zaskoczeniu nie znajdując nawet czasu na parę "kurew". Stateczek śmignął koło sąsiedniej jednostki - potężnego pancernika - o mało o nią samą nie zawadzając...
*
"Co do chole..." *chlust!*
*
... zboczył nieco z kursu i... wszedł w nadprzestrzeń w równie śmiałym, co głupim manewrze. Od czasu startu pilot miał przerażająco mało czasu na wprowadzenie danych do komputera, co mogło zaowocować błędami w ustalaniu trasy i co za tym idzie dosłowną anihilacją statku.
Ale to był był dobry pilot. I dobry statek...
W chwilę po zniknięciu jednostki, światła krążownika "Brute" przygasły na chwilę. Zamrygały raz, czy dwa, po czym zgasły kompletnie.
Prawie trzy setki chłopa na sąsiednim pancerniku przylgnęło do iluminatorów, starając zorientować się, co też dzieje się u ich kolegów.
Prawie trzy setki przylepionego do iluminatorów chłopa oślepło w trzy sekundy później, gdy "Brute" eksplodował, rzygając płomieniami i setkami ton konfederackiego śmiecia...
*
Kendachi opadł z jękiem na skórzany fotel drugiego pilota. Dopiął ostatni guzik swojego świeżego, valkiryjskiego munduru i sięgnął po datapad leżący na mrygającej dziesiątkami świateł i wskaźników konsoli. Przez chwilę przeglądał jego zawartość, po czym odłożył urządzenie z powrotem, przenosząc wzrok na iluminator. Po raz pierwszy od wielu tygodni mógł popatrzeć na gwiazdy w spokoju, nie martwiąc się o to, że w każdej chwili ktoś może wypalić mu w plecy, lub podciąć krtań wibronożem. Misja już prawie zakończona...
- Parametry wprowadzone, powinniśmy dotrzeć do placówki COB´u* za czternaście godzin. - powiedział cicho Vanar, zakładając ręce za głowę. - Jesteśmy już bezpieczni... Ale szlag mnie trafia, gdy pomyślę, że na Valkirii Prime przeleje się jeszcze wiele krwi, a my...
- Nie jesteśmy w stanie temu zapobiec. - dokończył za porucznika Kendachi. - Wiem. Ale Poradzą sobie. Niektórych znam od lat, to dobrzy żołnierze. Ba! Najlepsi! A my mamy informacje, które pomogą nam zemścic się na Konfederacji. Najczarniejsze sekrety tych gnid teraz są i naszą własnością. Valkiria to nie jedna planeta. Mamy w rezerwie jeszcze sporo statków i ludzi. Więc głowa do góry... i znajdz mi tą cholerną whiskey, co to na pewno gdzieś tu jest.
- Zawsze jest - bardziej stwierdził, niż zdziwił się Vanar. - Jak oni to robią?
*COB - Centralny Ośrodek Badawczy - patrz -> wcześniejsze Vyprawy.
Kontradmirał
27 VI 2004 23:00 CET Aethan
szedł pierwszy w kolumnie skazanych. Nie słyszał nic, oprócz szumu w głowie, który przybierał na sile wraz z pulsowaniem ran. Zatyczki do uszu sprawdzały się. Aethan w pewnym momencie podniósł rękę, na który to znak wszyscy więźniowie zaczęli wydawać z siebie niskie basy o częstotliwości 125 Hz. Nie widział co się dzieje z tyłu, nie słyszał tego, co mówią poirytowani P-rotektorzy ostatniego marszu żołnierzy Valkirii. Nie zauważył, że Foxlady dostała w twarz kolbą od karabinu, po czym upadła na ziemię a cały pochód się zatrzymał. Aethan zaczął modulować głos, wyśpiewując starą bramińską melodię hipnotyzującą. Żołnierze zamarli w bezruchu.
- Jam jest wasz admirał, moja wola dziać się będzie - usłyszał tylko przez rezonans czaszki swoje słowa - wstańcie!
Żołnierze P-konfederacji posłusznie wstali na równe nogi. Więźniowie wyjęli zatyczki ze swoich uszu.
- No, brawo, mieliśmy jedną na milion szans, że się uda. Mamy niewiele czasu. - potem zwrócił się do zahipnotyzowanych - rozbierajcie się.
Plan był prosty, przebrać się, wydostać w mundurach konfederatów i zbiec poza kompleks stadionu. A jak P chce kogoś rozstrzeliwać, niech rozstrzela swoich. Niestety, schody zaczęły się szybciej niż można tego było się spodziewać.
- Bzzt.. Kapitanie Broox! Co się dzieje z tymi więźniami?
"Shit! pomyślał Aethan"
- Wysyłamy pierwszą partię. - po czym nakazał wyjść pierwszej piątce, która była przebrana w mundury.
- bzzt.. Jak to??
- ee... Kommodor Murawiew przygotował coś specjalnego, kazał wypuszczać ich piątkami.
- Bzzt.. jak to ?? nic o tym nie wiem, kto mówi??
- Pierdol się! - po czym rozdeptał komunikator
- Cholera, zaraz będziemy mieli towarzystwo! Już, spieprzać tamtędy! Kod do wyjścia to 46632. Foxlady, prowadzicie szeregowych na przesłuchania i egzekucję, w razie wątpliwości wiecie co robić?
- Tajest!
- No to już, spieprzać mi stąd! Ksch! Pomóż mi!
- Cholera, admirale, mamy towarzystwo! - Krzyknął Jamal po tym, jak promień z blastera przeleciał nad jego głową!
- Później się będziecie zastanawiać! Spieprzać mi stąd! Ksch, do broni!
Zaczęli ostrzeliwać się, chcąc zyskać czas na wpakowanie wszystkich do tunelu. Zostało wreszcie ich dwóch, Ksch i Aethan. Kiedy ten pierwszy miał zacząć ucieczkę, gródź się zamknęła. Aethan bezskutecznie próbował ją otworzyć wszelkimi kodami awaryjnymi, jakie znał, ale to nie dało rezultatu.
- Kurwa, zginiemy! - panikował Ksch.
- Strzelaj do nich synu!
- Foxlady pewnie też już nie żyje!!!
- Strzelaj, nie gadaj!
Aethan strzelił w szyb wentylacyjny dla zimnego powietrza. Wtem, jeden z wcześniej zahipnotyzowanych więźniów-strażników rzucił mu się na szyję, chcąc odebrać miotacz. Aethan wywrócił go przez ramię i strzelił prosto w czaszkę.
- Wychodzić! - rozkazał, ale pozostali nie chcieli się słuchać. Powoli hipnoza przestawała działać. Pozostało ich 4. Aethan za pamięci strzelił każdemu prosto w podbrzusze.
- Kurwa pójdę za to pod sąd wojskowy! Wskakuj!
Ksch wskoczył do szybu, zanim zaś Aethan, w momencie, kiedy P-konfederaci wynurzyli się zza załomu korytarza... Kontradmirał zdołał jeszcze rozwalić strzałem z blastera panel kontrolny i zablokować kanał wentylacyjny grodzią ochronną.
Przez kilka pierwszych chwil spadali w dół, potem kanał przechylił się bardziej do poziomu, aż wreszcie zatrzymali się i wyrzuciło ich do kanalizacji. Ksch wstał i podszedł do leżącego kontradmirała. Był ranny, ledwo przytomny.
- Admirale! Aethan! Żyjesz!
Szeregowy podniósł współtowarzysza i niosąc go na plecach znalazł wyjście na uboczu stadionu. Położył go na plecach i zaczął nasłuchiwać czy oddycha. Na szczęście dla niego, jego dowódca oddychał i nawet zaczął coś bełkotać.
"Cholera, jak mogłem zapomnieć o pierwszej pomocy!" - ze zgrozą pomyślał Ksch.
I właśnie wtedy poczuł przy swojej głowie lufę karabinu....
- Wstawaj!
Ksch wstał
- Odwróć się!
Takoż uczynił i zobaczył... Dejwuta we własnej osobie!
- Kurwa, jak wy to robicie, że zawsze się znajdujecie nie tam, gdzie trzeba, rozwaliłbym i ciebie i jego!
- Nie czas na żarty, Aethan jest ranny
- O żesz... to Aethan!
- Stary, mało tego, dużo spieprzyło z więzienia, przed samą egzekucją, trzeba będzie im pomóc. Masz jakieś bezpieczne schronienie?
- Tak, weźmy go pod barki, zaniesiemy go do mojej willi...
W drodze kontradmirał zaczął łapać kontakt ze światem zewnętrznym.
- Cholera, boli...
Bok krwawił mu, ale rana nie była głęboka, dostał rykoszetem, nawet nawet krwotok nie był poważny. Prawie, że draśnięcie, ale po takich katuszach każda kolejna rana mogła zabić człowieka.
- Macie iść i pomóc Foxlady i reszcie! Tylko nie dać się zabić!
Dotargali kontradmirała do domu, położyli na materacu Dejwuta.
- Go! Kurwa, GO! - Aethan zemdlał...
- Bow się nim zajmie, idziemy - powiedział Dave...
Aethan był nieprzytomny, wtem do pomieszczenia weszła Bow...
### Mostek Lokiego ###
27 VI 2004 23:21 CET Harvezd
Wszyscy zamarli. Nikt- łącznie z Wielkim Admirałem nie poruszył się, nie wypowiedział słowa. To było całkowite zaskoczenie dla wszystkich. W jednym krótkim błysku wyparowało pół tysiąca Konfederatów. Po długiej chwili Rekard przemówił:
-Wysłać ekipy ratunkowe.
-Sir, ale to w obecnej chwili chyba bezcelow...
-Milcz głupcze! Jak śmiesz podważać moje decyzje! Osobiście dopilnuję byś spędził resztę swojego marnego życia służąc w najgorszym z możliwych dworów szejków Vespazjańskich! Wezmą w jasyr twoją rodzinę, a ja tego dopil..
-Sir- przerwał comtech oblewając się zimnym potem na myśl o swoim losie.
-Czego!!- odwrócił się Admirał. Jego oczy płoneły.
-Powinien pan na to spojrzeć- powiedział comtech pokazując na mapę układu.
Sukkub i Inkub złamały szyk. Pierwszy kierował się na Chimerę, drugi... prosto na nich.
-Podnieść tarcze! Manewr unikowy! Piloci do maszyn! Ma tu się zaroić od naszych myśliwców!! Zmobilizować flotę!
-Sir.. Co się dzieje.
-Nie widzisz głupcze!! To kontrofensywa!
### Vayde ###
Craven odebrał komunikat z kanału podprzestrzennego. Wszystko było gotowe od kilku minut. Udało się odeprzeć wroga i związać go w okolicach śluz. Technicy pracowali nad odcięciem tamtych pokładów. Tarcze były gotowe do uruchomienia na sygnał. Jedyną kwestią były silniki manewrowe, ale ekipa techników pułkownika Bootana pracowała nad tym nieprzerwanie od kilkunastu godzin.
Kontradmirał patrzył na mapę taktyczną mrygającą w rytm skoków napięcia. Sukkub niebezpiecznie zbliżał się do jednego z przycumowanych do Vayda statków.
-Gotowe!- dobiegł go okrzyk Bootana.
-Wysadzać- zadecydował szybko Craven.
Po chwili statkiem wstrząsnęła eksplozja. Pokład ze śluzami wyleciał w wielkiej kuli ognia. Grodzie automatycznie zamknęły się wokół całej zniszczonej strefy. Tych, którzy byli w jej obrębie najpierw spalił wybuch ładunku zapalającego, a potem wessała próżnia. Vayde odpalił silniki manewrowe i zaczął powoli dryfowac z dala od złączonych krążowników- Chimery i Gorgony. Po chwili silniki zgasły. Stojący nieopodal Bootan usiadł na podłodze:
-To koniec. Więcej z niego nie wyciśniemy.
-Pełna moc na tarcze.
-Ay - Ay!
Craven popatrzył po zgromadzonych na mostku ludziach:
-Trzymajcie się. Będzie rzucać.
### Loki ###
Od kilku minut wczędzie płonęły czerwone światła. Na statku wybuchła panika. Piloci biegli do maszyn. Artylerzyści biegli do dział. Oficerowie biegli na mostek. Jeden z techników znalazł chwilę by spojrzec przez iluminator. Zobaczył jak Sukkub wbija się kanonadzie z Chimery i Gorgony, w kadłub pierwszego statku. Widział jak eksplozja obejmuje wszystkie trzy i odrzuca dalej Vayde´a, który osłoniła tarcza. Zobaczył jak niebezpiecznie blisko znajduje się Inkub i jak jego statek zmienia kurs, by ominąć taranujący ich krążownik. Zobaczył samotny statek imperialny, wokół którego w mgnieniu oka pojawiło się kilkadziesiąt statków wroga- krążowniki, korwety, lotniskowce, ścigacze, fregaty- wszelkich klas i kształtów. Zobaczył morze myśliwców niebezpiecznie zbliżające się niczym ściana. Zobaczył fale ognia, gdy pierwsze ze startujących Widm wybuchły zniszczone przez wroga.
Nie zobaczył małej korwety kierującej się prosto ku planecie.
### Imperialna Korweta "Bulbulator" ###
-Kapitan mówi, że za 20 minut będziemy nad Capital City. Przygotujcie się do zrzutu.
Para żołnierzy w ładowni kiwnęła głową. Do tego ich wyszkolono. Do tego przygotowano całe życie.
-Pamiętajcie kim jesteśmy- powiedział dowódca- I z kim walczymy.
-Nie musisz tego mówić, Harvi. Zbyt dobrze znamy się na swojej robocie, by dać się pokonać.
Mężczyzna popatrzył na kobietę:
-Nie spotkaliśmy się jeszcze z ich psionikami. Nie wiemy do końca z kim mamy do czynienia.
-Ziarno watpliwości może wykiełkować w drzewo przegranej- rzuciła kobieta.
Mężczyzna zasępił się:
-MruMruMru. Ty zawsze wiesz lepiej MElfu.
-Od tego jestem. W końcu jesteśmy RedOgami- pierwszą i ostatnią linią...
-...obrony Imperium- dokończył mężczyzna, poprawiając pancerz pod szatą.
-Iiiichaaaaaa!- dobiegło ich z mostka, gdy statkiem zatrzęsło zetknięcie z atmosferą.
Psionicy Valkirii mieli spotkać sie z psionikami Konfederatów.
Szeregowy Xin
28 VI 2004 9:07 CET Xin1
obserwował sytuację. Nagle jeden oddział konfederatów biegł w kierunku podziemi stadionu, zaraz potem następny.
-Cholera to nasza szansa. - Pomyślał Xin
-Randal co z tą tarczą? - Spytał pilot
-Czekaj. - Odpowiedział sierżant.
Po chwili, która ciągnęła się przez wieczność dla Xina, obaj z Randalem usłyszeli Nocturna:
-Tarcze wyłączone! Działajcie chłopaki! - Wykrzyczał komandor.
Xin mając już wcześniej na muszce jednego ze zdrajców, pociągnął za cyngiel. Randal zrobił to samo, w tym samym czasie. Zdrajcy dostali w głowy i padli martwi. Nie czekając ani chwili, Xin namierzył następnego konfederatę i strzelił. Kolejny wróg zginął. Sierżant zabił kolejnego.
Po lekkim szoku, wszyscy w loży się pochowali gdzie tylko mogli.
-Cholera! - Wykrzyczał Xin.
Jeden z P-konfu wychylił się, pewnie chciał sprawdzić skąd padły strzały. Xin jednak nie czekał, namierzył go i strzelił. Kolejny żołnierz konfederacji zginął od kuli, która utkwiła w jego krtani.
Wszyscy na stadionie rozbiegli się, gdzie tylko mogli. Były pilot odpuścił już sobie lożę i zajął się strażnikami na stadionie. Zauwarzył jakiegoś P-rotektora.
-O kurwa! - Powiedział do siebie Xin na widok protektora. Każdy z nich miał jakieś 2 metry wzrostu, zbroje na całym ciele z wyjątkiem głowy. Snajper postanowił to wykorzystać. Strzelił protektorowi prosto w głowę. Halabarda, którą trzymał w prawej dłoni padła na ziemię, zaraz po niej ciało osunęło się bezwładnie na ziemię.
Na ten widok reszta protektorów załorzyła hełmy. Cały pancerz był zielony, hełmy białe. Xin miał nadzieję, że te dziwne hełmy nie są odporne na pociski jego XT-ka.
Większość protektorów zgromadziła się wokół jakiejś szychy w loży. Xin namierzył kolejnego i strzelił w głowę. XT miał specjalne naboje przebijające, które poradziły sobie z hełmem wroga.
-Całe szczęście, kurwa! - Pomyślał Xin.
Namierzył szybko kolejnego konfederatę, zanim jednak pilot oddał strzał, wróg padł martwy od strzału Randala, która także nie próżnował.
Wrogów jednak było jak mrówek w mrowisku. Konfederatów cały czas było w cholerę. Xin miał nadzieję, że uda im się.
Kolejny z P-konfu padł martwy. Xin skupił się z powrotem na strzelaniu. Zobaczył, że ktoś próbuje się wychylić z loży. Nie myśląc dłużej, Xin strzelił prosto w głowę. Nie wiedział kogo zabił, ale miał nadzieję, że jakąś ważną szychę.
Walka trwała już kilkanaście ładnych minut. Szeregowy zobaczył, że kilkunastu konfederatów strzela do korytarzy prowadzących do podziemi.
Xin strzelił do jednego z żołnierzy P-konfu zabijając go. Reszta wbiegła do korytarza, chowając się przed snajperem.
szeregowy (teraz st.szeregowy) Ibrachim Jusl
28 VI 2004 10:11 CET Ibrachim
- Komandorze!! - krzyknął młody Jusl
- Szybko niech pan tu podejdzie znalazłem coś - wykrzyczał Ibrachim z sąsiedniego pomieszczenia. V-żołnierz znalazł skrzynke granatów oraz kilka karabinów i pistolety oraz V-rakietnice.
- O ku.. - zawył Noctrun.
- Wynieś to napewno się przyda - wydał polecenie komandor. Młody Jusl wykonał polecenie i przeniósł cenny ładunek.
Foxlady
28 VI 2004 10:37 CET foxlady
Biegła korytarzem z Jamalem. Przed siebie. Pod ostrzałem. Zakręt za zakrętem. Na oślep. Grad strzałów z blasterów. Ogień zaporowy. Skok przez korytarz. Biegniemy dalej.
W pewnym momencie wypadli prosto na samotnego żołnierza Konfederacji. Był tak zdziwiony jak oni. Powoli, zaczął podnosić blaster do strzału. Jamal był szybszy- wycelował swój i strzelił...
*click*
Twarz Konfederata rozpromieniła się na widok zaciętego blastera. Wycelował swój w Jamala i oddał strzał...
*click*
Uśmiech zniknął młodemu żołnierzowi jak w morde strzelił. Jamal nie czekał dłużej. Skoczył mu do gardła. Przyparł do ściany i po chwili szamotaniny zadusił. Oddychał ciężko oparty o zsuwające się ciało. Fox podeszła do niego, wyciągając rękę, by połozyć mu na ramieniu. Coś ciężkiego i metalowego upadło na podłogę. Ujrzała rękę Konfederata zaciskającą nóż. Zakrwawiony nóż. Cofnęła się o poł kroku. Jamal powoli się odwracał. Trzymał ręce na podbrzuszu zgięty lekko w przód. Spojrzał mętnymi oczami prosto w twarz Fox. Wyciągnął do niej rękę. Cofnęła się o krok zalewając policzki łzami. Jamal wyciągnął drugą rękę. Fontanna krwi trysnęła mu z pod munduru, gdy jelita i inne organy wypadły na ziemię, rozwijając się z ochydnym, oślizgłym dzwiękiem. Jamal rzygnął krwią i upadł.
Fox na czworakach podeszła do niego i ujęła za rękę.
-weźtoiniedajsięzłapać- wyszeptał ostatnim oddechem starszy szeregowy. W drugiej ręce sciskał rewolwer. Foxy wzięła go. Jedna kula. Zza rogu już dochodził stukot obcasów wrogich żołnierzy. Drżąca dłoń dopasowała się do zimnej stali. Trzech żołnierzy wypadło z za rogu. Podniosła rękę mierząc dokładnie. Rzucili się na nią.
*bang*
Najbliższy z żołnierzy został rzucony do tyłu, gdy głowa explodowała mu, obryzgując krwią i fragmentami mózgu pozostałą dwójkę. Fox opuściła broń i pochyliła głowę.
Wzieli ją na bagnety.
### Południowy front ###
28 VI 2004 11:31 CET Harvezd
Zawieszenie broni nie wchodziło w grę. Jeszcze mniej realny było poddanie się. Byli w końcu DoomTrooperami. Na ich wspomnienie nawet Protossi srali po gaciach, Zergowie spieprzali w krzaki, a Sardaukarzy nerwowo szukali białych flag. Od kilku dni w kilkaset osób odpierali kilkutysięczną ofensywę Konfederatów. Shardac dwoił sie i troił by tylko nie dopuścić do załamania frontu. Wyszkolenie i sprzęt tej elitarnej formacji przwyższał wszystko co Konfederacja mogła rzucić na pole, dlatego nie dość, że nieugięte oddziały Valkirii nie dały się zepchnąć na pustynię, to jeszcze powoli parły na Północ, ku Stolicy.
Dymiące wraki czołgów, stosy zdekapitowanych, rozerwanych, pozbawionych kończyn, zmasakrowanych, pociętych i wybebeszonych ciał pokrywały całe pole, aż po horyzont. Shardac kroczył po tym polu śmierci, niczym awatar mitycznego boga wojny, rozdając błogosławieństwo niebytu każdemu głupcowi, który stanął mu na drodze. Podnosząc głowę, znad kolejnego zdekapitowanego ciała wroga ujrzał dziesiątki okrętów schodzacych w atmosferę. Zbliżały się powoli, kierując prosto za linie wroga. Po chwili otworzyły ogień.
-Nareszcie- pomyślał Kontradmirał.
Rozpoczął się desant.
### Loki ###
Kosmos się gotował. Rekard nerwowo przechadzał się po mostu, wydając krótkie rozkazy. Większość ograniczała się do przerzucania kolejnych partii myśliwców do obrony krążowników. Krążowników, które jeden po drugim tracili. Kontrofensywa Imperialnej floty całkowicie zaskoczyła siły inwazyjne. Sukkub i Inkub nie mogli spartaczyć swojego zadania. Tu musiał w grę wchodzić sabotaż. Nic innego. Przeklęte sztuczki Valkiryjczyków. Poradzimy sobie z tymi pasożytami, którzy ośmielili się podnieść rękę na Konfederacją, a poźniej nadejdzie czas na znalezienie winnych. Szafoty kolonii karnych spłyną krwią..
-S.. Sir.. Może to czas na ewakuację?- zapytał drugi oficer.
Kolejny tchórz w szeregach. Gdzie są dawni żołnierze, lojalnie wobec dowódców, wobec Konfederacji. Już ja się zabiorę za tą niesubordynowaną swołocz.
-Ewakuować? W chwili naszego triumfu? Sądzę, że przecenia pan ich szanse, pułkowniku. Sternik! Silniki na ciąg wsteczny. Wciągniemy ich w studnię grawitacyjną planety.
### Capital City ###
Ludzie tylko na to czekali. Wieść o kontrofensywie zelektryzowała całe społeczeństwo. Kilka dni pod rządami konfederacyjnego terroru, dało się we znaki mieszkańcom Valkirii Prime. Z szaf i skrytek wyciągano stare sztucery, pisotolety, blastery. Z donic wygrzebywano zapomniane granaty. Hełm dziadka miał posłużyć teraz wnukowi w walce o wolność. Lud, jak jeden organizm rzucił się oprawcom do gardeł, odbierając to, co miał najważniejsze, a to co mu zabrano- wolność.
Okolica stadionu była całkowicie pogrążona w chaosie. Dowództwo najeźdźców zostało rozbite i rozproszone. Brak koordynacji działań, sprawił, że Konfederaci skupiali się w grupy i mieli zamiar bronić się na umocnionych pozycjach. Konwoje pojazdów wraz z kolumnami piechoty kierowały się w kierunku lądowisk. Po drodze nękali je partyzanci. Wieść o desancie na południu i o zbliżających się oddziałach mobilizowała Konfederatów do skupiania się w gromady. Zapowiadała się ciężka walka pozycyjna.
Pałac
28 VI 2004 12:37 CET Yaahooz
Yaahooz dotarł do pewnego domu. Plac był dosyć pusty. W pewnym momencie coraz więcej ludzi kierowało się w stronę stadionu. Egzekucje. Zagryzł zęby. Kilka razy musiał pomóc sobie iluzjami aby go nie wykryli, a później zniknął w budynku. Właz, zejście, korytarz. Dźwignia, światła, korytarz, zejście...
...właz, kanał ściekowy i prosto. Szedł zastanawiając się nad tym co robić. Przechwycił strzępy myśli kilku żołnierzy. Byli niespokojni. Coś się podobno działo, jakaś mobilizacja i inne takie. To dobrze... chlup...
Yaahooz zamarł. Cisza. Rzucił się w bok gdy wiązka lasera wydobywała się z ludy karabinka szturmowego, ale zmodyfikowanego...
...Właz, drabinka do góry. Przypalone ramię piekło, na szczęście powierzchownie. Łowca nagród leżał w wodzie i ściekach. Martwe oczy gapiły się w tyłek wchodzącego po drabince Admirała...
Kilkanaście grodzi i korytarzy później...
Yaahooz popchnął metalowe drzwi po wpisaniu odpowiedniego kodu w komputer na ścianie. przeszedł przez nie i znalazł się w pałacu. Od razu skierował się ku V-muzeum. Kilka pięter niżej stanął i chwilę patrzył na pustą salę odpraw, a później poszedł dalej. Zimne i puste korytarze zalewała ciemność. Latarka dawała mało światła, ale znał drogę na pamięć. W końcu, drzwi wejściowe. Zamknięte, więc po kilku kopnięciach droga stanęła otworem. Sala nr 1...3...6....9....12. Jest. Gablota. Poświecił...
Nikt nie słyszał trzasku tłuczonego szkła, nie włączył się alarm. Cała energia szła w pole, alarmy nie działały. Admirał trzymał rękojeść miecza. Na głowni grawerunek Valkirii. Czytnik DNA sprawdził czy on to on, a później rękojeść dopasowała się nieco do jego uchwytu. Lubił ten gadżet. Wcisnął przycisk. Ostrze wysunęło się bezgłośnie. Bez śladu rdzy na tytanowo-adamantowej strukturze. Sięgnął ku protezie ręki i z małego schowka podskórnego wyjął mały kamyk. Przystawił go do czoła. Kamyk zalśnił błękitnym blaskiem. Yaahooz stał, z zamkniętymi oczami. Kamienie z Aiur. Kondensatory mocy psychokinetycznych. Wyzwalały ją w bliskości psiona, mogły być swoistymi źródłami mocy, wzmacniały siłę umysłu. Kamień lśnił. Światła pełgały po całej sali. Yaahooz otworzył oczy i wsadził kamień w ostrze, w specjalnie wydrążone miejsce. Podpiął złącze z rękojeści do przedramienia i poczuł jak energia kamienia wspiera jego własną.
Co teraz?...
Skoncentrował się. Bardzo mocno, wysłał wici po całym mieście. Musnął myślą wiele setek osób. W końcu wyczuł korwetę, która zbliżała się do strefy zrzutu. A w niej dwie osoby. Gdzie indziej Bow. Przez chwilę prawie patrzyła mu w oczy, ale wycofał się, nie miał czasu. Pozostawił tylko ostrzeżenie, choć nie zwerbalizowane. raczej posłał emocję. Bo ktoś inny był blisko. Stadion, tysiące istnień, nad i pod powierzchnią. Sięgnął dalej. Nocturn. Foxlady. Inni. Sięgnął jeszcze dalej. Petain.
Yaahooz otworzył oczy. I skierował się w stronę swoich kwater. Czas mijał, jeszcze trochę i będzie trzeba zbierać duuużo trupów. Doom Troopers są blisko, być może będą chcieli przyśpieszyć paradę. Kwatery. Przejście do małego osobistego hangaru. Motocykl. Admirał wsiadł na motocykl i odpalił silnik. Działa. Pełny bak. Czysty. Ktoś musiał o to dbać. "Dzięki kimkolwiek byłeś".
Terminal komputera i wprowadzenie małych zmiennych do sygnału pola, odliczanie. 25 sekund. 24.23.22.21...
Drzwi hangaru otwierały się na krótki tunel. Dalej światło dnia, plac wokół pałacu. Artyleria wali, z powietrza też, ale mało ich, ledwie 3 stateczki, reszta gdzieś odleciała. Dziwne. 3,2,1...
Yaahooz przejechał przez małą dziurę, która utworzyła się w polu siłowym i zamknęła zaraz za nim. I dodał gazu. Póki był na otwartym terenie było źle więc kiedy zaczęli do niego strzelać położył się nisko na motorze i liczył. 4 sekundy do uliczek, 3 sekundy, 2 sekundy...jest. jedno trafienie w błotnik przedniego koła. Nic wielkiego. Kluczył, skręcał, raz niemal wjechał na patrol, ale zanim zaczęli strzelać skręcił w uliczkę i gazu, a później znowu skręt. Stadion się zbliżał. Wokół tłumy. Kur...
Dojechał najbliżej jak się dało, czyli około 600 metrów przed stadionem stanął w ulicy i walnął motor na glebę. Ruszył biegiem. Rękojeść w ręku, palec na przycisku. Przez tłum? Bezsens...nie zdąży. A kanałów nie zna tutaj. Dobiegł do pierwszych grupek ludzi i zaczął szukać wzrokiem. W końcu znalazł. Jakiś kloszard stał obok przystanku Levibusów i prosił o drobne. Admirał szybko podbiegł i złapał go za ramię. Spod kaptura spojrzał mu w oczy. Nie bawił się w gadanie. Facet skamieniał. Z ust kapnęła ślina, zionęło wódą. Yaahooz znalazł w jego umyśle co chciał i puścił. Kloszard osunął się na ziemię. Pośpi trochę. Yaahooz dopadał właśnie do studzienki kiedy z tyłu usłyszał:
– Ej, Ty, stój!!
Jedną ręką złapał za właz, drugą wcisnął guzik. Ostrze wysunęło się szybko i cicho. Klękając na jedno kolano pociągnął właz, skręcił tułów i spojrzał do tyłu. Dwóch konfederatów, 20 metrów od niego. Właśnie jeden strzelał. Drugiego ktoś rąbnął w łeb butelką, a później tłum się szybko rozwiał.
Czas nieco zwolnił, a później ostrze miecza odbiło pocisk w górę. Yaahooz wskoczył do kanału, nad nim gwizdnęło jeszcze kilka kul. Machnął ręką gdy już stał na dole i właz zasunęł się na miejsce. Biegiem ruszył w stronę stadionu...
Okiem szeregowca
28 VI 2004 13:24 CET ksch
Mieli biec. Właściwie to mieli zapieprać tak szybko jak się da. Zamiast tego siedzieli 100 metrów od willi i zanosili się śmiechem. To było nie do wiary. A jednak.
- Kurcze, mieli mnie rozstrzelać, potem mieli mnie zabić podczas ucieczki a na koniec...- Ksch nie mógł skończyć bo zakrztusił się ze śmiechu.
- A na koniec mamy romantyczną historię...- dokończył również śmiejąc się Dejwut.
- Widziałeś jak ona na niego patrzyła?- Ksch z trudem zachował powagę- ale to dziwne wszystko- węstchnął i przestał się śmiać.
Dejwut też spoważniał. Jakby wróciła nareszcie rzeczywistość.
- Co robimy?- zapytał szeregowy.
- Albo na stadion, albo pilnujmy tych dwoje- odparł bez cienia uśmiechu Dejwut.
- Myślę, że tutaj mogą nas bardziej potrzebować- stwierdził Ksch. Dejwut skinął głową.
