Forum Byliśmy żołnierzami...
Forum byłych żołnierzy MSV, którzy wyszli przez otwarte drzwi
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Gratka dla każdego redaktora

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Byliśmy żołnierzami... Strona Główna -> V-Zajebiste Artykuły
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Armand de Morangias
Szczerbaty chuj



Dołączył: 24 Lis 2005
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 11:05, 17 Mar 2006    Temat postu: Gratka dla każdego redaktora

Myślta se o mnie co chceta, ale to powinniście docenić jako znani wielbiciele ghotów przez duże GH i ich gniewnej, mrocznej tfurczości ;)

Takież cudeńko dostałem od pewnego człeka do publikacji. Prezentuję wersję pierwotną, surową, niezredagowaną:

księga cierpienia: strona bólu
I
"jestem tylko prostym pytaniem
   na które nie znasz odpowiedzi
        kiedy spoglądam przez szyby
        nie dziwię się iż te czasem płaczą(...)"

  coraz bardziej zaczynam być przekonany, że chłód, spokój i prostota piękna zimy odbija moją egzystencję. woda zamarza, tworząc lustra, ciało chłód skuwa, noc daje schronienie na długie godziny. szkoda jednak, że mroźne dni, dane jest spędzać mi w samotności. co roku, co eony. jeszcze nikt nie zapukał wtedy do mych drzwi. wiosna, lato jesień... tak. ale nie zima...
  "(...)jestem tylko kilkoma uczuciami
   które są zbyt słabe by zaistnieć
       kiedy idę przez las
       nie dziwię się iż ten czasem traci mowę(...)"

   w mym przypadku, miłość umarła. "bo z prochu powstałeś, i w proch się obrócisz." usypałem jej skromny kurhan, postawiłem znak i doszedłem...
   kiedyś, gdy istniała, nie były potrzebne okulary. potem zaczęła coraz częściej znikać. i pojawiły się pytania: "czym, suma sumaróm jest miłość?" zastanowienie, jak czują śmiertelnicy... zauroczenie? miłość od pierwszego wejrzenia? fascynacja ciałem, wnętrzem, czy może obojgiem? i znów uciekła. zacząłem wątpić, i negować ją, by schronić się przed bólem. jednak jeśli to nie miłość, to co? urok bowiem, jest tylko złudzeniem. i znikła...
  "(...)gdy spoglądam w lustro
   moje jestestwo znika
      i znów spoglądam na człowieka
      który wyglądem przypomina naturę
      lecz jego poorana dusza
      spadła do głębi otchłani"

II
 jakiś czas temu, pojawiła się cecha, która komplikuje mi życie. spycha w otchłań złudzeń, tworząc drugi świat na tym już istniejącym. zaburzenia snu, mowy i innych zmysłów. narzuciła mi obowiązki. teraz zawsze przed snem, jestem świadkiem nowych historii, które tworzą się gdzieś w mym umyśle. przed snem, poprostu marze.
  "w pustych pokojach
   zauważam resztki emocji
   najwierniejszych towarzyszy
   ludzkiego żywota(...)"
  pogrążony w nieśmiertelnej pustce patrzę z głębin samotności na otaczające mnie istoty, żyjące światłem, palącymi promieniami, wypalają ich egzystencję. czyż słońce nie jest najpełniejszym wyobrażeniem ludzkich emocjii? ich uczucia, niszczą ich dusze... ich tożsamość. patrząc cielęcymi oczkami swą zranioną dumę, w potężnej potrzebie innych swego rodzaju, których mogą obarczać swą świadomością w nieograniczonym pasożytnictwie. czy człowiek może być samotny? czy może żyć, bez podobnych sobie? nie... bo narodził się wespół z innymi.
  czy ja byłem, jestem, będę gotowy by dzielić się z innymi sobą? oddać się pasji krótkiego żywota, wypełnić ciemność nocy słońcem? może kiedyś. ale dla mnie będzie to koniec. nieskończona udręka. po co wypalać noc? czy nocy potrzebne jest słońce? ja jestem nocą... a jedak... taniec śmierci, między nudą ciągłego istnienia a samotnością. nie kochać śmiertelnych, bo ich lata zbyt szybko mijają... lecz czy ktokolwiek może obdarzyć mnie tym czym oni?
  "(...)światło powoli gaśnie
   ukrywając śmierć w pokoju
   i tworzy lepkie pajęczyny
   a także kurz(...)"
 