Wyciągnął skręta. Dejwut poszedł się odlać pod drzewo. Przypomniał sobie jak zdobył tego jointa- hehe, kiedy żołnierze byli ogłuszeni była okazja- ale się zdziwił znajdując w kieszeni jednego z nich silny narkotyk.
Teraz ochoczo go zapalił. Dużo przeszedł, dużo też przed nim. Zakręciło mu się w głowie. Rzeczywistość zawirowała. Zaciągnął się raz jeszcze. Było zielono, różowo. Dziwnie. Zaczął widzieć sylwetki, pięciu, dziesięciu, dwudziestu żołnierzy Valkirii a obok nich lejący Dejwut. Zaczął się śmiać, w najgłupszy ze sposobów.
Psionik był blisko. Jej trop wydał sie świeży. Chyba nie była sama. Poczuł obecność dwóch mężczyzn. Byli niedaleko. Nie byli psionikami, nie mieli żadnych blokad- prosty cel. Wszedł w umysł jednego z nich. Ujrzał obraz rejestrowany przez jego zmysły- i...zamarł. Wstrzymał oddział- było to kilkunastu świetnie wyszkolonych P-Komandosów. Stanęli.
- Jest ich kilkudziesięciu, może nawet więcej- szepnął w stronę dowódcy grupy- musimy zmienić plan, poczekać aż dziewczyna się odłączy...
Obserwował przemarsz. Dumne oddziały V-wojska ustawiły się w szyk. Najpierw w V, potem L, a na końcu w napis...
- Ksch kurwa, mać wstawaj!!- wrzasnął Dejwut- Naćpałeś się czy co?- żołnierz stał nad nim. Obraz wojsk zniknął. Zgasił skręta i schował na później. Jeszcze kręciło mu się w głowie.
- Musimy zrobić rekonesans, znaleźć dobrą pozycję obronną- dodał rzeczowo Dejwut- nie możemy dać sie zaskoczyć.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stont kleeckam
|
Wysłany: Pią 12:02, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
***
28 VI 2004 14:21 CET Nocturn
Kilka sekund i cały stadion pogrążył się w chaosie. Xin i Randal, którzy siali spustoszenie wśród oficjeli konfederacji, dobrze wywiązali się ze swojego zadania. Oficerowie pochowali się, gdzie tylko mogli. Protektorzy, broniący ich padali jeden po drugim. Na trybunach wybuchła wrzawa. To, co się stało trudno nazwać inaczej niż szaleństwem. Cywile rzucali się z gołymi rękami na żołnierzy konfederacji. Ci zaś byli zaszokowani tym, co się działo. Niemniej nie dali się zaskoczyć cywilom i wielu padło, nim konfederaci zaczęli się cofać. Zbijali się w małe grupki, jednakże przewaga cywilów była przytłaczająca i powoli wycofywali się. Wielu z nich skończyło zaduszonych, stratowanych i niemal rozszarpanych przez szalejący tłum.
To wszystko widział Nocturn z loży komentatorów.
- Panowie, lepiej pozbyć się teraz tych mundurów, nie chcemy przecież walczyć z obywatelami Capital City. Przebranie się zajęło im chwilkę. Byli na to przygotowani.
- No dobra, wychodzimy stąd. Aha, J - odpal pierwszy ładunek... a potem może drugi.
J tylko na to czekał. Kilka sekund później do stadionu doszedł potężny huk. Chwilę potem następna eksplozja. Na trybunach zakotłowało się jeszcze bardziej.
Nocturn sięgnął po kilka przedmiotów, które wynieśli z Danubii.
- Veetek, załóż to, włącz i idziesz ze mną. Reszta za nami, ale trzyma się z tyłu.
Nocturn założył na siebie generator pola ochronnego. Pułkownik zrobił to samo.
Nocturn rozdał żołnierzom po kilka ampułek i strzykawek. Na wszelki wypadek, gdyby coś im się stało.
Wybiegli z loży. Gdzieś w pobliżu na trybunach stała grupka konfederatów, odpędzając się od tłumu. Jeden z żołnierzy puścił właśnie serię po cywilach. Sekundę później padł na ziemię z diurą w głowie. To mc_kosa sięgnął go celnym strzałem, potem to samo spotkało następnego i całą resztę grupy.
Mały oddział przeciskał się przez ciżbę. Było to niezwykle trudne, ale trzymali się razem i wspólnie parli do przodu - w stronę loży oficerów. Tam protektorzy ostrzeliwali się i trzymali cywilów z daleka.
- Veetek, idziemy - reszta osłania nas i nie pozwala się zabić!
Nocturn i pułkownik ruszyli w kierunku loży. Pociski śmigały i pewnie by ich sięgnęły, gdyby nie włączone pola ochronne. Protektorzy za to nie mieli żadnej osłony, prócz pancerzy. Te jednak na tak krótkim dystansie były już dużo mniej skuteczne. Karabiny szturmowe dwóch valkiryjskich oficerów siały spustoszenie. Widząc to oficerowie konfederacji rzucili się do ucieczki. I umierali. Bo Xin i Randal wcale nie zrezygnowali z ostrzału loży. Wkrótce też
zrobiło się w niej... martwo. Nie przeżył nikt.
- Chłopaki, tutaj!
Nocturn zwołał resztę oddziału. Loża stanowiła świetny punkt, bo widać z niej było całą trybunę. Wystarczyło tylko znaleźć grupkę konfederatów i oddać kilka strzałów, resztą zajmowali się cywile.
-J, wysadzaj resztę budynków. Kolejne eksplozje rozlegały się w okolicach stadionu.
Kemer i Ibrachim bronili dostępu do loży. Jeszcze kilka grup konfederatów próbowało się tu przedrzeć, ale bezskutecznie. Ci dwaj wspomagani przez licznych cywili radzili sobie z atakującymi żołnierzami bez większych problemów.
I wtedy znów odezwał się ryk silników. I po raz kolejny na płytę zaczęły wjeżdżać czołgi. Bynajmniej nie po to, by defilować. Tłum ogarnęła panika.
- Panowie, umykamy stąd, bo zaraz zacznie się Armageddon! - krzyczał Kosa.
- Tam jest wejście do podziemi, może tamtędy - Kemer starał się przekrzyczeć tłum.
Ruszyli, kilka czołgów zaczęło podnosić długie lufy...
### Bulbulator ###
28 VI 2004 14:38 CET Harvezd
Korwetą przestało rzucać. Wyszła z pasa turbulencji i sunęła z zawrotną prędkością ku stolicy. Mężczyzna i kobieta w czerwonych szatach odpieli pasy po czym stanęli przy iluminatorach by obserwować toczacą się na dole walkę. Nikt nie miał głowy by zawracać sobie dupę statkiem, który pojawił się znikąd i równie szybko przeleciał znikając w oddali (cóż za piękna konstrukcja zdania :P ).
-Posadz nas na dachu Komitetu Redakcyjnego- krzyknęła kobieta do pilota.
Odpowiedział jej kobiecy głos:
-Tajest!
Po kilku minutach dolecieli do celu. W centrum artyleria nie spała jak na obrzeżach. Kilka salw uderzyło niebezpiecznie blisko, ale kapitan nie była wzieta z łapanki. Korweta zawisła nad budynkiem.
Mężczyzna otworzył śluzę. Owiało ich ciepłe powietrze niosące woń spalenizny.
-Powodzenia!- dobiegł ich okrzyk z mostka.
Wyskoczyli i zjechali po linach. Przykucnęli na dachu, czekając aż korweta odleci. Po chwili wyprostowali się:
-Lecę ją odnaleźć. Wyczuwam ją w okolicy.
-Tak, też ją słyszę. Jest też cos innego. Coś oślizgłego, a jednak znanego.
Mężczyzna zamknął na chwilę oczy lustrując okolicę:
-Są niedaleko!
-Leć! Nie masz chwili do stracenia. Ja zajmę się moim celem.
-Powodzenia.
-Na wzajem.
Postaci w czerwonych szatach rozmyły się, pokonując dachy kolejnych budynków, podążając każda w swoją stronę.
Szeregowiec J.
28 VI 2004 14:46 CET J
Wbiegli do tunelu. Prowadził Kemer, zaraz za nim Nocturn i Veetek. J i Kosa osłaniali tyły. Między nimi biegło kilku cywili. Niektórzy mieli nawet zdobyczną broń Konfederatów. Usłyszeli huk. To czołgi zaczęły strzelać do tłumu i loży, gdzie jeszcze kilka sekund temu byli. Tynk sypał się ze ścian. Cywile byli przerażeni. Biegli niemal na oślep. Przed nimi wyrósł nagle, jakby znikąd, oddział P-Konfu. Szli na odsiecz do loży. Nie dotarli. Kemer wpadł między nich, siejąc spustoszenie swoimi ostrzami. Komandor i pułkownik pomagali mu w tym sukcesywnie, strzelając krotkimi seriami. Wróg padał gęsto, a dzięki Kemerowi nie bardzo mieli jak strzelać z karabinów. Żaden z nich nie wpadł na pomysł by użyć broni bocznej. Widać było, że to oddział z rezerwy, ledwie po szkoleniu. Dużo entuzjazmu w postaci niemałej liczby dziur w suficie i kompletny brak umiejętności.
W tym czasie J założył jeden z ostatnich ładunków, jakie mu pozostały. Reszta poradziła sobie z wrogiem. Pobiegli dalej. Po kilkunastu metrach usłyszeli huk bliskiej eksplozji.
- Co to było? - zapytał Nocturn, odwracając się.
- Nasza osłona dla tyłów. Przynajmniej nie pobiegną za nami. - odpowiedział uśmiechnięty J.
***Pięść Alfa***
28 VI 2004 20:28 CET Bombardier
Za ile będziemy nad stadionem?- spytał się Bombardier
- Za jakieś 5 minut- odparł mu pilot
- Ok. Leć ja dorwę pokładowego CeKaeMa.
Co faktycznie zrobił. Jak sokół wyszukiwał swych ofiar? Jest pluton Pekonfu. Al-fayed pociągnął za spust, z obrotowego działka wyszło kilkaset gramów gorącego ołowiu. Nawet nie zdążyli się obejrzeć. Za kilkaset metrów pojawił się większy oddział około 3 plutony. Szli kolumną. Kilkaset naboi przecięło powietrze, tylko po to żeby zmasakrować konfederatów.
Na horyzoncie pojawił się stadion.
- Panowie przygotować się- rzekł porucznik.
Każdy chwycił swoją mała wyrzutnie rakiet przeciwpancernych.
- Na mój rozkaz- zbliżali się do stadionu- Trzy...- Są nad dachem- Dwa...- Coraz bliżej- Jeden...-Zbliżają się do środka- Ognia!- Jak jeden mąż rakiety powędrowały z świstem w czołgi. Wybuchu targnęły powietrzem. Kolejne rakiety pofrunęły z rakietnic, i kolejna grupa czołgów została unicestwiona. Strzały z karabinów piechoty zaczęły przecinać powietrze.
- Czas zmykać- rzekł do pilotów porucznik- tam na obrzeża stadionu, między te budynki. Tam powstrzymamy posiłki PeKonfu.
Nie minęło pół minuty a znajdowali się tam gdzie chcieli.
- Dobra jedziemy z tym koksem. Arabie bierzesz obrotnice pokładową, umieść ją za tymi gruzami-rozkazywał dowódca- reszta rozstawić się po obu stronach helikoptera, nie strzelać do cywili i gośćmi z wielkim V na plecach lub pancerzu, lub chuj wi gdzie. Daj mi Szkolną Kryjówkę. Szkolna Kryjówka tu Pięść Alfa, niespodoba wam się to żę robimy rozróbę na stadionie razem z partyzantami, ale takie jest nasze przeznaczenie i nic na to nie poradzę. Over i out. Nie dawaj mi ich chyba jeśli by chcieli dać nam posiłki.
Nie czekali długo na swoich ,,kolegów". Cała masa wszelakiego wojska pokazała się na ulicy. Czołgi, miotacze płomieni, piechota, P-azookameni. Przywitał ich grad ołowiu, rakiet, granatów. Ibrahimos raz po raz naciskał i puszczał spust. Nie chciał przegrzać swojego ,,maleństwa". Jakiś boot wybiegł na ulicę, nie pobiegł daleko. Seria z obrotnicy zmasakrowała go razem z pilotem. Nagle wszystko ucichło.
- Podawać starty- krzyczał porucznik.
- A nie liczyłem ilu zabiłem- krzyknął Mefistofeles!
- Nie ich nasze, głąbie
- Wszyscy cali i zdrowi.
Nagle świst i wybuch pocisku niedaleko od ich pozycji.
- INCOMING- krzyknął por.Liderbracher-Kryć się!
W kilka sekund nikogo nie było na tych samych pozycjach, wszyscy pokrycli się po kątach i uliczkach. Nawałnica trwała ładne parę minut. Po chwili wszystko ucichło. Na szczęści moździerzowcy PeKonfu nie są zbyt dobrzy w swoim fachu, i ostrzelali przedpole helikoptera.
- No jest się gdzie kryć się- uśmiechnął się bombardier.
- Na stanowiska, nadchodzą!- rozkazał dowódca.
Ciekawe jakie były ich miny, gdy na oddalaonych na 15 metrów od pozycji obronnej Pięści Alfa konfederatów. Spadła nawałnica ołowiu. Ciała zostały rozrywane przez nadchodzące pociski, leje nie dawały zbyt dobrego schronienia. Lecz nagle kilku żołnierzy Alfy padło na ziemię z przestrzelonymi czołami.
- SNAJPERZY- krzyknął porucznik- Wszyscy za helikopter, arabie osłaniaj nas strzelając po oknach.
Ibrahim popatrzył się na dowódcę, dotknął dłonią klatki piersiowej, ust i czoła, a następnie pomachał dowódcy, i zabrał się do roboty.
- Dobra Arabie, teraz twoja kolej my cię osłaniamy.
Gdy zaczęła się kanonada oddziału, Bombardier wstał i ile sił w nogach uciekał za helikopter. Strzały świstały mu koła ucha i padały koło jego nóg. Kiedy zabiegł na miejsce, klatka piersiowa chodziła mu jak miech.
- Poruczniku, Szkolna Kryjówka mówi, że klucz R-378 leci w naszą stronę, mówi też żeby podać im pozycję gdzie mają zrzucić bomby.
- Za ile będą?
- 5 minut
- Chłopaki to nasze 5 minut, do roboty i niech wasze karabiny Bóg Błogosławi.
- Lub Allah- wtrącił al.-fayed
- Lub Allah- powtórzył porucznik.
Ibrahim, ustawił swoją obrotnicę, wyciągnał sztandar 135 pułku strzelcóv, który nie zważając na grad kul i rakiet, lekko wiał na wietrze...
Szeregowy Xin
28 VI 2004 20:45 CET Xin1
wraz z Randalem siali spustoszenie wśród oddziałów wroga. Jakiś konfederata biegł w kierunku loży. Nie dobiegł jednak, pocisk wystrzelony przez Randala zabił go. Xin wziął na celownik innego żołnierza P-konfu i go zabił, strzelając w głowę. Loża była już pusta, nie licząc martwych oficerów konfederacji. Były pilot zauważył, że Nocturn, Kemer i kilku innych Valkiryjczyków biegnie do loży.
-Sierżancie! Dajemy im osłonę? - Spytał Xin Randala.
-Pewnie! - Wykrzyczał Randal.
Oboje strzelali do wszytkich konfederatów, którzy niefartownie znaleźli się w pobliżu grupy Nocturna.
Dzięki osłonie, wszystkim udało się dobiec do loży. Xin wziął na cel kolejnego z konfederatów, którego uśmiercił już po chwili.
Zostały mu tylko cztery magazynki, czyli jakieś 60 pocisków. Xin miał nadzieję, że to starczy.
Nagle na stadion wjechały czołgi P-konfu.
-O Kurwa! - Wykrzyczał Xin.
-A żebyś wiedział! - Odparł ironicznie Randal. - Patrz w niebo!
Xin szybko spojżał w niebo i zauważył kilka jednostek desantowych Valkirii. Jednak lądowały one poza stadionem.
-Czemu nie lądują tutaj?! Na stadionie! - Wykrzyczał Xin.
Postanowił jednak wrócić do zabijania konfederatów. Zauważył jakiegoś oficera wroga, który usilnie starał się wykrzykiwać polecenia swoim podwładnym. Xin zakończył szybko jego żywot strzałem w głowę. Ciało oficera osunęło się na ziemię, bez głowy.
-Wow! - pomyślał Xin.
Wyjął jeden nabój z magazynku. To nie był nabój, to był pocisk! Bez łuski pocisk miał jakieś 10 centymetrów długości. Z łuską około 20.
-Ciekawe czy przebije szybę opancerzoną? - Pomyślał Xin.
Szybko wsadził pocisk z powrotem na jego miejsce. Wziął na cel jeden z lżej opancerzonych wozów, który właśnie wjeżdżał na stadion. Xin mierzył przez chwilę, w kierowcę, którego było widać przez pancerną szybę wozu. Szeregowy oddał strzał. Pocisk przebił szybę i uśmiercił kierowcę, który osuwając się, skręcił kierownicą tak mocno, że pojazd przewrócił się na prawy bok.
-O kurwa! - Pomyślał Xin patrząc na swoją broń.
Zauważył jak Nocturn z resztą uciekają z loży, ponieważ nie mieli szans z czołgami wroga w tej chwili.
-Ci na górze mogliby przysłać tu V-hf 52! - Powiedział Xin bardziej do siebie niż do Randala.
-V-hf 52? Co to jest? - Spytał sierżant
-V-Heavy fighters sir. Specjalnie przystosowane do niszczenia opancerzonych wozów i statków. Weszły do użytku dopiero niedawno, ale już kilka widziałem. - Odpowiedział Xin zdejmując w tym samym czasie kolejnego konfederatę.
-No to Xin módl się o te V-Hf-y.
Nagle nad Xinem przeleciał jakiś helikopter, który poleciał w kierunku stadionu. Zaraz potem kilka rakiet ze śmigłowca pomknęło w kierunku czołgów P-konfu, które natychmiast zamieniły się kupę złomu. Wybuchy zatrzęsły stadionem.
Helikopter poleciał dalej i wylądował w okolicał stadionu, Xin słyszał tylko strzały z działka pokładowego. Poznawał ten dźwięk, to była obrotówa pokładowa, która potrafiła zniszczyć prawie wszystko.
-No Xin, chyba ktoś tam na górze cie posłuchał. - Usłyszał głos Randala, który sam chyba nie mógł uwierzyć w to co zobaczył.
-Tto nie ja sir! Naprawdę! - Odpowiedział Xin.
Kapitan Kemer i Ekipa ze Zjaranego Dzipa (czytaj kompania Nocturna)
28 VI 2004 23:17 CET Kemer
-Będzie dobrze. Dobrze, dobrze, dobrze, dobrze, dobrze...
-Zamknij ryj Ibra, rozpraszasz mnie! - wrzasnął Kemer
Od ostatniego spotkania, w którym mało, co nie stracił głowy o jakiejś niefortunnej kuli Prekruta był ostrożniejszy.
-Skręcamy tutaj i powinniśmy wyjść z pod tego zasranego stadionu. - zakomunikował kapitan i poprowadził kompanie ku wyjściu, które miał nadzieje znaleźć.
Pokluczyli jeszcze przez moment i znaleźli właz. Był lekko uchylony a Kemer nie miał ochoty po raz drugi w ciągu dziesięciu minut ryzykować własnego łba.
-Dobra ekipa stajemy tutaj i opracowywujemy plan działania. Cywile możecie iść.
Nocturn trochę się zdziwił nagłym przejęciem pałeczki przez kapitana i gdy chciał zacząć protestować, Kemer pokazał mu krótkim znakiem, żeby dał sobie spokój.
Pierwszy z cywili wychylił głowę z ponad włazu i od razu ją stracił. Krótki strzał i ciało jakiegoś mężczyzny spadło.
-Granaty - zakomunikował Nocturn
J, Kosa i Ibrachim automatycznie wyrzucili po granacie przez lukę, jaka zrobił zmarły cywili.
-Odsuńcie ten właz to wam coś pokaże - z niebywałą rozkoszą powiedział Kemer
J wziął swój karabin i odsunął całkowicie właz.
-Veetek to specjalnie dla Ciebie. Efekciarstwo RoX!
Poczym wziął krótki rozbieg i rozpędził się z gracją godną Trinity z planety Ziemia, poruszając rękoma w dół i w gore tak by jego ostrza wymijały się w okolicy brzucha zachowując przy tym kąt 90 stopni w łokciu. Wpadł rozpędzony na drabinkę i jednym skokiem wybił się na powierzchnie. Lądując dopiero po zrobieniu salta, tuż za jednym z pochodzących do wyjścia żołnierzy. Lewe ostrze wbiło się plecy pierwszego Pkonfederata. Obrót z wyciągniętymi szeroko rękoma w kierunku następnego, jego zdezorientowana twarz, przez którą przechodzi grymas bólu, który dopiero poczuje, kolejne pchnięcie i kolejny przeciwnik leży w kałuży własnej krwi.
-Więcej - przez głowę Kemera przechodzi ta odstręczająca myśl.
-Znowu robiłem to z przyjemnością. Jestem maszyną do zabijania. Zwyczajnym śmieciem. - jego myśli zaczynały go ranić gorzej niż jakikolwiek inny przeciwnik.
-Kemer, już? Ty marna imitacja Neo! - wrzasnął Veetek
-Tak już. - odpowiedział kapitan, morderca.
Całą ekipa powoli wychodziła a on stał, wyprostowany ze spuszczoną głową, z ostrzy kapała krew, a on stał.
-Wszystko w pożądku? - zapytał Nocturn
-Tajest komandorze.
Znajdowali się jakieś 100 metrów od stadionu Vlecia. Na niebie pojawiły się duże helikoptery z czerwonym Vlogo i już rozkręcały swoje działka, wystrzelały pierwsze rakiety.
-Jak wyzwolimy Valkirie Prim to udam się na urlop dobrze? A zapłaci za niego Imperium dobrze?
-Dobrze Kemerku - odpowiedział Nocturn - ale teraz jeszcze cię potrzebujemy, dobrze?
-Dobrze komandorze
Przed nimi stał prawie nie naruszony budynek. To dziwne w tej okolicy.
-Wchodzimy rozkazał Nocturn.
Wyszłam z łazienki.
29 VI 2004 1:49 CET Bow
Słyszałam jakieś głosy z zewnątrz ale wiedziałam, że to "swoi". Jednak to, co ujrzałam, przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Na podłodze lezał ranny kontradmirał Aethan. Co ci dranie mu zrobili? Świnie jedne, żeby ich parchy pokryły, hemoroidów dostali, wrzodów na żoładku, dwunastnicy i śledzionie, konfederackie wieprze niemyte, gumy do żucia, smieci a nie zołnierze. Żeby tak go urządzić... Po chwili opanowałam się i uklękłam przy rannym. Nasi towarzysze zostawili go ze mną i poszli na paradę. Dotknęłam jego twarzy. Była cała poobijana, opuchnięta. Biedny. Zabrałabym mu ten ból, gdybym mogła. Ale nie da się. Niestety...
Gdy tak go głaskałam, obudził sie i spojrzał mi głęboko w oczy.
-Kontradmirale, żyje pan?-nic głupszego, ale i bardziej zwyczajnego nie byłam w stanie wymyslić.
-Tak... chyba jeszcze tak...-wciąż nie zmieniał spojrzenia.- Dobrze, że pani się nic nie stało-powiedział słabo. Rany, jaki on cudowny...
-Ze mną w porzadku, tylko lekkie skrecenie kostki-starałam się nie okazać targających mną uczuć. Tak zakochać się w kontradmirale...-Drobny upadek z okna, nic wielkiego. -uśmiechnęłam się.
-Ja też sobie trochę dzisiaj polatałem...-uśmiech, po chwili zakrzywiony przez grymas bólu.
-Dobrze, prosze nic nie mowic, najlepiej zasnac-lekko glaszczac po czole zamykam mu oczy. Robię to delikatnie,
czuje się senny, bol jakby powoli znika. Tylko tak moge mu pomóc. Powoli staram się zbadać co mu jest. W pewnym momencie Aethan wziął mnie za rękę. Chyba już spał. Jak inaczej mogę sobie tlumaczyć coś podobnego? Na pewno ma dziewczynę, jakiegos wysokiego oficera, jest z nią szczęśliwy. Gdzie mi, szarej myszce do kontradmirała? Mogę najwyżej "służyć pod sierżantem".On jest taki cudowny. Te oczy, te cudowne oczy... Dziewczyna, którą pokochają te oczy będzie najszczęśliwsza w świecie... W końcu jakoś się opanowałam. Nie przestając go głaskać, dokładnie sprawdziłam obrażenia. To paskudztwo na prawym boku na szczęście okazało się zaledwie draśnięciem. Nie było kuli, tylko ropa z niemytej rany. Kiedy skończyłam, spróbowałam wstać, by pójśc po jakieś opatrunki, ale oficer nie chciał mnie puścic. Kiedy delikatgnie starałam się uwolnić dłoń, w pewnym momencie otworzył oczy, spojrzał na mnie i wykrzywił się z bólu. Tym razem chyba czaszka dała mu się we znaki, w końcu mial wstrząs mózgu. Dranie! Już ja im pokażę.
-Spokojnie, idę po koc i lekarstwa, zaraz się panem zajmę-puścił rękę, ale nie spuszczał ze mnie wzroku.
-Yahooz...-wyszeptał ledwie dosłyszalnie.
-Tak?
Przez chwilę mówiła coś niewyraźnie. W końcu jednak udało mu się.
-Yaahooz musiał nas opuścić, nie wiem gdzie jest...Nie wiem czy żyje...
-Nie szkodzi, znajdziemy go. Ale za chwilkę.-chłodna kompetencja była jedyną rzeczą zdolną utrzymac moją psychikę w jako takim porządku.
-Ty jesteś moją jedyną nadzieją...
Policzki płonęły. Chyba to zauważył, bo nie puszczał ręki, tylko starał się odwrócic na bok, w moją stronę. Jednak jego zrowie bylo najważniejsze. Stanowczo wyjełam dłoń z jego uścisku i poszłam po coś, co z dużym trudem można było uznać za opatrunki i koc.
Najdelikatniej jak umiałam ściągnęłam z niego koszulę, potem przemyłam ranę najpierw wodą, pozniej jakims alkoholem. Zapiekło go solidnie, oprzytomniał nieco, ale nie przeszkadzał.
-Źle to wygląda?-zapytał.
-ćśśśśśśś.... niech pan nic nie mowi. Bedzie dobrze.-Głaskałam go po twarzy i w okolicach rany. Nie mogło to całkowicie znieczulić, ale uspokoiło na tyle, że zasnął.
Wreszcie skończyłam opatrywać bok Aethana. Spojrałam na śpiącego v-oficera. Był taki bezbronny... Pobita twarz była sinofioletowa. Przyniosłam chłodną wodę, zamoczyłam jakieś szmaty i zrobiłam z nich okłady. Miałam nadzieję, ze to mu ulży. Miałam wielką ochotę pocałowac go w te biedne, czarne usta. Lekko rozchylone we śnie, zapraszały moje wargi do połaczenia. Nie, nie mogę tego zrobić. Nie wolno mi. Niezależnie od tego, jak bardzo tego pragnę...
Nagle jakby się ocknęłam. Do mojej świadomości dotarły "odgłosy" otoczenia. Niedaleko dejwut i ksch. I psionik z oddziałem konfederatów. Był, wystraszył się czegoś i poszedł sobie. Uff...
Nie wytrzymałam. Jego usta miały taki cudowny smak... Całowałam je najdelikatniej jak umiałam... Usiadłam pod ścianą, a łzy leciały mi po twarzy...
st.szeregowy Ibrachim i wesoła kompania :)
29 VI 2004 10:55 CET Ibrachim
Budynek, do którego weszli był ciemny i ponury. Z okien pozbawionych szyb wślizgiwały się pnącza i inne rośliny okalając powoli całe pomieszczenie. Kemer szedł pierwszy z ostrzami w dłoniach. Wszyscy szli powoli i skupieni. Młody Jusl włączył latarkę a razem z nim zrobiła to reszta. Oświetlajac pomieszczenie Ibrachim natrafił na włącznik światła. St. szeregowy podszedł i włączył światło. W jednej chwili ponure pomieszczenie rozświetliło się i można było zobaczyć wszystkie jak dotąd tajemnicze rzeczy. Noctrun zobaczył sofę i nie rozmyślając za bardzo zajął miejsce na miękkiej kanapie. Veetek i J poszli sprawdzić resztę pomieszczeń. Kosa i Ibrachim czyścili broń i zmieniali magazynki. Kemer rozsiadł się obok Noctruna i wymienili się słowami. Nagle z drugiego pokoju wyskoczył J z przerażeniem na twarzy.
- Komandorze ! - wykrzyknął J
- Coś złapało Veetka i wciągnęło - krzyczał przerażony J.
- Szybko za mną - zawołał Noctrun. Reszta kompani pobiegła za nim.
Sierżant Randal.
29 VI 2004 14:28 CET Doc Randal
Operacja wielkie sprzątanie była praktycznie zakończona. Cały Sztab został wybity, przynajmniej z tego co widzieli, zresztą zapanował już taki chaos, że nie sposób odróżnić dowódcę od zwykłego piechura. Odsiecz w postaci helikoptera szturmowego bardzo się przydała tym na dole. Posiłki w postaci innych jednostek były już w drodze. Randal namierzył kolejnego Konfederatę i odstrzelił mu łeb. W pewnej chwili usłyszał coś z dołu, po czym wybuch. "Cholera!" pomyślał "Namierzyli mnie!" To z pewnością jedna z jego pułapek przy drzwiach eksplodowała. Prędko połączył się z Xinem:
- Namierzyli mnie! Muszę się wycofywać, tobie radzę to samo, spotkamy się na dole!
- Tak jest! - rzekł Xin.
Prędko się poderwał z ziemi i ruszył ku szybowi, założył snajperkę na plecy, a zdjął swój karabin szturmowy. Słyszał już bieg na korytarzu, po schodach, zbliżali się. Nie było czasu, stanął prędko obok drzwi, z bronią gotową do strzału. Po chwili ktoś nacisnął klamkę, i jak tylko to zrobił, odezwał się kolejny wybuch, który wystrzelił drzwi do przodu. Sierżnat natychmiast zrobił krok okrężny w bok i stanął w rozwalonych drzwiach i oddał serię w gęsty dym do pozostałych przy życiu żołnierzach. Usłyszał szczek o metal, krzyki i jęki, które jednak zaraz ucichły. W oddali zbliżały się kolejne kroki. Musiał się śpieszyć. Prędko zbliżył się do szybu, gdy tu nagle wyskoczył z niego jakiś Konfederata i kopniakiem wytrącił karabin Randalowi. Ten jednak zaraz odkoziołkował w bok, unikając wystrzelonej po chwili serii. Po drodze złapał w dłoń jakiś kawałek gruzu i zaraz nim po zatrzymaniu się w przyklęku rzucił ku żołnierzowi, trafiając w głowę. Ten na chwilkę się zatoczył, poczuł wyraźnie to uderzenie, mimo hełmu. Randal błyskawicznie doskoczył ku niemu i wytrącił mu broń. Żołnierz jednak zaraz oprzytomniał, odskoczył do tyłu, zaś w dłoni zalśnił u niego tytanowy bagnet. Zrzucił z głowy hełm, i twarzy Randala ukazała się poorana ranami twarz faceta około czterdziestki. Sierżant zaraz rozpoznał w nim pułkownika Nestorna, swego dawnego przełożonego i instruktora.
- Nic się nie zmieniłeś Randal - powiedział uśmiechając się Nestorn.
- Wzajemnie, pułkowniku. - odrzekł sierżant - To teraz służysz Konfederatom?
- Jak wiesz, człowiek musi zarabiać na życie, a oni dali mi bardzo przyzwoitą ofertę. Wyszło na to, iż długo nie posiedziałem na przedwczesnej emeryturze po opuszczeniu szeregów Valkirii.
- Nigdy bym pana nie posądził o to, pułkowniku. Zawsze mi mówiłeś o lojalności i oddaniu sprawie.
- To były czasy, gdy wspólnie zabijaliśmy mutanty i partyzantów na różnych zadupiach Wszechświata. Teraz to co innego, są znacznie większe perspektywy. Lojalnym się jest, póki się gdzieś służy, a jako, iż nigdzie już nie służyłem, skorzystałem z nowej oferty. - odrzekł pułkownik z uśmiechem - Ty też możesz mieć w tym udział. Przymknę oko, że to ty strzelałeś i będziemy wspólnie walczyć, jak kiedyś.
- Byłoby miło - odrzekł sierżant - ale ja mam już swoje barwy, sam mi mówiłeś, iż jak już gdzieś się zadomowisz, to już tego nie zmieniaj.
- Szkoda, zawsze miałem cię za kogoś specjalnego, byłeś dla mnie jak syn...jaka szkoda, że dziś będę musiał to zakończyć.
- Ty, albo ja, pułkowniku - Randal zaraz dobył z metalicznym szczękiem "Skalpela" z pochwy na udzie.
- Widzę, że nadal gustujesz w dużych nożach... - rzucił Nestorn, po czym błyskawicznie zrobił wypad do przodu, zadając cięcie pionowo od dołu. Randal zrobił krok w bok, unikając cięcia, po czym sam zadał prędko cios poziomo, na wysokości szyi. Pułkownik zaraz ustawił swój bagnet do bloku i dwa ostrza skrzyżowały się z metalicznym szczękiem. Obaj natychmiasto odskoczyli i poczęli krążyć, patrząc sobie w oczy, wywijając nożem, niczym lustrzane odbicie. Nagle Randal ruszył do przodu zadając pchnięcie w żebra, jednak "Skalpel" raz jeszcze spotkał się z bagnetem Nestorga. Randal natychmiast wykonawszy piruet w lewo, próbował zadać mu cięcie w szyję podczas piruetu. Jednak natychmiast Konfederat Odchylił się daleko do tyłu, i nóż przeciął powietrze mu tóż przed twarzą, i następnie prędko zamachnął nogą, podcinając sierżanta, iż ten na chwilę stracił równowagę. Zaraz po chwili zaliczył jeszcze uderzenie pięścią w twarz i wylądował na ziemi. Nestorg zaraz zadał pchnięcie, celem dobicia, lecz Randal złapał go wolną dłonią za rękę z nożem tóż przed twarzą i planował zadać pchnięcie sa, lecz i jego nóż został zatrzymany przez wolną dłoń pułkownika. Siłowali się tak przez dobrą chwilę nim wreszcie sierżant odepchnął Nestorga nogą do tyłu i odbijąc się rękoma od ziemi stanął prędko na równe nogi. Dwaj żołnierze ponownie ruszyli ku sobie, w ruch poszły cięcia, pchnięcia, ciosy pięścią, nogami, szczek ostrzy...niegdyś przyjaciele i towarzysze broni, dziś wrogowie. W pewnej chwili Randal złapał za ręcę pułkownika i lądując na plecach pociągnął go za sobą i następnie z kopem przerzucił go do tyłu, ku barierce dachu. Nestorg w ostatniej chwili złapał jednak dłonią barierkę, unikajac upadku. Stękając spojrzał w górę. Dostrzegł górującego nad nim za barierką Randala. Ten wyciągnął ku niemu rękę, by mu pomóc.
- Złap mnie za dłoń, pułkowniku! - krzyknął. Ten jednak uśmiechnął się życzliwie i powiedział:
- Dzisiaj uczeń przerósł mistrza, mogę wreszcie spać spokojnie... - po chwili puścił barierkę i runął w dół ku ulicy. Sierżant nie mógł na to patrzeć, odwrócił wzrok, nie wiedząc czy spadł, czy nie. Zaraz oprzytomniał jednak słysząc kroki na klatce. Konfederacji byli tóż, tóż. Prędko podniósł swój karabin szturmowy i odczepił linkę od szybu i prędko podszedł do jednej ze ścian budynku, widocznej pod nim, za barierką...dostrzegł na dole masz poziomy, na którym łopotała porozrywana, valkiryjska flaga. Nie miał czasu na myślenie, złapał żyłke obydwurącz, obwiązał parę razy, wszystko po uprzednim sprawdzeniu rekawic, czy przetrzymają. Nagle żołnierze wbiegli na dach, dostrzegli go, Randal natychmiast skoczył, czując za plecami gorąco lecących naboi.
- Geronimoooooo!!! - po chwili spadania zaczepił żyłką o maszt, który o mało co nie pękł, był w połowie drogi na dół. Prędko się rozhuśtał i wpadł przez wybite okno do środka. Po otarciu potu z czoła i zwinięciu linki prędko zmykał schodami w dół, słysząc co jakiś czas kroki za sobą, zaś tych co byli przed nim kosił z karabinu szturmowego. W końcu będąc na jednym z niższych pięter wyjrzał przez okno, blisko, tylko kilka pięter, a niżej na tych piętrach Konfederaci. Tóż na pierwszym piętrze wisiał inny maszt przed wejściem, ale już z flagą Konfederatów. Nie czekając ponownie skoczył słysząc zaplecami krzyki. Natychmiast złapał dłońmi maszt, lecz ten już nie wytrzymał tylko póścił, jednak Randal wyasekurował sobie bezpieczne lądowanie.
- Cholera, wiedziałem że morale P-deków są łamliwe, ale żeby maszty? Niech ich czarna dziura pochłonie...
Prędko zerwał się do biegu, umykając w gęstym tłumie i wskoczył zaraz przez jakeiś na wpół rozbite onko do jakiegoś budynku w pobliżu stadionu. Dostrzegł zaraz przed sobą Nocturnai jego ludzi, celujących w niego.
- Wiecie, patrzę, że wszystkie szyby wybite, poza tą, wiec pomyślałem... - miał to być żart, ale jakoś nie chciało im się śmiać.
- Randal, co z Xinem? - zapytał Nocturn.
- Powinien zaraz być. Aha, mam dla was niespodziankę... - powiedział, po czym zdjął swoje radio z głowy - Radzę wam to samo...
Wszyscy usłuchali.
Po chwili zmienił częstotliwosć na jakąś bardzo wysoką, że by czaszkę rozsadziło i po paru sekundach słychać było szereg wybuchów gdzieś w jednym z pobliskich budynków. Wszyscy wyjżeli przez okno. Jakiś wysoki budynek począł się walić w stronę stadionu i jej ulic. Po z potęznym hukiem zasypał olbrzymią chmarę Konfederatów pod stadionem, ich wsparcie, oraz część stadionu.
- Wszystkiego najlepszego... - rzucił jeszcze.
Szeregowiec J.
29 VI 2004 15:42 CET J
Sprawdzał pomieszczenia budynku z Veetekiem. Pułkownik szedł pierwszy. J o krok za nim i o pół w lewo. Weszli do nieprawdopodobnie gęsto zarośniętego pomieszczenia. Było cicho i spokojnie. Zlustrowali teren. Nic się nie pruszało.
Nagle jedna z olbrzymich roślin, szybko niczym błyskawica, otworzyła coś, co możnaby nazwać paszczą i rzuciło się na Veeteka. Ten nie miał najmniejszych szans na unik. Został w całości połknięty przez mięsożerną roślinę. J nie został tam długo. Na oślep pobiegł korytarzem. Wpadł do pomieszczenia, gdzie pozostali sprawdzali broń. Coś krzyknął, nie pamiętał co. Wszyscy wybiegli we wskazanym kierunku. Został sam. Po chwili rozległy się strzały. Złapał kilka głębszych oddechów, uspokoił się nieco. Ogień z broni ucichł. Wracali. Veetek był przytomny, nie było też widać poważniejszych ran. Szedł o własnych siłach, ale ciężko oddychał. W jego oczach widać było, że o mało nie dostał zawału.
- Sukinsyn - odezwał się Nocturn - zdążył uruchomić pole siłowe.
- Cholera. Pierwszy raz widziałem coś takiego i nie chcę więcej. - odpowiedział J.
- Spokojnie. To normalne w porze deszczowej. Swoją drogą nie zazdroszczę Konfederatom, którzy tego w ogóle nie znają.
- Popieprzona planeta. Jak tylko się to skończy, lecę na Tatooine. Tam przynajmniej wiem co mnie czeka.
Usłyszeli strzały z zewnątrz. Bliskie strzały. Dopadli do okien. Obok sąsiedniego wieżowca, który nie wiadomo jakim cudem stał, kręciło się sporo Konfederatów. Odgłosy walki dochodziły z wewnątrz. Nagle zobaczyli jak ktoś wyskakuje z balkonu, zaczepia się i wpada przez okno. Zaraz potem wyskakuje z okna kilka pięter niżej.
- Pieprzony akrobata - skomentował Kemer - biegnie do nas.
- To Randal. Nie strzelać. - rozkazał komandor.
Doc zauważył ich, zawachał się, po sekundzie rozpoznał ich i wbiegł do pomieszczenia. Przypadł do Nocturna. Rozmawiali przez chwilkę, potem zdjęli radia. Wszyscy poszli w ich ślady. Głośny pisk, po sekundzie huk eksplozji i walącego się budynku. "Nieźle, ale mogło być lepiej." - ocenił J okiem fachowca.
- Uwaga! - krzyknął Kosa - Atakują nas!
Podnieśli broń i wymierzyli. Kilkunastu P-żołnierzy wbiegało im w zasięg, goniąc Xina. Ten zobaczył przed sobą lufy i zanurkował w bok.
- Ognia!! Celować wysoko!! - rozkazał Nocturn. Niepotrzebnie. Zaprawieni w boju Valkiryjczycy wiedzieli co robić. Długie serie karabinowe przecięły powietrze. Przebiły pancerze, wbiły się w ciała. Otwarty teren nie sprzyjał atakującym. Pociski kosiły ich niczym łany zboża. Tylko jednemu udało się ujść z życiem.
Xin podniósł się i pobiegł w ich stronę. po chwili był już między nimi.
- Dzięki chłopaki.
- Sir, co robimy? Siedzimy tu, czy próbujemy połączyć się z innymi? - zapytał J.
Szeregowy Xin
29 VI 2004 21:13 CET Xin1
Ściągnął kolejnego z konfederatów. W tym bałaganie nie wiedział już czy strzela do zwykłysz żołnierzy czy może do oficerów. Ważne było to, że jeszcze żyje i Valkiria ma szanse wygrać tą bitwę.
Nagle usłyszał głos Randala:
- Namierzyli mnie! Muszę się wycofywać, tobie radzę to samo, spotkamy się na dole!
-Tak jest! - rzekł Xin.
Namierzył szybko jeszcze jednego konfederatę i odstrzelił mu głowę. W tej samej chwili ktoś zaczął się dobijać do drzwi wejściowych. Były pilot szybko zarzucił sobie snajperkę na plecy, wyciągnął boltera z pochwy i odbezpieczył go.
Dwóch konfederatów, wyważając drzwi, wbiegło na dach. Nie czekając ani chwili, Xin posłał każdemu po kuli w klatę, które zmasakrowały po chwili ciała wroga. Na dach wpadło jeszcze czterech z P-konfu i zaczęło strzelać w kierunku Xina. Szeregowy szybko odskoczył na bok oddając jeszcze jeden strzał trafiając jednego z konfederatów w brzuch.
-Zostało jeszcze trzech. - Pomyślał Xin
Leżąc za jakimiś gruzami, zastanawiał się jak tu szybko umknąć. Kilka kul świsnęło mu nad głowną. Wychylił się i strzelił w kolejnego konfederatę trafiając go w głowę. Wróg jednak nie próżnował i kilka kul prawie trafiło Xina w ramię. Szeregowy chwycił za granat dotykowy, który miał w kieszeni swojego munduru. Wyciągnął zawleczkę i rzucił granat w kierunku konfederatów. Wybuch wyrzucił żołnierzy P-konfu poza obręb budynku.
Xin nie zastanawiając się nawet podbiegł szybko do drabinki, którą wszedł wcześniej na dach i zaczął schodzić po niej tak szybko, jak to było tylko możliwe. Ostatnie pięć metrów zsunął się po drabinie i szybko pobiegł w kierunku "punktu zbiórki", gdzie już miał czekać na niego Randal i inni.
Biegł ile sił w nogach, a zaraz za nim kilku konfederatów, którzy co chwila rzucali przekleństwami. Snajperka ciążyła trochę Xinowi, ale kule, które co chwila przelatywały nad głową Xina mobilizowały go do najszybszego sprintu, na jaki było go stać. Kolejne kule przecieły powietrze, jedna trafiła Xina w ramię, ale to było tylko nieszkodliwe zadrapanie. Następne kule wbiły się w grunt, tuż przy nogach pilota.
-Kurwa! Ile jeszcze! - Wykrzykując te słowa Xin zauważył budynek, a w nim Nocturna i resztę.
Zauważając lufy wymierzone w jego stronę, Xin rzucił się na prawo, a kule przeszyły powietrze w miejscu, gdzie jeszcze ułamek sekundy temu był Xin i trafiły w konfederatów, masakrując ich ciała.
Szeregowy szybko wstał i podbiegł do swoich wybawców.
-Dzięki chłopaki. - Powiedział do nich cały zdyszany.
Pochylając się i biorąc kilka głębokich oddechów, Xin usłyszał J:
-Sir, co robimy? Siedzimy tu, czy próbujemy połączyć się z innymi?
Ranny
30 VI 2004 11:01 CET Aethan
oficer leżał w półśnie, zmaltretowany przez konfederatów. Pulsujący ból doskwierał każdej części ciała, nawet implantom. Leżał dłuższą chwilę, oswajając się z ranami, jakie odniósł podczas brawurowej ucieczki. "Foxlady... żołnierze..." pomyślał, ale nawet ta czynność zachwiała jego równowagę czuciową.
Znów minęła chwila, czuł, jakby ból ustępował, oswajał się z nosicielem... Poczuł ciepłą dłoń na swojej twarzy, otworzył oczy i zobaczył istotę materialną, ale lśniącą niczym anioła. Oswajając się ze światłem Aethan wreszcie rozpoznał Bow. Spojrzał w jej przepastne oczy.
- Kontradmirale, żyje pan?
-Tak... chyba jeszcze tak... - wciąż nie zmieniał spojrzenia - Dobrze, że pani się nic nie stało - powiedział słabnącym głosem.
- Ze mną w porzadku, tylko lekkie skręcenie kostki. Drobny upadek z okna, nic wielkiego. - uśmiechnęła się.
- Ja też sobie trochę dzisiaj polatałem... - tym razem to on odwzajemnił uśmiech, po chwili zakrzywiony przez grymas bólu.
- Dobrze, proszę nic nie mówić, najlepiej zasnąć - nie przestawała delektować jego twarzy swoją delikatną dłonią, działającą dla niego niczym balsam... Aethan zasnął... przypomniał mu się dom rodzinny, ten dom, który miał jeszcze kilka lat temu, zanim nie został zbombardowany przez Jeecharha´ad, terrorystów separatystów z jednej z planet...
Spał, Anna leżala koło niego. Pieściła jego twarz swoimi najdelikatniejszymi w świecie palcami. Było ciemno, ale znał jej ciało doskonale, nie minęło wiele czasu od kolejnego zbliżenia. Już miesiąc starali się o dziecko. Aethan wziął dziewczynę za rękę, widząc, że jest już senna... Obudził się, ranek zalał całą sypialnię promieniami słońca, do których Aethan nie mógł przywyknąć, zamknął oczy... Ręka, którą trzymał wydostała się z jego uścisku. Spojrzał na nią w blasku słońca, jej rudawe, jasne, długie włosy opadały bezwładnie na pościel... I wtedy poczuł ból. Znów otworzył oczy, przewinęła mu się cała historia oblężenia, walki, poddanie miasta, ucieczka... Kamil...
- Yahooz... -wyszeptał ledwie słyszalnie.
- Tak?
Przez chwilę mówił coś niewyraźnie. W końcu jednak Bow zdołała go zrozumieć.
- Yaahooz musiał nas opuścić, nie wiem gdzie jest...Nie wiem czy żyje...
- Nie szkodzi, znajdziemy go. Ale za chwilkę.
Znów przez chwilę jego pamięć przekazywała do świadomości obrazy z przeszłości... Dalekiej przeszłości, kiedy to młody kapitan wyruszył na wyprawę do najdalszego zakątka świata w poszukiwaniu jakiegoś starego artefaktu... Przypomniał sobie słowa Yaahooza "Musi być ktoś, kto może uruchomić tę maszynę, świat byłby zupełnie inny"... Anna... to ona miała być tym kimś... ale niechcący pokochała ambitnego oficera, który naraził ją na zamach bombowy...
Wbiegł do domu, a właściwie do ruin jego przystani. Zaczął krzyczeć i szukać Ani. Oficer śledczy złapał go za rękę. "Nie żyje... i jej dziecko też... przykro mi". "Przykro mi" - wtedy pomyślał, że nic nie będzie go wstanie bardziej rozwścieczyć niż służbowe "Przykro mi". Przez dwa kolejne tygodnie błąkał się po mieście, dżungli, pustyni... nie mógł znaleźć miejsca. Wtem to wszystko odpłynęło... Wspomnienia o niej zostały zablokowane, tylko żal po stracie największego psionika, jakiego widział, który był jednym z niewielu, którzy mogli doprowadzić Valkirię do wykorzystania technologii Eldarów.
-Ty jesteś moją jedyną nadzieją...
Przebudził się, gdy zdejmowała z niego koszulę a potem jak ból przeszył jego bok. Jej policzki płonęły, delikatne ręce starały się opatrzeć rany. Czuł niepokój i, niespodziewanie, przedziwną rozkosz, jaka płynie z uczuciowości psioników. Popatrzył na nią. Malutka, śliczna Bow.
- Źle to wygląda? - zapytał.
- ćśśśśśśś.... niech pan nic nie mowi. Bedzie dobrze - głaskała go po twarzy i w okolicach rany. Nie mogło to całkowicie znieczulić, ale uspokoiło na tyle, że po dłuższej chwili zasnął.
Nie śniła mu się przeszłość. Raczej wszechogarniająca go pustka. I ciemność. Wtem zobaczył światło, które stawało się coraz jaśniejsze... i jaśniejsze... Wydawać by się mogło, że to anioł zszedł z nieba, żeby zaprowadzić jego skołataną duszę przed oblicze Pana... I poczuł smak dojrzałej wiśni, słodycz, ciepło i roskosz...
Nawet nie zauważyłam, że zrobiło się już całkiem ciemno.
30 VI 2004 19:04 CET Bow
Cały czas siedziałam pod ścianą, a łzy ciekły mi po twarzy
nieprzerwanym strumieniem. Starałam się zachowywać jak najciszej, ale i tak w pewnym momencie kontradmirał się
obudził. Nie byłam w stanie nawet odwrócić twarzy. Po chwili wstał z widocznym trudem.
-Kontradmirale, co pan robi? Przeciez pan powinien lezec-powiedziałam z troską.
-Bow... mogę do pani mówić po imieniu?
-Tak, oczywiście
-Z wzajemnością - odparł kontradmirał, podchodząc powoli i ostrzożnie siadając obok mnie.-Żołnierzom nie wolno
płakać, przynajmniej na wojnie...
-Widodcznie nie nadaję się na zołnierza. Przeciez nawet nie wygladam jak wojskowy...-rozpłakałam się jeszcze
bardziej.
Aethan wyciągnął rękę... zawahał się... wreszcie jego dłoń dotarła do mojej głowy. Po prostu mnie głaskał. To było
tak przyjemne, że przez moment się zapomniałam i po prostu przytuliłam mocno do jego piersi.
Kontradmirał syknął nieco z bólu, ale odwzajemnił uścisk. Oprzytomniałam
-Przepraszam-natychmiast nieco sie odsunęłam.
Nic nie powiedziłą, uśmiechnął się tylko. Odwzajemniłam usmiech przez ciągle płynące łzy.
-Nie możesz płakać-powiedziął lagodnie - Jesteś jedna na miliardy... nie możesz płakać
Aethan starał się mnie uspokoić, nie przestawał głaskać. To było takie przyjemne. W końcu połozyłam mu głowę na
kolanach, on zaczął bawić sie moimi włosami. Łzy powoli przestawały płynąć.
-śniła mi się przeszłość...-zaczął cicho- a później myślałem, że już po mnie, że odchodzę z tego świata...ale
jestem...i nie płaczę...wiem, co mam robić...-urywanymi zdaniami próbował podnieść mnie na duchu.
-Ale pan jest prawdziwym zolnierzem. Nie jakims gryzipiorkiem-znowu zaczęłam płakać.
-Aethan, Michał... nie mów do mnie per pan...-poprosił łagodnie.
-Przepraszam, kontr..Aethan
-Zawdzięczam Ci przecież kawał życia
-Nie ma o czym mowić. Jestem tylko v-ofermą, a to jedyne do czego sie nadaje.
-Tak, masz rację, masz dużo ważniejsze zadanie do wykonania... dlatego musisz być dzielna. Przecież nie wzięli Cię
do elitarnej jednostki, do Incubatora za ładne oczy...- po chwili namysłu i wzroku utkwionego w powietrze- piękne
oczy...
-No dobra, moze nie jestem aż taką ofermą, ale żołnierz ze mnie żaden. Ja nie chcę walczyc! Tu giną ludzie
naprawde, nie wirtualnie. Ja ngdy nie myslalam, ze to tak moze wyglądać. Chcialam tylko... juz teraz nawet nie
wiem, po co wstapilam do armii...
Zapadła chwila milczenia. Jednak nie wytrzymałam.
-Michał, z tymi oczami, to.. to... naprawde piekne?
Uśmiechnął się bardzo ciepło
Tak, każdy psionik ma piękne oczy... ty zaś masz piekne nie dlatego, że posiadasz takie zdolności.. piękne, same w
sobie...
Na szczęście w ciemnościach nie było wdać, ze zrobiłam sie czerwona jak piwonia.
-Dziekuję... Skad wiesz o mioch zdolnosciach?
-wiem dużo o Incubatorze
-Incubator? Co to takiego?-nigdy wcześniej nie słyszałam tej nazwy.
-Niektóre komandorie sa zorganizowane tak, żeby ukryć w nich najzdolniejszych żołnierzy, tych, którzy są
"specjalni", pośród mało rzucających się w oczy. Incubator to taka "przechowalnia-wylęgarnia talentów". To k63.
-I... i wlasnie mnie? Ale dlaczego?
-Z powodu twoich zdolności. Możesz zmienić ten świat na trochę lepszy.
-To wszyscy o tym wiedzą? Myslalam, ze nikt.-zdziwiłam sie nieco. Dotąd wydawało mi się, że poza kilkoma ostatnimi
wypadkami nikt nie widział skutków działania mojej psychiki.
-Możesz sprawić, że jeśli nie ty, to twoje dzieci będą miały lepiej, będą korzystać z tego, co nam zostawili nasi
starsi bracia eldarowie. Ale nikt o tym nie wie, oprócz najbardziej zaufanych osób
-Aha-uspokoiłam się nieco.-Cos słyszałam o tych eldarach. Ale o nich może opowiesz mi jutro. Na razie się
połóż.-powiedziałam stanowczo.
-Tak.. powinnaś też wypocząć. Już niedługo możesz mieć jedyną okazję na wykonanie swojej misji.
-Ja nie musze.-powiedziałam- Siądę sobie tu w ącie i bede pilnowac, by nic cie sie nie stalo. A ty kladz sie na
sofe. Pomoge Ci wstac-powiedziałam stanowczo, jak mama do dziecka.
-Nie powinnaś...-zaczął coś mówić, ale w tym momencie na jego twarzy pojawił się grymas bólu.
-czego..?-nie zdążyłam dokończyc. Przytrzymałam go, by nie upadł i pomogłam przejśc na sofę.
-Nie powinnaś się przemęczać...jako wyższy stopniem nakazuję obudzić mnie za dwie godziny i zmienić wartę -
powiedział z lekkim uśmieszkiem.
-Jak nie zapomne-usmiechnęłam sie zawadiacko.-Poza tym, zdaje sie, że według regulaminu cieężko ranni zołnierze są
zwolnieni z obowiazkow.
-Tak, żołnierzu, nie zapomnij jednak, że za niewykonanie rozkazu jest sąd polowy...
-Hehe, najpierw kontradmiral truje mi jaka o jestem wazna i potrzebna, a potem grozi rozstrzelaniem...
-Kontradmirał też martwi się o swoich podwładnych... inaczej nie jest kontradmirałem...-Wtulił głowę w sofę,
zamknął oczy, po chwili ścisnął powieki i usta... ból w czaszce musiał się nasilić. Usiadłam obok niego i zaczęłam
glaskac go po głowie.
-Tabletkę?-spytałam.
-Nie... chemikalia mogą mi zaszkodzić...
-To co moge zrobic? Jak Ci pomoc?
-... obecność psionika jest kojąca-powiedział cichutko.
Wziął moją rękę w swoją i lekko pocałował.
-Nie przemęczaj się, to rozkaz-powiedział czule.
-Dobrze-odpowiedziałam tak samo miekko.
Zasnął. Nie przestawałam go głaskać, wiedząc, że w ten sposób jestem w stanie ulżyć mu w cierpieniach. Po chwili
pocałowalam kontradmirała w czoło i podeszłam do okna. Musial się jednak obudzić, bo otworzył oczy i patrzył martwo
w sufit. Ból musiał byc niesamowity.
Wyjrzałam przez okno, ale niczego podejrzanego nie zauważyłam. Czym prędzej zatem wróciłam do sofy i z powrotem
delikatnie otępałam układ nerwowy Aethana. Kiedy tylko usiadłam, popatrzył na mnie czule, starając się ukryć
cierpienie.
-Nie idź nigdzie... - wyszeptał- brakowało mi cię...
-Już nie będę. Zostan przy tobie. Sprawdzałam, czy nikt się nie kreci
Objął mnie w talii i przytulił głowę do mych kolan. Biło od niegoi takie ciepło. Zajrzałam mu w sny. Prawie
przypadkiem. Zobaczy.łam to, czego najbardziej się obawiałam. Była inna kobieta. Bardzo ją kochał. Nie mogłam
opanować łez. A potem światło, które stawało się coraz jaśniejsze... i jaśniejsze... Wydawać by się mogło, że to
anioł zszedł z nieba, żeby zaprowadzić jego skołataną duszę przed oblicze Pana... Jeszcze jedno. Cieplo, duzo
ciepla. i ja wtulona w jego kolana wtedy pod scianą.
Najchętniej uciekłabym stamtąd, ale mocno mnie trzymał, nie mogłam się ruszyć. W pewnym momencie łza kapnęła mu na
dłoń. Obudził się i opuścił ręce. Spojrzał na moją twarz.
-Przepraszam, nie chciałem cię...-zaczął.
-Nie twoja wina.-podeszłam do okna, nie chciałam żeby mnie widział.
Usiadł na łóżku.
-Przypominasz mi kogoś... czuję się przy tobie jak przy niej...-mówił coraz ciszej - z resztą... ona też miała
podobne do twoich zdolności...
-To dlatego tak panu zalezy na moich, kontradmirale...Nie jedna psioniczka, to druga, kazda sie nadaje-powiedziałam
gorzko.
Aethan z wysiłkiem podniósł się i podszedł do mnie. Spróbował objąć mnie z tyłum jednak ja uciekłam. Pomimo, iż o
niczym innym nie marzyłam.
-Bow... -zaczął niepewnie.
-Tak, Konradmirale?-mój głos przynajmniej w zamierzeniu był twardy.
-Jej już nie ma... zależało mi na niej... kiedyś...-mówił cicho, z wyraźnym wysiłkiem - ale jej już nie ma...
pozostały wspomnienia... a teraz jesteś ty tutaj...a ja muszę cię ochronić...
-I mam być wcieleniem wspomnienia? Dziekuję. Sama sie obronie, bez niczyjej pomocy.
-Bow... jesteś jedna na miliony...i gdybym musiał, dla ciebie te miliony bym poświęcił...-nawet nie wiedział, jak bolały mnie jego słowa. Nie chcialam wiedzieć, co on czuje. Na tyle, na ile się dało, wytłumiałam empatię i inne zdolności.
-Po co? przeciez nie mie kochasz-mówiłam przez łzy. Było mi już wszystko jedno.- Co ja? Ja sie tu nie licze, jestem tylko starszą szeregową...
Odwrócił się do okna.
-Kogo obchodzi jakas gryzipiorka, co nawet na awans nie umie zapracowac?
-No tak... szarża przede wszystkim-powiedział z przekąsem.
-Nie szarża. Ale dopoki nie bede oficerem, wszyscy beda patrzec na mnie jak na dupe do pieprzenia. I taka jest prawda.
Aethan uśmiechnął się kwaśno.
-No to nie wierz skurwysynom...
-W co nie wierzyc? Takie jest wojsko.
-Nie wierz w to, co mówią takie skurwiele jak ja...
-Nie jestes skurwielem. Jestes porzadnym czlowiekiem. Za porzadnym...
-Nie wierz więc, że jesteś dla nich ważna... nie wierz, że im na tobie zależy
-A zależy?
Zwiesił głowę bez odpowiedzi.
-Powiedz, proszę. Chce to uslyszec. Tylko mów prawdę-powiedziałam stanowczo.
-Tak... - popatrzył na mnie - myślałem, że to tylko pewna doza sympatii, później, że reminescencje, ale zdaje się,
że się pomyliłem...
-Tak.. pomyliles sie. nie jestem Anną...-powiedziałam cicho.
On jednak wziął mnie stanowczo za rękę, silny uścisk, mimo osłabienia nie pozwalił mi się tak łatwo wywinąć. Patrzyłam na niego twardo, jednak czułam, że jeszce moment, a się rozpłaczę.
-Gosiu, jesteś mi niczym anioł, którego dzisiaj widziałem we śnie-zbliżył się niebezpiecznie... tak jakby chciał mnie zaraz pocałowac.
-Anioł mial na imie Anna, a ja jestem tylko jego namiastka-odparłam gorzko, robiac cwierc kroku w tyl. Stałam już pod samą ścianą, nie mogłam uciec.
-Nic o niej nie wiesz... każdy ma dobre i złe wspomnienia...
-Ale ja nie chce byc wspomnieniem. Wydaje mi sie, ze zasluzylam na cos wiecej, niz ucielesnianie marzen innych.
Ale moze sie myle...
-Nie jesteś wspomnieniem... nie chcę, żebyś nim była... tamto wspomnienie to nie tylko piękne chwile...- odwrócił głowę zrezygnowany - Gdybyś miała być dla mnie tamtym wspomnieniem, wolałbym Cię nie napotkać na swojej drodze..ale chcę być z tobą, teraz i tutaj!-dokończył gwałtownie. Znów popatrzył na mie tymi pięknymi oczyma...
-Naprawdę? Ze mną, a nie z nia?-nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.
Przez dłuższą chwilę patrzył mi głęboko w oczy. Zaczął przybliżać swoją twarz do mojej i kiedy nasze usta prawie się zetknęły, wyszeptał-tak.
Zatonęłam w jego oczach. Chwilę później pocałował mnie delikatnie, potem mocniej. Zamknęłam oczy, a świat wokół mnie zawirował nagle. Noc rozbłysła tysiącami słońc. Łzy szczęścia pociekły mi z oczu. Aethan delikatnie zbierał je pocałunkami prosto z powiek.
-Co się stało?
-Tto..ttoo zze szczescia...-wychlipałam cichutko.
Chyba chciała się roześmiać, ale taktownie zachował powagę. Natomiast ja po prostu padłam mu na piers i wypłakiwałam z siebie cały ból, zmęczenie i smutek. Wszystko to, co zbierało się we mnei od wielu dni. W pewnum momencie Michał zachwiał się, tracąc równowagę. Natychmiast się opamiętałam.