III
thanatos i agni
  żałością uwieńczona miłości mego życia, czemuż mnie opuściłaś? czyli doszukasz się zaniedbania jakiegoś z mej strony? kochałem cię nad życie i wszystkie słodycze, a one zmieniły się w korzenne goździki i migdały. długo cię kochałem, a wszystkie miejsca ciszy znają moje żale. gotowy jestem dla ciebie rozstać więza życia. dlaczegóż miałabyś odpływać na statkach o wielkich żaglach i wielu wiosłach, a ja miałbym tu zostać... sam jeden?
  "(...)muszę na nowo zbudować
   mą matryce człowieczeństwa
  by normalnie funkcjonować
  by móc na nowo cię pokochać"
  skrzesam ogień i spłonę. skrzesam ogień - wielki płomień który spopieli czas i przestrzeń jakie nas oddzielają. zawsze chciałem być z tobą. nie pójdę grzecznie na tę zagładę, lecz z płaczem. nie jestem zwykłym chłopcem by teraz schnąć z tęsknoty i umierać, ciemnooki i blady. bo jestem z rodu książąt ziemi i ciemności, a ręka moja, jest jako ramię mężczyzny w boju, podniósłwszy miecz opuszczam go na przyłbice wroga, a on ginie pod ostrzem mojej woli. nigdy nie zostałem ujarzmiony, moja pani, choć wiele próbowało i miało mi to za złe swe niepowodzenia. lecz oczy me osłabły od płaczu, a gardło od krzyku. nie mogę zapomnieć mej miłości, ani ciebie pani. jestem samotny. chcę wznieść stos z mej pamięci i nadziei. chcę rzucić w płomienie moje myśli o tobie, już płonące, chcę ciebie złożyć na stosie jak poemat i spopielić te rytmiczne skargi. kochałem cię, lecz słowa wpadają w martwe uszy, a moje ciało oglądają niewidzialne oczy. nigdy już cię nie ujrzę, nie usłyszę melodii twego głosu...
 " rozpędź wiosłem
   sen
   noc jeszcze młoda
   zaplata swój warkocz
   ma smukłe dłonie
   liście
   noc jeszcze młoda
   usiadła na gałęzi
   uważnie patrzy
   noc
   szelmowskie oczy
   twojego snu"
  zaniedbałem się wobec niej, o wiatry ziem rozdmuchujące płomienie które mnie trawią. dlaczego mnie opuściłaś o życiu mego serca? odchodzę teraz by połączyć się z ogniem mojego serca, by uczynić tę egzystencję lepszą.
 
IV
  całe lata, ha h, całe wieki spędziłem na studiowaniu ludzkiej moralności i uczuć... moralność wywodzi się z żądz i chęci przetrwania... a przetrwanie daje społeczność. by trwać w społeczności, człowiek musi mieć narzucone pewne bariery... zasady, np. dzielenie się samicą... i to jest właśnie moralność. ograniczeniem niszczącego gorąca uczuć. co więc pozostaje? wykonać szyderczy pokłon w kierunku rzeczywistości, uśmiechnąć się ironicznie do "obiektywnych" obserwatorów i wyjść w końcu ze swojego bezpiecznego schronienia w miejscu po za czasem i przestrzenią, w którym jestem sobą, gdyż istnienie nie ma tam końca. i biada tym, którzy nazywają siebie obserwatorami. nie może być obiektywnym ten, kto nie wyzbył się całkowicie ludzkich emocji. a wtedy nie wolno mu wydawać sądów... jako że nie wie o czym mowa.
  bądźcie przeklęci... wielcy obserwatorzy! kimże jesteście w promieniach gwiazdy porannej. "niech wasza mowa brzmi tak, dla tak i nie, dla   nie. wszystko ponad to jest grzechem." czy już widzisz jaki jest mój świat? czy widzisz i rozumiesz? toczy nas rak samotności i dekadencji, którym staramy się wypełnić pusta powłokę, pustkę powstałą w swej duszy. bez przerwy wypełniając tę ciszę!
  ... i sen... za co kocham te poranki?... kiedy świat budzi się do  życia, a ja wreszcie mogę odpocząć... uwolnić się od żądzy wiedzy... mej bezsensownej potęgi... chłodu którym jestem. na granicy snu i jawy błądzę i chwytam radość ich istnienia... jak przez mgłę, poprzez śmierć dociera do mnie zgiełk czyniony przez ich dzieci... jak szum w ulu... uporządkowany w swym bezwładzie wzorami ich życia. jeść, spać, rozmarzać się, wypełniać, wypełniać, WYPEŁNIAĆ! za mało czasu by żyć. ja mam dużo czasu... lecz brak mi czegoś innego... radości?... nie... czegoś bardziej nieuchwytnego... o czym już zapomniałem... i dlatego wstaję, idę do ich gromad. by odnaleźć?... a teraz!... niech stanie się ciemność- ostatni przebłysk- sny sprowadzają szaleństwo... a marzenia? śmierć.
  witaj zagłado. nie przychodzę  w pokorze...
  "czerwień przyniesie ci pecha
   więc gdy tylko słońce zachodzi
   nie patrz w niebo
   krew zaleje ci oczy
   i nie ujrzysz już jutra
   jasność przyniesie ci śmieć
   więc gdy słońce wschodzi
   miej się na baczności
   jeśli krew popłynie rzekami
   zaśniesz w czarnym łożu
  
   lecz jeśli dopiero powstałeś
   niewierność jest twoim kompanem
  nie zdradzaj go
   jeszcze nie raz wyrwie cię
   z uścisku nudnego marzenia"
"księga cierpienia: strona strachu"
 