-Przepraszam, zapomnialam o ranie, bylo mi tak dobrze. Połóż sie. -pomogłam mu przejśc do sofy. Kiedy już się położył, powiedzialam
-To teraz zasnij, a ja nie bede Cie przeszkadzac. Siade sobie tam w kacie i bede pilnowac.
- nie...
-Co nie?
- śpisz dzisiaj na sofie... -grymas bólu- z najwyższymi przedstawicielami admiralicji... -wątpliwej jakości żart,
więc wątpliwej jakości uśmiech.
-chyba nie powinnam...-bardziej krygowałam się, niż broniłam.
- na wojnie nie ma takich powinności...
-Naprawde? Nie bede przeszkadzac? Powinienes wypoczywac i miec spokoj, jestes ranny.
- no wiesz... w gruncie rzeczy dużo miejsca nie zajmiesz... przecież nie będziesz spać w kącie...
-Ale...-zaczęłam
- nie ma ale, wskakuj pod koc-powiedzial ardzo stanowczo. Po czym przesunął się, robiąc mi miejsce.
-Naprawde nie bede przeszkadzac?-jeszcze mialam opory.
-Gosiu, to rozkaz-lekko pociągnął mnie do siebie.
-cholera, tu na ty, a jak przyjdzie co do czego, to mowi:to jest rozkaz!-ze smiechem weszłam do "lozka" i przytuliłam się mozliwie delikatnie.
Aethan zaczął całować moją szyję.
-Hej, miales spac a nie...
- No tak... masz rację... -przytulił się bardziej i zacząl bawić moimi włosami. Widziałam, że ból się nasila.
Zaczęłam delikatnie gładzić go po policzku. Zamknął oczy. Przyciągnał mnie jeszcze bardziej do siebie. Po chwili spał. Zamknęłam oczy i spróbowałam się skoncentrować...
Obudziłam się o świcie. Michał ciągle mocno mnie trzymał. Spał jeszcze. Ciągle nie moglam uwierzyć w swoje szczęście. Starałam się nie poruszyć, nie chciałam go budzić... Na zewnątrz chyba zawalił sie jakiś budynek. HAłas go obudził. Spojrzał na mnie, pocałował w usta i wyszeptał
-Dzieńdobry najdroższa. Kocham cie...
Szeregowiec J.
30 VI 2004 20:35 CET J
Trzeba znaleźć Bow. - odpowiedział komandor - Ona jest najważniejsza. Niestety jej komunikator nie odpowiada. Spróbuję jeszcze raz. - poszperał przy swoim radiu, nastawiając odpowiednią częstotliwość. - Bow, tu Nocturn, słyszysz mnie? - cisza - Bow, odpowiedz! - dalej nic. - Nie odpowiada.
- Sir, dlaczego jest najważniejsza?
- Jest psionikiem. No i jest po prostu ważna.
- Tajest, sir.
Nagle rozległ się krzyk Kosy:
- Uwaga! Kolumna pancerna! Mają osłonę piechoty i jadą na nas!
- Nie pozostawiają nam wyboru. Musimy się stąd ewakuować, Nocturn. - powiedział Veetek.
- Masz rację. - odpowiedział komandor, wychylając się przez okno - Kemer, Kosa, zebrać sprzęt. Wychodzimy tyłem.
- Tajest.
Wybiegli z pomieszczenia. Budynek nie miał tylnego wyjścia. Wyskoczyli przez okno. Z tej strony było na razie spokojnie. Jedynie kilku cywilów próbowało znaleźć jakieś schronienie.
- Biegniemy tak, żeby budynek był jak najdłużej między nami i tamtą kolumną. - rozkazał dowódca.
- Tajest. - odpowiedzieli chórem.
Pobiegli skuleni. Starali się być jak najmniejszymi celami i jednocześnie się szybko poruszać. Wychodziła im to całkiem nieźle. Mieli wprawę po tylu dniach walki ulicznej. Po chwili minęli jeden budynek, potem drugi, wreszcie wpadli między mniej zniszczone zabudowania. Tutaj zaczęli kluczyć.
W pewnym momencie Kosa, który szedł z przodu, dał znak do zatrzymania się. Przypadli do ściany. Veetek podszedł sicho do szeregowca. Dobyli noży. Zza rogu, przy którym stali wyszedł patrol P-Konfu. Pięciu ludzi. Dwaj żołnierze podnieśli się i zagłębili ostrza w ciała wrogów. Nie pozwalając im upaść i osłaniając się nimi przed pozostałymi trzema wyciągnęli pistolety i strzelili. Dwaj nieprzyjaciele padli. Randal zdjął ostatniego ze snajperki.
Zabrali granaty, amunicję, trochę jedzenia, medpacki i podążyli dalej. Wyszli na jedną z głównych ulic miasta. Tu było cicho i spokojnie. "Za cicho" pomyślał J.
Miał rację.
Kilkadziesiąt metrów dalej otworzono do nich ogień.
- Kryć się!!!
Wpadli do budynku. Kule świstały wokoło. Byli w pułapce. Rozległ się brzęczyk komunikatora J. Odebrał.
- Co jest, kurwa?!?! Że co?! Znalazłeś kogo?? Tego, co Ci opisywałem?? Gdzie są?? W jakiej, kurwa, willi?!?! Kiedy tam byli?? Pięć godzin temu?!?! Dobra, dzięki.
Żołnierze strzelali. Kilku było rannych, w tym Nocturn. Na szczęśście nic poważnego. Ot, postrzały. Spojrzał po sobie. Tym razem nic mu się nie stało. Chwycił rannego Kemera i go odepchnął od okna.
- Opatrz się! Zastąpię Cię! - krzyknął mu do ucha.
Kapitan wyciągnął opatrunki. Veetek poszedł na tyły budynku coś sprawdzić.
- Nocturn, pod piwnicą jest jakieś pomieszczenie. Dobrze zabezpieczone. Schowajmy się tam.
- Znajdą nas, albo poczekają aż zdechniemy! J, masz jeszcze coś wybuchowego?
- Mam!
- Wysadź boczną ścianę! Zwiewamy!
J podłożył ładunek. Kilka sekund, eksplozja. Wybiegli przez powstałą dziurę. Znowu w zaułku. Tym razem ślepym.
- Tu jest właz do kanału. - zawołał Ibrachim.
- No nie, znowu? To zaczyna być męczące...
Zeszli na dół. Przebiegli kilka skrzyżowań, skręcili parę razy.
- Dajcie mi mapę. - powiedział J podczas krótkiego postoju. - Sir, Ksch jest tutaj - wskazał punkt - z kimś jeszcze. Kręcił się koło nich jakiś oddział, ale dali im spokój.
- Skąd to wiesz?
- Znajomy mi powiedział. Ten, który obiecał komplet fałszywych dokumentów. Przy okazji, trzeba mu będzie zapłacić.
- Trochę daleko. Prawie pół miasta. Na transport nie ma co liczyć, musimy się przemykać. Ale nie tędy. Kręcą się tu patrole. Musimy iśc powierzchnią, ale bardziej uważać.
Znaleźli najbliższą studzienkę. Xin wszedł na górę, uchylił pokrywę i rozejrzał się po okolicy.
- Pusto.
- Wchodzimy.
Zastał ich wieczór. W oddali słychać było strzały i eksplozje.
- Musimy się zatrzymać i opatrzyć rany. Kanały nie służą gojeniu. - Weszli do zrujnowanego budynku. Rozłożyli się w wejściowym pomieszczeniu. J, Ibrachim i Randal stanęli na warcie. Reszta wydobyła z plecaków medpacki.
- Dobrze by było się kimnąć parę godzin. Zmęczeni nie pomożemy Bow. - powiedział Veetek.
- Co racja, to racja. J, Ibrachim, Randal - komandor zwrócił się do wartowników - za dwie godziny obudźcie mnie, Xina i Kosę. Później Kemer i Veetek.
- Tajest.
Warty minęły spokojnie. Przeszły obok nich zaledwie dwa patrole, ale żaden nie zaglądnął do budynku.
Sześć godzin później wszyscy się obudzili. Zjedli pospiesznie zdobyczne racje polowe i podążyli dalej. Do świtu zostały dwie godziny. Rozjaśniało się już. Do przejścia mieli jeszcze cztery kilometry. Wyruszyli. Przemykali się zaułkami, byle tylko nie wpaść na patrol, czy oddział Konfederatów. Niestety raz im się nie udało. Czterech żołnierzy wychodziło właśnie z bocznej ulicy i nie zdążyli się ukryć. Szybka reakcja, kilka serii przecinających powietrze i trzech z nich padło. Jeden ukrył się za załomem. Usłyszeli:
"Oddział Valkirii na Piątej Alei! Kierują się na wschód!." J już był przy nim. pojedynczy strzał i było po sprawie. Ale nie do końca. Zdążył złożyć meldunek.
- Kurwa, czy raz nie może coś pójść dobrze?! Zbierać się! Biegniemy!
Podążyli w boczną uliczkę. Biegli co sił w nogach. Przemęczeni, ale biegli. Co chwila ktoś upadał, podnosił się i biegł dalej. Byli już blisko celu. Najwyżej pół kilometra, gdy za nimi rozległy się strzały. Odwrócili się do napastników. Biegli tyłem. To był cały pluton przeciwnika i jeden boot.
- Sir, zatrzymam ich trochę!! - wykrzyczał zdyszany J i wbiegł do budynku. Szybko zdjął plecak. "Nie ma czasu." Rozłożył ładunki byle jak. Podpiął do jednego detonatora. Wyskoczył przez boczne okno. Wróg był tuż za nim. Na szczęście grupa Valkiryjczyków przystanęła kilkadziesiąt metrów dalej, żeby dać mu osłonę. Kula trafiła go w plecy. Zachwiała nim. Upadł. Popatrzył za siebie. Oddział wroga był obok budynku. Nacisnął wyzwalacz. Eksplozja targnęła okolicą. Wysadzona fasada kaminicy zwaliła się na konfederatów. Zmiażdżyła cały pluton. Boot, uszkodzony, ale zdolny do akcji, próbował się uwolnić spod zwałów gruzu. Prawie mu się to udało. Prawie...
Veetek i Ibrachim dopadli do niego i wsadzili mu po granacie plazmowym, co zakończyło jego istnienie.
J jednak już tego nie widział. Zemdlał.
Kapitan Kemer
30 VI 2004 21:49 CET Kemer
-Veetek! Bierzcie J i uciekamy! - wrzasnął Nocturn
Pułkownik pomógł Ibrachim i już biegli do oddziału, gdy usłyszeli drugi rozkaz:
-Padnąć!!!
Wraz z rannym rzucili się na ziemie a setna sekundy uratowała im życie mała rakieta typu ziemia-ziemia przeleciała nad nimi i rozbiła się tuż obok reszty oddziału.
Wielki huk i drażniący bębenki pulsujący dźwięk rozchodził się przez dobre pól minuty a może tak im się tylko wydawało. Zza zniszczonego domu wychodził następny boot i już rozkręcał swoje obrotowe ciałka.
-Komandorze, dajcie mi dwa granaty.
-Kemer pojebało cię?!
-Proszę nie opóźniać sprawy. Liczy się tylko ona. Ona jest kluczem.
-Kurwa nie pójdziesz na pewną śmierć.- odwrócił się do reszty i wrzasnął odwrót.
W tym czasie Veetek i Ibrachim donieśli już J, ale boot cały czas niebezpiecznie zmniejszał odległość a jego karabiny maszynowe już były rozgrzane.
-Proszę mi pozwolić. Obiecuje, że wrócę.
-Masz i spierdalaj, ale jak nie wrócisz to czeka cię sąd polowy! Zrozumiano!
-Tajest
I ruszyła sam w kierunku boota. Ostrza wysunął się z pochew a granaty straciły zawleczki.
-Giń P-szmato!
Ruszył gwałtownie w prawo a następnym susem wylądował po lewej stronie boot. CKMy maszyny pruł już do niego ciągłym ogniem. Szybko skracał dystans poruszając się raz z lewej raz z prawej przy jak najniższym możliwym do szybkiego poruszania się pułapie.
Jeszcze dziesięć metrów...
Jeszcze pięć metrów...
Kula trafiła go w łytkę, orając ją jak pług ora pole. Ta sekunda starczyła by wyrzucić go z wcześniej obranego rytmu. Jeszcze jedna sekunda a następne kule boota dosięgną celu.
Kapitan rzucił się i przekręcił się o 360 stopni obijając się przy tym plecami od ziemi i gdy już miał wstawać wbił ostrza prosto w podwozie robota. I z całym impetem podniósł się z ziemi robiąc przy tym obrót.
Nie liczyło się to, że zanim jest jeszcze 10 żołnierzy PeKonfu liczył się boot.
Pociągnął ręce w długim, zamaszystym ruchu wbijając dwa granaty prosto w dziury uprzednio zrobione przez ostrza.
3... rzucił się w prawo 2... obił się od ziemi 1... jakaś kula trafiła go w lewy bark 0... po raz kolejny w przeciągu paru minut jego bębenki dostawały ponad normową dawkę decybeli a ból który przeszywał jego nogę i bark był ukojeniem dla jego marnej duszy.
Boot wybuchł powalając przy tym paru "zielonych" żołnierzy. Reszta najprawdopodobniej uznała Kemera za martwego. Nie próbowali nawet sprawdzać czy jeszcze dycha.
A on żył. Leżał pół przytomny na ziemi około pół godziny i czekał. Czekał na swojego anioła chociaż dobrze wiedział, że nie przyjdzie. Już szósty miesiąc jak walczy bez niej. Jego prywatnego Anioła którego odtrąciła jego bezdenna głupota i wewnętrzne zniszczenie.
-Koniec ! Nie tym razem.
Usiadł i zrobił prowizoryczną przepaskę która miała podtrzymywać jego ramię.
Wstał i udał się w kierunku w którym powinien znaleźć ksch i resztę oddziału.
Jedna myśl hamowała go cały czas i nie pozwalała iść. Anioł. Wspomnienia są gorsze od bólu który zadali mu P-żołnierze. Miał ochotę siąść i patrzeć w niebo oczekując jej powrotu.
-Obiecałem.
Ruszył dalej, a ostrze na zranionej ręce miał schowane.
"Wojownik, który walczy tylko jednym ostrzem to idiota albo młodzik. Prawdziwy żołnierz używa całej swojej mocy bojowej a nie tylko połowy."
-Mistrz miał racje. Jestem idiota, nawet moje ostrza mi to mówią.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stont kleeckam
|
Wysłany: Pią 12:06, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Okiem szeregowca
30 VI 2004 23:08 CET ksch
Odeszli spory kawałek od posesji. Zbliżał sie świt. Było cicho i spokojnie, czasem od strony miasta słychać było odgłosy wybuchów. Ksch otarł czoło. Ramię wciąż dawało o sobie znać. Tempy, pulsujący ból przenikał całą rękę od barku aż po dłoń. Otrząsnął się. Powietrze było rześkie i chłodne.
Usłyszał wycie...
Psionik już wiedział, że wizja odebrana
z umysłu żołnierza nie była prawdziwa. Zastanawiał się jak to się stało. Czyżby kolejny psionik? Miał nadzieje, że nie. Przyglądnął się swojemu oddziałowi- kilkunastu dobrze wyszkolonych komandosów. Zielone mundury pozwalały dobrze maskować się w lesie. Dał znak- ruszyli naprzód. Spokojnie, krok za krokiem w stronę Celu, w stronę- Jej. Chwycił mocniej obroże trzymanego psa- wielkiego czarnego doga. Pies posłusznie szedł przy nim.
- Kapitanie Brax- zwrócił sie do oficera, który pośpiesznie podszedł w jego stronę.
- Tak?- wysoki mężczyzna przystanał obok Psionika.
- Macie posuwać się półkolem w stronę posesji, nie dajcie nikomu uciec- zrozumiano?- głos Psionika był zdecydowany i nieznoszący sprzeciwu.
- Tak jest- kapitan wrócił do oddziału. Poruszali się w grupie, nie tracąc się nawzajem z oczu. Pierwszy z lewej szedł Hamas- człowiek zemsty, obok karabinu nosił przy pasie dwa długie noże. Jego ciemna skóra była rozorana licznymi bruzdami i bliznami. Miał wiele rachunków do wyrównania
z Valkiryjczykami. Obok niego postawny i wysoki sierżant Murat, blond włosy i wesołe oblicze, zmyliły już wielu. Wyjątkowo bezwzględny zabójca- niegdyś snajper. Poszukiwano go za kilka zabójstw znanych polityków na planetach Imperium. Cały oddział składał się z najbardziej zaciekłych wrogów Valkirii, oni nie brali jeńców, chcieli ich wszystkich wymordować...
Wycie powtórzyło się. Dejwut również przystanął. Pokazał Ksch lewą stronę, sam ruszył biegiem w prawo. Ksch zrobił to samo w drugą stronę. Szybko znalazł doskonałą kryjówkę pomiędzy korzeniami potężnego drzewa. Dejwut też szybko zniknął w zaroślach. Który to już alarm tej nocy? Dwudziesty, trzydziesty?
Psionik szepnął coś do ucha psu. Zwierze zacząło przeciągle wyć. Coś się poruszyło. Po chwili znowu. Psionik skupił się na jego umyśle. Zwierze było mu zupełnie posłuszne. Widział to samo co on. Dog zawył ponownie. Oddział oddalał się coraz bardziej. Po chwili przybiegł pierwszy pies- kundel, niezbyt duży, łaciaty. Każdy się przyda- pomyślał psionik. Po kilkunastu minutach było już około dziesięciu zwierząt. Dog zawył po raz trzeci- ruszyły. Bieg, coraz szybszy i szybszy. Psionik patrzył oczyma psa- zarośla, drzewa, droga, willa majaczyła już w oddali. Psy minęły oddział i przystanęły. Dużym łukiem obiegły willę- pierścień się zacieśniał.
Psionik ruszył za oddziałem...
Czekali. Ruch, trzask gałęzi, ale nieznaczny- to mogłobyć cokolwiek, lecz nie chcieli ryzykować. Jednak coś zbliżało sie i to szybciej niżby chcieli, z oddali zobaczyli wielkiego doga, za nim całą sforę mniejszych i większych psów...
Obudził się...
1 VII 2004 0:50 CET Aethan
z hukiem budynku... Bow... ta, przez którą wszystkie dręczące go koszmary odeszły... ta, którą kochał, chociaż nie pomyślałby pewnie o tym jeszcze dzień wcześniej Była przy nim, tuliła się do niego. Sielanka, gdyby nie to, że właśnie rozpętała się wojna.
- Słyszałaś coś skarbie?
- Nie...
- Cii...
Aethan usłyszał warczenie psów.
- Cholera...
Aethan zerwał się nadzwyczaj szybko, mimo ran. Przywołał ukochaną do siebie, wział za rękę i podbiegł do okna. Wyjrzał przez otwór i zobaczył go...
Pocałował ją, czuł, że to może być ostatni pocałunek w ich wspólym życiu.
- Pójdziesz do piwnicy i wyjdziesz wyjściem na końcu posesji, dobrze?
- Dlaczego?
- Nie pytaj... Chcę żebyś to zrobiła, jesteśmy w niebezpieczeństwie... ja zaraz do Ciebie dołączę...
- Ale ja...
- Marsz! Proszę Cię...
Wtedy pierwszy pocisk wpadł przez okno, wypalając dziurę na przeciwległej ścianie...
- Nie! Ja muszę z Tobą... nawet, jakbym miała zginąć tutaj...
Aethan popatrzył jej w oczy, tak.. ona kochała jego... on ją też...
- Chodź!
Psy wbiegały do domu, kiedy oni wchodzili do pownicy...
Okiem szeregowca
1 VII 2004 3:08 CET ksch
Przebiegły obok nich. Wszystkie. Żaden pies się nie zatrzymał. Jeden za drugim biegły w stronę domu.
Ksch i Dejwut wyskoczyli niemal równocześnie z ukrycia.
- Kurwa mać- Bow- niemal wrzasnął Dejwut
- I Aethan- dodał Ksch rzucając się w stronę domu.
Oddział Konfederatów zajął pozycje. Każdy doskonale ukryty. Każdy widział dom jak na dłoni. Rusłan- zwalisty żołnierz, podpiął granatnik pod karabin. Uśmiechnął się w stronę Hasana odsłaniając komplet złotych zębów.
Murat leżał w dogodnej pozycji. Przez karabin snajperski lustrował okolicę. Coś się poruszyło. Wycelował. To pies, potem kolejne. Wszystkie biegły w stronę domu. Nic z tego nie rozumiał, ale zachował spokój.
- Ksch
- Tak?- szeregowy zwolnił nieco bieg.
- Te psy nie były normalne- Dejwut przystanął
- Zupełnie nie- odparł Ksch również stając.
- Nie są same...
- Psionik?
- Może nie tylko on. Trudno, musimy to sprawdzić- mówiąc to Dejwut ruszył w stronę willi. Ksch poszedł w jego ślady...
Murat spokojnie czekał. Ostatni pies z dzikim ujadaniem wbiegł do domu.
- Czekam na Was Valkiryjskie psy -stwierdził sam do siebie uśmiechając się szpetnie...
Nagle Wood
1 VII 2004 13:44 CET dejwut
zatrzymał się.
- Ksch, biegnij do nich, ja mam coś do załatwienia. Coś mi tu śmierdzi, i to dosłownie.
- Nie rozumiem - odpowiedziął ksch zaniepokojony, ale Dave już nie zwracał na niego uwagi - dobra, nieważne.
Ksch pobiegł w kierunku willi. "Murat, stary śmierdzielu, wszyędzie Cię wywęszę" - dejwut uśmiechnął się z satysfakcją. Kilkuletnia służba w Szwadronach sprawiła, że najemnicy znali się jak łyse konie. Razem spali, jedli, zabijali i umierali. Dave przebiegł kilka kroków poczym dosłownie wniknął w dżunglę. Była jego zywiołem. W końcu jego rodzinną planeta była Catachan. Zaczął węszyć jak ogar. Po kilkunastu sekundach był już blisko. Powoli wyciągnął swój nóż, przypominający maczetę. "No, Murat, zaraz zaczniesz śmierdzieć na serio" Wysunał się z krzaków tuż za swym dawnym kumplem. Ruchem szybkim i silnym złapał go za kark, przyłozył ostrzę do gardła.
- Witaj, dejwut, dawnośmysię nie widzieli.
- Murat, ty ciągle śmierdzisz...
- A ty ciągle nie uważasz na tyły, Wood. - głos z tyłu był przesiąknięty satysfakcją i kpiną.
- Abyś się nie zdziwił, Hamas, miło cię było widzieć.
Zabójca nie zdążył nawet sięgnąć po swoje noże. Rękojeść długiej kosy sterczała mu z gardła. Z łomotem zwalił się na ziemię.
- No cóż, Murat, chyba czas się pożegnać.
- A więc żegnaj, Dave Wood. - Głos Murata był coraz głośniejszy, ostatnie słowo właściwie wykrzyczał. Wężowym ruchem wyslizgnął się z ramion Dave´a i odskoczył. Sięgnął ręka po komunikator.
- No dalej, tchurzu, wzywaj tych swoich zawszonych konfederatów. Byłeś tchórzem, i do końca życia będziesz tchórzem. Wszystko co potrafisz to śmierdzieć. Powinniśmy cię zabić już 15 lat temu, tak jak planowaliśmy z Braxem. A właśnie, gdzie nasz wspólny przyjaciel?
Murat słuchał z rosnącą furią. Kiedy tylko dejwut skonczył, natarł na niego z cała swoją siła. Cały swój gniew włożył w ten jeden atak. Popełnił błąd.
Kilka sekund póxniej Brax wkroczył na polę pojedynku zaniepokojony odgłosami.
- O kurwa, ja pierdole - stwierdził, po czym zaklął szpetnie. Rozejrzał się i krzyknał - Dave Wood, nasz "gliniarz z dzungli", witaj nam przyjacielu.
Czynnik Psi
1 VII 2004 14:00 CET Yaahooz
Yaahooz stał na jednej z trybun, dosyć wysoko, prawie pod sklepieniem osłony ze szkła. Obserwował trwające na stadionie pandemonium, które obecnie nieco traciło na sile. Wszędzie walczono, tłum się wymieszał, ludzie uciekali we wszystkie strony, inni masakrowali konfederatów, gdzie indziej spanikowani żołnierze przeciwnika strzelali do cywili jak popadło.
Admirał już widział późniejsze liczenie ofiar i historyczne wpisy pod tytułem "rzeź na v-stadionie".
Obserwował, szukając jednej osoby. I w końcu ją zobaczył. A właściwie zobaczył jak w obstawie kilku ciężko uzbrojonych komandosów z p-konfu wydostaje się z trybuny dla oficjeli i zmierza w stronę jednego z tuneli ewakuacyjnych, prowadzących na północ od stadionu. Yaahooz uśmiechnął się i biegiem udał się do włazu wejścia do kanalizacji pod tunelem...
W tunelu było ciemno, ale nie przeszkadzało to kobiecie. Używała więcej niż jedynie 5 standardowych zmysłów. Wpadła do tunelu ewakuacyjnego i pobiegła w stronę złowionego umysłu. Był tuż przed wyjściem. Ludzie wylewali się przez tunele główne, ten był prawie pusty, boczny, dojść do niego dało się tylko z trybuny honorowej. Zobaczyła zarys dwóch postaci, poczuła emocje jednej z nich. Tętno przyśpieszyło, a umysł zareagował na widok czarnej sylwetki wpadającej do tunelu. Żołnierz uniósł karabin i chciał strzelać. Stojący obok oficjel krzyknął ostrzegawczo i cofnął się. Konfederat nie strzelił. Strużka śliny poleciała mu kącikiem ust, opuścił broń i stał jak kukła. Kobieta dopadła go i strzeliła pięścią w skroń. Oficjel zawrzasnął o pomoc, z tyłu były jakieś sylwetki właśnie wchodzące do tunelu od strony stadionu. Melfka nie zdecydowała się na wysunięcie ostrza psi, wiedząc że oświetliła by tylko swe otoczenie. Równie dobrze mogłaby narysować sobie tarczę na czole i czekać na efekt. Podniosła więc karabin żołnierza kiedy oficjel zaczynał uciekać do swoich z tyłu. Nie uciekł. Odwracając się, potknął się i wywalił. W panice chciał wstawać, prawie na czworaka starał się uciekać, ale lufa karabinu skutecznie mu przeszkodziła. NIemniej z nie przeszkadzała najwyraźniej tym z przodu, bo dobiegły ją strzępki emocji świadczących o tym, że zaraz będą strzelać. Wymusiła na oficjelu powstanie na nogi i wtedy kilka karabinów otworzyło ogień. Ciałem urzędasa wstrząsnęło kilkanaście trafień, jedno przeszło na wylot i trafiło w jej kamizelkę, ale bez skutku. Poczuła tylko lekkie uderzenie. Kule gwizdnęły dookoła, gdy skuliła się za trupem, trzymając go przed sobą, podtrzymując pod pachami i czując jak targają nim trafienia, a ubranie szybko staje się coraz bardziej mokre i lepkie.
Kanonada szybko sie skończyła. Za szybko. Zaryzykowała spojrzenie do przodu i zesztywniała nieco. Dwóch komandosów leżało na ziemi, trzeci odwracał się i naciskał spust, ale odrobine za późno, gdyż miecz właśnie odcinał mu połowę karabinu, a później zagłebiał się w brzuchu, by pojawić się znowu, w powietrzu i odciąć rękę czwartemu. Słyszała jakiś tubalny głos, jakieś rozkazy, padły strzały. Gapiła się oniemiała jak duch z czerownymi oczami, jej zmarły przywódca zabija kolejnego komandosa, a później szybką wiązk telekinezy wyrywa z rąk broń ostatniego...
Rock cofnął się gdy jego ludzie zostali zaatakowani z tyłu przez... oczy Kommodora rozszerzyły się nieco. Oprzytomniał natychmiast i przejechał wnętrzem dłoni po kłykciach aktywując wzmacniacze refleksu i wszczepy wzmacniające odporność umysłu na działania psioniczne. Yaahooz stanął, krew kapnęła z miecza na ziemię, ostatni komandos klęczał na ziemi, trzymałs ię za głowę i wył. Po dwóch sekundach upadł na ziemię bez przytomności.
Rock zgrzytnął zębami i ocenił odległość do wyjścia poza stadion. Ale tam była jeszcze jakaś osoba. Trudno.
Atak był bardzo szybki, tak szybki że gdyby Admirał nań nie czekał, wcześniej słysząc nagłe przyśpieszenie tętna, to nie uskoczyłby na czas. Tytanowa rękawica minęła o włos, a kolejny cios już nadchodził z dołu. Yaahooz zasłonił sie odruchowo mieczem, ale ostrze nie mogło powstrzymać całego impetu. Uderzenie w żebra rzuciło nim o ścianę. Mierzący prawie 2 metry Kommodor uśmiechnął się lekko i zaatakował znowu. Admirał posłał silny impuls telepatyczny, ale poczuł że Rock ma jakieś stymulatory wzmacniające odporność. Mimo wszystko, na chwilę Kommodor został wytrącony z rytmu, i cios w szczękę trafił w ramię. Yaahooz poleciał w bok oczyma wyobraźni widząc ogromny krwiak tworzący się na barku. Z tyłu pojawiła się jakaś postać. Widział ją nieco niewyraźnie, oszołomiony na chwilę bólem. Podskoczyła, coś błysnęło przy jej pięści i uderzyła Rocka z boku, celując nieco ponad skronią. Ostrość widzenia się poprawiła i Yaahooz zobaczył jak ostrze psi Melfki trafia w głowę Kommodora. To był odpowiedni moment. Stymulatory zneutralizowały prawie całkowicie efekt psi, ale Rock i tak jęknął z bólu. Machnął ręką, łokciem trafił w mostek i kobieta zwaliła się za nim na ziemię, nie mogąc chwilowo złapać tchu. Odwracając głowę Rock zobaczył głownię miecza nadlatującą ku swemu czołu. Za późno na reakcję. Cios posłał go o krok w tył, przed oczami zrobiło się trochę ciemno, a później poczuł uderzenie w szczękę, kopnięcie w krocze, a kiedy się skulił coś trafiło jeszcze raz w szczękę. Coś chrupnęło niemiło, pozycja zmieniła się na horyzontalną. Przez mgłę zobaczył czubek ostrza przed oczami. Yaahooz stał nad nim. Usłyszał słowa Admirała:
– Wracaj do swojego szefa i przekaż mu pozdrowienia ode mnie. Niedługo się spotkamy by jeszcze raz pogadać. Acha. Oczywiście powiedz też, że podpisana przez zdrajców kapitulacja jest nieważna i że niedługo będziemy podpisywać zupełnie inny dokument.
Ręką poklepała Rocka po policzku, a później but Admirała trafił go w czoło. Gwiazdy zastąpiły sklepienie ciemnego tunelu.
...
Yaahooz podniósł kobietę z iemi, przez chwilę patrzył je w oczy, a póxniej odgarnął z czoła kosmyk szarych włosów, pozostawiając czerowną smugę na czole, z uwagi na krew na palcach. Po chwili objął ją krótko, podobnie jak ona jego. Nie mówili nic, wszystko odbywało się na innym poziomie percepcji. Po chwili ona kiwnęła głową i szybko udali się do wyjścia ze stadionu, mijając po drodze nieprzytomnego Rocka, po którego miał się zresztą udać jaki konfederat, naprowadzony "przypadkiem" do tunelu. W końcu nie chcieli aby Kommodora znaleźli Valkirijczycy. Melfka pokazała na jakiś samochód na parkingu obok stadionu, a później na kluczyki którymi potrząsnęła uśmiechając się. Yaahooz spojrzał na nią, a ona po chwili odpowiedziała na głos
– Właściciel był już zimny, nie zdążył dobiec do auta, więc wzięłam.
Admirał skinął głową. Pobiegli w stronę parkingu, wsiedli do samochodu i po chwili grzali w stronę pewnej posesji.
### Piwnica willi ###
1 VII 2004 14:05 CET Harvezd
Aeth kuśtykał ciągnąc za rękę Bow.
-Nie ma wyjścia!- krzyknął niemalże, włączając pochwyconą w ostatniej chwili latarkę. Stali w małym, kwadratowym pomieszczeniu bez wyjścia. Powyżej, nad klapą słychać było warczenie i drapanie- psy zwęszyły zwierzynę.
Bow stała nieruchomo z zamkniętymi oczami, skierowana w stronę klapy:
-To nie są normalne psy... Wyczuwam w nich coś... ciemnego.. i oslizgłego.. Psionik!!- krzyknęła- On tu jest!
Aethan przygryzł wargę. Spojrzał na pistolet. Za mało naboi żeby dać radę się wyrwać.
-Wygląda na to, że jesteśmy w pułapce- przyznał.
Bow zacisnęła pięści:
-Nie- powiedziała z niepodlaegającą kwestionowaniu determinacją w głosie.
Zamknęła oczy. "Chodź tu. Odwołaj psy a wyjdę. Chcesz mnie, to walczmy. Tak jak chciałeś. Jeden na jeden. Odwołaj psy, a wyjdę i załatwimy to raz na zawsze"
Aethan stał w miejscu zastanawiając się, co robić. Nagle jeden z psów zawył przeciągle. Po chwili drapanie i warczenie ustało.
"Czekam, dzwoneczku"
### Ksch ###
Przycził się w krzakach naprzeciw wejscia do willi. Ksch z bronią w ręku lustrował okolicę. Dejw zniknłą gdzieś kilka minut temu.
-Coś tu jest nie tak..- pomyślał
Po chwili z wnętrza willi doszło ich wycie psa. Moment póxniej z domu wyszła mała sfora psów różnej maści, z wielkim czarnym dogiem na czele. Psy przystanęły, gdy ich przywódca powoli z nieufnością wąchał powietrze. Warknął. Reszta odwarknęła. Zawył. Reszta zawyła. Rzucił się w kierunku krzaków, za którymi siedzieli żołnierze.
-O kurwa! W nogi- jęknął Ksch, oddając kilka strzałów w zbliżające sie kłębowisko kłów i pazurów.
Kilkanaście metrów dalej, dwóch żołnierzy w zielonych mundurach podjęło pościg za zwierzyną.
### Psionik ###
-Psy ich gonią. Znajdźcie ich i wyeliminujcie. Następnie zabezpieczcie teren. Nie chcę tu żadnych ludzi.
Dwóch mężczyzn kiwnęło głową. Rzucili się w kierunku z którego dochodziły strzały i ujadanie. Mężczyzna w masce spojrzał na willę.
W drzwiach stała Bow.
Zeskoczył z dachu budynku, na ktorym stal. Sfrunął po gzymsie i wylądował z przykucnięciem. Wyprostował się i spojrzał prosto na kobietę. Stała tam. Osłabiona ucieczką i bezbronna. Już stąd czuł jej strach.
-Wreszcie się spotykamy. Chodź ze mną, a pokażę ci światy i rzeczy o których istnieniu nigdy nie śniłaś.- przemówił ze spokojem w głosie. Jego słowa niosły słodki woń tajemniczości.
Bow potrząsnęła głową, wyganiając śliskie macki przekazu podprowgowego:
-Nigdy! Nie ma takich rzeczy, które zmusiłyby mnie do pójścia z tobą.. Kimkolwiek jesteś!
-Jestem tym, który może dać ci wszystko! Pomyśl tylko- tu będziesz nikim. Żadna z otaczających cię osób nie będzie w stanie cię do końca zrozumieć. Zawsze będziesz czuła sie obco. Chodź ze mną, a pozwolę ci w pełni zrozumieć i rozwinąć twój dar!
Bow stała nieruchomo jak na początku. Miała mętlik w głowie. Kim on jest? Co chce? Czy aż tak jestem ważna, że najechali całą planetę łamiąc wszystkie układy i traktaty? Chwila konsternacji ustąpiła zimnej determinacji. Czymkolwiek... Kimkolwiek jestem, jestem przede wszystkim Valkirią!
-Nigdzie z toba nie pójdę! Twe jałowe obietnice nie przekonają mnie! Jestem żołnierzem Valkirii!
Czerwone oczy za biała maską zapłonęły. Płaszcz psionika załopotał na wietrze, po czym zerwał się i owinął wokół najbliższego drzewa. Mężczyzna zrobił krok do przodu....
-Więc zginiesz!
Poczuła jak coś gęstnieje przed nią i porywa ją do góry. Tysiąc igieł rozsadziło jej mózg, krew zagotowała się w żyąłch, a mięśnie skręciło rozgrzane żelazo, gdy psionik zaatakował. Nie była w stanie krzyknąć. Całkowicie wypełniła ją wieczność agonii. Obrazy przemykały jej w głowie, jakby wyszarpywane, rozrywane wspomnienia w procesie annichilacji jej świadomosci.
Aethan dopęłznął do okna. Zobaczył Bow wykręconą w powietrzu i psionika kilkanaście metrów dalej. Prawie krzyknął widząc grymas cierpienia na twarzy ukochanej. Łzy mimowolnie napłynęły mu do twarzy. Zacisnął zęby i powoli wycelował...
"Nie! Nie możesz teraz przerwać tego, co się dzieje! To kluczowy moment"
Słowa niczym dzwon rozbrzmiały mu w głowie. Znane, ale nie potrafił ich zidentyfikować...
"To musi się tu i teraz dopełnić. Ona jest kluczem. Bądź silny."
Słowa umilkły. Aethan opadł w oczami wlepionymi w Bow.
-Bądź silna kochanie.
Cała
1 VII 2004 18:40 CET Bombardier
ulica dymiła po bezlitosnym bombardowaniu, wszedzie walaly się szczątki ludzi i sprzętu. Naszczęscie technika wojenna pozwoliła ustalić na jaką odległość mniejsze bomby pod odłaczeniu od większej mają spaść. Wszystkie spadły idealnie, tylku kilku którzy byli najbliżej helikoptera przeżylo, byli w szoku, poddali się od razu.
- Dobra robota ptaszki, jesteście wolni- rzekł przez radio porucznik.
Lecz do wszystkich uszu, dotarło łkanie jednego z konfederatów:
- Cała... cała moja kompania... poszła...poszła się jebać... w kilka sekund i jej nie ma...wszyscy...wszyscy polegli... a wszystko przez... przez... jebaną psioniczkę... wszystko przez nią...
- Ktoś wie co on mówi?- krzyknął porucznik
- Ja wiem- rzekł Ibrahim al-Fayed- mówi ze przez jakąs psioniczke oni wszyscy zginęli
- Psioniczke- wtrącił mefistofeles- przeciez samoloty ich rozwaliły co on gada?
Bombardier podszedł do tego żołnierza.
- Możesz mi powiedzieć, o kogo ci chodzi z tą psioniczką- po czym zwrócił się pięści alfa- kto to kurwa jest psioniczka?
- Jest to osoba, w tym wypadku ona, która posiada paranormalne zdolności
- Para co?
- Paranormalne, nadprzyrodzone, no wiesz łamie łyżki wzrokiem i takie tam głupoty
- Aha- znów zwrócił się do konfederata w jego języku- To jak powiesz nam o co Ci chodzi z tą psioniczką?
Chwile się namyślał, jakby walczył sam ze sobą, lecz po chwili rzekł:
- My tu nie przylecieli po jakieś skarby lub ziemie, tylko po pewną osobę, która jest dla nas bardzo ważna
- A skad ty to wiesz?
- Jestem majorem zastępcą dowódcy, miałem dostęp do wszystkich poufnych informacji.
- Macie może jakieś oddziały co ją szukają?
- Nasz najlepszy Psionik ją szuka, masz tu masz nadajnik gdzie się aktualnie znajduję, ostatnim moim zadaniem było właśnie go wspomóc ale wy nam przeszkodziliście.
Ibrahim wytłumaczył wszystko porucznikowi, w między czasie koło nich zaczęły lądować siły międzyplanetarne. Bombardier zaczął im tłumaczyć wszystko, postanowili go śledzić. Wyznaczyli grupę osób, a dokładnie: Por.Liderbracher,st.sierż Mestafaray, Sierż. Mefistofeles, Sierż. Fallenhammer, kapr. Dżimli, szer. Vajfus, szer.Ibrahim al-Fayed. Mają ruszyć nad ranem.
- Bombardier, obudź się już ruszamy- mówił Mestafaray
Nie ogarniety jeszcze muzułmanin wział swój karabin, chwycił flagę 135 pułku strzelcóv, i wsiadł do helikoptera. Gdy wszyscy byli na pokładzie, a maszyna oderwała się od ziemi, porucznik zaczął mówić:
- Pewnie zastanawiacie się czemu tak wcześnie ruszamy, a to dlatego że sygnał psionika stał silniejszy znaczy to, że coś kombinuje, znajdują sie niedaleko jakiejś tam willi, dlatego panowie zapnijcie pasy, bedziemy ruszać z naddźwiękową.
Porucznik klępną w ramię pilota, sekunde poźniej pędzili nad zniszczonym miastem z prędkością ponadźwiękową. Bombardier nie mógł nic zobaczyć, wszystko było zamazane.
- Naszym zadaniem jest przeszkodzenie w złapaniu tej psioniczki przez P-sionika, nawet za cenę życia.
- TAK JEST- odparli wszyscy
- Powodzenia
- Jesteśmy nad celem- rzekł pilot po czym maszyna zawisła w powietrzu.
- Co sie kurwa dzieje- powiedział Vajfus,a faktycznie działa się, mimo że do willi było z 200 metrów to dało się widzieć, wiszącą w powietrzu postać, chyba kobiete, ale nie dało sie tego potwierdzić, zaraz obok niej kogoś innego.
Ibrahim wywiesił na drzwiach helikoptera sztandar poczym chwycił się liny i zjechał wprost w dżunglę, po nim zrobiła to cała reszta. Wszyscy pobiegli linią w kierunku willi.
A sztandar niezważając na rosnące napięcie, powiewał na wietrze.
(st.) szeregowiec Ibrachim Jusl
1 VII 2004 21:24 CET Ibrachim
- Kemer!! - krzyknął młodszy brat
- Strzelaj do P-konfów a nie zajmujesz się Kemerem. Na pewno sobie poradzi. - uspokoił go Kosa
"Oby sobi poradził" myślał Ibrachim. Jedna kula otarła się o jego nogę rozcierając lekko skórę. Młody Jusl wyciągnął granat i rzucił krzycząc: "Fire in the Hole!".
- Zawsze chciałem to powiedzieć - uśmiechnął się brat Kemera zasłaniając uszy od huku granata. Dwaj konfederaci dostali i krzyczeli z bólu.
- Biegiem musimy znaleźć Bow - powiedział Noctrun i wszyscy udali się za nim. Ibrachim spoglądał jeszcze za siebie mając nadzieję, że wyłoni się z pyłu Kemer. Ku jego nieszczęściu wybiegli konfederaci ostrzeliwując ich. "Wesoła kompania" rzuciła się w boczną uliczkę gubiąc za sobą grupkę P-żołnierzy.
- Co się stanie jeżeli nie znajdziemy Bow sir? - zapytał komandora młody Jusl.
- Lepiej o tym nie myśleć - odpowiedział Noctrun. Wyłonili się z zaułka i zobaczyli dwoje konfederatów palących szlugi. Randal wyjął pistolet założył tłumik i kazał się wszystkim schować. Wziął ze sobą Ibrachima i zaczaili się przy śmietniku. Randal wymierzył i strzelił. Kula trafiła lecz jedynie w rękę konfederata. Młody Jusl wyjął swój pistolet i strzelił zza śmietnika. Kula musnęła bok drugiego P-żołnierza nic mu nie robiąc. Konfederaci schowali się przy czymś co kiedyś było samochodem i czekali na dobry moment. Randal wyjął karabin i gdy chciał już strzelać Ibrachim zatrzymał jego rękę.
- Wywołają alarm i zleci tu się chmara konfów - wyszeptał młody Jusl.
- Trzeba ich zabić zanim zameldują - odpowiedział Randal. W tym czasie kula trafiła wychylonego Ibrachima w rękę. Starszy szeregowy zawył z bólu i chwycił pistolet strzelając w kierunku konfów. Kula celnie trafiła w krtań powodując śmierć jednego z P-żołnierzy. Drugi wychylił się i gdy chciał strzelić nóż Kosy, który odszedł go od tyłu wbił mu się w szyję. Konfident łykając ostatni raz powietrze wyciągnął nóż i pchnął nim w udo Kosy. Ten jednak zdołał uskoczyć ratujac się przed atakiem.
- On krwawi - krzyknął Randal do reszty wskazując na Ibrachima.
- Mam apteczkę powiedział Kosa i podbiegł do młodego Jusla.
- Nieźle władasz ostrzem - pochwalił Kose Randal.
- I bandażem - dopowiedział Ibrachim
- Szybko opatrz mu ranę i idziemy dalej nie możemy zwlekać. Konfy czają się wszędzie a Bow czeka na nas - powiedział Noctrun
-Więc zginiesz!
2 VII 2004 0:05 CET Bow
A potem miliony igieł wbiły się we mnie. Miałam wrażenie, że za chwilę rozpadne sie na nieskończoną ilość drobin. Ale zadając ból, psionik spudłował. Znów chciał się oprzec na moim strachu. Uczuciu, które było mi całkowicie obce...
Czułam, że lewituję. A właściwie - P-sionik swoją siłą unosił mnie nad ziemią. Czułam strach Aethana. Strach i miłość. Z oczu pociekły mi łzy bólu. "Jesteś jedna na milion..." usłyszałam w głowie głos kontradmirała.
Nagle poczułam, jak wiszący na szyi mieczyk zaczyna się rozgrzewać i jakby pulsować. Położyłam na nim dłoń. Był gorący i aż prosił się o wyjęcie z pochwy. Delikatnie ujęłam miniaturową rękojeść. W tym momencie poczułam przypływ niesamowitej siły. Ciągle trzymając dłoń na mieczu, "stanęłam" w powietrzu i uśmiechnęłam się wrednie do napastnika. Właściwie, to posłałam mu wyjątkowo paskudny uśmiech. Spojrzał na mnei zdziwiony, a potem zrozumiał. Wyczuł, że teraz jestem silniejsza niż przed chwilą. Rozzłościło go to. Ale też i wystraszyło. Posłal w moją stronę jeszcze jedną porcję bólu, ale zdołałam ją odbić. A potem po prostu "wyssał" energie z mojego ciała i... uciekł.
Otworzyłam oczy. Napotkałam zatroskany wzroka Aethana. Uśmiechnęłam się do niego słabo.
-A już myślałem, że cię straciłem-powiedział.
Kilka łez spadło mi na twarz. Zamknęłam oczy. A potem był najcudowniejszy smak na świecie-smak ust ukochanego mężczyzny....
Xin i reszta wesołej gromadki Nocturna
2 VII 2004 9:37 CET Xin1
biegli ile sił w nogał. Ibrachim był podtrzymywany przez Kose i Randala, przez co trochę ich spowalniał, ale był jeszcze zdolny do walki. Xin biegł obok Nocturna.
-Gdzie my właściwie biegniemy? - Zapytał szeregowy.
-Musimy znaleźć Bow! - Nocturn musiał krzyknąć, żeby jakiś wybuch go nie zagłuszył.
-Wiesz chociaż gdzie ona jest, komandorze?
-Mam taką nadzieję.
Nagle zza rogu wybiegł mały oddział P-konfu.
-Wszyscy kryć się! - Wykrzyczał Nocturn.
Xin szybko wystrzelił ze swojego boltera trafiając konfederatę w brzuch. Pocisk utkwił żołnierzowi w okolicach mostka. Po chwili pocisk rozerwał się na setki mniejszych odłamków, rozrywając od wewnątrz konfederatę. Krew i fragmenty ciała rozleciały się we wszystkich kierunkach, pokrywając kilku innych żołnierzy wroga.
Nie zastanawiając się dużej Xin skorzystał z okazji, że większość konfederatów wmurowało po tej rzezi, jakiej dokonał jeden pocisk, szeregowy wystrzelił jeszcze w dwóch, którzy po chwili także eksplodowali od wewnątrz.
Nocturn i Veetek pozbawili życia pozostałych konfederatów trafiając ich w krtań i głowy.
-Skąd masz takie coś Xin? - Zapytał komandor.
-Pozostałości po oddziale Space Wolves, którzy polegli na Carridzie sir. - Odpowiedział szeregowy.
Nocturn już nie pytał więcej, wiedział, że Space Wolves to elitarny oddział V-marines, który stacjonuje teraz na granicy powstrzymując skutecznie wroga.
Szybko pozbierali amunicję i broń po nieistniejącym oddziele P-konfu i pobiegli dalej.
-Jak to wszystko się skończy chcę dostać dłuuugi urlop. - Powiedział Xin do Veetka.
-Nie tylko ty Xin.
### Psionik ###
2 VII 2004 11:41 CET Harvezd
Wżał z gniewu. To co wziął za strach tej dziewczyny było jedynie iluzją. Tak naprawdę ona gromadziła w okół siebie strach innych osób i używała go jako tarczy. Ale nie po to przyleciał specjalnie z tym zadaniem z drugiego końca wszechświata by poddać się. By uciec. Zrównał oddech. Uregulował tętno. Sięgnął ku najgłębszym pokładom najmroczniejszych emocji. Gdy jego jaźń dotknęła jądra świadomości, ukierunkował ją. Dłoń zapłonęła purpurowym ogniem.
### Południe ###
Dwa kontyngenty wojsk desantowych powoli oskrzydlały oddziały Konfederatów. Shardac w końcu mógł wydać rozkaz swoim DoomTrooperom, by przerwali atak i pozwolili innym dokończyć. Kontradmirał stał nieruchomo na dymiącym przewróconym wraku konfederackiego czołgu obserwując przez lornetkę pole walki oddalone o niecały kilometr.
To było zdecydowane zwycięstwo. Armia Konfederatów była w odwrocie. Nie wiedzieli jeszcze, że z drugiej strony nadciąga na nich ciężka piechota. Niedługo znajdą się w rozpalonych kleszczach machiny wojennej i zostanie im dane to na co zasłuzyli.
-Ej, młotku!- dobiegło go z tyłu.
Odwrócił się. Kilka metrów dalej stał potężnej budowy mężczyzna, trzymając ręce wsparte na biodrach. Wszędzie by go rozpoznał.
-Witaj, Flint!- uśmiechnął się szczerze- Gdzie się podziewałeś przez cały ten czas? Liczyliśmy na wsparcie z powietrza.
-Musieliśmy ukryć się w górach. Te psy nas docisnęły. Wysłali za nami skrzydło T-Rolli, ale je wymanewrowaliśmy. Żaden myśliwiec Konfów nie dorówna naszym Krzemieniom- zakończył z szelmowskim uśmiechem.
-Dałbyś radę wykrzesać jeszcze trochę ognia ze swych Krzemieni?
-No jasne- Flint wskazał na smukłe sylwetki myśliwców stojących kilkaset metrów dalej w obrębie tymczasowej bazy logistycznej oddziałów desantowych- Za pół godziny chłopcy będą gotowi. Musimy tylko sie dozbroić i dotankować.
Shardac zeskoczył z wraku:
-Rozkażę DoomTrooperom być w stanie gotowości- odwrócił się w stronę północnej granicy widnokręgu- Odbijemy to miasto.
-Tajest!
### Mostek Lokiego ###
-Manewr unikowy! Cała energia do silników!
-Sir, ale tarcza nie wytrzyma obciążenia..
-WYKONAĆ!!
-Ay!
Statkiem szarpnęło, gdy próbował odchylić się w stosunku do pola grawitacyjnego planety, by wyskoczyć z orbity jak z procy.
-Pełna moc ciągu!
-Jest pełna moc ciągu. Tarcze na 23% efektywności.
Rekard nachylił się nad mapą taktyczną. Stracili przewagę liczebną. Stracili większość maszyn. Nie było już czasu na ewakuowanie planety- musiał liczyć na to, że psionikowi uda się czybko powrócić z celem.
-Namierzcie najbliższy okręt wroga. Zabierzemy ich jeszcze kilku zanim odlecimy.
-Cel namierzony.
-Ognia!
Kilka torped fotonowych pomknęło w kierunku fregaty medycznej "PaVulon". Rekard zacisnął dłonie na kancie blatu, patrząc jak mordercze pociski zbliżają sie do bezbronnego celu.
### Statek Flagowy Floty Imperialnej ###
-Trzy torpedy na kursie prosto w "Jangcy"- zakomunikował comtech.
-Wystrzelcie kontrpociski. Nie! Stać! Wiązka przechwytująca! Odbijcie te torPedy.- zadecydował Admirał eXscyte dowodzący flotą.
-Namierzanie... Wiązka emitowana.
EXscyte zamarł w oczekiwaniu na efekt. Po chwili ujrzał na holowyświetlaczu jak trzy pociski mknął z powrotem ku "Lokiemu".
-Dać mi status postępów w desancie!- po czym dodał w myślach - "Wiele bym dał, żeby zobaczyć teraz twoją minę, Rekard"
### P-Sztab ###
-Sir, pański prom jest już gotowy, czekamy tylko na rozkaz do ewakuacji.
-Nawiązać natychmiast łączność z Rekardem- krzyknął Kommodor Rock wpadając do namiotu ustawionego na jednym z lądowisk, które znajdowało się jeszcze w rękach Konfederacji.
-Mamy łączność, sir!
Rock doskoczył do ekranu, na którym widniała twarz Wielkiego Admirała:
-Mamy wielkie kłopoty! On wrócił! Rozumiesz?! Wrócił! Nasz wywiad kłamał! Rozumiesz!? Przejrzeli naszą siatkę i karmili nas fałszywymi informacjami!
-Rock! Na Przedwiecznego, o czym ty bredzisz.
-Nie rozumiesz!? On wrócił! Yaahooz!! On żyje!
Admirał wyglądał jakby nie słuchał, patrzył na coś co znajdowało się trochę niżej po jego lewej stronie. Po chwili jego oczy się rozszerzyły. Admirał zniknął z pola widzenia.
-Rekard do cięzkiej cholery! Jesteś tam?! Kurwa, ja ci tu coś próbuję przekazać!
Obraz zaśnierzył, ajkby puszczano w nim czarnobiały film "Wojna mrówek".
-S..Sir... Straciliśmy łączność..
-Jak to- Rock zassał dolną wargę rozszerzając przy tym oczy.
-Sir.. Mam potwierdzony komunikat.. Loki został zniszczony..
Kommodor popatrzył przez chwilę po żołnierzach i oficerach zgromaczonych w sztabie.
-Pieprzyć to. Dajcie rozkaz do natychmiastowej ewakuacji.
### Bow ###
Oderwała usta swoje od ust Aethana. Akurat w momencie, gdy Kontradmirał odepchnął ją brutalnie w bok, zasłaniając plecami przed psionikiem, który wyskoczył z krzaków by zadać jeden szybki cios. W jego dłoni płonęło coś na kształt ostrza- długie, filoletowe, zwężające się ostrze, ogarnięte ogniem.
Bow klapnęła ciężko na pupę, gdy psionik zagłębił ostrze w plecach Aethana. Jego czubek przebił się przez klatkę mężczyzny. Aethan krzyknął, a z jego oczu i ust eksplodował strumień swiatła.
Bow rzuciła do tyłu fala cierpienia, którą odebrała od ukochanego. Ten demon go wypalał od środka. Nie było czasu do stracenia... ale nie wiedziała co robić. Bezwiednie zacisnęła dłoń na łańcuszku na szyji, patrząc przez łzy jak spazmy ogarniają ciało Aethana wiszące na "ostrzu" psionika.
Wtem poczuła czująś obecność z boku. Coś czerwonego wyleciało niczym błyskawica z krzaków i naparło z na psionika. Zamknęła oczy, po czym gdy je otworzyła ujrzała mężczyznę w czerwonej szacie blokującego "miecz" niemalże identycznym, tyle że zielonym. Mężczyzna odwórcił do niej swą twarz. Ujrzała opalizujące zielone oczy. Przez chwilę widziała tylko tą paręoczu. Świat się rozmazał:
"Zanieś Aetha do domu. Trzeba to zakończyć tu i teraz"
Skoczyła do ciała ukochanego, który leżał na ziemi z grymasem cierpienia na twarzy. Podciągnęła go do drzwi, słysząc jak za nią trwa walka na śmierć i życie pomiędzy dwoma psionikiami.
szer. Ibrahim
2 VII 2004 14:03 CET Bombardier
biegł wśród zarośli z jego ulubioną długą bronia V-16. Po jego lewej stronie biegł szer. Vajfus a po prawej sierż. Mefistofeles.
Przez zarośla dało się słyszeć krzyk meżczyzny, który po chwili ucichł. Biegli ile sił w nogach, nie napotkali żadnego oporu, wyszli na polane. Tam siłowało się dwóch meżczyzn, jeden w zielonym drugi w czerwonym płaszczu. Jakieś swiatła, niczym płonące sztylety, wychodziły im z dłoni.
- Tam jest nasz cel!- krzyknął porucznik wskazując palcem na wille- nie strzelać do tych psioników.
Ruszyli, do willi brakowało może z 10 metrów, gdy nagle z dżungli wybiegła grupa konfederatów.
- Śledzili nas!- krzyknął al-Fayed, po czym odwrócił się, nie celując oddał serię, jak się okazało w zarośla, lecz PeKonfy nie czekały tylko oddawali seria za serią. Bombardier usłyszał krzyki ze wszystkich stron, to komandosi Rzeszy zostali zranieni. Chcąc ratować kolegów, Ibrahimoz zaczął strzelac seria za serią, w kierunku wrogów. Kilka dosięgło celów.
- Dobra wycofujcie się osłaniam was- powiedział bombardier, po czym zaczął przyglądać się zaroślom. Gdy nagle świst lecącej kuli urwał się, gdy trafiła go w prawy bok. Ibrahim padł na kolana, kolejny świst urwał się po trafieniu go w lewe ramię. Al-fayed padł na kolana, obraz zachodził mu mgłą, lecz mimo tego, ostatkiem sił chwycił karabin i wystrzelał cały magazynek w zarośla, kolejna kula strąciła mu chełm z głowy. Upadł na twarz, w tym samym czasie zaczął padać deszcz. Przechylił twarz w lewo. Ujrzał zbliżające się desantowce Valkiri.
- Give´em hell boys- rzekł Bombardier, po czym ujrzał helikopter, który przeleciał nad willą- To dla...- płunął krwią- ...was- po czym stracił przytomność.
A sztandar 135 pułku strzelcóv powiewał na wietrze jakby na cześć szeregowemu Ibrahimowi ,,Bombardierowi" al-Fayedowi...
Okiem szeregowca
2 VII 2004 14:57 CET ksch
Nie było czasu do stracenia. Spierdalał szybciej niż kiedykolwiek sobie wyobrażał. Psy biegły za nim. Jeden z mniejszych wpił się zębami w jego łydkę, Ksch przewrócił sie. Zasłonił twarz. Psy zaczęły atakować. Ale nagle straciły nim zainteresowanie.
Psionik opuścił umysł psów. Ruszył w stronę domu.
Psy rozbiegły się. Ksch z trudem sie podniósł. Kątem oka zobaczył dwóch komandosów. Skoczył w lewo. Seria przecieła powietrze w miejscu gdzie stał przed momentem. Biegli w jego stronę. Wyszarpał pistolet. Strzelił, pudło, raz jeszcze. Jeden z żołnierzy upadł, drugi schował się za konarem. Ksch podczołgał się za drzewo. Czekał.
Psionik "zeskoczył z dachu budynku, na ktorym stal. Sfrunął po gzymsie i wylądował z przykucnięciem. Wyprostował się i spojrzał prosto na kobietę. Stała tam. Osłabiona ucieczką i bezbronna. Już stąd czuł jej strach".
Obaj czekali. Przeciwnik miał dużą przewagę- był nie tylko lepiej wyszkolony, ale miał również lepszą broń. Ksch widział lufę karabinu, która wystawała zza konaru. Przymierzył. Strzelił. Nic.
Żołnierz czołgał się w stronę wroga z pistoletem w ręku. Karabin zostawił na wabia. Zachodził go od tyłu. Jeszcze trochę i go zobaczy- bezbronnego i nieświadomego, że celuje w sam karabin.
"Czerwone oczy za biała maską zapłonęły. Płaszcz psionika załopotał na wietrze, po czym zerwał się i owinął wokół najbliższego drzewa. Mężczyzna zrobił krok do przodu....
-Więc zginiesz!"
Żołnierz znalazł dogodną pozycję. Namierzył przeciwnika. Na polanie słychać było odgłosy walki. Zresztą nie tylko tam.
Ksch podniósł się. Kula przeszyła jego bark. Potworny piekący ból i fontanna krwi, opadł z powrotem.
Żołnierz przymierzył ponownie, cel był terz trochę za nisko.
"-A już myślałem, że cię straciłem-powiedział.
Kilka łez spadło mi na twarz. Zamknęłam oczy. A potem był najcudowniejszy smak na świecie-smak ust ukochanego mężczyzny...."
Strzelił ponownie, trafił. Podniósł się i ruszył w stronę ofiary.
Duel of Fates
2 VII 2004 15:37 CET Harvezd
Psioniczne ostrza oświetlały twarz ubranego w czerwoną szatę mężczyzny. Kilka centymetrów od swojej twarzy, za skrzyżowanymi klingami miał białą maskę i płonące czerwone oczy.
"Zginiesz za samo ośmielenie się stanięcia mi na drodze"
-Niedoczekanie twoje!- krzyknął Valkiryjczyk i odepchnął przeciwnika.
Sam, odbił się od ziemi by wykonać salto do tyłu. W ostatniej chwili zdążył sparować ostrze - psionik Konfederacji był już przy nim wyprowadzając cios za ciosem. Wściekłe ataki nie pozwalały mu na odskoczenie, ani na przejście do ofensywy. Poczuł jak zbliża się do ściany roślinności. Za nim wyrosło drzewo. Psionik zaatakował ściekle prostym ciosem wycelowanym w czoło.
Uratował go szybki zwód w bok. Umknął w krzaki. Ostrze psionika przeniknęło pień drzewa, które momentalnie uschło. Mężczyzna powoli odwrócił się, stojąc w deszczu opadających liści.
"Więc uciekasz, valkiryjski psie?"
Podążył ku centrum polany.
"Chodź, malutki. Pokaż na co cię stać."
Zielone ostrze rozświetliło kępę krzaków. Harvezd wyszedł na otwartą przestrzeń:
-Jeszcze zobaczysz na co mnie stać.
Rzucił się prosto na wroga z okrzykiem na ustach. Psionik doskoczył w kilku susach do wroga i wyprowadził cios z półobrotu przecinając tors Valkiryjczyka....
...nie napotkawszy oporu, którego się spodziewał, stracił równowagę i runał na ziemię.
Harvezd z zimną kalkulacją, nie dający dojść do słowa emocjom, a w szczególności radości z powodzenia fortelu wyskoczył z krzaków, mierząc w kark leżącego Konfederata.
Psionik przeturlał się, unikając ciosu i przechodząc w kucki odskoczył do tyłu wyciągając rękę w kierunku przeciwnika.
Wojownik zdążył skrzyżować przedramiona nad głową w ochronnym geście tworząc tarczę psioniczną. Pocisk energii rozbił się na tarczy, a Valkiryjczyka przesunęło o dobre dwa metry do tyłu. Psionik wykonał krótki gest. Coś twardego uderzyło Harvezda w potylicę. Upadł na twarz lekko przymroczony, gasząc ostrze.
Psionik opuścił przeniesiony telekinetycznie kamień. Zaczął okrążać dochodzącego do siebie Valkiryjczyka.