I
Schizofrenia... upadek z twarzy jasnej
 
    jestem, bo co mi każe jeszcze być. jak długo przetrwam nie wiem. a wtedy on przychodzi do mnie we śnie i mówi coś. mimo że nie znam języka, bo to jakiś zapomniany dialekt, rozumiem co do mnie mówi... władca snów. i znów czuję, raczej duszą niż ciałem i zmysłami z nim związanymi, by zniknąć z świata, i spaść z nieb a gdzieś tam, gdzie ty stoisz. ale nie widzisz mnie... tak więc znów padam pod skorupę ziemi, i zasypiam. i jestem, bo coś mi każe jeszcze być...
  "czasami chciałbym się zapomnieć
   i odlecieć gdzieś tam
   gdzie dźwięki płyną rzekami
   a z chmur kolory
   padają na mnie
   czasami chciałbym się przejść
   po czarno białym świecie
   i spojrzeć na anioły pilnujące ludzi
   bo nie mogą patrzeć na szatana
   bo nie mogą patrzeć...
   więc czemu tyle bólu
   przeplata się z uśmiechem
   czemu mimo krwi na dłoniach
   udajesz że nic się nie stało
   idąc po czarno białym świecie
   gdy pada na ciebie deszcz"
     z zza kołnierza nocy wychyla się mała jasna głowa. jej twarz wykrzywia chory uśmiech cierpienia. ale milczy, i dalej spogląda w dół, do twojego okna. odwrócony od zbrodni świata, patrząc na twoją pierś miarowo opadającą. na twoją twarz, która jest oddalona od rzeczywistości... nawet gdyby chciał, nie spojrzy w twe marzenia. już dawno przestał marzyć o cielesności, i pragnieniu ciebie.
     od czasu, do czasu zwierzak za oknem, poruszy się,  i wskoczy na parapet, z tęsknym spojrzeniem. gdyby był wolny biegałby po śmietnikach i pieprzył z każdym swojej rasy, odmiennej płci. wypieprzyłby wszystkie suki świata... ale ma obrożę na szyi. i jest w twym pokoju.
    odwróciłaś się na bok, mamrocząc coś we śnie. już dawno wzniosłaś się z nizin blokowisk, w poszukiwaniu tego, czego pragniesz. ziemski hedonizm jest odległy od twych oczekiwań. ty pragniesz czegoś więcej. a teraz śpisz...
    ostatnie spojrzenie i odchodzi. może jutro jeszcze raz spojrzy na ciebie. przez chwilę miał nadzieję, że zmieniłaś się. że nie jesteś tą drętwą suką, pragnącą zaspokoić własne potrzeby, własne pragnienia, i wsadzić sobie palec w czarną owłosioną dziurę. a wtedy on mógłby przybrać nieco przyjaźniejszą formę, taką jak ludzkie ciało, i przyleci do ciebie na skrzydłach. szybko jednak wstrząsną nim spazm obrzydzenia. ty się nigdy nie zmienisz...
    już jest za późno na marzenia. musi uciekać, bowiem zbliża się się nowa twarz. większa, bardziej jasna, uśmiechnięta i okrutna. jeśli jeszcze chwilę tu zostanie, zginie. więc odchodzi do swego świata, by może jutro znów przyjść. by może jutro znów spojrzeć na ciebie i stwierdzić że się zmieniłaś. i znów się rozczarować. przykro mi...
 
"niebo pełne gwiazd
 noc
pokazujesz mi słońce
 widzę je
 chwila ciszy
 i leżymy nadzy
 kąpiąc się w swoim świetle
 gdy powiesz kocham
 uwierzę
mimo że miłość to tylko słowo
 
 nad ranem tylko wstanę
 i pójdę do pracy
by w nocy wrócić
 lecz tym razem ujrzę tylko siebie
 "przepraszam
 ale jesteś tylko człowiekiem"
 
znów podróż
 przez drogę mleczną z pyłu
 tony nie wypowiedzianych dźwięków
 nigdy mnie tu nie było"
 
 II
schizofrenia... po środku
 
   gdy spotkasz białego lisa, nie myśl sobie, że to nowy cud natury. bowiem jest to rodzaj upośledzenia psychofizycznego, takiego jak dawn. w towarzystwie takiego lisa, nie możesz czuć się bezpiecznie. nigdy nie wiadomo czy przypadkiem nie jest chory na wściekliznę, albo w nocy gdy śpisz, nie zgwałci ciebie. tak więc gdy spotkasz białego lisa powinieneś albo ominąć go szerokim łukiem, albo zasponsorować kulkę w mały zdeformowany łebek... na pomoc jest już za późno...
 
   ciasno skrępowany nocą. jedynym ratunkiem jest spaść jeszcze niżej. bo choć Noc jest ciemna, to w niej tli się słabe światełko, fałszywa nadzieja. a w Mroku nie. w Mroku nawet Noc jest bezsilna. jednak gdy spadniesz... będą na ciebie czekać głodne oczy. cała masa oczu, bez widocznych właścicieli. i to od nich będzie zależeć, czy wyjdziesz na światło dzienne, czy nie. to od nich zależy, czy Noc będzie na ciebie czekać...
   a przyjacielem Nocy jest Strach. Strach, który paraliżuje. ofiara trwa w bezruchu, i czeka aż coś się zdąży. tylko że nocą wszyscy śpią. więc co miałoby się stać?
   w punkcie kulminacyjnym przychodzi Paranoja. kobieta, która kieruje się instynktem. to ona przykryje cię swoim ciałem. to ona cię uwolni... byś spadł. bowiem łowca, nie wiąże się z nikim. nie ma stałego partnera. więc czemu miałoby jej zależeć na tobie?
   gdy w końcu spadniesz, i staniesz na nogi, stwierdzisz że zasiano w tobie trzy ziarna: Noc, Strach i Paranoję, tym samym wyplewiając inne wartości. stwierdzisz że nie jesteś sobą i pobiegniesz hen, przed siebie, plując wściekle i bełkocząc...
   dzisiejszej nocy pojawiła się nowa para oczu. Pan tej krainy uśmiechną się skrycie i dał tradycyjne dary swoim sługom. Nocy, promień słońca. Strachowi nóż sprężynowy.  a Paranoi... jej nie dał nic...
 