"Nie jesteś wyzwaniem dla moich mocy"
Harv spokojnie rozmasowywał kark, nie spuszczając oczu z nóg przeciwnika. Wysłał impuls, krótki przekaz w kierunku domu:
"Musisz do mnie dołączyć. Musisz odnaleźć w sobie moc, a następnie ją ukierunkować i ukształtować w ostrze psioniczne. Pozwól by energia popłynęła z wnętrza twojego ciała i ukształtowała się w fizyczną emanację, manifestację twoich zdolnosci. Wykorzystaj swój gniew."
Psionik przełożył ciężar ciała na lewą nogę. Czerwona szata Valkiryjczyka załopotała na wietrze, gdy Harvezd wykorzystał zgromadzoną energię by się odepchnąć od ziemi. Psionik dopadł do miejsca, w którym przed chwilą leżał jego przeciwnik i spojrzał w górę śledząc tor lotu wroga. Harv w powietrzu utworzył miecz psioniczny i w tej chwili w której jego stopy dotknęły ziemi, odbił się ponownie, lecąc płasko w stronę psionika. Zielony wojownik doskoczył do niego.
Wirujący w tańcu śmierci wojownicy raz po raz krzyżowali ostrza. Żaden z nich nie zyskiwał przewagi.
(st.) szeregowiec Ibrachim i "Wesoła Kompania"
2 VII 2004 16:20 CET Ibrachim
Xin pokazując na co stać jego broń szedł pierwszy. Za nim szedł Ranny Ibrachim podtrzymywany przez kompanów i Noctrun. J zwolnił kroku i krzyknął z bólu. Kula wbita w plecy dawał się we znaki. Kosa wyjął tabletkę i dał J.
- Masz to na ból - powiedział Kosa. J przyjął lek i po kilku minutach poczuł ulgę. Po przejściu kilku kilometrów od miejsca gdzie zgubili kapitana Kemera zauważyli budynek. Był nawet w dobrym stanie. Troche odrapany kilku piętrowiec stał samotnie obok pozostałości po swoich poprzednikach.
- Tutaj odpoczniemy - powiedział Noctrun i wskazał zakrwawionym palcem na budynek. Wszyscy udali się we wskazane miejsce. Xin szedł pierwszy z bolterem w ręku. W pomieszczeniu do którego weszli było jasno.
- Położymy J na kanapę a Ibrachim niech usiądzie na fotelu. Trzeba im zmienić opatrunki - powiedział jakże troskliwy Noctrun. Kosa w swojej podręcznej apteczce miał przyrząd do wyjmowania kul i opatrunki, które szybko zasklepiały ranę. Pierwszego opatrzył J i wyjął mu kule z pleców. Musiał bardzo uważać, aby nie zerwać rdzenia gdyż kula utkwiła przy kręgosłupie. Po zabiegu J poczuł ulgę i po raz pierwszy od kilku dni uśmiechnął się. Kosa opatrzył Ibrachima a Veetek przyrządził kolację.
- Co dziś na kolacje? - spytał głodny Kosa.
- Grochówka i fasolka - odpowiedział Veetek.
- Kosa i Randal sprawdźcie czy nie ma w pobliżu P-konfów - wydał polecenie Noctrun. Obaj poszli i ostrożnie sprawdzili okolicę. Po godzinie do budynku wbiegł Randal z Kosą.
- Zaraz tu będą konfy! - krzyknął Kosa
- Jadą tu z czołgami i piechotą - dopowiedział Randal
- J masz jeszcze C4? - spytał Noctrun
- Hehe i to tyle, że można wysadzić pół miasta - odpowiedział uśmiechnięty J.
- Dobra rozstaw C4 przy budynkach na przeciwko siebie to powinno zatrzymać ich na jakiś czas. Podłóż też na ulicy aby zrobić dziurę - mówił Noctrun.
- Ibrachim ile masz granatów? - spytał komandor.
- Dziesięć zwykłych i trzy plazmowe - odpowiedział st. szeregowy.
- Sprawdzić magazynki i rozstawić się po dwóch stronach ulicy za tymi budynkami - powiedział Noctrun. Wszyscy udali się na pozycje i oczekiwali wroga.
Dave Wood, witaj nam przyjacielu!
2 VII 2004 16:57 CET dejwut
usłyszałte słowa z pewnego oddalenia. Napełniły go strachem. Kapitan Brax był jedynym człowiekiem, którego dejwut się kiedykolwiek bał. Nie był jedyny. Bali się go wszyscy komandosize Szwadronów Zagłady. Bali się go i zwyciężali pod jego rozkazami. Byli jedną z najlepszych grup najemników w światach granicznych.
- Dave, nie mów miże walczysz dla tych patałachów z tym gównanym V na plecach! Kurwa, ja nie jestem lepszy. To gówniane Pzaczyna mnie wnerwiać.
Wood słuchał tego z uśmiechem. Bardzo, bardzo wrednym usmiechem.
- Choć dejw, pieprz Valkirię. Stworzymy Szwadrony od początku. Znowu zasłyniemy na granicach!
Dejw nie słuchał, był blisko, ale wyłączył się. Zmienił się w dziekie zwierze. Za to pokochał Valkirię Prime - za tą dżunglę raz na jakiś czas.
Biegł po okręgu, okrążał Braxa. Raz na jakiś czas biegł niczym tygrys, przeskakiwał z gałązi na gałąź i wiłniczym wąż.
- No dejw, pokaż kilka swoich sztuczek. - krzyknął kapitan z bardzo bliska. Domyslał się, że dawnykumpel obserwuje go, ale nieoglądał się za siebie. Odwrócił sie jak błoskawica, pistoletw jego dłoni zaśpiewał...
Odpowiedziała mu cisza...
Liście opadły powoli na ziemię, ale nic poza tym się nie stało. Nagle coś ciężkiegouderzyło gow plecy i powaliło na ziemię. To coś warczało jak dziki kot. Kiedy Brax wstał, dookoła nie było nikogo i niczego.
- Ładnie, dejw, wiedzę, że nie straciłes poczucia humoru. - Odbezpieczył PMkę i ostrzelał krzaki długą serią. Ponownie, była tylko cisza.
Coś spadło na niego z góry. Pistolet maszynowy poleciał w krzaki. Brax zerwał się narówne nogi. Dave okrążał go niczym tygrys. Szczeżył zęby i warczał. Byłteraz zwierzęciem, Brax zaczął się obawiać. Ale nie skończył. Zaatakowali równoczesnie, kapitan nożem długości pół metra, sierżant gołymi rękami. Nóż o cal minął ramię dejwa, który rzucił się przeciwnikowi do gardła. Brax byłjednak zwinny. Wyslizgnął się niczym piskorz i odskoczył. Sięgnął po pistolet. Zbyt wolno, dejw był już przy nim. Wyrwał mu broń i odturlał się. Nóż przeciął powietrze centymetr nad nim.
Padł strzał.
Kolano kapitana zmieniło się w krwawa mizgę. Bang, drugie kolano pękło jak balonik.
- Dejw, przyjacielu, co chcesz zrobić? Nie zabijesz chyba starego kumpla? Ja tylko żartowałem, przecierz wiesz.
Dejwut zbliżał się z wyciągniętą bronią.
- Mam pełno kredytek w bankach w konfederacji. Chcesz? Możesz wieść życie cholernie bogatego skurwiela gdzieś na miłej, zielonej planecie. To jak, może być? Nie?
- Bang! - Powiedizał dejw.
- Bang! - Odpowiedział mu pistolet.
***
Pięć sekund później polanka na której walczyli była już pusta. Dave Wood był gdzieś w dżungli. Biegł ku swemu przeznaczeniu.
Kapitan Kemer
2 VII 2004 18:17 CET Kemer
-Z ranną nogą daleko nie zajdę. - powiedział sam do siebie Kemer - Czas gdzieś się zatrzymać i coś z tym zrobić.
Powoli się przemieszczając znalazł jakiś totalnie zniszczony budynek. Bez namysłu wszedł tam. Liczył na łud szczęścia. Są, nie ma ich, są, nie ma ich.
-Nie ma ich. - odetchnął z ulgą i przysiadł na kamieniu.
Z bocznej kieszeni wyjął resztki swoje proszku leczniczego.
-Na tą walkę musze być w pełni sił.
Poczym rozsypał trochę pozostałego proszku na łydkę a resztę na bark. Ściągnął temblak i czekał.
2 minuty i cudowny proszek z Dantuin zacznie działać, najlepszy lek na otwarte rany. Dwie minuty na medytacje, pomyślał i odprężył się.
Wykorzystywał wszystkie znane mu techniki by rozluźnić mięśnie, by jego ciało odpoczęło.
-Arg... - zawył kapitan, po ranach zostały ślady, miejsca bólu zamieniły się w szpetne blizny, ale to się nie liczyły. Liczyło się tylko to by pomóc przyjaciołom.
Udał się na wcześniej obrany azymut.
Bow... Muszę ją uratować. To ona jest kluczem.
Szedł a po trzech kilometrach doszedł do dżungli.
Przeżegnał się w starym chrześcijańskim zwyczaju i ruszył torując sobie drogę ostrzami.
Przebijał się przez chaszcze, kolejne liany pękały, zrywały się, spadały pod naporem jego ostrzy. W paru miejscach mundur się przedarł. Ale nie to go martwiło. Doszedł do istnej ściany roślinnej. Nie było czasu na rąbanie tego świństwa.
Spojrzał do góry i skoczył. Złapał się gałęzi i podniósł się. Okolicy była nieciekawa, aż do małej polanki sama zieleń.
Postanowił. Cel, polana, później się zobaczy. Zawsze było jakieś później, więc tym razem też musi być.
Skoczył na następną gałąź, chwycił się liany i powędrował na drugie drzewo. Zmieniając co róż drzewo dotarł na skraj polany.
Tam leżały dwa trupy.
-hmm... to dziwne, nie mają żadnych emblematów. Czyżby to był...
Opuścił się po drzewie i wszedł powoli na polanę.
-Tak, to oni. Kto to zrobił? Musiał być naprawdę dobry. Przecież to Brax.
Ślady, bardzo znikome. Ten, który to zrobił musiał zeskoczyć z drzewa.
-Kurwa nic nie ma. Willa. Musze tam iść.
I poszedł. Tym razem dołem. Biegł i słuchał. On musiał tu być i lepiej, żeby był z nami.
Jeszcze pięćset metrów i będę.
Dystans do willi się skracał, ale... coś go zatrzymało. Ktoś tutaj jest. Skulił się w krzach i słuchał. Trzech. Jest ich trzech i są komandosami ale jakąś inną super jednostką bo to niemożliwe, aby chodzili tak cicho, wżyciu by się nie zbliżył do nich tak blisko. On też musieli go słyszeć.
Cisza. Wstał i zobaczył pierwsze z nich. Był biały i stał tuż przy krawędzi dżungli. Dwieście metrów. Długi skok w prawo i szybki bieg na czworaka skróciły dystans do pięćdziesięciu metrów. Czas zaatakować.
Wyskoczył z ostrzami skrzyżowanymi przed twarzą. Padł strzał, ale kula odbiła się od prowizorycznej tarczy. Upadł na ziemie i ostrza zjechał na poziom bioder, dwa duże kroki i pierwsze z ostrzy wbiło się w brzuch komandosa.
-Ten też ze Szwadronów. - pomyślał Kemer i wbił drugie ostrze w krtań przeciwnika.
Wyciągnął ostrza i padły dwa strzały. Kemer jednak już był skulony. Trup po chwili opadł na ziemie.
Krótkie spojrzenie posłane w kierunku willi przyniosło tylko widok walki dwóch wojowników.
-To psioniki a ten drugi to... nie możliwe ! - w jego myślach rozdarł się głos radości.
-Jeszcze dwóch. Musze ich ściągnąć zanim przeszkodzą tej walce.
Zobaczył ich stali oparci do siebie plecami tuż przy krawędzi dżungli.
-Czekacie na mnie ? Zaraz do was przyjdę - powiedział po raz kolejny sam do siebie.
Ruszył, wystrzelił jak strzała. Jeszcze parę kroków i będzie przy nich. W jego stronę poszybowały całe serie żołnierzy Szwadrónów.
Ale to była dżungla a on wiedział dużo o walce w niej. Odkręcał się po każdym napotkanym drzewie tylko po to by skryć się za następnym. Był już obok nich.
Nabrał pędu. Ręce poruszały się ze znaną mu, wyuczoną gracją.
-Drzewo - pomyślał i odbił się od najbliższego
Wylądował tuż przed nimi podniósł się diabelsko szybko i zrobił krok do przodu aby wejść między nich.
Ostrza poszybowały w górę, koszącym łukiem zabijając obydwóch naraz.
Jedne z trupów wypadł na polanę.
Już chciał wejść i spróbować pomóc gdy usłyszał kogoś skaczącego po drzewach.
Ten ktoś był cholernie szybki i wiedział co robi.
-Skurwiel!!!
2 VII 2004 20:56 CET Bow
Tylko to byłam w stanie pomyśleć. Patrzyłam na cierpiącego Aethana i krew się we mnie gotowała. Miałam ochotę po prostu rozerwać psionika na najdrobniejsze kawałeczki. a potm jeszcze pastwić sie nad jego zwłokami dopóki nie wdeptałabym ich całkowicie w ziemię Valikirii Prime.
"Musisz do mnie dołączyć. Musisz odnaleźć w sobie moc, a następnie ją ukierunkować i ukształtować w ostrze psioniczne. Pozwól by energia popłynęła z wnętrza twojego ciała i ukształtowała się w fizyczną emanację, manifestację twoich zdolnosci. Wykorzystaj swój gniew." - usłyszałam w głowie. To był Harvezd. Chwila koncentracji... ostrze było długie i... czarne. Nie świeciło, nie odbijało nawet jednego fotonu. Ukute z dzikiej furii istniało tylko w jednym celu-zabić. Pocałowalam Aethana, oddałam mu nieco energii i wybiegłam na pole walki. za sobą usłyszałam jeszcze słabe: "Nie daj się" wyszeptane przez Michała, a potem czerwona mgła przesłoniła mi oczy. Nie bałam się. Dzika furia we mnie odwalała gigantyczną pracę. Nie wiem, jak wyglądalam, ale psionik na mój widok wyraźnie się zawahał. Wyczułam w nim przemożną chęć zwiania gdzie pieprz rośnie. Opanował się jednak. Po chwili moje ostrze parowało coraz szybsze i mocniejsze ciosy...
Xin
2 VII 2004 21:35 CET Xin1
czekał. Słyszał już nadjeżdżające czołgi konfederacji. Razem z Randalem wymontowali przednie siedzenia z jakiś wraków i usiedli na tylnich. Xin rozbił przednią szybę i wystawił lufę XT-ka. Randal czekał po drugiej stronie ulicy, w tak samo przyrządzonym wraku. Obok Xina, za otwartymi drzwiami kulił się Kosa, mierząc swoim KaeMem w tym samym kierunku co wszyscy.
Nagle zza rogu wyłoniła się kolumna konfederatów z dwoma czołgami. Nie czekając ani chwili Xin razem z Randalem, pierwsi strzelili trafiając wrogów w głowy. Pierwsza dwójka wyeliminowana, jeszcze kilkudziesięciu zostało.
Ze strony konfederatów padły strzały, jednak nie były one zbyt celne i trafiały albo w już zniszczoną karoserię albo gdzieś niegroźnie trafiały w asfalt i ściany budynków.
-J teraz! - Wykrzyczał Nocturn.
Na ten znak, J wysadził dwa budynki. Gruz i cegły zasypały konfederatów i ich czołgi. Kilkunastu zginęło pod lawiną, jeden czołg został unieruchomiony na chwilę, jednak niedługo będzie mógł działać dalej. Kosa i reszta zaczęli strzelać, zabijając konfederatów. Xin z Randalem także nie próżnowali. Jednak wroga nadal było w cholerę dużo. Żołnierze P-konfu powoli zbliżali się do Valkirijczyków, który nie mieli szans w tym starciu.
-Wycofujemy się! - Wykrzyczał Nocturn.
Kosa opuścił już swoje stanowisko, Xin wygramolił się już ze swojej kryjówki i narzucił sobie snajperkę na plecy. Zobaczył, że Randal ma problemy, ciągły ostrzał nie pozwala mu wysiąść. Szeregowy szybko podbiegł do kryjówki sierżanta. Xin wyciągnął jeden ze swoich granatów rozpryskowych i rzucił w stronę konfederatów. Kiedy wybuchł, kilku kolejnych konfederatów zginęło w męczarniach, rozerwanych na strzępy, przez odłamki.
-Szybko! Teraz! - Krzyknął Xin do Randala.
Szeregowy wyciągnął szybko swojego boltera, kiedy jeden z konfederatów dobiegał do niego z nożem. Randal był już na zewnątrz i biegł za resztą. Xin strzelił w nadbiegającego wroga. Trafił w brzuch. Po chwili pocisk rozerwał się na setki małych odłamków, rozrywając konfederatę na strzępy. Xin był cały ze krwii, a reszta konfederatów już wyłoniła się z chmury kurzu, którą zostawił po sobie granat. Szeregowy nie czekał ani chwili. Chwycił zmasakrowane ciało żołnierza P-konfu i urzył go jako tarczy przed pociskami. Xin starał się wycofywać jak najszybciej, jednak kule, które co chwili trafiały w martwego konfederatę utrudniały ucieczkę. Kilka kul przebiło zwłoki, ale zatrzymały się na kevlarze, nie czyniąc krzywdy.
Xin rzucił przed siebie kolejny granat, który rozerwał na strzępy kilku innych konfederatów. Kiedy chmura kurzu go zasłoniła, rzucił ciało-tarczę i zaczął uciekać ile sił w nogach. Wszyscy czekali na niego kilkadziesiąt metrów dalej, osłaniając go. W tym czasie jeden z czołgów oddał strzał. Pocisk na szczęście trafił w budynek. Gruz posypał się na Xina, którym rzuciło na kilka metrów do przodu. Były pilot wylądował twardo na brzuchu, z łuku brwiowego ciekła mu krew. Cały był podrapany, prawdopodobnie miał zwichniętą kostkę. Ogłuszony szeregowy podniósł głowę. Nic nie słyszał, widział tylko jak jego kamraci wołają coś do niego.
Po chwili, słuch zaczął wracać. Xin słyszał już niewyraźne krzyki towarzyszy. Spojrzał za siebie i zobaczył jak jakiś konfederata do niego dobiega. Były pilot szybko wymierzył i strzelił z boltera. Wróg dostał w głowę, której już nie było na miejscu. Bezwładne ciało upadło koło Xina. Teraz szeregowy już słyszał głos Nocturna:
-Xin! Spierdalaj!
Szeregowy usłuchał i zaczął biec w kierunku towarzyszy, którzy go osłaniali. Czołg znów oddał strzał, trafiając w budynek. Xin skulił się i zasłonił głowę ręką. Gróz posypał się na niego, jednak biegł dalej.
Kiedy dobiegł do reszty, wszyscy zaczęli uciekać ile sił w nogach.
-J! Teraz! - Usłyszał Nocturna.
J tylko się uśmiechnął i nacisnął guzik na detonatorze.
Nagle ulica wyleciała w powietrze zasypując konfederatów gruzem i odłamkami asfaltu. Całość wyglądała jak gigantyczna fontanna gruzu, J prawdopodobnie podłożył ładunki w studzienkach. J nacisnął jeszcze jeden guzik. W powietrze wyleciały kolejne dwa budynki. Konstrukcje zaczęły się zawalać. Chmura kurzu i tynku poleciała we wszystkie strony, gruz zasypał doszczętnie konfederatów. Wielkie kawały betonu zleciały na głowy wroga, miarzdżąc i zabijając. Fala kurzu otoczyła Valkirijczyków.
-Wszyscy padnij! - Wykrzyczał komandor.
Wszyscy wykonali rozkaz. Po chwili kurz i pył opadł. Wszyscy konfederaci leżeli pod gruzami, spod których wystawały połamane, pokrwawione kończyny wroga. Ładunki J totalnie zmasakrowały oddział wroga. Zostały tylko dwa czołgi, do których dobiegali już Ibrachim i Nocturn. Kiedy znaleźli się przy wierzyczkach, otworzyli klapy i wrzucili po dwa granaty i zamknęli klapy. Po chwili dało się słyszeć odgłos stłumionego przez ściany czołgu wybuch.
Xin szedł przez ulicę w kierunku Nocturna. Cały był w pyle. Przez twarz przebiegała mu tylko strużka zaschniętej krwi. Trochę utykał, ale to nic w porównaniu z tym co przeżył w przeciągu tych kilku dni.
-Co teraz sir? - Zapytał Nocturna.
-Szczerze ci powiem, że jeszcze nie wiem. Narazie musimy odpocząć. - Odpowiedział zmęczonym głosem.
-Przepraszam sir, nawaliłem tam przy tych wrakach. - Powiedział Xin po chwili milczenia.
-Nieprawda. Świetnie się spisałeś. Uratowałeś Randala. Zawdzięcza ci życie. Przy okazji sprzątnąłeś kilkunastu pierdolonych konfederatów. Wykonałeś kawał dobrej roboty. - Powiedział Komandor.
-Jak na pilota jesteś dobrym żołnierzem. - Dodał Nocturn dla rozładowania napięcia.
Oboje się uśmiechnęli.
-Jak to wszystko się skończy, chcę dostać dłuuuugi urlop.
-Nie tylko ty Xin. Nie tylko ty.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: stont kleeckam
|
Wysłany: Pią 12:08, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Sierżant Randal.
3 VII 2004 16:42 CET Doc Randal
Grupa Nocturna wycofała się z feralnej uliczki ku innej, położonej wystarczajaco daleko, by nagle ktoś z tamtych strzelił niespodziewanie do nich. Siedzieli w ruinach jakiegoś domostwa, z którego zostały tylko ściany na wysokości półtora metra w najwyższych częściach. Kosa i J obserwowali uliczkę, gotowi do strzału. Nocturn siedział oparty o coś, co widocznie kiedyś przypominało staroświecki kominek, tyle że ogień był w nim holograficzny. Lecz jedyne co tam widać w środku, to tylko monitorek z wielką dziurą w nim. VeeteK na betonowym klocu obok Nocturna, zaś Xin i Randal pod ścianą, blisko siebie.
- Dobra, panowie. Odpoczniemy chwilę i ruszymy dalej. Bow może potrzebować naszej pomocy. Wykorzystajcie ten czas, by się opatrzeć, przeładować broń, coś przekąsić... - powiedział Nocturn.
Randal siedział zamyślony. Myślał nad tym, co się wydarzyło. Niejeden mógłby rzec, iż pewnie nie może on się pogodzić z tym, a raczej jego duma, iż został uratowany przez kogoś, kto na codzień pilotuje myśliwce. On, co miał opinię wzorowego żołnierza i medal na koncie za odwagę. On, co niegdyś służył w Jednostce Specjalnej. Lecz nie, nie o tym myślał. Myślał nad wydarzeniem na owym wieżowcu, przy stadionie. Myślał o swej walce z pułkownikiem Nestornem. Ciężko mu było pojąć, jak ktoś taki, co tak wiele uczynił do Valkrii mógł ją zdradzić. Dla pieniędzy? Dla sławy? Zawsze powtarzał, iż większość bohaterów na tym świecie jest anonimowa. Nie raz odmawiał wzięcia premii oficerskiej i przeznaczał ją na leczenie rannego w akcji komandosa z oddziału. Wielu z nich tylko dzięki jego poświęceniu chodzi jeszcze po tym świecie i w dalszym ciągu służy valkiryjskiej sprawie. Wielu młodych oficerów widziało w nim wzór do naśladowania. Jego przedwczesna emerytura zaskoczyła wszystkich. Nie podał żadnych oficjalnych powodów. Rzekł tylko, iż czas ustąpić młodszemu pokoleniu miejsca. I tu nagle spotkał go na froncie po przeciwnej stronie barykady. Swego dowódcę, instruktora i swego cichego idola. Namawiał do przejścia na jego stronę, by było jak kiedyś...NIE! Wiedział, że nie bedzie jak kiedyś! Wiedział, że pułkownik zdradził! Wiedział, że nie może poepłnić tego smaego błędu bo...on go tego uczył. Uczył lojalności i poszanowania valkiryjskiego sztandaru. Uczył karności i bitności. Nauczył go wszystkiego...i wiedział, że Nestorn może to wszystko wykorzystać przeciw niemu. Znał każdy jego ruch, w końcu on go nauczył poruszać się w ten sposób. Każdy jego atak był do perfekcji wyuczony przez Nestorna. Jednak wygrał...wygrał, bo prawda i lojalność wobec swych rzeczywistych ideałów wzięła górę nad zdrajcą tychże ideałów, którego opanowała żądza pieniędzy i sławy. Wygrał, bo pułkownik był zakłamany, jego motywy były fałszywe, nie był on prawdziwym żołnierzem w momencie, gdy z nim walczył...był tylko kamieniem na szachownicy, umierającym za złą sprawę.
- Sir, wszystko w porządku? - wybudził go z zamyślenia głos Xina.
- Tak, wszystko w porządku. Wiecie żołnierzu, dzięki żeście mi dupę ocalili - odpwiedział Randal.
- Nie ma sprawy, sir.
- Taa, chyba się starzeję, heh...za to tobie starzenie się wychodzi chyba na dobre - obaj się zaśmiali. Cieszył się akurat teraz, iż żaden z jego podwładnych nie był tutaj z nimi, bowiem dla nich był on surowym i niewzruszonym instruktorem. I tu ponownie sie zamyślił...nie miał już nikogo ze swych podwładnych...wszyscy zginęli albo od kul, albo od wybuchów. Uśmiech zniknął z twarzy sierżanta, znów wróciła mina surowego dowódcy.
- Dobra, zbieramy się! - krzyknął Nocturn - Musimy dotrzeć do Bow, może potrzebować naszej pomocy! Pamiętajcie, musimy ją chronić za wszelką cenę!
- Tak jest! - wszyscy odkrzyknęli.
Po chwili grupa żołnierzy ponownie przemykała się uliczkami, w poszukiwaniu Bow. Nie napotkawszy przez dłuższy czas oporu trafili na skraj, gdzie przed nimi znajdował się gesty las. w Głębi z dala słychać był strzały.
- To na pewno tam! - rzekł komandor - Musimy się przedrzeć przez las.
- Sir, możemy też obejść las, idąc jego skrajem - zasugerował Kosa.
- Zajmie nam to zdecydowanie za długo, trzeba iść lasem. Musimy kogoś wystawić na szpicę. Ma ktoś z was doświadczenie w przedzieraniu się przez gęstwinę? - zapytał Nocturn.
- Ja, sir - rzekł Randal - Nie raz już walczyłem w leśnych warunkach.
- Dobra, więc Randal będziesz szedł pierwszy, reszta za tobą.
- Sir, proponowałbym, bym szedł przed wami w większej odległości, dzięki temu unikniemy pułapki w większej grupie, no i w razie czego będziecie mieć dobry rzut oka na wrogów, jeśli zaatakują.
- Słuszna myśl...w porządku. Więc masz przewagę ponad stu metrów przed resztą. W razie potrzeby, zagwiżdż w ten sposób - komandor zademonstrował - a zaraz przybiegniemy do ciebie.
- Rozkaz sir - sierżnat zrobił parę kroków do przodu, p oczył siegnął po coś do keiszeni, wyjął niewielkie pudełeczko i otworzywszy je, zanurzył palce po zdjęciu rękawicy i począł smarować tym twarz, patrząc w małe lustereczko.
- Sir, co to jest? - rzucił za plecami Xin.
- Broń psychologiczna - odpowiedział Randal nawet się nie odwracając i nie przerywajac swej czynności. Po chwili był już gotów do pójścia w las i zanurzył się w gęstwinie drzew, trawy i pnaczy...Grupa ruszył jakiś czas po nim. Sierżant szedł ostrożnie, uważając na każdy krok i obserwując uważnie otoczenie. Czuł się jak wtedy, gdy z Nestornem i chłopakami tłumili rozruchy partyzantów na gęsto zalesionej Grendii 4. Po krótkim czasie do uszu trafił jakiś nieprzyjemny odgłos. Randal prędko kucnął za drzewem w zaroślach o obserwował. Dostrzegł grupkę kilku żołnierzy Konfederacji powoli maszerującej przez las. Nie byli to zwykli żołnierze. Mieli stroje maskujące i wyposażenie świadczące, iż to nie zwyczajni piechurzy.
"Komandosi..." pomyślał sierżant. Założył zaraz karabin szturmowy na plecy, obok snajperki i wyciągnął pistolet. Następnie począł się czołgać w pobliże ich trasy. Mijał kolejne metry trawy i wysokich zarośli, aż trafił na kilkanaście metrów od nich stojące drzewo i rosnącym obok niego krzewem z dużymi, łódkowatymi liśćmi. Widział ich, szli ostrożnie, miarowym krokiemn z pewnością szukając czegoś. Nie myśląc wiele namierzył pierwszego z nich i pociągnął predko za spust. Rozległ się strzał i po chweili pierwszy żołnierz z linii obrócił się gwałtownie i z piskliwym krzykiem padł na ziemię. Zołnierze, prędko zajmując pozycje obronne zaczeli strzelać w miejsce, skąd padł strzał. Jednak odpowiedziała im cisza. Randala już dawno tam nie było, bowiem predko pobiegł w inne miejsce na lewo, by widzieć żołnierzy z boku, bnowiem byli zwróceni frontem ku poprzedniej jego kryjówce. Namierzył ponownie i wystrzelił. Kolejny żołnierz padł z przyklęku na twarz, plując krwią. Randal ponownie prędko się oddalił i puszczona seria z luf karabinów raz jeszcze trafiła w pustkę. Randal wycofawszy się nieco do tyłu spojrzał na pistolet. Amunicja się skończyła. Ledwo dwa strzały, nic więcej nie zostało, reszta poszła w poprzednic walkach. Nie myśląc wiele schował pistolet i ze szczękiem dobył noża i ponownie zakradał się ku wrogom. Zostało ich ledwo pięciu. Przeczołgał się ku gęstym zaroślon w pobliżu ścieżki, która szli komandosi, teraz już asekurując się wzajemnie i oglądając teren dookoła. Leżał ukryty w zaroślach, pojedynczo żołnierze przechodzili ścieżką przed nim, wreszcie szedł ostatni...momentalnie Randal wyskoczył z zarośli, przytrzymawszy żołnierza jedna dłonią silnie za usta, zaś drugą predko wbił mu "Skalpel" w żebra. Jego jękniecie było stłumionie przez dłoń sierznata, który w ułamku sekundy potem ponownie zniknął w zaroślach. Żołnierze się odwrócili i dostrzegli martwego kompana. Nie przerywając nadal rozglądali się po lesie. Randal przekradł się ponownie nieco do przodu i ukrywszy się za dwoma dużymi liśćmi oczekiwał na kolejnego. Komandosi zmienili taktykę i poczeli się rozchodzić, na wzór rozszczepiającego się światła. Jeden z nich zbliżył się nieopacznie do kryjówki sierżanta. Gdy był ustawiony plecami do niej, liście momentalnie sie rozwarły, z nich wyłoniła się ręka chwytajaca delikwenta za usta i z całej siły pociągnęła go do tyłu, zaś podstawiona noga spowodowała jego upadek na plecy, zaś nóż momentalnie wbity w jego serce, pozbawił go życia. Reszta komandosów momentalnie odwróciła się w tym kierunku i posłała serię karabinową, Randal zaraz zerwał się do biegu, słysząc, iż go gonią. Zaraz się jednak zatrezymał, unikajac uapdku do dużej rozpadliny pod nim, wewnątrz niej z bocznej skały wypływał strumień, w rozpadlinie zaś płynął tenże strumyk. Randal natychmiast zchował się w gęstej roślinności porastającej zbocze urwiska. Chwilę potem za lasu wybiegła trójka komandosów do rozpadliny i poczęli się tam uważnie rozglądać, a nasepnie nieco się rozeszli. Jeden z nich był tóż pod nim. To był ten moment. Randal natychmiast z krzykiem wyskoczył z gęstwiny i lądując na Konfederacie, przygniótł go do ziemi, a następnie wbiwszy nóż w serce, zabił go. Momentalnie dostrzegłszy drugiego żołnierza celującego w niego zamachnął nożem i po chwili "Skalpel" ze świestem wirując w powietrzu, wbił się w szyję tegoż delikwenta. Złapał się za szyję i natychmiast runął na wspak w mokry piasek, ginąc na miejscu. Trzeci będący w oddali natychmiast oddał parę strzałów kierunku Randala, lecz ten koziołkując w bok nie dał sie trafić i po chwili zatrzymał się i spojrzał na ostałego Konfederatę. Zamarł, lecz z surową miną powoli się podniósł i patrzył się na niego. Ten, odziwo, nie strzelał, choć celował w dalszym ciągu w niego z pistoletu. To był sierżant Navers, jeden z członków jego jednostki, w której służył z pułkownikiem Nestornem.