 „Czarny kotek
  Na w pół żywy
                  rozjechany
 Nie potrafi sobie przyrzec
 Że jutro go nie będzie
               czarny sen
 A na jawie krąży
 Między gwiazdami
 W postaci marzeń
 
                „chciałbym mieć…"
 
                „nie chcę…"
 
Czarny kotek
Jeszcze nie wyszedł z macicy
Powszechnej schizofrenii
                      definicja normalności
Na w pół w matce
Na w pół na ziemi
Nie rozróżnia świata snów
                       Jawa
Kąpiąc się we krwi
Stwierdził że źle się dzieje"
 
III
Schizofrenia… zakłócić spokojny sen świata
 
            Czasami budzę się na polu. Ogromnym polu, po którym hula wiatr. Niebo spowiła granatowa kurtyna, lecz deszcz jakby wyparował. Zamiast tego, smukłe, wysokie źdźbła poddają się brutalnemu dotykowi wiatru. Zimnemu prądowi powietrza. Choć zimno mi, nic nie mogę zrobić. Jęczy zborze, jęczy wiatr… GWAŁT!!! I znów zasypiam…
 
            Głos… głosy… wszędzie wrzaski… budynek się wali… budynek płonie i wali się w dół… spadam… krzyki się nasilają… mrówki czują niebezpieczeństwo… uciekają… budynek leci… uciekają ludzie… spadam… trzask pękającej stali… blok zatrzymał się na innym… cisza… cisza… cisza… cisza… deszcz… deszcz… wylądowałem w ramionach kobiety… deszcz… huki przeszywające atmosferę… woda spływa po konturach, budynków… moich… wszędzie cisza i szum deszczu… tam, wybiła czarna godzina… tu…
Już zaczyna zapadać zmierzch. Teraz jestem sam. W mokrych ubraniach. Choć Momętami czuje jeszcze jej dotyk, jej głos, jej zapach. Właściwie, to nie jestem pewien, co się wydarzyło. Kiedy zanosi się na deszcz, kiedy ma padać, tracę zmysły. Po prostu moja jaźń, chowa się za instynktem, ogarnia mnie wszechobecny strach. Szaleję. A jeszcze te ciemne niebo… i promień słońca, gdzieniegdzie wychylający się zza chmur. Przeważnie jacyś chuligani, gdy jestem w takim stanie, bawią się mną. Zwiążą mnie, pogrożą nożem sprężynowym… zawsze znajdą jakiś sposób, by dokuczyć mi jeszcze bardziej. Dziś jednak, zjawiła się ona. Ale co się wydarzyło potem? Nie wiem. Mam jednak świadomość, że w pewnym momencie zasnąłem.
            A teraz… ostatnie promienie słońca są zjadane przez chmury i wszechogarniający mrok. Z zgliszczy budynku mrugają oczy. Czyje? Wilki są na wyginięciu… pyzatym za blisko miasta… to na pewno nie one. Więc czyje?...
 
„Nad ranem
 Świat się budzi pod białą pierzyną
Drzewa wydają nieme ziewnięcia
 A człowiek jak zwykle gubi Jutro
Biegnąc nie wiadomo gdzie i po co
Nad ranem
Umiera kolejna godzina życia
Na rzecz jutra, które też zginie
Drzazga przestała być potrzebna
Obudzi cię spektakularny wyścig
 
A o zmierzchu
Wkroczysz do świata duchów
I może ujrzysz jakiś kwiat
Albo samą śmierć zbyt młodą
By przejść inicjację seksualną
Bo o zmierzchu
Całe życie odmładza się
Jedna sekunda to zawsze coś
Choć dla pyłu to nie ma znaczenia
On trwa wiecznie
 
A gdy w południe
Serce ci stanie gubiąc rytm
Reszta orkiestry zagra solo
Widz uzna to za pokaz
Klaszcząc z uznaniem
Południe
 
 
 
            skromny Jezusik stanie nad tobą
            roniąc czarną łże i ginąc
            wczoraj nie powita cię już nigdy
            a duchy… one tylko szydzą"
 
IV
Schizofrenia… zdziwienie
 
            Patrząc na strumień, widzisz prąd, z którym płynie rzeka. A także świat, na którym istniejesz. To wszystko, co trwa wokoło ciebie, jest zupełnie naturalne i zrozumiałe. Ale gdyby strumień płynął pod prąd? Co by to oznaczało? Jak wyglądałby świat, po którym stąpasz? Koniec. W ciemności się wszystko zaczyna i kończy. Początek.
 
            Nie wybieram sobie ofiar. Bo, po co? Traciłbym tylko czas wybierając odpowiedzi. Po za tym, w jakim celu?
            Gdy obserwuję społeczeństwo, u wszystkich żywych zauważam podobne cechy w budowie, nie tyle fizycznej, co psychicznej. Mógłbym nawet rzec, że gdyby wszystkich zlać w jeden organizm, niewiele by się różnił od poszczególnych jego części. Schowane pod maską przygnębienie, pesymizm, obłąkanie… brak wiary. Często widzę właśnie to, i nie tylko pod maskami, ale i w podmiotach martwych, które tworzą. Tak, więc nie wybieram sobie ofiar. Przecież jestem mordęgą, a nie złodziejem, który powinien wiedzieć, kogo okrada, i który tylko jest zdolny posunąć się do aktu Kainowego dla dóbr materialnych. Więc czemu morduję?
            Cud. Oczekuję cudów, które mam nadzieję dojrzeć w zdziwieniu… niestety widzę je przeważnie w twarzach ofiar, i nie zwiastują niczego nowego. Zdziwienie cudu, ofiar… i moje. Bowiem jak już mówiłem, nie wybieram ofiar. Nie eliminuję takich, czy innych cech osobowości, czy ze względu na stan posiadania. Jest to akt bardziej… spontaniczny. A zarazem zapisany gdzieś tam… może w genach?... Tak, tak. To na pewno. Ale nie tak zwanym losie, czy przyszłości. Ja po prostu czekam. Robię, co do mnie należy, i czekam. A gdy nadchodzi czas, ofiara sama do mnie przychodzi… a potem… no cóż. Oni, one zawsze są zdziwieni. Ale jest to zdziwienie emocjonalne- o! Umieram… nawet nie mentalne… natomiast moje zdziwienie, bardzo trudno zaprosić. Pozostaje tylko żal. Żal, że cud jeszcze się nie objawił.
            Cud.
 
            Aktualne społeczeństwo oczekuje na cud. Bowiem powoli traci nadzieję na sens swojej egzystencji. Ciągła kopulacja, kult pieniądza i inne środki potrzebne, by przedłużyć swój żywot. Kapłani rozpaczliwie próbują ściągnąć wiernych do Bożego domu, który bez nich popada w ruinę. Chcą pokazać cud, na który wszyscy oczekują… a którego nie ma. Nic nie nadchodzi. I znów kopulacja. Nowe, czerwone bestie wychodzą z krzykiem na łono świata, żądne krwi, pieniędzy i seksu. Powolutku, acz skutecznie zaludniając ziemię, na której coraz mniej wolnych miejsc, całkowicie naturalnych… coraz mniej pokarmu, tlenu… niedługo będzie można mówić, że ziemia, to zbiorowisko ludzi. Ludzkich trupów, posklejanych posoka i kałem. Świat chyli się ku upadkowi…
            A wtedy pojawiam się ja. Nic nieznaczący Wielki Mały, seryjny morderca, który powoli acz skutecznie kurczy liczbę żywych istnień ludzkich, usilnie próbując znaleźć ten cholerny cud. Pieprzone zdziwienie, nie chce nadejść… chyba zacznę robić zdjęcia ofiar. Może mały totem fetyszysty?...
 
            „Zwątpienie. Cóż to za kurewsko piękne słowo. Jednak, co ono oznacza bez nadziei?"
 
 
V
Schizofrenia… potomstwo czasu
 
            Cała niedoskonałość świata polega na tym, że Bóg umarł. Śmiertelność, bowiem jest niedoskonała. Tak, więc perpetuum mobile nie ma prawa zaistnieć. A tu rodzi się kontrast. Z dobra wynika morderstwo; z zła miłosierdzie. Czy coś jeszcze dodać? Po co, i tak będzie nieprawdziwe… tak jak wszystko…
 
            Młody morderca rodzi się. Czerwony, mały miot wynurza się z otchłani Czasu. Nadchodzi by siać zniszczenie w naturalnym porządku, przyzwyczajeń istot żywych. Robi to zgrabnie tak, jak by jadł lody… a na imię jej…
            Kronos i Gaia. Początek świata, który istniał. Patron Czasu, urodził się później. Jednak był on tylko powiernikiem czegoś, czego człowiek nie jest w stanie zrozumieć. Bowiem Czas jest sam w sobie końcem i początkiem, matka i ojcem. Jest nielicznym zjawiskiem, które jest zauważalne w każdym pierwiastku życia, i pośrednio w wiedzy. Tak, więc jeśli człowiek miałby sobie tworzyć Boga, powinien nim być Czas. Ten, który umarł, trwa i się narodzi. Czas, który jest sam w sobie matką, ojcem i dzieckiem…
            Ta starożytna opiekunka, trwa w akcie stwórczym. Dzisiaj rodzi się śmierć. Dzisiaj… bowiem świat nie jest jeszcze ukończony. Czego mu brakuje? Niedoskonałości. Brakuje wszystkich elementów, jakie się nie narodziły, a trwać powinny. „Albo ja, albo oni". Ponieważ rzeczywistość bez skazy, prowadzi do szaleństwa, do przenikania się jaźni, struktur, form. Teraz jestem bezmyślnym kamieniem. A zaraz sobą, Patii Brown i wieloma innymi. Niczym choroba psychiczna, jaką jest schizofrenia. Świat byłby tylko pyłem…
            Natomiast niedoskonałość, skazy, problemy- nie ważne jak to zwać- odgradzają każdy pierwiastek świata od przenikania się … od zlania w jedną formę. Tworzy bariery, które tylko Czas może przekroczyć… albo szaleniec…
            Dziś rodzi się śmierć. Jeszcze przez jakiś okres, będzie czczona jako bogini. Bowiem od teraz, nikt nie ukryje się przed jej dotykiem… schizofrenia… poznanie i obłęd…
księga cierpienia: strona cienia
 