- Ty też?! Myślałem, że jesteś moim przyjacielem! - krzyknął zaraz do niego Navers z wściekłą miną.
- Jak Nestorn? - odpowiedział mu Randal.
- Jak Nestorn! - odkrzyknął jego dawny kolega i strzelił mu w piasek, tóż pod nogami - Na reszcie wykonano już wyrok! Nie chcieli dołączyć do nas, więc już nie żyją! Eleminuję tylko zdrajców!
- A jak nazwiesz siebie? - zapytał go Randal - Ty i Nestorn opuściliście szeregi Valkirii pod pretekstem przedwczesnej emerytury i dołączyliście do Konfederatów, bo dostaliście lepsze oferty!
- Mogłeś się do nas przyłączyć, tak jak pozostali chłopaki! Oni nie chcieli, więc zginęli! Z mojej ręki i z ręki Nestorna!
- Więc zostałeś sam, bo Nestorn nie żyje!
- Nie żyje? To niemożliwe, podobno ciebie namierzył i miał się ciebie, czy...zabiłeś go?!
- Tak jak zabiję ciebie, parszywy zdrajco!
- Ach tak?! - Navers już pociągał za spust i strzelił, lecz Randal raz jeszcze odkoziołkował w bok i kula trafiła po raz kolejny w piasek, gdzie stał. Podczas koziołka zdjął z rameinia swój karabin szturmowy i prędko strzelił pojedynczą kulę, trafiając zołnierza prosot w dłoń, dziurawiąc ją na wylot razem z pistoletem. Facet krzyknął z bólu, gdy zaliczył kolejną kulę, tym razem w lewe kolano. I raz jeszcze, tym razem w prawe. Słychać było odgłos łamanej kości. Facet padł na klęczki, krzycząc:
- Ty skurwielu, małpo zawszona, valkiryjski śmieciu... - stękał Navers.
Randal zaś syanął z karabinem w dłoni, mówiąc:
- Zgodnie z valkiryjskim prawem, jako iż służyłeś w valkiryjskich siłach zbrojnych i złamaniu zakazu o zmianie barw żołnierskich po przedwczesnej emeryturze, uznaję cię za zdrajcę, i zgodnie z prawem wojennym, skazuję cię na śmierć przez rozstrzelanie! Czy masz coś na swoją obronę?
- Pierdol się! Nie masz żadnego prawa mnie sądzić! Nie możesz mnie zabić, to samosąd! - krzyknął "skazany".
- Tak myślałem! - odpowiedział Randal i po chwili wystrzelił jeszcze jedna kulę, która momentalnie wbiwszy się w czoło żołnierza, wyraźnie oznajmiła mózgowi osobiście, iż czas przerwać procesy życiowe. Navers kleczasł jeszcze chwilę z szeroko otwartymi oczyma i otwartymi ustami, po czym padł twarzą w piasek.
- Żadnej litości dla zdrajców... - rzucił Randal, po czym wrócił do jednego z trupów, wyjął swój nóż i po obczyszczeniu go, schował do pochwy. Wrócił ponownie na górę, do lasu i predko powrócił na trakt, bwoeim widział już resztę grupy w oddali, widocznie przez tą walkę, znacznie się zbliżyli podczas gdy on tu był. Pomachał im dłonią, by się nie zbliżali i dalej począł zanurzać się w las, za nim szli pozostali. Po drodze minęli trupy zabitych żołnierzy. Krótko potem wyraźnie zbliżył się do miejsca, gdzie były strzały, widział już skraj lasu w oddali...i trupy Konfederatów. Nagle, niewiadomo skąd zza jednego z drzew wyskoczyła niczym duch jakaś postać i parą ostrzy przytwierdzoną do dłoni, celem ścięcia go z nóg. Randal momentalnie uskoczył w bok, unkajac ledwo śmiertelnego ataku i już miał strzelac, gdy dostrzegl twarz postaci, ten tez sie zatrzymał, zaskoczony widokiem sierżanta:
- Kapitan Kemer? - rzekł zaskoczony żołnierz.
- Randal? - odrzekł niemniej zaskoczony kapitan - Co tu robisz u diabła?
- Prowadzę resztę grupy, jest tóż za mną.
- Cholera, ale tu się dzieje, ten psionik walczy z innym, to chyba Harvezd.
Randal nie tracąc czasu gwizdnął i migiem reszta drużyny dotarła fo nich. Po szykm zapoznaniu się z sytuacją, wyszli prędko na skraj lasu, a tam zaskoczył ich widok śmiertelnego pojedynku dwójki psioników. Nagle z willi tóz obok wyskoczyła Bow, trzymając w dłoni świeltisty miecz, calutki czarny, niczym niezbadany do końca kosmos, psionicy mieli czerwony i zielony... .
Wrak człowieka,
3 VII 2004 16:46 CET Aethan
tak tylko można było określić Aethana po tym, jak ostrze psioniczne rozorało go dosłownie w połowie. Nie zemdlał. Nie czuł bólu. Nie umierał. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Zapomniał o Bow i jej walce. Zapomniał o wojnie. Patrzył w górę. Patrzył w gwiazdy i widział je. Patrzył na każdego mieszkańca każdej planety. Widział ich, biliony istnień, tylko po to, aby przynieść chwałę ich władcom. Tylko po to, żeby garstka ludzi mogła latać sobie po kosmosie, delektując się wszystkim, co ma do zaoferowania. Wyczuł, jak jego rany zasklepiają się. Wyczuł inny umysł. On już też konał.
NIE
Nie podda się. Nie teraz, kiedy czuje w sobie siłę... Nie teraz, kiedy może spełnić każde swoje pragnienie...
Bow spojrzała kątem oka na swojego ukochanego. Oczy zwrócone ku niebu, ciemne, blada twarz, zerwana skóra z implantu tworzyły widok, który kobieta zapamiętała na zawsze... Był martwy... Bow ogarnął szał. Szał zabijania...
Kontradmirał otworzył szeroko oczy. Podniósł się, co prawda z trudem, ale się podniósł. Podszedł do rannego, konającego Ksch´a.
- Kontradmirale, pan żyje...
- Milcz. - słowa kontradmirała były zawzięte, cedzone przez ściśnięte wargi. Czarne źrenice hipnotyzowały szeregowego. Ksch popatrzył mu w oczy... smugi, dymu lub smoły, nie wiedział czego, przelewały mu się w tęczówkach... "To już koniec, zaraz będzie po wszystkim" pomyślał.
Aethan odsunął go na bok. Przyłożył ręce do jego głowy i przelał mu wiele energii, która sparaliżowała go. Jednak krew przestała tryskać z ran, ciało było bezwładne.
- Przykro mi, niewiele z Ciebie zostanie, ale najważniejsze będzie przy życiu... tylko po co Ci mózg, skoro nie masz możliwości przejawiać jego użycie... hm hm he he... hahaha - Aethan poczał śmiać się złowieszczo, jednak odpowiednio cicho, aby nikt go nie usłyszał. Ksch był praktycznie że wyłączony z otoczenia. Nie odbierał bodźców.
- Niedługo ci przejdzie... a wtedy... przypomnisz sobie kto cię uratował... czyim adiutantem będziesz... komu będziesz ufał... kto będzie twoim mistrzem...
Aethan zostawił go i wstał, skierował się w stronę walczących. Nie pokazywał się jednak im na oczy, nie chciał, żeby wyczuli jego obecność, chociaż on mógł ich rozpoznać, ich myśli stały przed nim otworem.
Zapewne i Bow i psionik Konfederacji musieli być rozdrażnieni obecnością jeszcze jednego umysłu, ale nie zastanawiali się kto to jest, zajęci byli walką... Bow nie poznała kontradmirała, on sam siebie nie poznawał...
Samochód
3 VII 2004 17:44 CET Yaahooz
jechał po wertepach, a dwoma postaciami w środku rzucało na boki. Kierująca samochodem nie oszczędzała pedału gazu i czasami o włos mijała wystające gałęzie, dziury w ziemi czy pnie drzew. Zbliżali się, czuli to oboje. Przed nimi, już nie tak daleko gromadziły się linie i pola energii. Z każdym metrem byli bliżej. Silnik wył gdy koła momentami traciły przyczepność z piachem. Nie słyszęli śmigła, wyczuli przeciwnika za późno, koncentrując się bardziej na tym, co czekało przed nimi. Pocisk huknął pod prawym kołem, kawały ziemi i piachu bryznęły na okna, na maskę, reflektory. Silnik zajazgotał złowieszczo, gdy prawy bok auta uniósł się w powietrze, a obroty skoczyły o kilka tysięcy. Nie zapanowała nad samochodem, przebita opona i powyginana blacha spowodowały nagły i niekontrolowany skręt. Wciśnęła hamulec, koła zaczęły szorować piach. W końcu huknęli w drzewo. Z pogniecionej maski sączył się dym. Nad nimi słychać było śmigło lądującego nieopodal śmigłowca z charakterystycznym znakiem konfederacji na boku. Yaahooz wykopał drzwi. Wyskoczyli z samochodu i skryli się za drzewem w samą porę. Sekundę potem kilka karabinów poszatkowało auto, słyszęli stukot kul grzęźnących w metalu i w pniu za którym teraz byli. Kobieta otarła krew z robitej wargi i wskazała mu głową kierunek. W stronę posesji. Chwilę jeszcze słyszęli siebie w swoich głowach. Później Yaahooz kiwnął porozumiewawczo głową i skoczył w zarośla. Pomknęły za nim kule, jedna trafiła w rękaw, skaleczyła ciało, rozcinając skórę. Kobieta zaś czekała, powoli sondując zbliżających się sześciu żołnierzy. Powoli wchodziła w ich mózgi, zmieniając możliwości percepcyjne. Kiedy nagle jeden padł na ziemię waląc serią w niebo i charcząc jak zarzynana świnia, reszta nie widziała napastnika. czy też napastniczki. Później, po tym jak konfederaci oddali kilka strzałów na oślep, nastała cisza. Yaahooz przedzierał się przez las...
Kapitan Kemer
3 VII 2004 17:46 CET Kemer
-Mówiłem, że wrócę - uśmiechał się Kemer - nie wolno im przerywać walki. Nasza broń i tak im nie pomoże. Proponuje przedostać się do willi albo udać się w inna część miasta. Nie możemy zapominać, że Troopersi idą od Północy. Jeżeli wszystko poszło dobrze to powinni być już pod przy mieście.
-Wątpię, żeby parę naszych karabinów im pomogło - odpowiedział Ibrachim
-Po pierwsze to nikt z tobą nie rozmawia szeregowy, po drugie nie znasz prawdziwej siły jaką ze sobą niesie taka pomoc. Należało by zebrać jak najwięcej ludzi po drodze. To z pewnością przyspieszyło by całą akcje.
Poza tym... - szelest traw -cicho.
Kemer odwrócił się płynnym ruchem. Parę metrów przednim stała postać w długim zielonym płaszczu.
-Odejdźcie. Szybko. Noc rób co uważasz za słuszne. Szybko - rzucał nerwowo Kemer.
Zza kaptura widać było tylko uśmiech postaci.
Żołnierze zaczęli się wycofywać.
-Ibrachim rzuć mi medpacka.
-Tajest - i w jego kierunku poszybował mały zestaw medyczny.
-Wybacz przyjacielu, ale nie chce cię zawieść. - wstrzyknął sobie w łydkę jakiś płyn tak samo zrobił z barkiem.
-Cóż spotkanie po latach. Nie wierzyłem, że wybierzesz PeKonf.
-A ja, że dołączysz do tych upadłych psów.
-Mówisz o Imperium ? Właśnie kopiemy wam dupska. Nasze oddziały weszły już do miasta i zaczynają je odbijać. Swoją drogą co ty tutaj robisz ?
-Zostałem ochroniarzem psionika.
-A on przypadkiem sam dla siebie nie jest ochroną ?
-Po co ma marnować energie na takie marne ścierwo jak ty czy twoi koledzy? Jego potencjał jest wykorzystywany do ambitniejszych celów.
-Taak drogi Wodishu. Tyle lat w akademii a ty zawsze byłeś ode mnie lepszy. Ale ja zawsze miałem więcej ambicji.
-Nie wygrasz tej walki. Nie dasz rady Kemer. Przyłącz się do mnie. Będzie tak jak dawniej dwóch najgroźniejszych wojowników galaktyki. Pamiętasz ? Nikt nam nie mógł podskoczyć, razem byliśmy duetem nie do pokonania.
-Tak tyle, że ty zawsze trzymałeś z szumowinami.
Płaszcz opadł. Ukazała się sylwetka wojownika po którym wcale nie było widać ogromnej siły jaką posiadał. Dobrze umięśnione kończyny skrywał zielony strój.
-Na pewno tego chcesz Wodishu. Wystarczy, że zrzucisz z siebie ostrza i jeden z nas nie będzie musiał umierać.
-Spójrz na moją twarz. - Kemer nie przyglądał się jej wcześniej, przez cała twarz leciała blizna, blizna zadana jego ostrzem - Nie usunąłem jej bo chciałem mieć po tobie pamiątkę, gdy już umrzesz.
Ostrza Kemera wysunęły się z pochew. Jego ciało naprężyło się a ręce znajdowały się na wysokości bioder.
Podobnie zrobił jego przeciwnik.
-Giń ! - wrzasnął ochroniarz psionika i skoczył do przodu.
Jego ruchy płynne tak jak niegdyś, pierwsze ostrze wystrzeliło prosto w twarz kapitana ale zostało od razu sparowane. Wodish nie czekał na reakcje przeciwnika tylko atakował. Ostrza ścierały się z bronią Kemera, kolejne cięcie od góry zostało uniknione dzięki zwinności valkirijskiego żołnierza, wygiął się w pół do tyłu i zrobił rundaka stanął w pozycji bojowej i czekał. Koniec obrony, teraz jesteś mój pomyślał Kemer i natarł. Jego ostrze powędrowało w kierunku brzucha wroga tylko po to by zostało odbite ale ten ułamek sekundy starczył Kemerowi na atak. Druga dłoń powędrowała w prosto w bark Wodisha wbijając się w niego. Kapitan doskoczył do przeciwnika nie wyciągając ostrza z rany i zaatakował całym ciałem wyciągając tym samym broń. PeKonfederat uderzył o ziemie z jękiem.
-Poddaj się póki możesz. Twoja konfederacja ci nie pomoże.
-Zdycha kundlu - rzekł i zaatakował Wodish
Nie podniósł się z ziemi próbował walczyć na leżącą. Sprawnie sparował dwa ataki Kemera przekręcił się na zdrowym barku i ciął w nogę kapitana.
Ułamek sekundy zadecydował o rozcięciu uda. Ostrze Kemera minęło się z bronią przeciwnika.
-Arg... - upadł na zranioną nogę i automatycznie odbił kolejny cios wymierzony w niego.
Obkręcił się na rozciętej nodze i ciął Konfederata, dając sobie tym samym czas na podniesienie się z ziemi.
Przez chwile słyszeli tylko swoje dyszenie.
Wodish wstał. Oboje ciężko ranni powoli zbliżali się do siebie.
-Czas to zakończyć - rzekł żołnierz w zielonym ubraniu.
-Zginiesz głupcze.
-To się okaże - odrzekł Kemer i zaatakował
Cios w głowę został odbity ale zaraz zanim poszła kanonada następnych uderzeń. Cięcia szły z każdej strony, stali w miejscu i nawzajem parowali swoje ataki. Któryś musi popełnić błąd, obaj wiedzieli, że będzie to Wodish, miał ranny bark i nie mógł długo tak walczyć.
Kolejny cios prosto w brzuch Konfederata został sparowany, ale Pżołnierz popełnił błąd, zablokował go ranną ręką. Lewe ostrze Kemera przecięło Wodisha od prawej.
-Arrrrrg
Drugie ostrze Kemera wystrzeliło w brzuch byłego przyjaciela.
Ruch dłoni zdawał się dłużyć młodemu kapitanowi, a odległość niemożliwa do pokonania.
Ostrze dotarło do celu i zaczęło wbijać się w ciało przeciwnika. Powoli zagłębiało się w niego jak żądło osy broniącej się przed człowiekiem. Cios wchodził coraz głębiej a z nowo powstałej rany zaczęła wylewać się krew.
Jeszcze jeden krok i będzie po wszystkim.
Zrobił go. Ale nie spodziewał się jednego, że jego przyjaciel znajdzie jeszcze tyle siły by ostatni raz zaatakować. Ciął Kemera przez plecy.
Ciało Wodisha zsunęło się z ostrza kapitana a on sam osunął się po drzewie.
-Gdzie ja mam ten cholerny proszek -bełkotał sam do siebie, gorączkowo przeszukując swoje ubranie.
Nie znalazł zemdlał.
Okiem szeregowca
3 VII 2004 19:18 CET Ksch
Życie powoli z niego uchodziło. Dosłownie. Z ran ciekła krew. Jego kat odszedł. Oczy zaszły mu mgłą. Zobaczył przed sobą postać, przynajmniej wydawało mu się, że coś widzi. Ale była to tylko poświata, cień kogoś kogo znał. Postać stanęła nad nim. Nagle rzeczywistość zawirowała. Zaczął lecieć w dół po spirali, obracał sie wokół własnej osi. Wszędzie ciemność. Coś jednak wyciągneło go z tej matni. Czyjaś niezłomna wola podniosła go. Stali na równinie. Wszędzie kości, walały się czaszki i piszczele. Na przeciw stała postać. Wysoka, w ciemnym płaszczu z kapturem.
- Możesz- odezwała się postać- wrócić i pozostać sobą.
Ksch przełknął ślinę- a kim teraz u diabła jestem?- pomyślał. Postać skrzywiła się.
- Trupem. Jesteś martwy- mężczyzna powiedział to beznamiętnie- ale możesz wrócić do żywych, ale nie jako ten sam człowiek. Właściwie to nie będziesz człowiekiem wcale.
Ksch stał, był więcej niż zdziwiony. Nie żyje? Obrazy przemykały przed jego oczyma- las, willa, Dejwut, psy, ucieczka, komandos, trafienie w bark i krzyż, ból, strumienie krwi i postać. Cień postaci.
Teraz stała przed nim. Wiedział, że musi się spieszyć.
- Kim będę?- pytanie Ksch pozostało bez odpowiedzi- nie człowiekiem, więc kim?- znowu nikt się nie odezwał.
-Ważne, że będę żyć- pomyślał- nieważne kto będzie moim wrogiem, kto przyjacielem. Będe żyć- myśli kłebiły się w jego głowie.
- Więc wybrałeś- postać spojrzała na niego czarnymi jak noc oczyma- podążysz moją drogą, ja wyznacze Twoje cele- mężczyzna odsłonił twarz.
- Kontradmirale...- obraz zniknął, nie było równiny, wracał, znowu ciemność, spirala i polana. Leżał, rany zagoiły się. Czuł się dobrze, po chwili coś przeszyło jego ciało. Stracił świadomość. Pustka. Aethan. On go uratował. Muszę czekać na jego wezwanie.
Szeregowiec J.
3 VII 2004 23:15 CET J
Szedł przez las w środku grupy. Wiedział, że nie jest z nim dobrze. Rany się zagoiły, ale tylko powierzchownie. Środek przeciwbólowy działał. I pewnie tylko dlatego nie wył z bólu. Cały czas jednak miał zaciśnięte usta i twarz rozciągniętą w grymasie. Pluł krwią. Uszkodzone płuco dawało się we znaki. Tak samo upływ krwi i zmęczenie. Był jednak żołnierzem. Szedł więc i nie skarżył się.
Odgłosy strzałów. To Randal trafił na przeciwnika. Poszli szybciej. W końcu go zobaczyli. Dawał znaki, że wszystko w porządku. Poradził sobie.
Kilka minut później dotarli na skraj lasu. Tu sierżant na nich czekał z... Kemerem! J uśmiechnął się do kapitana. Ten odpowiedział tym samym. Weszli między ostatnie zarośla. Tam się zatrzymali.
Zdziwieni, nieco przestraszeni obserwowali pojedynek. "Nagle z willi tuż obok wyskoczyła Bow, trzymając w dłoni świeltisty miecz, calutki czarny, niczym niezbadany do końca kosmos, psionicy mieli czerwony i zielony... ." Nie wyglądało to dobrze. J zasępił się. Wiedział, co może się stać z tą dziewczyną w przyszłości. Mrok opanowywał jej duszę... Odeszli od krawędzi by się naradzić.
W pewnym momencie Kemer odwrócił się. Reszta podążyła za jego przykładem. Stała tam samotna postać w zielonym płaszczu. Żołnierze już podnosili broń, gdy powstrzymał ich kapitan:
"- Odejdźcie. Szybko. Noc rób co uważasz za słuszne. Szybko - rzucał nerwowo Kemer."
Odeszli niechętnie. Ibrachim rzucił bratu medpack. Kapitan i P-Konf zostali sami. Oddział zniknął w dżungli. Szli przez nią kilkanaście munut, posuwając się powoli aby uniknąć patroli wroga.
Nagle w zaroślach obok nich mignęła jakaś postać. Wszyscy zamarli. J usłyszał szept Randala:
- Sir, sprawdzę kto to.
Nie czekając na odpowiedź odpełzł w głąb dżungli. Reszta czekała.
W końcu sierżant wrócił. Prowadził ze sobą żołnierza z czerwonym V na munduże. J rozpoznał jednostkę. 214 samodzielna brygada. Nieźle wyszkolona. Żołnierz podszedł do Nocturna.
- Sir.
- Co tu robicie, żołnierzu? Wasza jednostka nie stacjonuje na Valkirii Prime.
- Zostaliśmy wysłani na wymianę do 425 pułku. W celach szkoleniowych.
- Ilu was jest? Co robicie tutaj?
- Zostało nas sześciu z mojego plutonu. Dowodzi nami kapral Jones. Od dwóch dni polujemy w tej dżungli na patrole P-Konfu.
- Szczęście się do nas uśmiechnęło, Veetek - zwrócił się do pułkownika - Żołnierzu, przechodzicie wraz z całą drużyną pod moje dowództwo. Randal, Kosa, idźcie z nim i przyprowadźcie tu resztę.
Sierżant wraz z dwoma szeregowymi zniknęli w zaroślach.
- Coraz więcej nas. Nasze szanse rosną.
- Tylko co mamy tak w zasadzie robić? - zapytał Veetek.
- Osłaniamy Bow i Harvezda przed patrolami P-Konfu, jakby chciały pomóc swojemu szefowi. Im więcej wrogów uda nam się wyeliminować, tym mniej oni się będą musieli martwić. W pojedynek się nie mieszamy, bo narobilibyśmy tylko zamieszania i nie wiadomo kto by na tym skorzystał.
Żołnierze już dochodzili. Słyszeli ich przez zarośla. Pojawił się Randal i reszta oddziału.
- Dobra, Veetek. Obstawiamy teren od strony centrum. Nie możemy przepuścić żadnego P-Konfa. Żadnego. Dajcie J trochę granatów. Załóż jak najwięcej potykaczy. Xin, Kosa, osłaniacie go. Reszta rozstawić się.
- Tajest, sir. - odpowiedzieli chórem.
Admirał
4 VII 2004 3:03 CET Yaahooz
widział już polanę. Zwolnił, szedł teraz przez rzedniejący las. Czuł kilkanaście osób przed sobą. Znał kilka, innych nie, wiedział jednak kim są. Oni jednak niekoniecznie. Pochłonięty tym, co działo sięza żołnierzami w lesie, zapomniał o kapturze, płaszczu, o ostrożności. Nie usłyszałby żołnierza, gdyby był ograniczony do 5 podstawowych zmysłów. Szeregowy J. już otwierał usta by kazać się obcemu zatrzymać, gdy ujrzał tylko ruch ręki Nocturna, który mógł odczytać jako "przepuść".
Yaahooz zatrzymał się przy ostatniej linii drzew. Zobaczył walkę między Harvezdem, Bow która wychodzial z domu, a jej ostrze było czarniejsze niż sama noc. Jednak co innego przykuło uwagę Admirała, a jednocześnie zmroziło krew w jego żyłach. Yaahooz ruszył powoli w stronę tyłów willi...
Cios, na który oczekiwał Harvezd nie nadszedł. Psionik odskoczył o krok i spojrzał gdzieś za niego. Opuścił nawet nieco ostrze. Dziwne zachowanie. Kontradmiral zaryzykował spojrzenie do tyłu i zobaczył jak ktos, kto nie zyje kieruje sie za dom...
Yaahooz obszedł dom i zatrzymałs ię na tyłach. Aethan patrzył na walczących, stał bokiem, był blady, krew powolutku sączyła się z ran, których doznał. Powoli odwrócił głowę w stronę kogoś, kogo znał tak dobrze. Nie uśmiechnął się, nie ruszył więcej, nawet jeden mięsień nie drgnął mu na twarzy. Wydawać by się mogło, że chce coś powiedzieć, ale to było tylko złudzenie. Znowu spojrzał na walczących, ale powietrze nagle zgęstniało. Aethan patrzył przed siebie, ale uderzenie które nadeszło było precyzyjne i miało siłe tak wielką, że Yaahooz wyleciał zza willi i grzmotnął w drzewo. Ciemne plamki zawirowały mu przed oczami, a Aethan dalej stał i obserwował. A później spojrzał na Admirała, który powoli wstawał z ziemi...
Świat uciekł gdzieś daleko, z prędkością światła gasnącego w wyłączanym odbiorniku. Czerń i szarość objęły wszystko wokół. Zewsząd pojawiły się cienie, jedne większe drugie mniejsze. Wszędzie wokół. Wychodziły z ziemi, leciały wprost na niego, biegły, skradały się. A gdzieś za nimi stał Aethan. Z rękami założonymi na wysokości mostka śmial się cicho, ale echa tego śmiechu dudniły niczym młot walący o kowadło. Cień opadł Admirała ze wszystkich stron, drąc, szarpiąc, smagając niczym biczem, próbując wedrzeć się do jego umysłu.
"Opór nie ma sensu. Poddaj się temu co nieuchronne. Stań obok mnie. Poczuj to co ja!" Słowa dźwięczały w głowie szamocącego się niczym dzwony. Błysnęło ostrze. A właściwie nie błysnęło, szare i matowe. Jednak nie przeciło niczego. Yaahooz skoncentrował się, czując jak pasma cienia coraz ciaśniej oplatają jego ciało, czy raczej jego astralną formę. Oczy zacisnęły się, podobnie jak zęby, gdy uścisk sprawiał coraz większy ból. Przytknięte do czola ostrze mierzyło w górę. Mały, matowy kamyk przerwał szarość otoczenia. Błysk błekitu rozszedl się dookola. Cień oddalił się, uścisk ustał.
"Nie takim Cię znam, nie taki jesteś i nie taki zostaniesz. Gdzieś tam wyrywasz się z tego więzienia, wiem to, czuję to. I odejdziemy stąd razem"
Yaahooz ruszył w stronę Aethana, który przestał się teraz śmiać. Szedł powoli, jakby każdy krok oznaczał oderwanie nogi od czegoś lepkiego. ale szedł, a blask rozszerzał się, a czerwone w jego poświacie tęczówki utkwione były w postaci przed nim...
Harvezd
4 VII 2004 4:04 CET Harvezd
Psionik wyprowadził cios z półobrotu, równocześnie wyrzucając nogę prosto w brzuch Bow. Kobieta cudem odskoczyła do tyłu, a Kontradmirał zasłonił się przed ciosem. Cios nie nastąpił. Wojownik podążył za spojrzeniem przeciwnika.
Jakaś postać wyszła zza drzew. Odrzucony do tyłu kaptur nie pozostawiał złudzeń co do jej tożsamości. Harvezd odruchem bezwarunkowym otworzyl usta. Szybko je zamknął, gdy wróg zaatakował ze zdwojoną siłą. Pierwszy cios opadł na zielone psioniczne ostrze, drugi leciał prosto w brzuch próbującej wstać z ziemi Bow. Wojownik wchodząc w obrót odbił fioletowe ostrze odrzucając przeciwnika do tyłu. Za jego plecami, Bow poderwała się na nogi.
Psionik stał przed nimi emanując gniewem, wściekłością, nienawiścią i żądzą mordu. Harvezd próbował wyciszyć zmysły, ale wszystko co odbierał było przez cały czas zniekształcane przez czarną aurę stojącej u jego boku Bow i czerwoną poświatę psionika. Psionika, który stojąc dwa metry od nich wyprostował się i opuścił ostrze:
"Macie ostatnią szansę. Zaniechajcie walki i przystąpcie do mnie! Jestem w stanie pokazać wam rzeczy, o których wam się nie śniło. Ujarzmicie moc zarezerwowaną do tej pory tylko dla Eldarów. U mego boku staniecie się równi bogom."
W odpowiedzi Bow splunęła mu pod nogi podnosząc czarne ostrze.
"Niech tak będzie, Valkiryjczycy. Jeśli nie daliście się przekonać, zostaniecie zniszczeni"
Psionik rozchylił ramiona opuszczone do tej pory wzdłuż ciała. Z jego drugiej ręki wytrysnęła struga fioletowego światła i po chwili uformowała drugie psioniczne ostrze. Harvezd cofnął sięo pół kroku. Nie znał do tej pory osoby która była w stanie uformować dwa niezależne ostrza psiniczne. Kimkolwiek był ich przeciwnik, dysponował niesamowitą mocą:
-Gdy powiem uciekaj, biegnij. Jak najdalej stąd. Nie oglądaj się. Dla mnie to może skończyć się tutaj, ale ty musisz żyć. Jesteś najważniejszą osobą w Imperium. Po Imperatorze.
-Kim jestem- szepnęła Bow.
"Jesteś częścią projektu Akira. Projektu genetycznej manipulacji w celu połączena tkanki protosskiej z ludzką. Jesteś hubrydą, łączącą zdolnosci psioniczne pierworodnych i Imperatora, z którego komórek pobrano materiał. Jesteś wyjątkowa"
Bow stała nieruchomo. Słowa powoli do niej docierały, uzupełniając luki w pamięci. Laboratorium. Sterylne warunki. Dziesiątki naukowców. Eksperymenty. Niepokojące sny. Testy. Wypadek. Śpiączka. Nagłe przebudzenie. Wszystko powoli układało się w całość.
"Jestem tylko narzędziem?"
"Jesteś czymś więcej. Jesteś naszą nadzieją. Naszym zbawieniem. Od ciebie zależą losy wszystkich istot w galaktyce. Dano ci moc, która tylko czeka na uwolnienie..."
Harvezdowi przerwała fala mrocznej energii, która dobiegłą z tyłu. Coś działo się z drugie jstorny budowli. Coś niedobrego. Sięgnął zmysłami... O boże.. Aethan..
-Co zrobiłeś Aethanowi, psie!- krzyknął w kierunku psionika.
Mężczyzna prawdopodobnie uśmiechnął się pod maską:
-Wyzwoliłem go. Pokazałem mu nową drogę. Łatwiejszą, szybszą, bardziej gwałtowną. W krótce stanie u mego boku. Nie tak jak wy głupcy!
Mrugnięcie oczami prawie kosztowało Harvezda życie. Psionik był już przy nim. Cios za siosem spychal czerwonego wojownika ku ścianie willi. Bow atakowała z tyłu, jednakże jej ataki były łatwo parowane- brak umiejętności w prowadzeniu psionicznego ostrza i długotrwałe osłabienie robiły swoje.
Harv kucnął unikając kolejnego ciosu, po czym zablokował drugie ostrze i pzeturlał się na bok. Psionik był krok za nim. Bow zacisnęła zeby i rzuciła się do ataku. Jej perfekcyjnie wymierzone między łopatki ostrze zostało z lekkością odbite. Harvezd dostał piętą w skroń po czym upadł. Bow sparowała cios obu mieczy. Potem było kopnięcie w czoło. Kobietę odrzuciło do tyłu. Psionik stanął nad nią z uniesionymi ostrzami:
"Masz ostatnią szansę by do mnie dołączyć. To twoja ostatnia szansa"
-Nigdy! Wiem kim jestem! Nie zaprzedam swej tożsamości dla czyichś gierek!
Wyprowadziła cios. Czarne ostrze przecięło powietrze. Błyskawice strzeliły we wszystkie strony, gdy oba wściekłe ostrza zetneły się ze sobą.
Harvezd skoczył na nogi dochodząc w pełni do siebie. Widząc co się dzieje uderzył na odlew w plecy przeciwnika. Ten sparował drugim ostrzem i odskoczył kilka metrów do przodu. Krótkie spojrzenie na Bow. Kobieta była cała. Sekundę później stała u jego boku.
-To zaszczyt walczyć u twego boku- powiedział.
Skoczyli.
Szeregowy Xin
4 VII 2004 11:56 CET Xin1
wraz z Kosą czekali aż J skończy zakładać ostatni "potykacz".
-Dobra, to już wszystkie. - Powiedział J, podnosząc się z ziemi.
Zamaskował jeszcze tylko pułapkę liśćmi i odeszli.
Nagle usłyszeli odgłos jednej z pułapek.
-Sir, już nadchodzą. - Kosa poinformował przez komunikator Nocturna.
-Dobra. Rozstawcie się . Zaraz do was dołączymy. - Odpowiedział Nocturn.
Xin wyciągnął swojego boltera. W dżungli, jego snajperka nie przyda się za bardzo. Sprawdził amunicję.
-Mam tylko 10 sztuk. - Powiedział bardziej do siebe niż do któregoś z towarzyszy.
Kosa i J przygotowali swoje karabiny. Pochowali się za drzewami i czekali.
Po chwili zobaczyli już mały oddział konfederatów.
Kosa dał wszystkim znak, że jest ich 6.
-Dwóch na każdego - Pomyślał J. - Nie jest źle.
Kiedy konfederaci byli już wystarczająco blisko, Xin wychylił się zza drzewa i strzelił jednemu z nich w brzuch. Po chwilil, ciało wroga zostało rozerwane na strzępy. Reszta była tak zszokowana po tym co zobaczyli, że przez chwilę stali nieruchomo. Ta chwila jednak starczyła, aby Xin, Kosa i J wykończyli oddział konfederatów. Każdy z nich dostał po kulce w głowę.
-Cholera Xin! Z takim efektem to sam mógłbyś ich zabić. - Powiedział J uśmiechając się szeroko.
-Wiem, wiem. Taki bolter to zarąbista broń psychologiczna. Widziałeś ich miny jak zobaczyli co się stało z ich kolesiem?
J tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Po chwili dołączyła do nich reszta.
Nocturn spojrzał tylko na zwłoki konfederatów. Później na zmasakrowane ciało i na bolter spoczywający w kaburze na udzie Xina. Już wiedział wszystko.
Pozbierali broń i amunicję. Xin w końcu miał karabin. Dostał jeszcze trzy magazynki.
-Nie jest źle. - Pomyślał Xin patrząc na KaeMa.
-Dobra chłopaki. Obstawiamy teren. Małe oddziały, po dwóch. Wszyscy w nie większej odległości niż 30 metrów od sąsiadującego.
-Tajest! - powiedzieli wszyscy naraz.
-Xin z Veetkiem, Kosa z J. Ja z Randalem i Ibrachimem. - Nocturn podzielił resztę oddziału i wszyscy rozstawili się na wyznaczonych pozycjach.
Xin trzymał w rękach świeżo zdobyty karabin i szedł w odległości pięciu metrów od Veetka. Obydwaj uważnie wypatrywali jednostek wroga.
Dżungla utrudniała wszystko. Jednak potykacze J ułatwiały sprawę. Po chwili Veetek z Xin usłyszeli odgłos jednej z pułapek, oddalonej o jakieś 20 metrów od nich.
Veetek dał znak szeregowemu, aby poszedł na prawo.
Xin ostrożnie udał się w wyznaczonym kierunku. Drzewa i liany były tak gęste, że utrudniały poruszanie się. Po chwili były pilot zauważył dwóch konfederatów, którzy coś rozstawiali na ziemi. Jakieś 10 metrów od wroga, Veetek szykował się do ataku, dał znak Xinowi, żeby zaczął działać.
Szeregowy zaczął się zbliżać, nagle nadepnął na coś. Pułapka ustawiona przez konfederatów wydała cichy świst z siebie, dając znać wrogowi, że ktoś się zbliża. Wróg szybko obejrzał się w kierunku skąd było słychać świst i zobaczyli Xina. Szybko oddali serię w jego kierunku, lecz szeregowy szybko uskoczył w krzaki. Veetek zabił jednego, strzelając mu serią w klatę, masakrując ją. Z kilkunastu dziur sączyła się krew, a konfederata padł najpierw na kolana. Z ust pociekła mu krew. Padł na twarz. Drugi konfederata rzucił się w pościg za Xinem. Szeregowy czekał na wroga z wyciągniętym przez siebie karabinem. Kiedy wybiegł, Xin nacisnął spust. Karabin się zaciąj już po pierwszym strzale. Pocisk jednak trafił konfederatę w ramię, spowalniając go. Były pilot uderzył wroga z całej siły kolbą w twarz. Żołnierz padł na ziemię, jednak szybko się zerwał i wyciągnął nóż. Ciął po skosie z prawej mierząc w pierś Xina. Ten jednak uskoczył i wymierzył silny cios kolbą w szczękę wroga. Ten się tylko zatoczył, ponieważ udało mu się zrobić unik, jednak dostał w twarz. Xin zaczął się wycofywać. Wróg rzucił się na niego niczym berserker i pchnął nożemi przed siebie, celując w brzuch. Robiąc unik, były pilot potknął się u padł na plecy. Xin szybko odrzucił broń i przygotował się na najgorsze. Konfederata rzucił się na niego i starał się wbić nóż w serce Valkiryjczyka. Szeregowy chwycił go za przegub i starał się z całych sił, aby nóż nie znalazł się w jego sercu. Jednak broń powoli zbliżała się do jego ciała. Xin już poczuł ukłucie w okolicach serca. Były pilot kopnął konfederatę w czułe miejsce. Wróg poleciał za Xina i zaczął zwijać się z bólu. Szeregowy wykorzystał tą chwilę i nóż, który przed chwilą miał się wbić w jego serce, wbił w skroń konfederaty.
Xin podniósł się zmęczony. Wziął kilka głębokich oddechów i podniósł odrzucony wcześniej karabin. Przywalił w niego kilka razy i nacisnął spust. KaeM strzelił.
-Teraz działasz cholero jedna?! - Wykrzyczał Xin w kierunku karabinu.
Zabrał konfederacie amunicję i udał się w kierunku skąd przyszedł. Po chwili znalazł Veetka i dołączył do niego.
-Wszystko w porządku? - Zapytał Veetek.
-Tak. - Odpowiedział Xin, trochę zmachany.
Dwaj żołnierze udali się z powrotem, patrolować okolicę.
EDIT
Aethan skrzywił się, gałki oczne...
6 VII 2004 19:54 CET Aethan
...zwróciły się do wnętrza oczodołów, okazując czarne jak smoła białka, choć ta nazwa była bardzo myląca. Yaahooz zblizał się, ciemność go coraz bardziej ogarniała. "Uczniu, dołącz się do mnie!" Ksch wstał, przyjmując ten sam wyraz twarzy, co Aethan. Umysł największego psionika Valkirii zapadł się w mrocznej i gęstej mazi, jednak tylko na chwilę, bowiem tak szybko jak zaczął spadać w nicość, tak samo prędko ukazało mu się miejsce pełne kości. Ludzkich kości. Obejrzał się. Nie było nikogo, ani niczego, oprócz cmentarzyska.
"Czy potrzebujesz ciała, żeby mnie pokonać? Mam twojego przyjaciela w swoim posiadaniu. Zmierz się ze mną na moich zasadach." Oczom Yaahooza wtem ukazał się tron na podwyższeniu, cały zrobiony z czarnych pereł. Na nim siedział Aethan w czarnym kimonie, z odsłoniętym kapturem. Jego oczy cały czas pochłaniały każde, nawet najdrobniejsze światło. Również światło jego myśli. Na przeciw Yaahooza stał Ksch, w czarnym, jedwabnym kimonie, z kataną w ręku.
"Przyłącz się do nas! To jedyna droga! Dobrze o tym wiesz!" - głos osobnika z tronu nie był głosem Aethana. Przypominał ryk pterodaktyla, zmieszany z sykiem węża i basem niedźwiedzia, wszystko podbijane wielokrotnym pogłosem. Umysł Yaahooza pulsował, niczym w dwa razy za małej czaszcze.
"Nie! Aethanie! Odrzuć moce złego!"
"A więc zginiesz!"
"Przekonamy się!"
Ksch ruszył i bez ostrzeżenia zadał cios, który admirał odbił z łatwością. Zaczęła się mordercza walka. Ciosy kataną były dublowane kopniakami, rzutami pociskami kostnymi, unikami, ciosami głową, blokami. Gdy jeden wyprowadzał cios, drugi miał już przy sobie coś, czym mógł zadać ból w odsłoniętą część przeciwnika. Yaahooz zablokował cios kataną nad głową. Ksch odgiął jego ramiona do tyłu i uderzył go w korpus lewym prostym. Ze zdziwieniem obaj zobaczyli, jak czarna maź przenika przez lśniące jasną poświatą ciało admirała. Wtem ręka Ksch zaczęła się rozpływać, topnieć niczym lód na dużym słońcu. Całe ciało szeregowca zaczęło się gotować. Ksch począł krzyczeć, ale z jego gardła nie wyszedł głos wyżej skrzeku żaby. Wtedy Aethan zeskoczył z tronu i odgarnął sierpowym w Yaahooza. Złapał Ksch za szyję i odrzucił do tyłu, ten wylądował na żebrach, przekłuwając sobie uda. Z ręki poczęła wyciekać czarna maź.
"Głupcze! Nic nie jesteś wart!"
"Zobaczymy, ile jesteś ty!" zawołał w myślach Yaahooz.
Aethan odrzucił kaptur. Jego nagi tors poprzecinany był ciemnymi pręgami od żył. Przybrał pozycję. Walka się rozpoczęła...
### The End ###
6 VII 2004 20:25 CET Harvezd
### Aethan i Yaahooz ###
Błękitny kamyk w rękojeści miecza Admirała rozświetlał półmrok, który zapadł nad willą. Aethan z oczami pałającymi gniewem powoli zbliżał się niczym dzikie zwierze gotowe do skoku. Yaahooz mierzył go spojrzeniem, gotów na wszystko. Z dłoni Aethana wystrzelił nóż. Dla Admirała czas zwolnił. Powoli, niczym zanurzony w galarecie wykonał półobrut unikając ostrza zmierzającego prosto w jego mostek. Aethan wykorzystał to i skoczył do przodu wyprowadzając kopnięcie w nadgarstek ręki trzymającej miecz. Trafił. Yaahooz jednakże miał nad nim przewage wyszkolenia- wykorzystując przejętą energię uderzenia, obrócił się wyciągając nogę przy ziemi i zwalił Kontradmirała na plecy. Aethan próbował się odturlać, ale Yaahooz wykonał szybkie cięcie przybijając mechaniczną rękę przeciwnika do ziemi. Iskry zatańczyły po ostrzu, gdy serwomechanizmy po kolei wydawały ostatnie tchnienia. Yaahooz usiadł na przeciwniku przygniatając mu klatkę, i obie ręce ciężarem swojego ciała. Wolnymi rękami złapał Aethana za głowę.
"Spójrz mi w oczy, Aeth! Patrz! PATRZ!!"
### Bow, Harvezd i Psionik ###
Psionik wyprowadzał wściekłe ataki oboma ostrzami, wirując, skacząc i nieustannie spychając Valkiryjczyków ku willi. Bow z coraz większym trudem blokowała ostrze przeciwnika. Harvezd dwoił się i troił by nie dopuścić do przegranej. Ale przeciwnik miał nad nimi przewagę techniczną. Przegrana, a najwyżej remis były tylko kwestią czasu.
Harvezd się potknął o wystający korzeń. Psionik skorzystał i kopnął go czubkiem stopy w szczękę. Kontradmirał wygiął się do tyłu i runął na plecy przymroczony. Zielona szata wojownika zaszeleściła, gdy psionik odwrócił się do Bow.
"Ty i ja, dzwoneczku. To już koniec. Masz ostatnią szansę, by podążyć za mną. Jej odrzucenie będzie twoją zgubą"
Kobieta spojrzała na jęczącego i przewracającego się na bok Harvezda. Nadal był ledwo przytomny. Dobiegł ją przeciągły krzyk Aethana, dobiegający zza budynku. Zmrużyła w oczy torpedując demoniczne spojrzenie psionika
"NIE!!!"
Skoczyła. Jej czarny miecz wirował wściekle. Psionik zaskoczony siłą jej ataku zaczął się zastawiać. Krok za krokiem cofał się, a Bow.. Na Bogów! A Bow, była niczym mityczna nordycka bogini wojny. Atakowała, cięła, wirowała, uderzała tam, gdzie psionik się tego nie spodziewał. A on się krok za krokiem cofał.
-Koniec!
Harvezd wyrósł za nim, wbijając zielone ostrze prosto w krzyż. Czerwony blask wystrzelił z oczy przeciwnika, gdy pogrążony w agonii, z rozrzuconymi rękami i wypchnięty w przód niczym łuk bronił blokad w swoim umyśle, do którego niczym rwący potok wdzierał się Kontradmirał
"To..! Nie..! Jest..! Koniec..!"
-A zakład?- szepnęła Bow doskakując z wirującym ostrzem.
Harvezd jęknął, zmuszony do nagłego wycofania swojej jaźni z umysłu przeciwnika.
Czarny miecz Bow przeciął powietrze pozostawiając mroczną smugę... Głowa psionika potoczyła się w bok pozostawiając krwawy ślad w trawie. Ciało bezwładnie opadło. Tak jak Harvezd, wycieńczony pojedynkiem.
-Aethan- szepnęła Bow i pobiegła przez willę na jej tył.
Wpadła przez drzwi, nieświadomie gasząc ostrze. Przebiegła salon potrącając lampę, która roztrzaskała się na podłodze. Wpadła do kuchni, doskoczyła do altanki mijając nieprzytomnie leżącego na podłodze Kscha i stanęła w drzwiach wyjściowych...
Yaahooz stał nad bezwładnym ciałem Aethana. W ręce trzymał miecz. Bow rzuciła się do przodu, klękając przy ukochanym, tuląc jego twarz do piersi. Łzy spłynęły jej po twarzy, gdy wyczuła miarowy oddech Aethana. Powoli uniosła twarz ku Yaahoozowi:
-Czy on.. Co...
-Ćśśśś....- Uspokoił ją Admirał- Wszystko będzie dobrze. Mrok okrył jego duszę. Wyzwoliłem w nim pokłady dobra i nadzieji. Tylko miłość, miłość do ciebie, była zakotwiczeniem jego jaźni. Potrzeba mu odpoczynku.
-Ty.. Ty.. Słyszałam ciebie w swoich snach. Odwiedziłeś mnie i przygotowałeś..
Mężczyzna uśmiechnął się tylko spoglądając w kierunku willi. W drzwiach stał Harvezd z jakimś zawiniątkiem w zielonym materiale- najprawdopodobnie w plaszczu psionika.
Yaahooz podszedł do niego.
-Musiałem zobaczyć, żeby uwierzyć. Witaj z powrotem, mistrzu.
-Witaj, uczniu. Widzę iż pod moją nieobecność nie próżnowaliście- uśmiechnął się Admirał- Co tam masz?
Harvezd przyciszył głos:
-Coś, co może być naszym największym zagrożeniem- powiedział odwijając zawiniątko.
Oczy Yaahooza rozszerzyły się w wyrazie zaskoczenia. W rękach Harvezda spoczywała odcięta głowa psionika. Teraz odsłonięta brakiem maski. Yaahooz rozpoznał tą twarz. Jako jeden z niewielu był w stanie ją rozpoznać. Jako jeden z niewielu widział jej prawdziwego właściciela, jak i jego klonów.
Z pomiędzy rąk jego ucznia spoglądały martwe oczy jednego z klonów Imperatora...
### Nocturn Squad ###
-Wygląda na to, że już po wszystkim- szepnął Ibrachim.
Nocturn wolał dmuchać na zimne:
-Dwójakami za willę. Idziemy zobaczyć co się dzieje.
-Idę przodem- zadeklarował Doc.
Gdy byli w połowie drogi, dobiegł ich odgłos silników gdzieś z góry. Nad budynkiem zawisł prom desantowy z wielkim czerwonym V wymalowanym na burcie.
-Mamy towarzystwo- rzucił J, szukając nerwowo jakiegokolwiek granatu.
Prom obniżył pułap i wylądował za willą. Żołnierze w grupie powoli podeszli do polany.
*k-tschk* ... rozległo się im za plecami.
-Zidentyfikowac się!
Partyzanci powoli się odwrócili. Za nimi stało trzech żołnierzy w ciężkich zbrojach ze skierowanymi w nich lufami. Na piersi każdego z nich widniał napisany krwistoczerwonymi literami napis "DoomTrooper". Nocturn zdrapał błoto z munduru, z V-naszywki:
-Komandor Nocturn. To mój oddział.
Żołnierze opuścili broń i zasalutowali:
-Sir, zapraszamy do prom. Ten teren nadal oficjalnie jest pod jurysdykcją wroga.
Żołnierze w milczeniu, lecz z piosenką na ustach podążyli ku polanie. Wychodząc ze ściany dżungli ujrzęli Bow klęczącą nad Aethanem, ujrzęli Harvezda rozmawiającego z Yaahozem, MElfkę wydającą rozkazy DoomTrooperom i samych DoomTrooperów zabezpieczających okolicę.
-Ma ktoś jeszcze cygara zwycięstwa? nagle naszła mnie chęć na szluga- powiedział Veetek.
W oddali słychać było wybuchy. DoomTrooperzy odbijali miasto z rąk wroga...
### Pałac Imperialny. Kilka tygodni później ###
Ceremonia upamiętniająca ofiary skończyła się kilka godzin temu. Veterani siedzieli przy barze w apartamecie Admirała Yaahooza, na jednym z wyższych pięter pałacu. Rozmawiali wesoło popijając drinki i paląc cygara.
-To jest życie- rozmażył się Xin- Człowiek pobiega sobie trochę po dżungli i przyznają mu Virtuti Imperiali.
-I Order Szkarłatnego Serca- jęknął J.
-I tyle wódy ile dacie radę wypić!- krzyknął wesoło Flint od drzwi, niosąc wesoło brzdękający karton butelek.
-Za poległych towarzyszy!- powiedział Aethan, wznosząc szklankę nową mechaniczną ręką- "Za foxlady i setki innych"- dodał w myślach. Siedzący za nim Ksch dopowiedział "Amen".
-Za poległych towarzyszy! -Odpowiedzieli z powagą w głosie żołnierze.
-Ciekawe co się stało z dejwutem- zapytał Kemer, przerywając pełne zadumy milczenie.
-Pewnie odleciał z P-rzemytnikami- zażartował Randal.
-Albo z ostatnimi Konfederatami- zarechotał Ibrachim.
Rechot żołnierzy dotarł do stojących na balkonie.
-Mistrzu, czy nie powinniśmy zbadać tej sprawy do końca? Klon Imperatora w rękach Konfederacji, to o wiele większe zagrożenie niż się wszystkim wydaje.
-Wiem Harv- przytaknął Yaahooz- Dyplomaci Konfederacji zręcznie rozegrali swoją partię. Rekarda okrzyknęli renegatem i buntownikiem zanim nastąpił oficjalny rozkaz do odwrotu, więc nie mamy formalnych podstaw do kontrnatarcia. Udzielili nam pomocy materialnej w odbudowie planety. P-rzeklęte niech będą drogi po których podążają ich umysły!
-Sankcje i ochłodzenie stosunków międzyplanetarnych powinny dać im do myślenia- powiedziała melodyjnym, krystalicznym głosem szarowłosa kobieta- Nie odnieśliśmy sukcesu, ale też nie przegraliśmy w ostatecznym rozrachunku.
-Cokolwiek się stanie, nad horyzonetem zbierają się mroczne chmury. Projekt Akira musi zostać przeprowadzony do końca.
-Bow dokonała znacznych postępów.
-Zatem jest nadzieja.
Trójka spojrzała ku odległemu horyzontowi. Nad wolną stolicą Valkirii Prime zachodziło słońce. Z komnaty dobiegły ich dźwięki "Amazing Grace" granej przez Bombardiera na przehandlowanych kilkanaście minut temu za order imperialny dudach.
Spokój nocy otulał Capital City i jego mieszkańców, lecz ziarno mroku zasadzonego w sercach niektórych osób, miało niedługo zakiełkować....
Epilog
8 VII 2004 3:12 CET Bow
Zachodzące słońce łagodnym blaskiem oświetlało łóżko. Usiadłam, chcąc ogrzać się w promieniach dogasającego dnia. Było mi źle. Bardzo źle. Od ponad dwóch miesięcy moje życie wypełnialo jedno uczucie-tęsknota. Aethana nie widziałam od zakończenia wojny. Pewnie już zdążył o mnie zapomnieć. Byłam wściekła na siebie. Zakochałam się jak idiotk w v-oficerze, myśląc, że on też coś do mnie czuje... Nienawidziłam wszystkiego wokól, a siebie najbardziej...
Dzwonek do drzwi. Miałam ochotę wrzasnąć na intruza, żeby się odpieprzył, ale się powstrzymałam. Jednak "proszę" nie zostało wypowiedziane przyjaznym tonem.
Drzwi się rozsuneły, w półmroku słabo było widać, kto to, ciemny długi płaszcz i brak światła uniemożliwiały identyfikację.
-Nie sprawdzasz nawet kto to?-zapytał przybysz.
-A po co?-odpowiedziałam mało przyjaznym tonem.
-Nie każdy ma wobec ciebie przyjazne zamiary, można się było zorientować kilka tygodni temu
Wszedł do środka, zdjął płaszcz i buty. Miał równo przystrzyżone włosy, był nieco bardziej blady i chyba wymienili mu nos.
-Czego chcesz?
-Chciałem się z tobą zobaczyć-powiedział cicho-ale... chyba nie chcesz mnie oglądać.
-Teraz? A gdzie byles dwa miesiace temu?-wściekłośc powstrzymywała płacz
-Dla twojego dobra zalecono mi nie spotykać się z tobą
-Dla mojego dobra?
-Tak, ale jak widać, pieprzę ten zakaz
-Dlaczego dopiero teraz?
-Nie wiem...- patrzył ze spokojem, ale bez przerwy.
-Jak to nie wiesz? Znikasz tak sobie na dwa miesiące, a potem nie wiesz? Cy po prostu nic dla ciebie nie znacze? - czułam, że zaraz ie powstrzymam łez.
Usiadł na krześle przy biurku.
-Chyba, jakbyś nic dla mnie nie znaczyła, byłabyś tutaj... teraz... sama...
-A nie jestem?-spytałam cierpko.
-jesteś z kimś, kto cię potrzebuje
-Naprawde?-już nie tak ostro- To gdzie byles przez ten czas?
-bo myślałem, że żołnierze... oficerowie... dostają rozkazy, które są jasno sformuowane i dążą do wiadomego celu... chyba się zawiodłem
-Obawiam się, że nie rozumiem. Czy mógłbyś wyjaśnić?
-Bali się o Ciebie, ale bali się o ciebie, bo cały projekt mógłby pójść w łeb
-Dalej nie rozumiem
-Dla nich, dowództwa, jesteś tylko zbiorem wykresów twojej aury, temperatury, aktywności fal mózgowych... dla nich ty to nie Bow, to projekt Akira
-Ale co to ma wspolnego z toba?
-nie rozumiesz? nie chciałem się z tobą widzieć, bo myślałem, ze twoja psychika może tego nie wytrzymać, psi może wywołać reakcję łańcuchową, niszczącą cię od wewnątrz... tak mi tłumaczyli
-a Ty im uwierzyles? to dlatego sie blokowales?
-ale im chodziło o to, żeby nie zakłócać ich planu działania, żeby nie stanowić niebezpiecznego dla pomiarów czynnika-po chwili dodał-myślałaś, że chciałbym zaryzykować twoje życie po to, żeby tylko zaspokoić swoją tęsknotę?
-a moja? nawet nie wiesz, co przezylam
-mówili mi co innego
-kto ci mowil?
-oni, naukowcy z projektu akira
-To dlaczego złamaleś zakaz?
-dotarłem do notatek kierownika projektu
-i?
-i tam było wyraźnie napisane, że ewentualny kontakt z kimkolwiek, kto toważyszył ci podczas wydażeń w mieście, może wpłynąć niekorzystnie na przebieg badań...w szczegołności zakazywał dopuszczenia do spotkania mnie z tobą. zastanawiałaś się, dlaczego nie widziałaś nikogo, kto razem z tobą wylewał krew w tamtych dniach?
-no tak, jestem tylko szeregowcem, wykresem, kogo obchodza moje uczucia-rzpłakałam się
-na komety, Bow, jestem tutaj, bo coś więcej dla mnie znaczysz, potrzebuję cię, śni mi się tamten dzień i noc, kiedy byliśmy razem...i nie przestaje mi się śnić
-piekne wspomnienie-powiedziałam gorzko.
Usiadł koło mnie na łóżku i objął ramieniem. Spojrzałam mu w oczy.
-nie wierzysz mi?
-a mam wierzyc?
-a jeszcze chcesz mi wierzyć?-powiedział cicho. Potem wziął moje dłonie w swoje i zaczął je całować.
-chcę...
Delikatnie przyciągnął mnie do siebie, przytulił i zaczyął całować po szyi, znów tulił, głaszcząc po głowie.
-opowiedz, gdzie byles, prosze.
Uśmiechnął się lekko.
-widzisz, składali mnie do kupy....
-po tym,, co ci zrobił?
-niewiele ze mnie zostało... ale jeszcze wystarczająco dużo, żeby każda komórka tęskniła za tobą...i wszystkie razemOdwzajemniłam uśmiech i pocałowałam kontradmirała.
Odwzajemnił pocałunek. Potem zszedł niżej, na szyję i przechylił mnie na łózko.
Poddałam sie temu, potrzeba przytulenie się do niego była ogromna. Zamknęłam oczy. Całował mie coraz niżej. W pewnym momencie odrócił się i położył mnie na sobie.
-Aethan, nie...-powiedziałam prosząco.
Objął mnie mocno i przytulił.
-opowiedz mi o tym, co robiles po wojnie-poprosiłam.
-myślałem o tobie... potem znów myślałem o tobie... a potem jeszcze trochę... latałem z jednej na drugą stronę galaktyki w nadziei, że będziesz dostatecznie daleko, stacjonowałem w kopalniach, w koloniach karnych, byłem z poselstwem w Federacji Handlowej
-sporo tego
-trochę śmy się nie widzieli-uśmiechnął się.
-a ja tu umierałam z tesknoty
-nie będzie już tak.
Spojrzałam mu w oczy
-obiecujesz?
-hm... -figlarne spojrzenie, zmarszczone czolo- no... zobaczymy co da się zrobić...
-a ty co robiłaś przez ten czas?
-jak to nazwales? pojekt akira?
-tak,... oni tak to nazywają
-to juz wiesz co-powiedziałam smutno.
-moje biedactwo, moja malutka Bow... moja Gosia...-pocałował moje powieki, potem usta..
Dwie lzy splynęły mi po policzkach.
-nie płacz już... będziemy teraz razem, ukryję cię przed nimi i tam będziemy żyć długo i szczęśliwie
-chcialabym moc w to wierzyc
-dla ciebie... dla naszej rodziny... rzucę ich wszystkich w diabły, zaszyjemy się na odległej planecie... nikt nas nie znajdzie-jak tego dokonasz?
-czy to ważne... nie złamią mnie
-nie chce Cie stracic
-jeśli się uprę, nie będą chcieli nas szukać
-jeśli tylko będziesz chciała być przy mnie
Niebo się przede mną otworzyło
bede...-cichutko i niesmialo przyjęłam oświadczyny.
-jeśli miałbym z kimkolwiek jeszcze być, to tylko z tobą... być ci partnerem, ojcem twych dzieci...
-naprawde? chcesz wlasnie tego?
-chcę...-a potem mnie pocalował.
-pragnę cię... ucieknijmy teraz a potem będziemy mogli robić czego pragniemy-wyszeptał mi wprost do ucha.
-dobrze...
-będziemy tulić się do siebie przez całe dnie...-nie przestawał całować, schodził coraz niżej.
Zamknęłam oczy.
-Dobrze...
Powoli rozpiął zębami pierwsze guziki, potem stanik.
-będziemy mieć siebie nawzajem...
Zdjął bluzkę, zaczął całować po piersiach
-do końca...
Głaskałam go po głowie.
Rozpiął mi spodnie, zaczął delikatnie głaskać.
-Ale, ja nic...-zamknął usta pocałunkiem, potem do końca mnie rozebrał.
Zaczęłam rozpinac mu koszulę.
-Ja nic nie biore...-głos rozsądku miał ostatnie ostrzeżenie
Spojrzał na mnie z miłościa
-przecież nie jest ci nic potrzebne... jeśli ono ma się począć tutaj, to się pocznie... a jak nie... to później
-ale...ja sie boje...
-dlaczego?
-ze nie dam rady. nie bede dobra matka
-kochanie, tylko ty będziesz mogła urodzić mi dzieci, nikogo innego nie będę w stanie pokochać... będziesz najlepszą matką jaką dzieci mogą mieć.... będziesz matką moich dzieci
-naprawde?
Spojrzał mi w oczy.
-...i tylko tak...
***
Rok później, w małym szpitalu zostałam najszczęśliwszą matką świata. Tylko czasem zastanawiałam się, czemu oczy naszego synka nie błyszczą, a pochłaniają światło...
PS. Pełna wersja dostępna u Aethana lub mnie.
Dziękuję za grę :)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Melfka
Ta, której boi się Nasstar
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 169
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Pią 13:31, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
O ja.....
Wczytałam temat i pierwsze, na czym skupił się mój wzrok to:
-Aethan, nie...-powiedziałam prosząco.
Nie chcę czytać, co było dalej ;P.
Idę sobie wrzucić coś, co złagodzi skutki traumy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bow
Młoterator
Dołączył: 17 Lis 2005
Posty: 644
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wratislavia Valkiria
|
Wysłany: Pią 18:18, 25 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
A zakonczylo sie tak ladnie. I nareszcie mam dowod, ze wymyslilam wtedy synka :-)
A w nastepnej czesci Aethan sie upieral, ze coreczke...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
J
V-Zajebisty
Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 290
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Myślenice
|
Wysłany: Sob 21:23, 26 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Zawsze był kobieciarzem.
Mam tylko jedną prośbę, najbliższą Vyprawę piszmy normalną czcionką, nie pomniejszoną...
Nie chce mi się mikroskopu do ekranu montować...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Bow
Młoterator
Dołączył: 17 Lis 2005
Posty: 644
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wratislavia Valkiria
|
Wysłany: Pon 14:59, 28 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Popieram
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|