I
 cień
 
ten wiatr który niesie ciszę, gdy siedząc palę papierosa. ta noc, co w śniegu odbija światło księżyca, gdy okolica już śpi. jeszcze przed chwilą siedziałem w samochodzie. wypadek który się nie zdarzył. mijane punkty, tylko odbijają światło swojego wnętrza. śmierć tak blisko, że aż nierealna. jezdnia tez jest częścią cywilizacji. miejscem w którym się wychowaliśmy. jednak w jakiś tajemniczy sposób, bliższa naturze. codziennie, o tej samej porze siadam tutaj. co jakiś czas, puste połacie ziem, zmieniają się miejscem z lasami. a te, brutalnie wypędzane przez pojedyncze mieszkania. co noc, uspokajam głosy cisza. każdy miniony biały pas, oddala mnie od czegoś, co przerasta moje wyobrażenia. niczym cud, który budzi wszystkich szaleńców z letargu. przerażenie usypiane przez monotonię. ta jednak daleka jest od znudzenia, jakby zawieszona w innej rzeczywistości. miasto staje się tylko wspomnieniem, niczym dzieciństwo zostawione dziesiątek lat temu. świadomość że coś się zdążyło, daje nadzieję że jeszcze kiedyś wydarzy się w inny sposób. jednak tak jak poprzednio, nieuchwytnie. świadomością? mijane oddechy przypominają tylko, że gdziekolwiek bym nie uciekał, zawsze będę zbyt blisko. a tym samym stawał się coraz bardziej obcy. otwieram balkon, i wchodzę w rzeczywistość zawieszoną poza przestrzenią. w blasku nocy słyszę tę cisze, którą niesie wiatr. wycie będące częścią śmierci która przyszła na chwilę. jadę, spoglądając  przez szyby. noc skrywająca obliczę świata żywych. noc ukazująca... staram się pojąć, w jaki sposób kreuję świat, dzielący się by w końcu rozpaść się na kryształki odbijające tylko dawną świetność. a w każdym z nich widać mnie. na końcu drogi, otwierają się wrota za którymi są dziesiątki drzwi, przez które nie udaje mi się przejść. z wyjątkiem jednych, których pozbawiłem mocy, by uczynić je swoją własnością. jak zwykle nieskutecznie, lecz chociaż częściowo. cisza! noc, sprzymierzeniec snów, krzyczy.  spowije sobą przestrzeń, by w najmniej spodziewanym momęcie wyrzucić z siebie wszystko niczym bomba. a na drodze fali stoję tylko ja. moje zmysły są atakowane przez niematerialne bodźce, nawet nie emocjonalne. tak jakby z innej rzeczywistości, świata którego nikt nigdy nie poznał. tak jakby nikomu nie znana cywilizacja pozaziemska, pojawiła się tu i swoją obecnością raniła świadomość. nierealność, działająca na realność- jak to, ja mogę latać? jak? śmierć, widziana w obcych oczach przez szybę. a potem starania lodu by odbić najdokładniej oczy księżyca. próba upodobnienia się do wartkiej wody spełza na niczym. a potem... zbyt szybko jedziemy, by zarejestrować każde źbło trawy, próbujące skryć martwe zwierzęta. te, które próbowały sprzeciwić się wszystkiemu. odejść od świata ludzi, by wejść do własnych drzwi, do własnego domu. w końcu zamykam balkon, i kieruję się do łużka, tak chłodnego, że aż nie chcę wchodzić. i sen który nie chce nadejść, nad ranem prosi tylko, aby nie otwierać oczu. lecz muszę...
 
wstałem jak zwykle zaspany i zbudzony przez kota. w zimnym pokoju, pozbawionym ścian. zbudzony z marzeń. drzwi które zostały pozbawione sensu, tak łatwo  się zamykają, tak łatwo ucieka przez nie życie. i w końcu podróż, z jednej rzeczywistości do drugiej, by włączyć się do wspólnej pracy by tworzyć cywilizację, kulturę, porządek i życie. czas mija. siedzimy, wstajemy, idziemy, siadamy... a potem znów, podróż. droga zawieszona w niematerialnej przestrzeni, jest tak zmienna, tak niebezpieczna, że gdy docieram do celu, siadam. za zamkniętym balkonem i podziwiam to, co ujrzeć mogę. zrozumienie tego wszystkiego, każdego kształtu, czynności, słowa... tylko ból zwycięrza cierpienie. niematerialna walka tytanów. gdzieś w tym wirze zawieszony jestem ja. tylko gdzie? gdzie sam chciałbym istnieć? nieważne, to wszystko nieważne. ciągle potykając staje się niezauważalny, przestaję istnieć. na zewnątrz, mnie nie ma. a wewnątrz? czy to co widzę, ci którzy mnie znają, jest prawdziwe? czy śmierć której uniknąłem, był naprawdę śmiertelna? bo skoro jestem tu, to czy tamto się zdarzyło? jutro okazało się że nie, bowiem to była ta sama droga. wszystko było takie same, a jednak bez siebie, jakby inne, wynaturzone... nieistniejące. bez jednego zdążenia. bez tego wynika, którego wyryło się w mojej pamięci. za to mam wrażenie że z innym. mniej zmysłowym, a więc jeszcze bardziej nierealnym. więc nazajutrz, wstaję jak zwykle zaspany i zbudzony przez kota. w zimnym pokoju pozbawionym ścian...
 
II 
kraniec świata
 
    kraniec świata. czyli miejsce, gdzie każdy z nas zapomina o swoich korzeniach, na rzecz ogółu. pogoń za jutrem... wyrzeczenie się teraźniejszości, bowiem cel jest najważniejszy. najważniejsze są pieniądze, sława i pozycja. w tym kierunku wykorzystuje się przeszłość...
     kraniec świata. a przed nim natura, która wysysana jest przez instynkt życia. zapewnienie jutra wszystkim płaskim globom, zbudowanym sztucznie na gai. utrzymywanie się kosztem innych bytów, a nawet pozorne ich chronienie, spychając w słabnącą, kurczącą się resztkę przyrody. a może porostu umierającą...
rodzimy się na krańcu świata, i tam też umieramy. czasem, ktoś wyrwie się na chwilę z tego szaleństwa. ale tylko na chwilę. i albo wraca do swojej codzienności, albo jest zamykany w przytułku dla rdzennych mieszkańców innej rzeczywistości. by odizolować pierwotny pierwiastek życia od prymitywu od którego egzystencja krańca świata się odgradza sztuczną naturą. a gdy wszystko wraca do normy zaczynają się kolejne wojny, parcie po następnych szczeblach kariery, faworyzowanie naukowców tworzących ten bród, iluzję i cywilizację składającą się na ich krainę. hipnotyczny taniec codzienności. rozrastający się rak trawiący ich organizmy, organizm życia. lecz istoty krańca świata zamiast go niszczyć, żywią tę chorobę. napędzani sztucznym życiem, pieniądzem i ideami, prą, rozrastają się, przenoszą zarazę na każdy wymiar rzeczywistości. uzależniają się od siebie, od instytucji, od materii którą sami produkują i otaczają się nią... pogrążeni we własnym świcie nie widzą nic, co wybiega poza ich kulturę. a jeśli coś się dzieje, to nazywają to zjawami przeszłości. nadszedł czas panów. nadszedł czas krańca świata...
     a reszta świata już drży, przedpostępującą degradacją ciał niebieskich i otaczających ich przestrzeni. sztuczne satelity, oczy i dłonie sięgają coraz dalej. pustka czy też pełnia, to nie ma znaczenia. Wszędzie można postawić sztuczną tarczę cywilizacji, będącą imitacja ich świata. czemu, czemu nie wystarczy im ten skrawek który już sobie podporządkowali? czemu żądają coraz więcej? z lenistwa. rodząc się, są zafascynowani tym co ich otacza. i pracują nad postępem. jednak szybko się nudzą, więc tworzą sobie podobnych, któż mają ich wyręczyć. zatacza się koło, którym rządzi sztuczna inteligencja. bowiem myślenie im tez się nudzi. lenistwo staje się ich bogiem, ich bogiem staje się sztuczność w której żyją. nienaturalna egzystencja, nie pozbawiona jednak pierwotnego instynktu życia. pierwotność... to na jej podstawie budują sobie ich świat. to na jej podstawie budują biologiczna bombę, która stała się gaia. czemu? czemu tak się dzieje? bowiem gaia, została wyssana z tego instynktu. zaczęła się stawać sztucznym tworem, pozbawionym własnej inteligencji, zastąpionej AI. przestała rządzić sobą, by stać się... już jest. oto powstał kraniec świata... 
 
III
czkawka śmierci
gdy słońce zachodzi, świat spowija pierzyna, pod którą jedni śpią, antomiast inni... inni poprostu się bawią. i do tych drugich tak naprawdę należy świat. w szalonym pędzie doskonalenia kazdego aspektu zycia, to oni stoją niewzruszenie, nie dając się ponieść fali popularyzmu, masy obłąkanej, opetanej przez maszyny. jednak to nie o nich mowa. pisanie o radości ma tylko wtedy sens, gdy mowa jest o miłości, i skierowana jest do konkretnej osoby.
 
gdy słońce zachodzi, swiat spowija pierzyna. ukojenie dla znękanego umysłu przychodzi w zatraceniu się. niekontrolowanemu przeniesieniu świadomości w jakim kolwiek kierunku. w tym przypadku otchłań. najczarniejszym z mozliwych miejsc, czy może raczej bytów, bowiem w tejze otchłani nic nie ma, nie posiada róznież konkretnego połozenia, a przecież gdy mowa jest o jakimś miejscu, to mamy jakiekolwiek pojęcie o jego położeniu. otchłań będąca niebytem, w której nic się nie dzieje. otchłań będąc abramą, przez którą nic nie wchodzi i nie wychodzi. otchłań będącą samą w sobie niczym...
 
sny są przeznaczone dla władców świata...
 
gdy słońce zachodzi, znękany umysł cieszy się, że może w końcu uciec w otchłań, zapominając o życiu. bezsensownym wyścigu szczurów, który faworyzuje sztuczną egzystencję, przeznaczoną na widowisko. show związane zbyt silnie z spaczeniami pscychiki, która niejednokrotnie kończy się czkawką śmierci. a co za tym idzie, degradacją jednostki, i wyalienowaniem jej. zamknięciem za bramą... za która jest świat zbudowany na wzór otchłani. równocześnie prosty, jak nierealny. jednak niosący ukojenie, przynajmniej chwilowe. w przerwie między czknięciami. i nie ma sposobu na wyleczenie się z tego, gdyż ta anomalia  spowodowana jest strachem, tak silne paralizującym, że jednostka nie jest w stanie normalnie funkcjonować. jej myśli zawsze powracają w jeden problem... chyba  że sztucznie, za pomocą chemii wstrzykuje się pozorny spokuj. ale to z kolei wiąże się z zamknięciem takiego bytu w odpowiednim przytułku, pilnującego strumienia świadomości. iluzoryczne schronienie przed tańcem śmierci.
 
wolność jest przeznaczona dla władców świata...
 
gdy słońce zachodzi, czas staje w miejscu dla znękanych. w ślepym posłuszeństwie mechaniki organizmu, i uldze psychiki, wyłącza się. odchodzą z tego czasu, miejsca i egzystencji by stać się pierwotną częścią otchłani. jednak ten stan jest wręcz niezauważalny... i nastaje dzień. cały świat przywdziewa wtedy maskę szaleńca, którym jest ogień ich emocji i ustawia się w kolejce do stosu, na którym zginą. na którym schą zginąć... a znękani stoją z boku, myśląc jak ominąć tę kolejkę, w czkawce śmierci. nie rozumiejąc  że spaleni przechodzą reikarnację, i odradzają się w nowej formie. a ich czeka los pokarmu, który zostanie wchłonięty przez inne byty fizyczno niematerialne...
 
beztroska nalezy do władców świata...
 
gdy słońce wschodzi, brama zanika, i znękane umysły znów ogarnia czkawka śmierci. taniec śmierci zaczyna się na nowo...
 
IV
taniec morderców
 
zbrodnia... i stajemy na granicy życia i śmierci. strach, przed tym co bedzie dalej. obserwatorzy. każda sekunda staje się wiecznością. powrót do przeszłosci. rozważanie każdej czynności, każdego zdania na nowo... cisza staje się nieznośnym brzemieniem. jednak chałas, rozprasza. bo za nim, kryje się świadek. ten, który ujawni cie... zbrodnia...rz... mimo to, nie żałuje czynu dokonanego. kazdy ma jakieś hobby. a jeśli ono niesie za sobą jakąś głębszą myśl, ideologię, to tym bardziej powinno być ono uprawiane... czyż się nie mylę? a jak a w tym filozofia?
 
zbrodnia jest najmniej doxenianym skarbem ludzkości. czemu? należałoby zacząć od określenia czym- nie kim, jest człowiek. bowiem oni sami, uważają się za najlepiej rozwiniętych przestawicieli zwierząt, a dokładniej ssaków. a czy zwierzeta, na tak szeroką skalę degradują swoje otoczenie? o ile dobrze mi wiadomo, to nie. jedyną formą, która niszczy swoje otoczenie, są wirusy. a ich zabujcami bakterie. fakt, wśród zwierząt zdarzają się zbrodnie. ale znacznie częściej mają one charakter eliminacji słabszych, chorych osobników, dla leprzego jutra gromady...
a więc wirusy... rozmnażające się na cheroką skalę, przenoszące się, z miejsca na miejsce, wyniszczające swoje otoczenie, by poprawić swój byt... wirusy określane przez inne formy życia jako wróg którego trzeba za wszelką cenę zniszczyć...
 
miasto. pod względem wyglądu imituje kształt owalu, czyli próba upodobnienia jednostki do ziemi. jednak nie to jest najgorsze. bowiem dopiero teraz zaczyna się cały proces degradacji otoczenia.
gdy miasto w końcu zostało zbudowane, zaczą się proces budowania boga. najpierw go sobie wymyslili. gdy w końcu ich wizja była najdoskonalsz, to znaczy możliwa do pojęcia przez ich skromne umysły, zaczeli się do niego upodabniać poprzez czyny. a więc budowali kolejne mista, na kształt ziemi. gdy ziemia została zbudowana, trzeba ją zasiedlić. no i powstał ogród tak botaniczny, jak i zoologiczny. już po tych kilku czynnościach, dało się zauważyć degradację otoczenia. zachwianie równowagi biologicznej które objawiało się większą śmiertelnością istot, które "tworzyli". ale to był dopiero początek. bowiem ich życie nie było jeszcze zagrożone. ponadto, można by powiedzieć, że ewolucja dopiero w tym momęcie zaczęła naprawdę działać; zaczeły wytwarzać się pierwsze bakterie w społeczeńswtie wirusów. a objawiało to sie wojnami, niszczącymi ich kolonie. mordercami, choć trochę chamującymi przyrost naturalny wirusów. i w końcu innymi złodziejami i oszustami, mieszającymi w społecznosci ich wroga. więc obok boga, pojawił się mrok- odpowiednik ludzkiego szatana, przyczyna całego zła.
jednak w miarę postępu cywilizacyjnego, trucizna bakteri była neutralizowana, przez trucizne wirusów, która również działała odziwo na nich samych. w zasadzie, to działała na wszystkie organiczne istoty przejawiające choć oznaki zycia... każda bakteria była łatwiej wyławiana z morza wirusów, i umiejętnie neutralizowana... by w końcu zgineła.
 
czas ich samych kiedyś też przejdzie, pytanie czy doczeka się tego gaia...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 12:17, 17 Mar 2006    Temat postu:

Nie wiem czy tego nie wyciąć. Numer jest kalibru Sterlinkowatego (zobaczcie co dostałem - wrzucam wam byście publicznie wyśmiali) tylko bez wstawek odredaktorskich. Powiedzcie co sądzicie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Diabellus
Ten, który wyszedł przez otwarte drzwi



Dołączył: 21 Lis 2005
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Pią 12:43, 17 Mar 2006    Temat postu:

Harv, przejzyj dokladnie ten i sprawdz czy przypadkiem nie wrzuciles sam jakiegos testu ku przestrodze i wysmianiu ;) . Mi i tak nichce sie tego czytac, sam tytuł mnie zabija.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nurglitch
cierobił



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 483
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 13:30, 17 Mar 2006    Temat postu:

Przecież nie podał autora?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Armand de Morangias
Szczerbaty chuj



Dołączył: 24 Lis 2005
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 13:54, 17 Mar 2006    Temat postu:

Warto przeczytać choćby parę linijek, jest bardzo oświecające :D

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kastor Krieg
Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy Żaby



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 152
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chateau de Jasnodworska, tymczasowo zameldowany w Nienacku

PostWysłany: Pią 14:49, 17 Mar 2006    Temat postu:

Tja... A na goth-ripperze zastój :F

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 15:19, 17 Mar 2006    Temat postu:

Sam jesteś zastój.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Armand de Morangias
Szczerbaty chuj



Dołączył: 24 Lis 2005
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 16:11, 17 Mar 2006    Temat postu:

Lepszy byłby goth-harvezder :D

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
harvezd
Ten, o którym Seji mówi, że jest fajny



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 1485
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: stont kleeckam

PostWysłany: Pią 18:18, 17 Mar 2006    Temat postu:

UHAUHAUHAUHUAHUHAUHAU huahuahuahua huah ua huahu auau u auh auh ahua

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Armand de Morangias
Szczerbaty chuj



Dołączył: 24 Lis 2005
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 19:58, 17 Mar 2006    Temat postu:

Hm, od grania w Tibię wszedł Ci śmiech brazolski...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Byliśmy żołnierzami... Strona Główna -> V-Zajebiste Artykuły Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin